Strona:De Segur - Gospoda pod Aniołem Stróżem.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chorego w łóżku. Moutier dobrze mu się przypatrzywszy, wydał okrzyk zdziwienia.
— Jakież to szczęście, moja pani Blidot? Czy pani wiesz kogo wyrwałem z rąk tych morderców? Mojego nieszczęśliwego, wziętego do niewoli Generała. Tak, to on. Ale jakim sposobem znalazł się tutaj. Bogu niech będą dzięki! Otwiera nareszcie oczy, odzyskuje przytomność!
Rzeczywiście Generał oprzytomniał, bo rozglądał się naokoło i z wielkiem zdumieniem patrzył na panią Blidot. Nie widział zaś wcale Moutier, gdyż tenże skrył się po za pawilonem łóżka. Dopiero kiedy Generał zawołał:
— Gdzież jestem i co się ze mną dzieje? Moutier wyszedł z ukrycia.
— Jesteś pan u mojej serdecznej przyjaciółki panie Generale, rzekł, podając mu rękę. Łotr, w którego oberży zająłeś pan numer, cierpi teraz w bólu, mając zgruchotaną nogę, jego brat od uderzenia, jakie otrzymał niezawodnie zachoruje na zapalenie mózgu, a żona zbrodniarza czuje jeszcze dobrze cios, jaki otrzymała z mojej ręki.
— Jakto? Więc po raz drugi jesteś pan moim wybawcą, mój dzielny panie Moutier. Z pańskiego powodu popadłem w ręce rabusiów, a pan mię ztamtąd wyratowałeś.
— Jestem bardzo szczęśliwy, że mogłem okazać p. Generałowi nową usługę, odpowiedział Moutier, ale jakimże to sposobem stało się, że pan z mojej przyczyny dostałeś się w ręce tych łotrów?