Gospoda pod Aniołem Stróżem/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Sophie de Ségur
Tytuł Gospoda pod Aniołem Stróżem
Rozdział Niespodzianka i szczęście
Wydawca Wydawnictwo Księgarni K. Łukaszewicza
Data wyd. 1887
Druk Drukarnia „Gazety Narodowej“
Miejsce wyd. Lwów
Tytuł orygin. L'auberge de l'Ange Gardien
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.
Niespodzianka i szczęście.

Minęło trzy lata od chwili jak pani Blidot i jej siostra przyjęły do domu biedne sierotki. Miłość ich ku dzieciom z każdym dniem wzrastała a i chłopcy też coraz lepszymi się stawali. Przywiązanie Jakóba do brata, zjednało mu ogólny szacunek. I Paweł też kochał Jakóba a obaj znowu okazywali prawdziwie synowską czułość swej dobrodziejce. Wszyscy z wielką przyjemnością wspominali dość często o poczciwym panu Moutier, o którym już dawno nie mieli żadnej wiadomości. W pierwszym miesiącu po rozstaniu się z nimi był dwa razy ze swym psem kapitanem i zawsze po parę dni bawił w gospodzie pod Aniołem Stróżem; często też pisywał celem dowiedzenia się o dzieciach na co otrzymywał bardzo kategoryczne odpowiedzi od pani Blidot.
Nareszcie z ostatniego listu żołnierza dowiedziano się, że opuścił ojczyste strony i na nowo powrócił do armii. Od tego też czasu ustały wszelkie o nim wieści. W tym przeciągu czasu właśnie francuzi prowadzili wojnę w Krymie. Zakończyła się ona jak wiadomo, bardzo pomyślnie, chociaż tak jak w każdej padło mnóstwo ofiar. I we wsi, w której znajdowała się oberża pod Aniołem Stróżem, wiele rodzin opłakiwało, już to śmierć syna, brata, już to przyjaciela. Powróciło też wielu młodzieńców, z obciętą ręką lub nogą, a nawet zupełnie niezdolnych do pracy.
Pewnego dnia Jakób i Paweł zajęci byli zamiataniem placu przed gospodą, gdy jakiś człowiek nagle pochwycił za miotłę Pawła. Chłopiec zaczął krzyczeć:
— Jakóbie! Jakóbie! ktoś mi miotłę chce odebrać.
Jakób przybiegł szybko na pomoc bratu, ale zaledwie spojrzał na nieznajomego rabusia, upuścił miotłę i rzucając się na szyję obcego, krzyknął z całej siły:
— Mamo! ciociu! To pan Moutier. Nasz kochany pan Moutier!
Pani Blidot i jej siostra natychmiast pojawiły się we drzwiach i z rozkoszą ujrzały dawnego znajomego, który puściwszy dzieci, podbiegł do nich i serdecznie uściskał za ręce.
Była to chwila niewypowiedzianej radości. Wszyscy razem zaczęli głośno mówić, a pytaniom nie było końca. Nakoniec Moutier objaśnił ich dla czego dotąd nie dawał o sobie żadnej wiadomości.
Opowiadał on w ten sposób:
— Wkrótce po powrocie do ojczystej zagrody usłyszałem nowinę, że Francya przygotowuje się do wojny z Rossyą. Nigdy jeszcze nie byłem w tym kraju, mieliśmy bowiem ciągły pokój. To tylko wiedziałem, że żołnierzowi należy zawsze być bohaterem i bić się mężnie. Opuszczam szczegóły dotyczące naszego przemarszu a opowiem jedynie o bitwie pod Małahowem. W tej to batalii każdy żołnierz bił się jak lew i tu też posypały się ordery i odznaki zaszczytne dla wojowników. Tu i ja otrzymałem dwa postrzały, jeden w lewe ramię, którem dotąd nie bardzo jeszcze mogę władać i w bok, co nawet po części zagroziło mojemu życiu. Zaledwie jednak wyzdrowiałem, udałem się w podróż, bo tęskniłem do gospody pod Aniołem Stróżem; chciałem koniecznie ujrzeć jeszcze moje dzieci i ich dobrodziejki i znowu przez kilka dni pozostać w usługach panny Elfy, która takim dzielnym jest komendantem.
Moutier, mówiąc te słowa, miał uśmiech na ustach, pani Blidot śmiała się głośno a Elfy mocno zarumieniona, wyrzekła:
— Jakto panie Moutier, w ciągu trzech lat, niezapomniałeś pan jeszcze o moich dzieciństwach? Już nie jestem tak nierozsądną jak dawniej i dziś nie miałabym odwagi wydawać panu rozkazów jak wówczas, kiedy byłam jeszcze 17 letnią dziewczyną.
— Bardzo mi przykro, bo tym sposobem będę zmuszony odgadywać jej życzenia a tem samem dopuścić się nieraz błędu. Należy mi zatem przywołać na pamięć dawne wspomnienia. Trzy moje tutaj wizyty dotąd żywo malują się w mej myśli, niezapomniałem ani jednego pani słowa, ani jednego ruchu. Żyją one dotąd tutaj, dodał, dotykając serca ręką. A ty mój Jakóbie czy zaraz mię poznałeś, bo widziałem, że nie zawachałeś się ani na chwilę i uściskałeś przyjaciela.
— Jakżebym nie miał pana poznać? zawołał Jakób. Zawsze o panu myślałem, modliłem się za pana, bo mię tego nauczył ksiądz proboszcz a ja znowu z kolei nauczyłem Pawła.
— Co to pan ma takiego? rzekł Paweł, który właśnie bawił się krzyżem, jaki żołnierz miał przypięty do piersi.
— To krzyż, odznaka honorowa; otrzymałem go właśnie pod Małahowem.
— I pan dotąd nic nam o tem nie mówisz? rzekła z wyrzutem Elfy. Musiałeś go godnie zasłużyć.
— Tak samo jak moi towarzysze, panno Elfy; każdy czyni, co mu obowiązek nakazuje, tylko że nie byli tak jak ja szczęśliwi.
— Żeby otrzymać krzyż, trzeba się koniecznie czemś odznaczyć, mówiła Elfy.
— Miałem to szczęście zabrać chorągiew nieprzyjacielską i przynieść generała do obozu.
— Generała?
— Tak, starego, ranionego rosyjskiego generała, który leżał na pobojowisku między trupami i nie mógł się ztamtąd wydobyć. Po szturmie do bastionu, udało się mi go zabrać; okryłem go zdobytą chorągwią i już zbliżałem się do obozu, gdy mię trafiła kula w ramię, mimo to niosłem dalej mój ciężar; wówczas to otrzymałem drugi postrzał w bok, upadłem, a raniony generał pozostał na bożej opiece. Znaleziono nas. Nie wiem, co opowiedział ów generał o mnie, dość, że otrzymałem krzyż. To najpiękniejsza chwila mojej wojennej wyprawy i przyznać się muszę, że mię to wbiło w pewną dumę, szczęściem, że nie długo ona trwała.
— Jesteś pan zbyt skromny, panie Moutier, wtrąciła pani Blidot, inny na pańskiem miejscu, szeroko by się rozwodził o swoich bohaterskich czynach.
— Mateczko, odezwał się tymczasem Paweł, jestem głodny, chce mi się jeść.
— Przepraszam, że mojem opowiadaniem przeszkodziłem pani w jej zajęciach, oddaję się jednak do rozporządzenia panny Elfy i czekam na jej rozkazy.
— Nie mam nic do rozkazania panie Moutier, odpowiedziała Elfy, pozwól jednak, abyśmy ciebie obsłużyły, tego właśnie domagam się od pana. Jakóbie, przynieś prędko nakrycie dla twojego przyjaciela.
Jakób nie pozwolił sobie mówić tego dwa razy i w kilka minut stół był nakryty. Tymczasem Moutier ukroił sobie chleba, przyniósł z piwnicy jabłecznik, nalał zupę na talerz i wyłożył mięso.
Usiedli do stołu, Jakób prosił, aby mógł pomieścić się obok Moutier, Paweł zaś jak zwykle siadł przy bracie.
— Jakże też wyrosłeś mój chłopcze, mówił Moutier głaszcząc Jakóba po głowie i Paweł jest także daleko większy niż wprzódy.
— A przytem tak grzeczny jak Jakób, pochwaliła go Elfy. Już wcale dobrze czyta i nie źle pisze.
— Czyż i ty Jakubie także się uczysz?
— O ja jestem starszy od Pawła, odpowiedział zapytany, muszę więc umieć więcej od niego. Pokażę panu moje kajeta.
— Co? kajeta? A do licha, to już musisz być grubo uczony.
— Robię co mogę, gdyż nauczyciel nakłania mię zawsze do pilności.
— Jesteś za skromny, moje dziecko.
— Czy pan byłeś starszym w wojsku? pyta Paweł.
— Byłem feldfeblem.
— I to dopiero teraz dowiadujemy się o tem od pana. Kiedyż to nastąpiło?
— Po bitwie pod Jukermanem. Szczęście ciągle mi sprzyjało; po bitwie pod Almą zamianowano mię kapralem, potem feldfeblem, dostałem następnie medal i krzyż.
— Opowiedz nam pan o tem wszystkiem, prosił Jakób.
— Mój Boże, kochany Jakóbie, czyniłem to wszystko co inni, tylko pod Almą miałem szczęście uratowania rannego pułkownika. Skoczyłem do kilku rossyan, którzy go właśnie otoczyli, ciąłem na prawo i na lewo, tak, że kilku zabiłem, a reszta uciekła, krzycząc: Czort! Czort! co znaczy w ich języku: Szatan! Szatan!
— A z jakiego powodu otrzymałeś pan inne odznaki, zapytała pani Blidot.
— Po bitwie pod Jukermanem, mianowany byłem feldfeblem, mówił Moutier, ponieważ powszechnie twierdzono, że biłem się za dziesięciu i ponieważ odbiłem armatę, która już wpadła w ręce rossyan. Była to armata angielska a nie warta życia dwunastu rossyan, którzy padli w jej obronie. Stało się jednak i zostałem za to feldfeblem.
— Za cóż dano panu medal? pyta znowu Elfy.
— Pani o niczem nie zapominasz, odpowiada Moutier. Otrzymałem go za to, że kilku rossyan zapędziłem w rzekę. Nasi ludzie utracili oficera, otóż w szczęśliwą godzinę objąłem nad nimi komendę, co także mogę policzyć na karb mej szczęśliwej gwiazdy. Ale co pani jest, panno Elfy? Masz oczy pełne łez. Czyżbym mimowoli zasmucił panią mojem opowiadaniem?
— Nie, panie Moutier, odpowiedziała Elfy; wzrusza mnie pańska skromność: ale nie uważaj pan na mnie, to przejdzie.
Opowiadanie przeciągnęło się aż do południa, każdy przecież słuchał z wielkiem zaciekawieniem. Przy kawie zapytał Jakób, co się stało z generałem wziętym do niewoli?
— I on także jak ja otrzymał postrzał, odpowiedział Moutier, a przytem był już ranny. To był bardzo dobry człowiek i przez wdzięczność nie chciał mnie puścić od siebie. Pozostawaliśmy zatem razem w szpitalu, w Marsylii, w którem stosownie do jego żądania, wyznaczono mi sąsiedni pokój; następnie przepisano nam obudwom kąpiele w Bagnoles. Kiedy następnie przybyliśmy z generałem do Paryża, gdzie miał interesa, chciał mię koniecznie wziąć ze sobą do kąpiel, aby mi oszczędzić kosztów, ale odmówiłem opowiadając całą moją historyę życia i dodając, że muszę nieodwołalnie odwiedzić moje dzieci i moje zacne przyjaciółki. Wszak mi pozwolicie nazywać tak siebie, bo rzeczywiście tylko przy was czuję się zupełnie szczęśliwym. Gdybym ostatecznie nie musiał myśleć o zapewnieniu sobie dalszej przyszłości, niezawodnie nie oddaliłbym się ztąd, lecz pozostał waszym sługą, obrońcą i wszystkiem czem chcielibyście, ażebym dla was był.
— Jakże pan możesz pytać się o to, czy pozwolimy nazywać się przyjaciółkami twojemi? rzekła z uśmiechem pani Blidot. I my również serdecznie cieszymy się, że pana znowu oglądamy. Elfy może to panu potwierdzić.
— To prawda panie Moutier, bardzo często mówiłyśmy o panu, pragnąc jego powrotu, dodała Elfy.
— Dziękuję, moje drogie przyjaciółki, dziękuję wam. Ale z radości, że was widzę zapomniałem o jednej rzeczy, a właściwie o kimś. Cóż się też dzieje z tak zwanym Piotrkiem gałganiarzem?
— Zawsze nędzny i nieszczęśliwy, szybko odpowiedział Jakób. Od trzech dni wcale go nie widziałem; być może, że jest bardziej zajęty, bo właśnie jakiś znakomity pan przyjechał do oberży. Przywiózł go piękny powóz, który zaraz odjechał. To jednak szczególne, że ów pan ani razu nie pokazał się na ulicy. Prawdopodobnie zatem Piotrek mu nieodstępnie usługuje.
— Potrzeba będzie o nim dowiedzieć się, rzekł Moutier, najlepiej wieczorem, ale z wielką ostrożnością, by nie podrażnić naszego nieprzyjaciela.
— Gospodarza nie ma w domu i pozostała tylko jego żona.
— A cóż robi poczciwy kapitan? nagle zapytał Paweł. Gdzie on jest?
— Kapitan zdechł, odpowiedział ze smutkiem pan Moutier. Bohatersko skończył. W czasie oblężenia Sebastopola, kula roztrzaskała mu głowę, gdy towarzyszył mi podczas nocnej służby. Było to w nocy, w mróz straszliwy, bo zimno dochodziło do 20 stopni.
— Biedny kapitan! zawołał Jakób. Z taką przyjemnością byłbym go teraz zobaczył.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Sophie de Ségur.