Hamlet (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt drugi

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Hamlet
Rozdział Prolog
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom IV
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. The Tragedie of Hamlet, Prince of Denmarke
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT DRUGI.
SCENA I.
Pokój w domu Poloniusa.
(Wchodzą: Polonius, Rejnaldo).

Polonius.  Rejnaldo, wręcz mu list ten i pieniądze.
Rejnaldo.  Wypełnię rozkaz.
Polonius.  Mądrzebyś postąpił,
Gdybyś się o nim rozpytał u ludzi,
Nim go odwiedzisz.
Rejnaldo.  Myślałem już o tem.
Polonius.  Dobra odpowiedź, na uczciwość, dobra!
Otóż, w Paryżu pytaj mi się naprzód,
Czy są Duńczycy, jak i kto, gdzie żyją,
Jakie wydatki, jakie towarzystwo;
A kiedy z pytań tych krętobadawczych
Dojdziesz, że syna mego znają, zbliż się
I dotknij sprawy niby od niechcenia.
Możesz więc zacząć z daleka, naprzykład:
„Znam jego ojca, przyjaciół, po części
Jego samego“ — rozumiesz, Rejnaldo?
Rejnaldo.  Rozumiem, panie, dokładnie.
Polonius.  „Po części
Jego samego“ — możesz dodać: „mało;
Lecz jeśli to on, szalona to głowa,
Tylko zajęta tem i owem;“ wymyśl,
Co tylko zechcesz, byle nic brudnego,
Co honor krzywdzi; tego się wystrzegaj,
Lecz wszystkie dzikie, rozpustne wybryki,
Najlepiej znane jako towarzysze
Wolnej młodości.
Rejnaldo.  Naprzykład szulerka —
Polonius.  Lub picie, kłótnie, klęcia, pojedynki,
Dziewczyny — możesz wszystko to zarzucać.
Rejnaldo.  Lecz panie, to go skrzywdzi na honorze.

Polonius.  Nie, byłeś zręcznie przyprawił zarzuty,
Byłeś w krzywdzące nie zmienił ich wady,
Zatwardziałego grzesznika znamiona.
Nie to myśl moja. Tak zręcznie licz błędy,
Żeby się zdały plamami swobody,
Ognistej duszy błyskiem i wybuchem,
Dzikim owocem krwi niepowściągnionej,
Jak zwykle w młodych.
Rejnaldo.  Ale, dobry panie —
Polonius.  Na co to wszystko?
Rejnaldo.  Właśnie, chciałbym wiedzieć.
Polonius.  Zaraz ci powiem. Jest to, zdaniem mojem,
Dowcipu mego wymysł kapitalny.
Synowi drobne zarzucając wady —
Których nie ujdzie, kto się otarł w świecie —
Uważaj, człowiek którego próbujesz,
Jeśli usterków, które napomknąłeś,
Twego młodzieńca widział kiedy winnym,
Bądź pewny, zaraz w taki zacznie sposób:
„Mój przyjacielu, panie, zacny panie“ —
Wedle zwyczaju i form towarzyskich
Ludzi i ziemi.
Rejnaldo.  Bardzo dobrze, panie.
Polonius.  Otóż więc, kiedy tak zacznie — tak zacznie —
Co ja mówiłem? — przecież coś mówiłem —
Na czem stanąłem?
Rejnaldo.  W taki zacznie sposób:
„Mój przyjacielu, panie, zacny panie“ —
Polonius.  W ten zacznie sposób — ba! ma się rozumieć,
W ten zacznie sposób: „Znam tego panicza,
Widziałem się z nim wczoraj, przedewczoraj,
Wtedy lub wtedy, z tamtym albo z owym,
I, jak mówiłeś, grał w karty, zapijał,
Albo się kłócił, albo też, przypadkiem,
Widziałem jak wszedł do pewnego sklepu“,
To jest zamtuza, lub coś podobnego.
Czy widzisz teraz?
Na haczyk fałszu złapiesz karpia prawdę.

Tak my to, ludzie rozumni a sprytni,
Przy wind pomocy, biorąc ludzi z mańki,
Drogą pośrednią znamy bezpośredniość.
Tak ty, przez moją radę i naukę,,
Poznasz mi syna. Hę, czy mnie rozumiesz?
Rejnaldo.  Rozumiem, panie.
Polonius.  Jedźże teraz z Bogiem!
Rejnaldo.  Dobry mój panie —
Polonius.  Śledź też jego kroki
Własną źrenicą.
Rejnaldo.  Nie omieszkam, panie.
Polonius.  Niechcący niechaj sam ci się wyśpiewa.
Rejnaldo.  Rozumiem.
Polonius.  Dobrze. Więc bądź zdrów i w drogę!

(Wychodzi Rejnaldo. — Wchodzi Ofelia).

Cóż to, Ofelio? Co cię tu sprowadza?
Ofelia.  Ach, ojcze, jakże byłam przestraszona!
Polonius.  Czem przestraszona? Odpowiedz, przez Boga!
Ofelia.  Gdy w mej komnacie szyłam, książę Hamlet
Nagle, w odzieniu niedbale rozpiętem,
Bez kapelusza, w pomiętych pończochach,
Co bez podwiązek po kostki spadały,
Blady jak płótno, chwiejąc się na nogach,
A z tak bolesnym spojrzenia wyrazem,
Że się zdawało, iż z piekła powracał
O mękach prawić, zjawił się przede mną.
Polonius.  A więc z miłości ku tobie oszalał?
Ofelia.  Nie wiem, lecz bardzo tego się obawiam.
Polonius.  Co mówił?
Ofelia.  Dłoń mą chwycił, trzymał silnie,
A potem, jedno wyciągnąwszy ramię,
A drugą rękę tak sparłszy na skroni,
Tak się w oblicze me głęboko wpatrzył.
Jakby je pragnął malować. Stał długo,
Nakoniec, lekko wstrząsając mi ramię,
Kiwając głową trzykrotnie w ten sposób,
Wydal westchnienie tak smutne, głębokie,
Że się zdawało, iż piersi mu pękną,

Dusza uleci. Potem dłoń mą puścił,
A przez ramiona obróciwszy głowę,
Bez oczu zdał się drogę swoją widzieć,
Bez ich pomocy komnatę opuścił,
I do ostatka promień ich słał ku mnie.
Polonius.  Pójdź ze mną, córko, muszę widzieć króla.
To szczyt wyraźny uniesień miłosnych,
Które się własną trawią gwałtownością,
Prowadzą wolę do kroków rozpaczy,
Jak zwykle każda gwałtowna namiętność,
Naszej natury męka. Żal mi bardzo. —
Czyś z nim w tych czasach mówiła surowo?
Ofelia.  Nie, ojcze, tylko posłuszna twej woli,
Listy mu jego zwróciłam, wzbroniłam
Dalszych odwiedzin.
Polonius.  I z tego oszalał.
Żal mi, żem z lepszą bacznością i sądem
Księcia nie śledził. Brałem to za żarty,
Za sidła na twą zastawione cnotę.
Lecz widzę teraz, że starości wadą
Nazbyt daleko posuwać ostrożność,
Jak pospolitą wadą głów zielonych
Brak przezorności. Śpieszmy się do króla;
Wyjawię wszystko, bo nasze milczenie
Łez zrodzi więcej, niż gniewu, mówienie. (Wychodzą).


SCENA II.
Sala zamkowa.
(Wchodzą: Król, Królowa, Bozenlcranc, Gildenstern, Dworzanie).

Król.  Witaj, Rozenkranc, drogi Gildensternie!
Prócz szczerej chęci widzenia was przy nas,
Potrzeba służby waszej przynagliła
Nasze poselstwo. Wiecie o Hamleta
Przeobrażeniu, bo tak je zwać muszę,
Gdy ni zewnętrzna ni wewnętrzna postać
Podobna przeszłej. Nie pojmuję wcale,

Coby zdołało, prócz śmierci ojcowskiej,
Wpływ taki wywrzeć na jego charakter.
Proszę was przeto, was, co od lat młodych
Z nimeście rośli, was, których skłonności
Są myśli jego młodych sąsiadami,
Byście zechcieli krótką czasu chwilę
Na dworze spędzić, ażeby Hamleta
Rozerwać w smutku waszem towarzystwem,
Ile sposobność dozwoli wybadać,
Czy go dolega boleść nam nieznana,
Którą, poznawszy, moglibyśmy zleczyć.
Królowa.  Dobrzy panowie, często was wspominał,
I wiem, że ziemia ta nie ma dwóch ludzi,
Którychby więcej kochał. Jeśli chcecie
Okazać tyle dobrej ku nam woli,
By z nami razem czas jakiś przepędzić
Na korzyść naszych nadziei i pokarm,
Wasza uprzejmość podziękę odbierze
Godną królewskiej wdzięczności.
Rozenkr.  O królu!
Potęgą władzy, jaką masz nad nami,
Mogłeś nam groźną twą nakazać wolę,
Nie prosić o nią.
Gildenst.  Jesteśmy posłuszni,
I oba z całą składamy pokorą
U stóp twych, królu, służby nasze chętne.
Racz rozkazywać.
Król.  Dzięki Rozenkranc, dobry Gildensternie!
Królowa.  Dzięki Gildenstern i dobry Rozenkranc!
Proszę was teraz, abyście natychmiast
Zbyt zmienionego odwiedzili syna.
Wiedźcie tych panów do księcia Hamleta.
Gildenst.  Boże, niech nasza obecność i praca
Wróci mu szczęście, da pociechę!
Królowa.  Amen!

(Wychodzą, Rozenkranc i Gildenstern z kilku Dworzanami. — Wchodzi Polonius).

Polonius.  Dobry mój królu, posłowie z Norwegii

Do twej stolicy wrócili szczęśliwie.
Król.  Zawsze mi byłeś ojcem dobrych nowin.
Polonius.  Czy byłem, królu? Bądź pewny, monarcho,
Że chowam moją powinność jak duszę
Dla mego Boga i mojego króla;
I myślę — albo ten mózg w mojej głowie
Już nie tak pewno tropi politykę,
Jak to przed laty — żem potrafił odkryć
Pewną przyczynę obłąkań Hamleta.
Król.  O, mów mi o niej! czekam z upragnieniem.
Polonius.  Twoim wprzód posłom racz dać posłuchanie;
Wetami uczty me będą nowiny.
Król.  Wprowadziciela zaszczyć ich honorem.

(Wychodzi Polonius).

Mówi, o droga, że znalazł nakoniec
Choroby syna źródło i początek.
Królowa.  Boję się, że ten będzie najgłówniejszy:
Śmierć ojca, nasze zbyt rychłe małżeństwo.

(Wchodzą: Polonius, Voltimand i Korneliusz).

Zgłębim to wszystko. — Witam, przyjaciele!
Mów, Voltimandzie, cóż brat nasz norwegski
Voltim.  Wzajem pozdrawia i życzenia składa.
Na pierwsze słowo, synowca pobory
Wstrzymać rozkazał, które mu się zdały
Przygotowaniem na polską wyprawę;
Lecz, patrząc bliżej, poznał, że ich celem
Twe były ziemie; wieścią rozżalony,
Że jego niemoc, chorobę i starość
Tak chciano uwieść, dał rozkaz aresztu,
Któremu chętnie poddał się Fortinbras.
Surową stryja skarcony przestrogą
Świętą, publiczną związał się przysięgą,
Że nigdy z tobą nie skrzyżuje broni.
Uradowany tem stary monarcha
Daje mu rocznie koron trzy tysiące,
I upoważnia zebrane już pułki
Przeciw Polakom do boju prowadzić,
Z prośbą, dokładniej tutaj wyjaśnioną,

(Oddaje królowi papier).

Ażebyś raczył, królu, tej wyprawie
Przez ziemie twoje bezpieczny dać przechód,
A zaręczenia i wszystkie warunki
List ten opowie.
Król.  Rzecz dobrze skończona,
W wolniejszej chwili odczytamy listy,
Damy na prośbę rozważną odpowiedź.
Tymczasem, dzięki za prace skuteczne.
Idźcie wypocząć; ucztujem tej nocy.
A więc raz jeszcze, witajcie z powrotem!

(Wychodzą: Korneliusz i Yoltimand).

Polonius.  Cała ta sprawa dobrze się skończyła. —
Królu mój, panie, rozprawiać szeroko,
Co jest majestat, a co jest powinność,
Czemu noc nocą, dzień dniem, a czas czasem,
Byłoby tylko noc, dzień, czas marnować.
Więc, gdy treściwość jest dowcipu duszą,
Rozwlekłość ciałem i zewnętrzną krasą,
Będę treściwy. Syn wasz jest szalony,
Szalony, mówię; szaleństwem jest bowiem
Niczem być innem, jak tylko szalonym.
Dość na tem.
Królowa.  Więcej treści a mniej sztuki.
Polonius.  Pani, przysięgam, nie gonię za sztuką.
Że jest szalony prawda: prawda, szkoda,
Szkoda, że prawda: przygłupia figura,
Więc precz z nią! — sztuki nie chcę dziś używać.
A więc, przypuśćmy już raz, że szalony.
Dalej, jak znaleźć przyczynę tych skutków,
Albo właściwiej przyczynę tych smutków,
Bo skutki smutki muszą mieć przyczynę.
Na tem rzecz stała, teraz co zostało,
Rozważcie!
Mam córkę, mam ją, ponieważ jest moją,
Która w powinnem posłuszeństwie — zważcie —
To mi oddała — rozważcie, wnioskujcie!

— „Do niebieskiej, do duszy mojej bożyszcza, najurodziwszej Ofelii“. — Zły frazes, paskudny frazes! „najurodziwszej“ jest paskudne wyrażenie. Ale słuchajcie tylko dalej: „Niech te wyrazy spoczną na twojem białem łonie“[1].
Królowa.  Czyli to pisał do niej książę Hamlet?
Polonius.  Pani, cierpliwość, opowiem rzecz wiernie (czyta).

Wątp’, że gwiazdy ogień rodzi,
Ze słońce źródłem światłości,
Wątp’, czy prawda nas nie zwodzi,
Lecz nie wątp’ o mej miłości!

O droga Ofelio! nie bardzo znam się na wierszowych miarach, nie posiadam sztuki wymierzania moich westchnień, lecz że kocham cię najserdeczniej, wierzaj. Bądź zdrowa! Twój na zawsze, najdroższa pani, dopóki ta machina jest jego własnością, Hamlet“.

To, w posłuszeństwie, oddała mi córka,
A oprócz tego, zaloty mi jego,
Jak, gdzie i kiedy i w jakim sposobie,
Opowiedziała.
Król.  Jakże te zaloty
Ona przyjęła?
Polonius.  Za kogo mnie bierzesz,
Królu?
Król.  Za męża wiary i honoru.
Polonius.  I chcę nim zostać. Ale cóżbyś myślał —
Kiedy spostrzegłem, a wyznam, spostrzegłem
Przed córki mojej wyznaniem tę miłość —
Coby myślała królowa, ma pani,
Gdybym na widok podobny odegrał
Rolę pulpitu lub pugilaresu,
Nakazał sercu głuchość i niecnotę,
Patrzał na miłość obojętnem okiem?
I cobyś myślał? Lecz nie, ja, bez zwłoki,
Do mej panienki młodej tak mówiłem:
„Hamlet jest księciem, za twej gwiazdy sferą;

To być nie może“. Potem ją uczyłem,
Jak się zamykać ma na jego przyjście,
Odrzucać datki, listów nie przyjmować.
Wnet rady moje wydały owoce,
I książę popadł, by skończyć w trzech słowach,
Naprzód w tęsknotę, potem w wstręt do jadła,
Potem w bezsenność, potem w osłabienie,
Potem w gorączkę, i przez ciągłe spadki,
Popadł w szaleństwo, w którem dziś go wszyscy
Z boleścią widzim.
Król.  Jak ci się to zdaje?
Królowa.  Bardzo być może.
Polonius.  Byłyż kiedy czasy,
Chciałbym się o to przytomnych zapytać,
W których twierdziłem: tak się mają rzeczy,
A tak nie było?
Król.  Nie za mej pamięci.
Polonius  (pokazując na głowę i ramiona).
Zdejmcie to z tego, jeśli jest inaczej.
Gdy okoliczność jedną tylko schwycę,
Odkryję prawdę, choćby skrył kto prawdę
W ziemi tej środku.
Król.  Jakby tę rzecz sprawdzić?
Polonius.  Wiesz, że się czasem błąka cztery godzin
Po korytarzach zamkowych.
Król.  Wiem dobrze.
Polonius.  Kiedy tam będzie, córkę mą doń poślę,
Ty, królu, skryty ze mną za obiciem,
Patrz na spotkanie. Jeśli jej nie kocha,
Jeżeli dla niej rozumu nie stracił.
Niechaj nie będę spraw krajowych stróżem,
Ale folwarcznych stangretów.
Król.  Zobaczym.

(Wchodzi Hamlet, czytając).

Królowa.  Patrz, nieszczęśliwy przychodzi, czytając.
Polonius.  Rozpooznę atak; zostawcie mnie, proszę.

(Król i Królowa wychodzą).

Jakże się miewa łaskawy mój książę Hamlet?
Hamlet.  Dobrze, dzięki Bogu.
Polonius.  Czy znasz mnie, mój książę?
Hamlet.  Bardzo dobrze; jesteś rybak.
Polonius.  Mylisz się, mości książę.
Hamlet.  To chciałbym przynajmniej, żebyś tak był jak on uczciwym.
Polonius.  Tak uczciwym, mój książę?
Hamlet.  Tak jest, tak uczciwym, mości panie. Być uczciwym, jak teraz świat idzie, jest to być jednym wybranym z dziesięciu tysięcy.
Polonius.  Wielka prawda, mój książę.
Hamlet.  Bo jeśli słońce płodzi robaki w psie zdechłym i, będąc bóstwem, całuje ścierwo — Czy masz ty córkę?
Polonius.  Mam, mój książę.
Hamlet.  Nie pozwalaj jej chodzić po słońcu; poczęcie jest błogosławieństwem, tylko nie takie, jakie córka twoja może począć. Przyjacielu, miej baczność!
Polonius.  Jak to rozumiesz, książę? (Na str.) A zawsze mu w głowie moja córka. Nie poznał mnie jednak od razu; powiedział, że jestem rybakiem. Zabrnął daleko, zabrnął daleko! Ależ za młodu i ja niemało wycierpiałem z miłości; omal nie tyle. Prowadźmy jednak dalej rozmowę. (Głośno) Co czytasz, mości książę?
Hamlet.  Słowa, słowa, słowa.
Polonius.  Ale treść, mości książę?
Hamlet.  Czego?
Polonius.  Treść dzieła, które czytasz, książę?
Hamlet.  Same potwarze, mości panie. Toć ten satyryczny hultaj powiada mi tu, że starcy mają siwe brody, że na ich twarzach są zmarszczki, że z ich oczu cieknie bursztyn, albo guma, że im obficie zbywa na dowcipie i że mają słabe golenie. Choć w to wszystko najsilniej, najpotężniej wierzę, zdaniem przecie mojem, nieuczciwą jest rzeczą wpisywać to wszystko do księgi, boć i ty sam, mości panie, tak jak ja byłbyś starym, gdybyś jak rak w tył mógł chodzić.
Polonius  (na str.). Choć to szaleństwo, jest w niem przecie metoda. (Głośno) Czy chcesz książę zejść z przeciągu powietrza?
Hamlet.  Do grobu?
Polonius.  Prawda, byłoby to zejść najzupełniej z powietrza. (Na str.) Jak trafne są czasami jego odpowiedzi! Często szaleństwo tak szczęśliwą myśl potrąci, że zdrowy rozum równie stosownej urodzićby nie mógł. Muszę go teraz pożegnać, a pomyśleć, jakby najzręczniej urządzić spotkanie między nim, a moją córką. (Głośno) Dostojny książę, racz mi pozwolić oddalić się.
Hamlet.  O nic prosić nie możesz, cobym dał ci chętniej, prócz mojego życia, mojego życia.
Polonius.  Bądź zdrów, mój książę.
Hamlet.  Ach, co za nieznośne te stare głupcy!

(Wchodzą: Rozenkranc i Gildenstern).

Polonius.  Szukacie księcia Hamleta, to on.
Rozenkr.  (do wychodzącego Poloniusa). Błogosław ci Boże!
Gildenst.  Dostojny książę!
Rozenkr.  Mój najdroższy książę!
Hamlet.  Najlepsi moi przyjaciele! Jakże się miewasz, Gildensternie? Ach, Rozenkranc? Dobre moje chłopaki, jak się macie?
Rozenkr.  Jak pospolite dzieci tej ziemi.
Gildenst.  Szczęśliwi dlatego, że niezbyt szczęśliwi, że nie jesteśmy piórkiem u czapki fortuny.
Hamlet.  Ani podeszwą jej trzewików?
Rozenkr.  Ani, mój książę.
Hamlet.  Więc żyjecie około jej pasa, jakby kto powiedział, w środku jej faworów?
Gildenst.  To prawda, jesteśmy jej poufalcami.
Hamlet.  Więc znacie tajemne strony fortuny? Czemu nie? Wszak to nierządnica. A co tam nowego?
Rozenkr.  Nic, mój książę, tylko, że świat zrobił się uczciwym.
Hamlet.  Więc sądny dzień niedaleko. Ale nowina wasza jest fałszywa. Pozwólcie mi teraz, zadać wam pytanie bliżej was dotyczące. Dobrzy moi przyjaciele, coście zrobili fortunie, że was tu do więzienia przysłała?
Gildenst.  Do więzienia, książę?
Hamlet.  Dania jest więzieniem.
Rozenkr.  Więc i świat cały jest więzieniem.
Hamlet.  Niewątpliwie; niemało w nim turm, komorek i ciemnic, a jedną z najgorszych jest Dania.
Rozenkr.  Tak nie myślimy, książę.
Hamlet.  A więc dla was nie jest więzieniem, bo nic nie jest samo przez się złem albo dobrem, myśl tylko w jedno lub drugie je przemienia: dla mnie Dania jest więzieniem.
Rozenkr.  Więc twoja ambicya robi z Danii więzienie: granice jej za ciasne dla twojej myśli.
Hamlet.  O Boże! ja mógłbym zamknąć się w orzechowej łupinie i uważać się za króla nieskończonych przestrzeni, byłem tylko snów złych nie miewał.
Gildenst.  Sny te właśnie są ambicyą, bo cała treść ambicyi jest tylko snów cieniem.
Hamlet.  I sny same są tylko cieniem.
Rozenkr.  Prawda, książę, a ambicya, mojem zdaniem, tak jest powietrznej i lekkiej natury, że jest tylko cieniem cienia.
Hamlet.  Więc żebracy nasi są ciałami, a monarchowie nasi i głośne bohatery żebraków cieniami. — Czy nie pójdziemy do dworu? bo prawdziwie, nie jestem zdolny rozumować.
Rozenkr.  Będziemy ci towarzyszyli, książę.
Hamlet.  O nie, nie! nie chcę was na jednej stawiać linii z resztą moich domowników, bo na uczciwość, najhaniebniej mi usługują. Ale pozwólcie mi się zapytać z przyjacielską otwartością, pocoście przybyli do Elsinoru?
Rozenkr.  Odwiedzić cię, książę; to powód nasz jedyny.
Hamlet.  Jaki ze mnie żebrak! Nawet w dziękczynienia jestem ubogi; ale wam dziękuję, choć wyznaję, drodzy przyjaciele, że moje dziękczynienia szeląga nie warte. Czy tylko po was nie posłano? Czy to własny wasz popęd? Czy to dobrowolne odwiedziny? No, dalej, dalej, odpowiedzcie, ale szczerze!
Gildenst.  Co mamy odpowiedzieć, książę?
Hamlet.  Cokolwiek, byle do rzeczy. Posłano po was; w oczach waszych jest pewien rodzaj wyznania, którego uczciwość wasza utaić nie może. Wiem, że dobry król i królowa posłali po was.
Rozenkr.  W jakim celu, książę?
Hamlet.  Tego właśnie chcę się od was dowiedzieć. Lecz zaklinam was na prawa naszego koleżeństwa, na zgodność naszej młodości, na obowiązki naszej przyjaźni wiernie dochowanej, na wszystko co święte, a na co lepszy ode mnie mówca mógłby was zaklinać, bądźcie ze mną otwarci i szczerzy: czy posłano po was czy nie posłano?
Rozenkr.  (do Gildensterna). Co ty na to?
Hamlet  (na str.). Przenikam was. (Głośno) Jeśli mnie kochacie, powiedzcie mi prawdę.
Gildenst.  Książę, posłano po nas.
Hamlet.  A ja wam powiem dlaczego, a tym sposobem moja domyślność uwolni was od wyznań, i dyskrecya wasza względem króla i królowej nie straci jednego nawet puszku. Od pewnego czasu, nie wiem dlaczego, straciłem dawną wesołość, zaniedbałem zwykłych ćwiczeń, i, zaprawdę, taka ciężkość na duszę moją spadła, że to piękne dzieło — ziemia, zdaje mi się pustym przylądkiem; ten zachwycający baldachin — powietrze, patrzcie, ten piękny firmament nad naszemi zawieszony głowami, to majestatyczne sklepienie złotym strojone ogniem, dla mnie wszystko to zdaje się szpetnym, zatrutym zbiorem wyziewów. Co za arcydzieło człowiek! jak szlachetny rozumem! jak nieskończony w zdolnościach! w postaci i ruchu, jak wyrazisty i cudowny! w czynach, jak do aniołów podobny! myślą, jak do bóstwa zbliżony! ozdoba świata, idealny wzór wszystkich stworzeń! a przecie, dla mnie, czemże jest ta kwintesencya prochu? Człowiek nie ma dla mnie uroku, nie, ani kobieta, choć wasz uśmiech wątpić się o tem zdaje.
Rozenkr.  Książę, nic podobnego w mojej nie postało myśli.
Hamlet.  Dlaczegóż więc uśmiechałeś się, kiedym mówił, że człowiek nie ma dla mnie uroku?
Rozenkr.  Bom myślał, książę, że skoro człowiek nie ma dla ciebie uroku, jak liche znajdą u ciebie przyjęcie aktorowie, których spotkaliśmy na drodze tu śpieszących w celu ofiarowania ci swoich usług.
Hamlet.  Ten, który gra króla znajdzie uprzejme powitanie; jego królewska mość odbierze należny trybut ode mnie; błędny rycerz dostanie miecz i tarczę; kochanek nie będzie wzdychał gratis; humorysta skończy rolę swoją w pokoju; błazen pobudzi do śmiechu tych, których płuca łechta suchy kaszel, a heroina wypowie swoje myśli swobodnie, byle koślawe wiersze nie stanęły jej na zawadzie. — Co to za aktorowie?
Rozenkr.  Ci sami, których kiedyś z rozkoszą słuchałeś: miejska tragiczna trupa.
Hamlet.  Jak się to stało, że się zmienili na trupę wędrowną? Stały pobyt był dla nich lepszy, tak pod względem sławy, jak pod względem dochodu.
Rozenkr.  Zdaje mi się, że ta zmiana jest skutkiem ostatniej innowacyi[2].
Hamlet.  Czy zawsze są w takiem samem poważaniu, w jakiem byli za mojego pobytu w stolicy? Czy zawsze taki tłum ich odwiedza?
Rozenkr.  O nie, książę.
Hamlet.  Dlaczego? Czy rdzewieć zaczynają?
Rozenkr.  Bynajmniej; ich gorliwość jest zawsze ta sama; lecz książę, jest tam teraz gniazdo dzieci, drobnych piskląt wrzeszczących z całego gardła, a odbierających za to frenetyczne oklaski. One teraz w modzie, a tak potrafiły osłabić zwyczajne, jak je nazywają, teatra, że niejeden nawet, który szablę nosi przy boku, zląkł się gęsiego pióra, i pokazać się na nich lęka.
Hamlet.  Jakto? dzieci? A któż je utrzymuje? kto im płaci? Zostanąż przy tem rzemiośle, tylko dopóki głos nie zmutuje? Z czasem, gdy zostaną zwyczajnymi aktorami, co nastąpi wedle wszelkiego podobieństwa, jeśli nie mają innego sposobu do życia, nie powiedząż swoim dzisiejszym autorom, że im wyrządzili krzywdę, zmuszając ich deklamować na przekór rzemiosłu, które czekało ich w przyszłości?
Rozenkr.  Prawda. Z obu stron niemało było krzyków, a publiczność za grzech nie uważa podszczuwać ich do kłótni. Był nawet czas, w którym sztuka i grosza nie przynosiła, jeśli w niej aktor i poeta za czuby się nie brali.
Hamlet.  Czy być może?
Gildenst.  Niemało tam już było potrzaskanych czaszek.
Hamlet.  I dzieci górę wzięły?
Rozenkr.  Uniosły Herkulesa i jego brzemię[3].
Hamlet.  Nic w tem dziwnego, boć i stryj mój jest królem Danii, a ci, którzy za życia mojego ojca nosem na niego krzywili, płacą dwadzieścia, czterdzieści i sto dukatów za jeden malutki jego obrazek. Jest w tem coś nadprzyrodzonego; gdyby filozofia wytłómaczyć to mogła! (Odgłos trąb za sceną).
Gildenst.  Aktorowie przybyli.
Hamlet.  Panowie, witam was w Elsinorze. Dajcie mi dłonie, dalej! Są pewne zwyczaje i ceremonie, znamionujące uczciwe przyjęcie, niechże zachowam je z wami, aby moje obejście się z aktorami, które, zapowiadam z góry, będzie miało najwspanialsze pozory, nie zdało się wam gościnniejsze od waszego. Witam was! Ale mój stryj-ojciec i matka-stryjenka omylili się.
Gildenst.  W czem, drogi książę?
Hamlet.  Jestem szalony tylko, kiedy wieje od północy zachodu, ale z południowym wiatrem umiem rozróżnić sokoła od czajki. (Wchodzi Polonius).
Polonius.  Szczęść wam panie Boże, panowie!
Hamlet.  Czy słyszysz, Gildensternie, i ty także — przy każdem uchu jeden słuchacz: to wielkie niemowlę, które tu widzicie, nie wyszło jeszcze z pieluch.
Rozenkr.  A może do nich wróciło; boć powiadają, że starzec jest dzieckiem po raz drugi.
Hamlet.  Będę prorokował. Przychodzi donieść mi o przybyciu aktorów; uważajcie tylko. — Masz słuszność; w poniedziałek rano, tak jest, w poniedziałek rano, niewątpliwie.

Polonius.  Mości książę, mam dla ciebie nowiny.
Hamlet.  Mości panie, mam dla ciebie nowiny.
W czasach, gdy Roscyusz był aktorem w Rzymie —

Polonius.  Przybyli tu aktorowie, książę.
Hamlet.  Bah! bah!
Polonius.  Na honor.
Hamlet.  A każdy aktor przybył na swoim ośle.
Polonius.  Najlepsi w świecie aktorowie, czy to do komedyi, czy do tragedyi, historyi, pastorałki, pastorałko-komedyi, historyo-pastorałki, tragedyo-historyi, tragedyo-komedyo-historyo-pastorałki, sztuk bez podziałów lub poematów bez końca. Seneka nie jest dla nich za ciężki, ani za lekki Plautus. Czy to w sztukach wedle reguł, czy w sztukach bez żadnej reguły, nie mają sobie równych.
Hamlet.  O Jefte, sędzio Izraela, jaki skarb posiadałeś!

Polonius.  Jaki on skarb posiadał, książę?
Hamlet.  Jaki?
Piękną córkę i nic więcej,
Którą kochał tkliwie, szczerze.
Polonius.  (na str.). A zawsze o mojej córce.
Hamlet.  Czy nie mam racyi, stary Jefte?

Polonius.  Jeśli mnie Jeftem nazywasz, książę, mam córkę, którą kocham tkliwie, szczerze.

Hamlet.  Nie, to za tem nie idzie.
Polonius.  Co więc za tem idzie, książę?
Hamlet.  Co?
Jak przez los, boży cios —
a potem wiersz:
Tak się stało, jak musiało.

Pierwsza zwrotka pobożnej pieśni powie ci o tem więcej, bo patrz, to mnie do skrócenia przymusza. (Wchodzi kilku aktorów). Witajcie, panowie! witajcie wszyscy! — Rad widzę cię przy dobrem zdrowiu! — Witajcie, przyjaciele! — O, mój stary przyjacielu, twarz twoja porosła widzę w brodę od czasu, jak cię po raz ostatni widziałem. Czy przychodzisz do Danii za brodę mnie targać? — Jakto, moja młoda pani i kochanko? Na honor, od czasu, jak cię ostatni raz widziałem, panienko, zbliżyłaś się do nieba na wysokość korka. Daj Boże, aby głos twój, jak sztuka złota nie mająca już obiegu, nie prysł w obrączce[4]. — Panowie, witam was wszystkich! — Ale do rzeczy! Jak francuski sokół rzucam się na to, co się pierwsze nawinie. Czekam niecierpliwie na jaką perorę; więc dalej! Daj nam próbę twojego talentu; dalej! jaki patetyczny ustęp.

1 Aktor.  Jaki, książę?
Hamlet.  Słyszałem cię kiedyś deklamującego ustęp ze sztuki, której nie grano nigdy, lub, jeśli grano, to nie więcej, jak raz jeden; sztuka bowiem, o ile zapamiętam, nie podobała się tłumowi; dla massy był to kawiar. Mojem jednak zdaniem i ludzi, których sąd w takich przedmiotach większą od mojego miał wagę, była to wyborna sztuka; sceny dobrze pomyślane i przeprowadzone z równą prostotą jak sztuką. Pamiętam, jak jeden z nich mówił, że nie było w wierszach dość pieprzu, aby przedmiot zaprawić, ani wyrażeń zdolnych oskarżyć autora o afektacyę; ale była to uczciwa kompozycya, równie użyteczna jak przyjemna, posiadająca więcej piękności, niż strojów. Jeden ustęp podobał mi się nadewszystko; było to opowiadanie Eneasza Dydonie, zwłaszcza miejsce, gdzie mówi o zamordowaniu Priama. Jeśli ustęp jeszcze w twojej pamięci żyje, zacznij od wiersza — poczekaj — poczekaj —

A srogi Pirrus, jak hyrkańska lwica —

Nie, nie tak! — ale wiersz się zaczyna od Pirrusa.

A srogi Pirrus — zbroja jego czarna
Jak myśli jego — podobny tej nocy,
Kiedy w przeklętym kładł się ukryć koniu;
Dziś swoją postać straszliwą pomazał
Krwią ojców, matek i córek i synów;
Krew się ta zeschła śród ulic płonących,
Które przeklętym przyświecały blaskiem
Podłym mordercom. Rozpalony gniewem,
Zsiadłą posoką obryzgany Pirrus,
Z błyszczącą niby karbunkuł źrenicą,
Szukał do koła starego Priama. —
Mów teraz dalej.

Polonius.  Na Boga, książę! dobra deklamacya, z doskonałym akcentem i miarą.

1 Aktor.  Znalazł go w końcu, gdzie słabą prawicą
Z Grekami walczył; stara jego szabla,
Gdzie padnie, w buncie z walecznego dłonią,
Nie słucha woli. Nierównego wroga
Pirrus Priama wściekłą szablą goni:
Sam wiatr jej świstu powalił o ziemię
Starca bez siły. Jakby cios ten czując,
Bezduszne Ilium gorejące szczyty
Ku ziemi chyli i trzaskiem okropnym
Pirrusa uszy więzi; szabla jego,
Nad mleczną głową Priama wisząca,
Zda się, że nagle w powietrzu zagrzęzła,
I Pirrus stanął jak posąg tyrana,
Jakby niepewny celów swych i woli,
Niemy, bez ruchu.
Ale jak często widzimy przed burzą
Niebo milczące, chmury zatrzymane,
Wichry bez głosu, a ziemię tę całą
Jak groby cichą, aż nagle, grzmot straszny
Chmury rozdziera: tak Pirrus, po chwili,

Z nową potęgą do zemsty się zbudził,
I nigdy z mniejszą nie upadły skruchą
Młoty Cyklopów na zbroję marsową,
Na wieczne trwanie ogniem hartowaną,
Jak na Priama miecz krwawy Pirrusa.
Precz, niewstydnico Fortuno! Wy, bogi,
Na waszym zborze władzę jej odbierzcie,
Kół jej połamcie sprychy i obręcze,
A krągłe dzwona po wzgórzach niebieskich
Pchnijcie w bezdenne szatanów siedliska!
Polonius.  Trochę za długo.

Hamlet.  Poślesz to z twoją brodą do balwierza. Proszę cię, deklamuj dalej. Jemu trzeba farsy albo plugawej piosneczki, inaczej zaśnie. Deklamuj dalej; przejdź do Hekuby.

1 Aktor.  Lecz kto królowę rozczochraną widział —

Hamlet.  Królowę rozczochraną?
Polonius.  Bardzo dobrze, królowę rozczochraną, bardzo dobrze!

1 Aktor.  Jak nagą bieży stopą, jak płomieniom
Łzą grozi słoną? Głowę, miast korony,
W chustę ubrała, a zamiast odzieży,
W trwodze, owiła łoża prześcieradłem
Zbytkiem płodności wycieńczone ciało:
Ktoby to widział, Fortunęby skarżył
W jadzie zmaczanym językiem o zdradę!
Gdyby bogowie widzieli ją wtedy,
Kiedy w jej oczach Pirrus wściekłą szablą,
Jak na igraszkę, męża siekał członki,
I gdyby krzyk jej aż do nich doleciał,
Chyba śmiertelnych dola ich nie wrusza,
Z płomiennych oczu niebios łzyby ciekły,
I w piersiach bogów zbudziła się litość!

Polonius.  Patrz! czy mu twarz nie pobladła i łzy nie stanęły w oczach. Proszę cię, skończ już! dosyć tego!
Hamlet.  Niechże i tak będzie; wkrótce poproszę cię o resztę. Dobry panie, racz dojrzeć, aby aktorom na niczem nie zbywało. Czy słyszysz? Niech dobre znajdą przyjęcie, bo oni są wyciągiem i skróconą kroniką czasów. Byłoby lepiej dla ciebie mieć po śmierci licho napisany nagrobek, niż złą ich opinią za życia.
Polonius.  Książę, będę ich traktował wedle ich zasług.
Hamlet.  Człowieku, traktuj ich lepiej! Jeśli będziesz chciał każdego traktować wedle jego zasługi, kto ujdzie chłosty? Traktuj ich wedle własnego honoru i godności: im mniej są warci, tem większa uprzejmości twojej zasługa. Poprowadź ich!
Polonius.  Panowie, proszę z sobą!

(Wychodzi z Aktorami oprócz jednego).

Hamlet.  Idźcie z nim, przyjaciele; jutro dacie nam widowisko. Słuchaj, stary przyjacielu, czy możecie przedstawić morderstwo Gonzagi?
1 Aktor.  Możemy, książę.
Hamlet.  A więc przedstawcie nam je jutrzejszego wieczora. Czy mógłbyś, w razie potrzeby, nauczyć się jakich dwunastu lub czternastu wierszy, którebyś do roli twojej wtrącił. Czy mógłbyś?
1 Aktor.  Z łatwością, książę.
Hamlet.  Więc dobrze. Idź za tym panem, a strzeż się z niego żartować. (Wychodzi Aktor. — Do Rozenkranca i Gildensterna). Dobrzy moi przyjaciele, żegnam was aż do wieczora. Rad widzę was w Elsinorze.
Rozenkr.  O, dobry mój książę! (Rozenkranc i Gildenstern wychodzą).

Hamlet.  Idźcie, Bóg z wami! Sam jestem nakoniec.
Ach, jaki prostak, jaki nędzarz ze mnie!
Bo czy nie dziwna, ażeby ten aktor,
Tylko w zmyśleniu, we śnie namiętności,
Mógł duszę swoją skłonić po swej woli,
Że jej potęgą pobladły mu lica,
Łzą oczy zaszły, postać obłąkaniem,
Głos mu się złamał, a każdy ruch ciała
Był woli jego posłuszny rozkazom?
A wszystko za nic! Wszystko dla Hekuby!
Czem dlań Hekuba, czem on dla Hekuby,
By dla niej płakał? Czegóżby nie zrobił,
Gdyby miał źródło i wszystkie pobudki
Moich boleści? Łząby scenę zalał,

Słuchaczów uszy strasznem słowem rozdarł,
Strwożył niewinnych, do szaleństwa przywiódł
Występnych dusze, obłąkał prostaków,
Po wszystkich władzach widzenia i słuchu
Rozlał zdziwienie. A ja, ciężki nędzarz,
Blady nikczemnik, z duszą pełną błota,
Drzymię nieczuły, sprawy mej niepomny,
Nic rzec nie umiem, nic, by pomścić króla,
Którego ziemie i najdroższe życie
Skradła przeklęta zbrodnia! Czym jest tchórzem?
Kto mnie nędnikiem nazwie, głowę strzaska,
Wyrwie mi brodę i w twarz mi ją ciśnie,
Za nos mnie chwyci, łgarzem szczekającym
Jak pies mnie nazwie? Kto wszystko to może?
Ha, wszystko zniosę! Musi być w mych piersiach
Gołębie serce, musi nie być żółci,
Zdolnej goryczą krzywdy me zaprawić,
Albo od dawna jużbym kruków stada
Tego nędznika utuczył resztkami.
Krwawy, bezwstydny podlezę, bez sumienia,
Zdradny, nierządny, wyrodny nędzarzu!
O zemsto!
Jakiż ja osieł! Co za dowód męstwa,
Że ja, drogiego zabitego dziecię,
Gnany do zemsty przez niebo i ziemię,
Jak nierządnica, tylko w słowach szukam
Ulgi dla serca i tylko przeklinam,
Jak pomywaczka, jak karczemna dziewka!
Dalej, mój mózgu! Słyszałem, że ludzie
Z zbrodnią na duszy, podczas widowiska,
Sztucznym złudzeniom sceny ulegając,
Tak nagłym byli rażeni przestrachem,
Że sami własne wyjawiali zbrodnie.
Morderstwo, chociaż bez języka, mówi
Dziwnemi głosy. Polecę aktorom,
Sztukę podobną do morderstwa ojca
Grać przed mym stryjem, a wzrok jego będę
I duszę zgłębiał; jeśli choć raz zadrgnie,

Wiem, co mam robić. Duch, któregom widział,
Może być czartem, a czart może przybrać
Miłą nam postać, o tak jest, i może
Przez słabość moją, moją melancholię, —
Silny wpływ jego na takie natury, —
Chce mnie obłąkać, potępić. Silniejszych
Trzeba mi przyczyn. Przez sztuki mamidła
Sumienie króla chwycę w moje sidła (wychodzi).





  1. Za czasów Elżbiety kobiety nosiły małą kieszonkę na staniku.
  2. W roku 1584 dzieci kaplicy św. Pawła otrzymały pozwolenie przedstawiania komedyi w swojej szkole śpiewu, a wkrótce taką zyskały popularność, że większa część teatrów londyńskich straciła swoją publiczność, a aktorowie zmuszeni byli udać się do miast prowincyonalnych. W roku 1591 teatr ten był zamknięty, pootwierały się też inne teatra, lecz aktorowie musieli znowu szukać chleba na prowincyi, gdy w roku 1600 odwołany był rozkaz zamknięcia teatru szkoły św. Pawła.
  3. Aluzja do teatru Szekspira Globe, który miał za godło Herkulesa.
  4. Role kobiece były podówczas przedstawiane przez chłopców, których głos, grubiejąc z wiekiem, uniezdatniał ich do odgrywania ról kobiecych. Na monetach angielskich za czasów Elżbiety i poprzednio wizerunek królewski otoczony był pierścieniem, a jeśli pryśnięcie pierścień ten przechodziło, moneta nie miała prawnego obiegu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.