Strona:De Segur - Gospoda pod Aniołem Stróżem.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

łem tak szczęśliwy, żem we śnie dziękował za to mojemu kochanemu panu Moutier.
— Tym dwom zacnym paniom wdzięcznym być powinieneś a nie mnie, mój chłopcze, bo ja jestem ubogim człowiekiem i do tego bez dachu.
— Przecież pan nas uratowałeś, powiedział Jakób, pan nas przyniosłeś do domu pani Blidot i panny Elfy, one same mówiły, że Matka Boska i pan jesteście naszemi zbawcami.
Moutier nic nie odpowiedział, uściskał Jakóba i Pawła, ucałował ich po kilka razy, potem uściskał serdecznie równie ręce obu sióstr, i usiadł, czekając aż dzieci zostaną ubrane.
— W czem mógłbym być paniom użyteczny? rzekł nareszcie.
— Jeżeli koniecznie żądasz tego, to mi przynieś z drwalni będącej na końcu ogrodu, wiązkę chrustu i miarkę węgla do pieca; tymczasem ja zajmę się przygotowaniami do kawy.
— Ależ Elfy, zawołała gospodyni, jak możesz podobnym rozkazem utrudzać pana Moutier?
— Bynajmniej, droga pani Blidot. Panna Elfy wie aż nadto dobrze, że mi to bardzo przyjemnie, skoro mogę w czem jej usłużyć. Czy sądzisz pani, że nie nosiłem nigdy drzewa, ani węgla? O w pułku były daleko cięższe roboty.
Oddalił się i wkrótce powrócił z olbrzymią wiązką chrustu.
— Ha! ha! ha! zawołała ze śmiechem Elfy, co za wiele to za wiele. Pozostaw pan tutaj część