Gospoda pod Aniołem Stróżem/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Sophie de Ségur
Tytuł Gospoda pod Aniołem Stróżem
Rozdział Przyjaciel uratowany
Wydawca Wydawnictwo Księgarni K. Łukaszewicza
Data wyd. 1887
Druk Drukarnia „Gazety Narodowej“
Miejsce wyd. Lwów
Tytuł orygin. L'auberge de l'Ange Gardien
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.
Przyjaciel uratowany.

Po południe upłynęło na pogawędce i spacerze, unikano jednak starannie spotkania się z kimkolwiek z oberży; dopiero wieczorem, kiedy już się zciemniać zaczynało udał się Moutier wraz z Jakóbem w tamtą stronę, aby się coś dowiedzieć o biednym Piotrku.
Naumyślnie obeszli dom dokoła i po długiem krążeniu dostali się do zabudowań gospodarskich. Wszędzie panowała grobowa cisza, nigdzie nie widać było światła, drzwi były po zamykane, nie mogli więc żadną miarą dostać się do środka.
Jedna tylko wozownia stała otworem, tu więc obaj schronili się obmyślając dalsze plany. Już bawili tam czas nijaki, gdy nagle drzwi od oberży otworzyły się i wyszedł jakiś człowiek z krytą latarką w ręku. Moutier poznał w nim właściciela oberży. Oberżysta zbliżył się do komórki z węglami, którą od wozowni oddzielała ściana z desek, otworzył drzwi i wszedł .
— Masz kolacyą, rzekł głosem surowym i chrapliwym. Obcy już odjechał, więc jutro na nowo zaczniesz robotę; jeżeli jednak powiesz choć słówko o tem, coś słyszał i widział albo jeżeli przyznasz się, że cię zamknąłem w komórce, podczas bytności obcego w mojej oberży, połamię ci kości i upiekę na żarzących węglach. Czy rozumiesz ?
— Tak jest, odezwał się Piotrek drżącym głosem.
Gospodarz zamknął znowu drzwi i powrócił do oberży.
Kiedy już Moutier przekonał się że nikt nie może go usłyszeć, kazał Jakóbowi zawołać cicho Piotrka po imieniu.
— Piotrze! biedny Piotrze, rzekł Jakób zniżonym głosem, dla czego cię tutaj zamknięto?
— Czy to ty Jakóbie, wyrzekł równie cicho Pietrek. Jakim sposobem dowiedziałeś się, że mię ten niegodziwy człowiek uwięził? Ja sam nie wiem z jakiego powodu.
— Odkąd że tu siedzisz?
— Od tego dnia jak do oberży przybył piękny pan w powozie, który przyniósł ze sobą śliczną szkatułkę napełnioną złotemi przedmiotami. Ulitował się on nademną i mówił nawet do gospodarza, że mu się zdaje, że jestem bardzo nieszczęśliwy i chory. Ofiarował mu pieniądze, ażeby mnie gdzieindziej umieścił, ale gospodarz nie chciał o tem słuchać. Wówczas dobry pan dał mi złoty pieniądz, z poleceniem abym mu kupił za franka tytoniu a resztę zatrzymał dla siebie. Tymczasem mój pan wybiegł za mną na ulicę i wyrwał mi z ręki tę złotą monetę. Skoro zacząłem głośno krzyczeć pochwycił mię, ścisnął za gardło i wrzucił tutaj do tej komórki, grożąc że mię zabije, jak tylko wymówię choćby jedno słowo. Co wieczór przynosi mi chleb i wodę.
— Biedny chłopak! rzekł Moutier.
— Mój Boże, jęczał Piotrek, posłyszawszy obcy głos, tam ktoś jest z tobą. Moj pan dowie się o naszej rozmowne i niezawodnie mię zabije.
— Bądź spokojny, odezwał się wreszcie pan Moutier, to ja jestem ten żołnierz, co przed trzema laty dopomógł ci do przeniesienia worka z węglami. Jestem przyjacielem Jakóba i nie zdradzę cię. Kiedy odjechał obcy?
— Mój pan mówi, że odjechał już, ale mnie się zdaje, że dzisiejszego jeszcze wieczora słyszałem jego głos. Mówił bardzo głośno a mój pan klął okropnie a potem taki zrobił się hałas jakby się oba bili ze sobą. Później słyszałem rozmawiającą żonę pana i brata jego. Następnie wszystko ucichło i mój pan przyniósł mi kolacyę.
Moutier zadrżał na myśl, że może tutaj spełniona została jaka zbrodnia albo może dopiero mają przystąpić do jej spełnienia.
— Jakby temu przeszkodzić jeżeli już nie jest za późno? Wszystkie drzwi zamknięte, nie podobna wejść nie zrobiwszy hałasu. Nie tego się obawiam jednak, mówił sam do siebie, przy pomocy mojego sztyletu i pistoletów jakie mam przy sobie łatwo dam radę gospodarzowi i jego pomocnikom, ale jeżeli ten obcy jeszcze żyje, złoczyńcy mogą go pozbawić życia, zanim zdołam się dostać do tej zbójeckiej jaskini. Oby niebo zesłało mi jaką szczęśliwą myśl i dopomogło do spełnienia mojego zamiaru. Każda chwila spóźnienia zagraża życiu tego obcego.
Moutier jeszcze się chwilę namyślał, poczem zwróciwszy się do Jakóba, rzekł:
— Idź do domu moje dziecko; zawadzałbyś mi w mojem przedsięwzięciu.
— Nie, nie opuszczę pana, mój dobry panie Moutier, odparł Jakób; najniezawodniej chcesz się pan przekonać, czy owemu gościowi nie grozi niebezpieczeństwo, dla tego też może i ja przydam się panu na co.
— Przeciwnie moje dziecko zamiast pomocy byłbyś dla mnie zawadą. Idź do domu. Czy słyszysz? Rozkazuję ci!
Jakkolwiek wyrazy te były wymówione cicho, Jakób przekonał się, że opierać się niepodobna. Pocałował wiec w rękę Moutier i odszedł.
— Zaledwie oddalił się Jakób i zaledwie Moutier powziął zamiar opuszczenia komórki, drzwi od oberży na nowo otworzyły się. Gospodarz zbliżył się do komórki, zaczął podsłuchiwać i wreszcie rzekł sam do siebie:
— Nie ma nikogo! Żadnego ruchu! A więc prędko do dzieła, wkrótce wejdzie księżyc a wówczas zamysł nasz spełznie na niczem.
Pozostawiając drzwi otworem powrócił do izby. Moutier skorzystał z tej okoliczności tak przyjaznej, szybko przemknął się przez podwórze i wkrótce znalazł się w tym samym pokoju, do którego niedawno wszedł oberżysta. Był on słabo oświetlony, mimo to przecież Moutier dostrzegł leżącego na ziemi, związanego i zakneblowanego człowieka, a następnie, jak gospodarz, jego żona i brat usiłowali go podnieść. Moutier nienamyślając się długo, strzelił z pistoletu do gospodarza, jego brata uderzył rękojeścią w głowę, a żonę jednem pchnięciem przewrócił na ziemię. Tym sposobem wszyscy byli pokonani a tylko gospodarz z bólu straszliwie krzyknął. Nie zwracając na to uwagi dzielny żołnierz, sztyletem rozciął sznury, któremi skrępowany był obcy, wydobył mu z ust chustkę i temi samemi więzami skrępował gospodarza oberży.
Poczem wybiegłszy na ulicę wypalił z pistoletu i zaczął głośno krzyczeć:
— Złodzieje! Rabusie!
Niezadługo nadbiegło sporo ludzi, którzy z przerażeniem zaczęli tłoczyć się do drzwi oberży.
— Chodźcie! Chodźcie! wołał Moutier już niema żadnego niebezpieczeństwa.
Na to zapewnienie zbiegło się jeszcze więcej widzów, niektórzy uzbrojeni w noże i drągi. Jednakże nie dowierzając zapewnieniu Moutier, nie weszli wcale do środka ale otoczyli dokoła cały dom.
W tym czasie, kiedy gromady stały niezdecydowane co dalej mają począć, pojawiła się Elfy. Usłyszała ona strzał i wołanie o pomoc Moutiera, przybiegła więc, będąc pewną, że znajduje się w niebezpieczeństwie.
— Co to się stało? zapytała zadyszana stojących widzów. Dlaczego nie idziecie do pokoju? Gdzie jest Moutier? Dla czego patrzycie na mnie z takiem podziwieniem?
— Bo proszę panienki, rzekł jeden z obecnych, nie wiadomo, co człowieka może spotkać. Byłoby nierozsądkiem wchodzić do izby, dopóki się nie przekonamy, o co właściwie idzie. Ten Bournier, to łotr: daleko lepiej unikać z nim spotkania.
— Tak, żeby z powodu waszego tchórzostwa, kto inny narażony był na utratę życia. Jestem kobietą a posiadam więcej odwagi niż wy.
Co powiedziawszy wyrwała jednemu ze stojących nóż z ręki i pobiegła prędko do oberży wołając:
— Panie Moutier, gdzie pan jesteś? Co się tu stało? spieszymy ci z pomocą.
Tym sposobem dostała się aż do izby, w której leżał związany gospodarz i jego żona oraz brat nie dający znaku życia. Moutier zlewał twarz pokrwawioną, leżącego równie na podłodze człowieka; nie wiedząc wcale, czy tenże był tylko raniony czy też pozbawiony życia. Usłyszawszy głos Elfy zwrócił się szybko ku niej mówiąc:
— Moja dobra, moja droga Elfy; zkąd ci przyszło na myśl wejść aż tutaj? Odejdź, błagam cię. Przyślij mi tu mężczyzn. Dla czego tutaj przyszłaś?
— Usłyszałam strzał i poznałam głos pana, odpowiedziała, z obawy więc, czy nie grozi panu jakie niebezpieczeństwo, przybiegłam natychmiast. Przy domu stoi około tuzina ludzi, ale że nie mieli odwagi wejść tutaj, więc przybyłam sama, żeby im dać dobry przykład.
— Nie zważając wcale na niebezpieczeństwo? O tego ci nigdy nie zapomnę Elfy, mówił ściskając ją ze wzruszeniem za rękę. Nie, nigdy, ale teraz, ponieważ tu jesteś, sprowadź mi ludzi, bo potrzeba przywołać żandarmów, aby zabrali tych łotrów i tego biednego pana, którego chcieli zabić, aby go obrabować.
Nie mówiąc ani słowa, oddaliła się Elfy, opowiedziała w krótkości obecnym to, co słyszała od Moutiera, poczem pobiegła do Gospody pod »Aniołem Stróżem« dla uspokojenia siostry. Przy oberży spotkała też Jakóba, który równie nadbiegł wystraszony, słysząc strzał i głos swego przyjaciela, dla dopomożenia mu, ale się spóźnił kołując po drodze do wsi. Elfy objaśniła go w kilku słowach o tem co zaszło, a ponieważ przewidywała, że chłopiec więcej Moutier będzie przeszkadzał niż pomagał, zabrała go ze sobą do domu.
Ludzie zachęceni przykładem dzielnej Elfy, rzucili się teraz całą gromadą do oberży i oświadczyli gotowość dopomagania Moutierowi.
— Już tego wcale nie potrzeba, odezwał się Moutier, zbrodniarze leżą na podłodze i nie są niebezpieczni, chciałbym tylko umieścić ich w zakładzie na koszt rządu. Gdzie tu jest najbliższe więzienie? Jestem przejezdnym i nie znam wcale tej okolicy. Przytem ten biedny człowiek dotąd nie odzyskał przytomności. Niech też kto pobiegnie po lekarza.
Poczciwi mieszkańcy ujrzawszy odznaki honorowe żołnierza, oddali mu się zupełnie na rozkazy. Dwóch co żywo, pospieszyło do miasta po żandarmów, czterech stanęło przy domu na straży, skrępowawszy także i żonę oberżysty i jego brata. Moutier posłał jednego do pani Blidot z zapytaniem, czy nie raczyłaby przyjąć do gospody chorego podróżnego.
Oberzystka objawiła gotowość natychmiastowego pomieszczenia u siebie obcego gościa.
Jakoż pan Moutier wydobywszy materac, położył na nim obcego podróżnego i z pomocą trzech silnych wieśniaków przenieść go kazał do gospody pod Aniołem Stróżem, gdzie już pokój był przygotowany. Pani Blidot była tak szczerze stroskaną losem biednego człowieka, że sama omyła mu twarz z krwi. Skoro nareszcie ułożono chorego w łóżku. Moutier dobrze mu się przypatrzywszy, wydał okrzyk zdziwienia.
— Jakież to szczęście, moja pani Blidot? Czy pani wiesz kogo wyrwałem z rąk tych morderców? Mojego nieszczęśliwego, wziętego do niewoli Generała. Tak, to on. Ale jakim sposobem znalazł się tutaj. Bogu niech będą dzięki! Otwiera nareszcie oczy, odzyskuje przytomność!
Rzeczywiście Generał oprzytomniał, bo rozglądał się naokoło i z wielkiem zdumieniem patrzył na panią Blidot. Nie widział zaś wcale Moutier, gdyż tenże skrył się po za pawilonem łóżka. Dopiero kiedy Generał zawołał:
— Gdzież jestem i co się ze mną dzieje? Moutier wyszedł z ukrycia.
— Jesteś pan u mojej serdecznej przyjaciółki panie Generale, rzekł, podając mu rękę. Łotr, w którego oberży zająłeś pan numer, cierpi teraz w bólu, mając zgruchotaną nogę, jego brat od uderzenia, jakie otrzymał niezawodnie zachoruje na zapalenie mózgu, a żona zbrodniarza czuje jeszcze dobrze cios, jaki otrzymała z mojej ręki.
— Jakto? Więc po raz drugi jesteś pan moim wybawcą, mój dzielny panie Moutier. Z pańskiego powodu popadłem w ręce rabusiów, a pan mię ztamtąd wyratowałeś.
— Jestem bardzo szczęśliwy, że mogłem okazać p. Generałowi nową usługę, odpowiedział Moutier, ale jakimże to sposobem stało się, że pan z mojej przyczyny dostałeś się w ręce tych łotrów?
Generał prosił o szklankę wina, zanim odpowie na pytanie. Po wypiciu wina czuł się nieco pokrzepionym i tak zaczął:
— Zwierzyłeś się mi pan, że masz zamiar przyjechać tutaj dla odwiedzenia swych serdecznych przyjaciół i swoich dzieci. Otóż ja znowu chcąc panu oszczędzić podróży, pieszo do Bagnolettes przybyłem za panem i stanąłem, niczego nie domyślając się, w oberży należącej do tego niegodziwego człowieka, który mię o mały włos nie pozbawił życia.
— Czemuż jednak przypisać ten gwałt? Dlaczego nastawał na pańskie życie? pytał Moutier.
— Posprzeczaliśmy się o małego chłopca, który tak nędznie i chorowito wyglądał, że miałem litość dla biedaka, opowiadał Generał. Jakoż dałem mu sztukę złotą, 20-frankową, ażeby mi za franka kupił tytoniu a resztę zatrzymał dla siebie; lecz niewątpliwie pieniądze te pochwycił gospodarz, gdyż już wcale nie widziałem chłopca. Starałem się zasięgnąć bliższych o nim wiadomości, jakoż na zajutrz powiedziano mi, że chłopiec jest żebrakiem, i że z tego tytułu oddano go do służby właścicielowi oberży. Przekonałem się, że tenże z nim bardzo okrutnie obchodził się, oświadczyłem więc gotowość powierzenia chłopca gdzieindziej. Złoczyńca ten jednak stanowczo się temu oparł. Kiedy mu zaś zagroziłem, że się zwrócę do naczelnika gminy, wpadł w straszliwy gniew. Przytem popełniłem wielki błąd, pokazując mu szkatułkę moją z kosztownościami i pieniądzmi i mówiąc mu, że samochcąc pozbawił się najmniej tysiąca franków, które byłby otrzymał za uwolnienie chłopca. Gospodarz nagle zmiękł i chytrze dodał, że nad tym tak ważnym przedmiotem musi się dobrze zastanowić. Natomiast ja mu odpowiedziałem, że teraz wcale mu nic nie dam i zamknąłem szkatułkę. Oberżysta spojrzawszy na mnie wściekłym wzrokiem oddalił się. Po upływie godziny jego żona wprowadziła mię do oddalonego od głównej izby pokoju, gdzie przygotowano dla mnie śniadanie. Kiedy je zjadłem, wszedł oberżysta, ale na to wcale nie zwracałem uwagi, dopiero jak wyszedł, usłyszałem, że pokój na klucz zewnątrz zamknął. Skoczyłem do drzwi, zacząłem w nie uderzać pięściami, krzyczałem, ale się nikt zgoła nie pokazał. Nie mogąc wyważyć drzwi, rzuciłem się do okna, ale i tu ucieczka okazała się niepodobieństwem, bo okno było zaopatrzone w żelazną kratę. Mimo to nieustawałem krzyczeć, co spowodowało, że zamknięto okiennicę. Teraz dopiero zdjęła mnie trwoga, widocznie bowiem dostałem się w zasadzkę. Na nowo zacząłem krzyczeć, ale wszystko napróżno. Nikt nie przyszedł. Co tu było robić? Nie miałem przy sobie żadnej broni, a nawet i nakrycie stołowe zostało usunięte. Trzeba było zatem czekać, co się dalej stanie. Przecież w każdym razie przyniosą mi jedzenie, postaram się więc skorzystać ze sposobności. W tym celu stanąłem tuż przy drzwiach, aby skoro je otworzą, szybko wyskoczyć. Czekałem dość długo; nakoniec usłyszałem szelest, ale nie otworzyły się zgoła drzwi, tylko otworzono okiennicę.
Podano mi przez okno kawał chleba, a po chwili też usłyszałem głos gospodarza, który mówił:
— Woda w butelce.
Poczem okiennica napowrót została zatarasowana.
Tak upłynęło dwa dni.
Byłem niezmiernie znużony i osłabiony, miałem tylko jedno krzesło, na którym spędzałem nocy, dawano mi zaś na pożywienie jedynie tylko chleb i wodę. Obawa o moje życie, odbierała mi całą siłę ducha i podkopywała coraz bardziej zdrowie.
— Krew mi się w żyłach burzyła, na myśl, że mój kochany Moutier jest tak blisko, a nie może pospieszyć mi z pomocą.
Nakoniec trzeciego dnia dał się słyszeć jakiś szelest przy drzwiach i wnet zająłem poprzednią pozycyę, aby obces rzucić się na wchodzących. Rzeczywiście dały się słyszeć kroki, klucz w zamku zazgrzytał i po cichu otworzyły się drzwi. Panująca ciemność w mojem więzieniu nie pozwalała dostrzedz mię przez wchodzącego. Czekałem dopóki drzwi całkowicie nie zostały otwarte, po czem szybko poskoczyłem naprzód, ale otrzymałem, w twarz takie silne uderzenie pięści że mi krew buchnęła ustami, mimo to byłbym się oswobodził, przekonałem się jednak z otrzymywanych ciosów, że mam do czynienia z wielu ludźmi. Dopóki tylko mogłem, wołałem o pomoc, ale napróżno. Wreszcie opuściły mnie zupełnie siły i moim mordercom udało się obalić mnie na ziemię. Jeden z nich usiadł mi na piersiach a inni krępowali ręce i nogi a następnie włożono mi chustkę w usta, tak, że się prawie dusiłem. Utraciłem całkowicie przytomność i nie wiem zgoła ani w jaki sposób zostałem uwolniony, ani też kto mianowicie dowiedział się o grożącem mi niebezpieczeństwie.
— Jak pan wypoczniesz, opowiem panu o wszystkiem szczegółowo panie generale; bo jesteś mocno wycieńczony na siłach i potrzebujesz koniecznie lekarza, po którego już posłano.
— Dość dla mnie będzie spoczynku, mój przyjacielu a wcale niepotrzebnym jest lekarz. Pozwólcie mi zasnąć a przekonacie się, ze swoboda pod opieką przyjaciół wystarczy do mego wyzdrowienia. Jutro, wszystko się załatwi jak należy.
Jenerał wypił jeszcze szklankę wina, odwrócił się do ściany i wkrótce zaczął chrapać.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Sophie de Ségur.