Gospoda pod Aniołem Stróżem/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Gospoda pod Aniołem Stróżem |
Rozdział | Rozstanie |
Wydawca | Wydawnictwo Księgarni K. Łukaszewicza |
Data wyd. | 1887 |
Druk | Drukarnia „Gazety Narodowej“ |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tytuł orygin. | L'auberge de l'Ange Gardien |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Dzień upłynął wesoło dla wszystkich mieszkańców gospody pod Aniołem Stróżem. Dzieci bawiły się, zjadły ze smakiem kolacyę i wcześnie udały się na spoczynek.
Moutier dopomagał pani Blidot i jej siostrze w obsługiwaniu gości a następnie kiedy dzieci udały się na spoczynek, wszystko troje zajęli się układaniem dalszych co do nich planów.
— Jak mi mówił Jakób, mają oni jeszcze ojca rzekł Moutier, ale jak go wynaleźć? Nie wiem ani jego nazwiska, ani miejsca pobytu; mianowicie gdzie mieszkał, gdy go żandarmi aresztowali. Być może dostał się do więzienia za jaką ciężką zbrodnię, i kto wie, czy nie byłoby lepiej, gdyby dzieci swego ojca nie znały. Mimo to jutro przed odjazdem, muszę zawiadomić o wypadku tym tutejszego naczelnika gminy. Pozostawię mu adres aby mię o wszystkiem zawiadomił.
— Ależ od chwili do chwili i osobiście zechcesz nas pan odwiedzać? zapytała oberżystka, bo przecież dzieci te są na pańskiej opiece i więcej do pana niż do mnie należą.
— Gdyby należały do mnie, byłbym w wielkim kłopocie, moja dobra pani Blidot; tutaj im daleko lepiej będzie niż u mnie, ponieważ nie mam stałego miejsca pobytu, a co do utrzymania, liczę jedynie na pracę rąk własnych. Lecz już jest późno, dzień roboczy dla mnie rozpoczął się już z zachodem słońca, należy mi zatem udać się na spoczynek.
— Dla czego pan wcześniej o tem nie powiedziałeś? zapytała pani Blidot. Byłabym pana zaprowadziła do przeznaczonego dlań pokoju, który właśnie tutaj na dole się znajduje. Moja siostra i ja śpimy na górze, bo to bezpieczniej dla dwóch samotnych kobiet; nie obawiamy się wcale tutejszych mieszkańców, ale mógłby jaki nicpoń pozwolić sobie niewczesnego żartu.
— Gdyby coś podobnego wydarzyło się gdy ja tu jestem i mam przy sobie kapitana, niewczesny żartowniś otrzymałby dotkliwą pamiątkę, rzekł Moutier.
Pani Blidot roześmiała się, zapaliła świecę i zaniosła ją do pokoju przygotowanego dla gościa. Podziękował jej za to serdecznie a pożegnawszy zamknął drzwi i po gorącej modlitwie udał się na spoczynek.
Nie mógł widocznie długo zasnąć, gdyż skoro się obudził, usłyszał rozmowę dzieci i śmiech wesoły pani Blidot i jej siostry. Zawstydzony takiem spóźnieniem, zaczął się prędko ubierać.
— Co to za wyborne łóżko; od dawna nie spoczywałem na podobnem; dla tego też zaspałem... trzeba się więc spieszyć, żeby dopomódz w pracy obu kobietom.
Skoro wyszedł z pokoju, ujrzał obie zajęte myciem i ubieraniem chłopców.
— Nie wiem jak się mam usprawiedliwić z mego opóźnienia, zaczął Moutier pozdrowiwszy obie panie. Nie zdarzyło się mi to nigdy w pułku; ale zanadto dobrze spać w łóżku tej gospody i wy zapewne doskonale spałyście tej nocy, dodał zwracając się do dzieci.
— O wyśmienicie! zawołał Jakub. Pawłowi było tak ciepło i tak wygodnie a ja znowu byłem tak szczęśliwy, żem we śnie dziękował za to mojemu kochanemu panu Moutier.
— Tym dwom zacnym paniom wdzięcznym być powinieneś a nie mnie, mój chłopcze, bo ja jestem ubogim człowiekiem i do tego bez dachu.
— Przecież pan nas uratowałeś, powiedział Jakób, pan nas przyniosłeś do domu pani Blidot i panny Elfy, one same mówiły, że Matka Boska i pan jesteście naszemi zbawcami.
Moutier nic nie odpowiedział, uściskał Jakóba i Pawła, ucałował ich po kilka razy, potem uściskał serdecznie równie ręce obu sióstr, i usiadł, czekając aż dzieci zostaną ubrane.
— W czem mógłbym być paniom użyteczny? rzekł nareszcie.
— Jeżeli koniecznie żądasz tego, to mi przynieś z drwalni będącej na końcu ogrodu, wiązkę chrustu i miarkę węgla do pieca; tymczasem ja zajmę się przygotowaniami do kawy.
— Ależ Elfy, zawołała gospodyni, jak możesz podobnym rozkazem utrudzać pana Moutier?
— Bynajmniej, droga pani Blidot. Panna Elfy wie aż nadto dobrze, że mi to bardzo przyjemnie, skoro mogę w czem jej usłużyć. Czy sądzisz pani, że nie nosiłem nigdy drzewa, ani węgla? O w pułku były daleko cięższe roboty.
Oddalił się i wkrótce powrócił z olbrzymią wiązką chrustu.
— Ha! ha! ha! zawołała ze śmiechem Elfy, co za wiele to za wiele. Pozostaw pan tutaj część chrustu a resztę odnieś do drwalni, gdy pójdziesz po węgle.
— Zastanówże się przecie, że tego pana znamy dopiero od wczoraj, rzekła z wymówką siostra, śmiejąc się wesoło i że do nas należy obsługiwać gości, nie zaś zaprzęgać ich samych do roboty.
— Przecież pan Moutier nie jest zwykłym gościem, odparła Elfy, dał nam te dzieciaki, które tak rozweseliły nasz dom. Za podobny podarunek odpłaca się jedynie życzliwością i przyjaźnią a komu ja sprzyjam, temu każę pracować. Nie mogę bowiem cierpieć próżniaków, zwłaszcza gdy z założonemi rękami patrzą jak inni upadają z pracy i utrudzenia.
— Masz pani zupełną słuszność, rzekł Moutier, który właśnie słyszał jej wyrazy. Nie jestem takim gościem jak inni i czuję się obowiązanym względem pań do wdzięczności za ciężar, jaki przyjęłyście na siebie; i wierzcie mi, że to nigdy nie wyjdzie ani z mego serca ani z pamięci.
— Patrząc na pana, wiem o tem sama najlepiej, odparła z uśmiechem Elfy, mam bowiem bystre oko i nie jedno odgaduję.
I Moutier równie się uśmiechnął, ale nic nie odpowiedział tylko pochwyciwszy za miotłę, zaczął zamiatać.
— Daj pan temu pokój, lepiej o to weź wiecheć obmyj stół i piec, a potem możesz zamiatać.
Moutier zastosował się zupełnie do rozkazu, skoro zaś wszystko ukończył, stanąwszy w wojskowej postawie rzekł:
— Czyś zadowolony panie Generale? Jakież dalsze otrzymam rozkazy?
— Dobrze, odpowiedziała Elfy bacznem spojrzeniem obrzuciwszy cały pokój, teraz idź pan do kawiarni będącej na końcu wsi, i przynieś nam tu mleka. Będę panu wdzięczną, skoro zabierzesz ze sobą dzieci, aby zapoznały się z drogą i tym sposobem aby mogły później same nosić.
Moutier wziął za rękę Jakóba i Pawła i wszystko troje oddalili się z wesołym śmiechem.
— Proszę pani, racz mi dać mleka, rzekł Moutier do grubej wieśniaczki, która właśnie tylko co wydoiła krowę.
Kobieta odwróciwszy się spojrzała ze zdziwieniem na nieznaną jej twarz a potem zapytała:
— Wiele pan sobie życzysz?
— Wiele? powtórzył Moutier. Rzeczywiście nie zapytałem się o to; daj mi więc pani tyle, ile zawsze biorą.
— Ba! Ale kto bierze?
— Pani Blidot, właścicielka oberży pod Aniołem Stróżem.
— Jakto? To jesteście u niej w służbie? Odkąd?
— Od wczoraj i to na chwilę tylko, odpowiedział Moutier.
— A to ciekawe! szepnęła do siebie wieśniaczka, odmierzając trzy litry mleka.
— Czy mam zapłacić? zapytał Moutier sięgając do kieszeni.
— Nie, przecież musicie o tem wiedzieć, że się co Środę, na targu, rachujemy.
— Tego nie wiem, rzekł Moutier, bo jak już powiedziałem dopiero od wczoraj jestem w służbie. Dzień dobry pani!
Wieśniaczka poruszyła głową, poczem zajęła się swoją robotą, rozmyślając nad tem, w jaki sposób pani Blidot, mogła przyjąć do służby żołnierza.
Ze śmiechem powrócił Moutier z dziećmi do gospody.
— Oto mleko, rzekł do Elfy. Jestem pewny że otrzymacie panie wkrótce odwiedziny grubej wieśniaczki.
— Dla czego?
— Ponieważ ogromnie się przeraziła jak jej oświadczyłem, że jestem w służbie u pani.
— Dla czegoż pan zmyślałeś?
— Jakto? Alboż to nie prawda? Czyliż nie jestem w służbie u pań i gotów zawsze na ich usługi?
— Niecierpliwisz mię pan, panie Moutier, swojemi żartami i dowcipami.
— Żartuję, bo jestem tak szczęśliwy, jak nigdy a co mi się rzadko zdarza. Czyliż nie wolno żołnierzowi, nie mającemu ani rodziców, ani przyjaciół, być szczęśliwym, gdy go serdecznie traktują? Być może był to niestosowny żart z mej strony, więc proszę pokornie o przebaczenie. Pamiętaj jednak pani, że wkrótce się oddalę i zapewne upłynie sporo czasu, zanim tu wrócę a przytem w gniewie rozstać się nie powinniśmy.
— Widzę, że nie miałam słuszności, czyniąc panu zarzut niewczesnego żartu, usprawiedliwiała się młoda dziewczyna i do mnie to należy prosić pana o przebaczenie. Powiem panu jednak, że zdjęła mię obawa, iż będą nas wyszydzać, gdy się rozniesie po wsi, żeśmy pana przyjęły do służby.
— Być może jest w tem słuszność, dla tego, jeżeli mi pani pozwolisz, pójdę do wieśniaczki, aby jej powiedzieć...
— Boże uchowaj, odpowiedziała pani Blidot; to tylko dzieciństwo ze strony Elfy; jest jeszcze zanadto młoda i trochę zarozumiała, nadużyła pańskiej życzliwości.
— Na to się wcale z panią nie zgadzam, owszem poddaję się zupełnie rozkazom panny Elfy, rzekł Moutier i pytam się co mi dalej czynić nakaże.
— Dopomóż mi pan do przygotowania mleka i przyrządzenia kawy, mówiła Elfy, mocno zarumieniona.
Śniadanie wkrótce było gotowe, dzieci oczekiwały na nie z niecierpliwością i spożyły z wielkim apetytem.
Następnie Moutier udał się do naczelnika gminy, pani Blidot i Elfy zajęły się robotą a dzieci bawiły się w ogrodzie.
Ranek szybko minął; Moutier zjadł obiad z obu paniami i dziećmi a następnie zaczął przygotowywać się do podróży. Prosił o rachunek, ale pani Blidot słyszeć o tem nawet nie chciała. Pożegnali się po przyjacielsku i z wielkim żalem. Jakób płakał obejmując rękami szyję swego dobroczyńcy. Paweł otarł łzy brata i obaj obsypywali pieszczotami kapitana.
— Bywaj zdrów mój dobry kapitanie, mówił Jakób, bywaj zdrów mój poczciwy psie. Tyś także przyjmował udział w naszym ratunku, boś pierwszy nas spostrzegł i uniósł Pawła na grzbiecie. Bądź zdrów mój przyjacielu. Nigdy nie zapomnę ani o tobie, ani o panu Moutier.
Moutier był wzruszony i rozczulony; uściskał serdecznie ręce obu sióstr, ucałował po raz ostatni Jakóba, rzucił jeszcze okiem po pokoju i szybko oddalił się nie zwracając nawet w tę stronę głowy.
Dzieci stały we drzwiach, dopóki przyjaciel nie znikł im z oczów. Jakób nadaremnie starał się powstrzymać łzy płynące mu nieustannie po twarzy, a kiedy już znikł ślad po dzielnym żołnierzu, wrócił do domu i rzucając się w objęcia pani Blidot, zawołał:
— Teraz, kiedy już nie ma p. Moutier, pani nas nie wypędzi ztąd? Zatrzymasz na zawsze mojego drogiego Pawła i pozwolisz mi przy nim równie pozostać?
— Biedne dziecko, wyrzekła życzliwie pani Blidot. Niech mię Bóg strzeże, żebym was miała wypędzić. Pozostaniecie zawsze przy mnie, będę was kochała, jak moje własne dzieci i żeby dać wam tego dowód, proszę bardzo, ażebyście i ty i twój brat Paweł nie tytułowali mię pani Blidot, ale nazywali wprost matką.
— O niezawodnie, w tobie będziemy mieli matkę, zawołał Jakób, tak dobrą, jak była kiedyś nasza. Pawełku, dodał, powinieneś nazywać panią, matką.
— Ja nie chcę, wolę pójść z panem Moutier i kapitanem, odparł Paweł.
— A więc nie lubisz pani Blidot? zapytał Jakób.
— Lubię ją, ale daleko lepiej kapitana.
— Daj mu pokój, kochany Jakóbie, wtrąciła Elfy, powoli przyzwyczai się, i niezadługo będzie nas lubił tak jak kapitana i nazywał moją siostrę matką a mnie ciotką. Bo i ty będziesz mi także mówił ciotko.
— O tak ciociu, zawołał Jakób, rzucając się w jej objęcia.
Jakób spokojny o przyszłość Pawła, odrazu stał się wesołym, obmyślając coraz nowe zabawki dla niego, już to z kamyczków, już ze źdźbła słomy, już ze skrawków papieru, a nadto starał się być użytecznym pani Blidot i jej siostrze, wykonywując starannie ich polecenia, dopomagając do mycia domowych sprzętów i obsługując gości. Około wieczora zbliżył się z nieśmiałością do pani Blidot, mówiąc:
— Mamo, przyrzekłaś panu Moutier, że będziesz posyłać jedzenie dla biednego Piotrka; widziałem go właśnie, jak biegł do domu z wielkim bochenkiem chleba pod pachą. Dał mi znak że niezadługo pójdzie do studni po wodę. Czy nie dałabyś mi czego, żebym mu zaniósł.
— Dobrze moje dziecko, odpowiedziała pani Blidot, oto resztki mięsa i kawał chleba; połóż je w wypróchniałem drzewie, a na przyszłość żebym o tem nie zapomniała, przypominaj mi zawsze o Piotrku przy obiedzie.
— Dziękuję mamie, rzekł Jakób. Jesteś równie dobra jak p. Moutier.
Jakób szybko pobiegł do studni z otrzymanym prowiantem. Wkrótce też ujrzał Piotra zdążającego ze dzbankiem po wodę; szedł wolno ocierając oczy. Otrzymawszy paczkę od Jakóba, chciwie zjadł i chleb i mięso przysłane od pani Blidot. Wypił trochę wody z dzbanka, pożegnał Jakóba i wrócił do domu.
Tak mijały szczęśliwie dni dla Jakóba, dla Pawła i reszty mieszkańców gospody pod Aniołem Stróżem, tylko dla biednego Piotrka były one dniami smutku, gdyż właściciel oberży obchodził się z nim niegodziwie. Często też Jakób pomagał mu w ciężkiej, mozolnej pracy, nie odpowiedniej jego siłom.
Kiedy zaś kazano mu odnieść coś nadzwyczaj ciężkiego i Jakób i Paweł dopomagali mu i nieśli z nim wspólnie aż po za granicę wsi; czasami znowu chociaż się kładł późno, posyłano go z brzaskiem dnia w daleką drogę za interesem, wówczas Jakób prosił pani Blidot, żeby go mógł zastąpić. Mały Jakób biegł tedy z listem lub posyłką, gdy tymczasem biedny Piotrek spoczywał pod drzewem posilając się tem, co mu gospodyni oberży przysłała.