Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 4.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   44   —

Dusza uleci. Potem dłoń mą puścił,
A przez ramiona obróciwszy głowę,
Bez oczu zdał się drogę swoją widzieć,
Bez ich pomocy komnatę opuścił,
I do ostatka promień ich słał ku mnie.
Polonius.  Pójdź ze mną, córko, muszę widzieć króla.
To szczyt wyraźny uniesień miłosnych,
Które się własną trawią gwałtownością,
Prowadzą wolę do kroków rozpaczy,
Jak zwykle każda gwałtowna namiętność,
Naszej natury męka. Żal mi bardzo. —
Czyś z nim w tych czasach mówiła surowo?
Ofelia.  Nie, ojcze, tylko posłuszna twej woli,
Listy mu jego zwróciłam, wzbroniłam
Dalszych odwiedzin.
Polonius.  I z tego oszalał.
Żal mi, żem z lepszą bacznością i sądem
Księcia nie śledził. Brałem to za żarty,
Za sidła na twą zastawione cnotę.
Lecz widzę teraz, że starości wadą
Nazbyt daleko posuwać ostrożność,
Jak pospolitą wadą głów zielonych
Brak przezorności. Śpieszmy się do króla;
Wyjawię wszystko, bo nasze milczenie
Łez zrodzi więcej, niż gniewu, mówienie. (Wychodzą).


SCENA II.
Sala zamkowa.
(Wchodzą: Król, Królowa, Bozenlcranc, Gildenstern, Dworzanie).

Król.  Witaj, Rozenkranc, drogi Gildensternie!
Prócz szczerej chęci widzenia was przy nas,
Potrzeba służby waszej przynagliła
Nasze poselstwo. Wiecie o Hamleta
Przeobrażeniu, bo tak je zwać muszę,
Gdy ni zewnętrzna ni wewnętrzna postać
Podobna przeszłej. Nie pojmuję wcale,