Garbus (Féval)/Część trzecia/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Garbus
Podtytuł Romans historyczny
Data wyd. 1914
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Bossu
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.
MISTRZ LUDWIK.

Borichon żałował już gorzko tego co powiedział.
Z przerażeniem patrzył na Aurorę, łkającą gwałtownie i myślał.
— Boże. jeżeli on teraz wejdzie!
Aurora siedziała ze spuszczoną głową. Jej piękne włosy gęstą masą spadały na ręce, poprzez delikatne palce toczyły się gorące łzy. Gdy się podniosła oczy miała jeszcze zapłakane, ale twarzyczka przybrała już zwykły wyraz.
— Gdy kto nie jest ani ojcem, ani bratem, ani mężem biednego opuszczonego dziecka — wymówiła powoli — i nazywa się Henrykiem Lagarderem, wtedy jest jego przyjacielem, opiekunem i dobrodziejem. Och! — zawołała składając ręce. — Ich potwarze wskazują mi jak bardzo wyższy on jest od innych ludzi. Ponieważ go podejrzewają, to znaczy, że inni zrobiliby to, czego on nie zrobił. Kochałam go: oni przyczynią się do tego, że będą go teraz wielbić, jak świętego.
— O to, to, panienko! — rzekł Janek. — Uwielbiaj go, chociażby dlatego, żeby ich rozłościć!
— Henryk — szeptała dziewczyna — jedyna istota która mnie kochała i opiekowała się mną.
— A co do kochania — zawołał Berichon, powracając do nakrywania stołu, o którem już był zapomniał, to panience mówię. Codziennie rano słyszymy, babcia i ja: “Jak przeszła jej noc? Czy spała spokojnie? Czyście jej wczoraj dotrzymali towarzystwa? Czy jest smutna? Czy pragnie czego?” A gdy uda nam się pochwycić jakie życzenie panienki, taki kontent, taki szczęśliwy! Och! Matko Boska, kochać, to on kocha!
— Tak — rzekła Aurora, jakby do siebie, — on jest dobry i kocha mnie jak córkę.
— Inaczej jeszcze! — wtrącił Berichon z chytrą minką.
Aurora wstrząsnęła głową.
Serce jej tak potrzebowało wynurzenia się z tego napełniającego je uczucia, że nie zwracała uwagi ani na wiek, ani na pozycyę swego powiernika.
— Jestem sama — mówiła — sama i smutna.
— Ba panienko! — odparł chłopiec. — Jak tylko on przyjdzie, powróci panience wesołość.
— Noc nadchodzi — ciągnęła dalej Aurora — a ja czekam napróżno i tak co wieczór, odkąd jesteśmy w Paryżu.
— A cóż robić to wpływ stolicy — przerwał Janek. — No, i już nakryłem. Czy kolacya już gotowa, babciu?
— Już od godziny — odpowiedział gruby głos Franciszki.
Janek podrapał się za uchem.
— Założyłbym się jednak — mówił że on jest tam na górze z tym dyabliskiem garbusem. Żal mi panienki, że się martwi. Gdybym się odważył...
Przeszedł dużą salę i wstępował już na schody, prowadzące do apartamentów mistrza Ludwika.
— To wzbronione — pomyślał — i nie chciałbym widzieć pana kawalera w gniewie, jak przeszłym razem. Boże jedyny! A panienko, — rzekł głośno zbliżając się do Aurory, — dlaczego on się jednak tak ukrywa? To wzbudza plotki. Ja, naprzykład, jestem pewny, będąc na miejscu sąsiadów, gadałbym jak oni: a przecież nie jestem gadatliwy. Mówiłbym jak inni: “To spiskowiec,” albo “To czarownik.”
— A oni mówią? — zagadnęła Aurora.
Zamiast odpowiedzieć, Janek począł się śmiać.
— Wielki Boże! — zawołała. — Gdyby oni wiedzieli tak jak ja, co tam jest na górze: łóżko kufer, dwa krzesełka, szpada wisząca na ścianie — oto cale umeblowanie. Co innego ten drugi pokój ten zamknięty. Tam widziałem tylko jedną rzecz.
— Co takiego? — zapytała żywo Aurora.
— Och, nic wielkiego. Było to jednego wieczoru gdy pan zapomniał założyć blaszki na dziurkę od klucza?
— Mój Boże panienko! To przecież nic złego. Poszedłem na górę, żeby pana poprosić do panienki, dziurka błyszczała, przyłożyłem do niej oko.
— I cóżeś zobaczył?
— Mówiłem panience nic wielkiego! Garbusa nie było. Tylko mistrz Ludwik siedział przy stole, na którym stała szkatułka, ta sama szkatułka. którą tak strzegł podczas podróży. Miałam zawsze dowiedzieć się, co w niej jest? Ileż, pistolów zmieściłoby się w niej! Ale to nie pieniądze trzyma tam mistrz Ludwik. Widziałem, jak wyjmował z niej paczkę papierów, jakby wielką kwadratową kopertę z trzema wiszącemi pieczęciami z czerwonego laku.
Aurora poznała ten opis. Milczała jednak.
— Ale — ciągnął dalej Janek — koperta ta drogo mnie mogła kosztować. Zdaje mi się, że mimowoli zrobiłem jakiś szelest, jakkolwiek jestem zręczny. Pan otworzył drzwi. Miałem czas tylko zeskoczyć na dół ze schodów i upadłem tak, że dotąd bolą mnie boki. Już mnie na to nikt nie weźmie... Ale panienka której wszystko wolno, panienka, która niczego nie potrzebuje się obawiać... Powiem panience, że chciałbym dzisiaj wcześniej zjeść kolacyę, mógłbym bowiem zobaczyć bal w Palais Royal. Gdyby panienka poszła na górę, gdyby go zawołała swoim słodkim głosikiem?...
Aurora nic nie odpowiedziała.
— Czy panienka widziała — ciągnął dalej Berichon, który nie był gadułą — czy panienka widziała, jak przez cały dzień przyjeżdżały wozy z kwiatami, zielenią, lampionami, jak zwożono ciasta i likiery?
Oblizał się łakomie przy tych słowach.
— To będzie pięknie! — zawołał. — Och, gdybym ja tam mógł być, tobym dopiero używał!
— Idź, pomóż babci, Janku — rzekła Aurora.
— Biedna panienka, — pomyślał, wychodząc — ona umiera z ochoty do tańca!
Rozmarzona główka Aurory opadła bezwładnie na splecione rączki. Nie myślała wcale o balu, ani o tańcu.
— Zawołać go? — mówiła sobie. — Po co go wołać? Niema go tam, jestem pewna. Każdego dnia spóźnia się coraz więcej. Boję się — dodała ze drżeniem. Boję się gdy o tem myślę. Tajemnica ta mnie przeraża. Zabrania mi wychodzić patrzyć, nie pozwala nikogo przyjmować. Ukrywa swoje nazwisko, też swe postępowanie. Wszystko do dobrze rozumiem, to dawne niebezpieczeństwo znowu powróciło, to groźba wieczna nad nami, głucha wojna ze zbrodniarzami.
— Kto są ci zbrodniarze? — zapytywała się po chwili. — Oni są potężni, dowiedli tego, a właściwie moi nieubłagani wrogowie. Dlaczego, że mnie broni, chcą odebrać mu życie! A on nic nie mówi — zawołała. — Nigdy nic! Jakgdyby moje serce nie odgadywało wszystkiego, jakgdyby można było zamknąć kochające oczy!... Przychodzi, przyjmuje moje pocałunki siada, stara się uśmiechać. Nie wie, że dusza jego jest przedemną otwarta, że jednym spojrzeniem umiem wyczytać w jego oczach: tryumf, lub porażkę. Nie ma do mnie zaufania; nie chce, abym wiedziała o jego trudach, walkach, które stacza, nie rozumie, że potrzeba mi tysiąc razy więcej odwagi, aby powstrzymać łzy, aniżeli gdybym dzieliła jego trudy i walczyła przy jego boku!
Z sali doleciał jakiś lekki odgłos kroków. Znała go widocznie dobrze, bo w jednej chwili powstała radosna. Usta rozwarły się i wydały lekki okrzyk radości.
Och, jak wielką racyę miał Janek! Na jej uroczej dziewczęcej twarzyczce nie możnaby teraz dojrzeć ani śladu łez, ani cienia smutku. Była cała w uśmiechu. Pierś poruszała się radością. Wyprostowała z dźwiękiem swą śliczną postać. Była jak delikatny a piękny kwiat który wśród nocy chyli się napół zwiędły, a pod pierwszymi promieniami słońca powstaje znowu wonny i świeży.
Aurora podeszła do lustra. Zatroszczyła się w tej chwili, czy jest dosyć piękną. Przeklinała łzy, które psuły oczy i gaszą ogień jej źrenic. Dwa razy na dzień była kokietką. Lustro odpowiedziało, że niepokój był jej próżny. Ujrzała swój śmiech tak młody, tak tkliwy i śliczny, że w duszy dziękowała za to Bogu.
Mistrz Ludwik schodził ze schodów. Na dole Janek trzymał światło.
— Ilekolwiek lat miał mistrz Ludwik, był to jeszcze młody człowiek. Jasne pukle włosów wiły się na czystym i gładkiem czole. Białych szerokich skroni nie uszkodziło palące słońce Hiszpanii; to też gdyby nie męski rysunek twarzy, cera nadałaby jej wyraz trochę może kobiecy. Ale ogniste oczy dumnie ściągnięte brwi, nos prosty, usta o wargach jakby wykute w marmurze, które odcieniały delikatne wąsiki broda o silnym zarysie nadawała tej pięknej twarzy charakter stanowczości i mocy.
Strój jego t. j. spodnie, kurtka i płaszcz były z czarnego aksamitu z dżetowymi guzikami.
Stał jeszcze na schodach, a już wzrokiem szukał Aurory. Gdy ją dojrzał, powstrzymał ruch radości. Siłą woli opuścił oczy i zwolnił kroku, którego chciałby przyśpieszyć. Całe jego życie upłynęło tak na pokonywaniu samego siebie. Był blizki szczęścia i nic chciał go dotknąć. A wola mistrza Ludwika była z żelaza i dosyć silna aby nadać niezłomny hart temu sercu namiętnemu gorącemu i tkliwemu jak serce kobiety.
— Czekałaś na mnie Auroro? — zapytał schodząc ze schodów.
Franciszka ukazała we drzwiach kuchni swą twarz silnie zaczerwienioną.
— Czy to ładnie mistrzu Ludwiku, żeby pozwolić tak płakać biednemu dziecku! — rzekla głosem donośnym, który przyniósłby zaszczyt sierżantowi dowodzącemu na mustrze.
— Płakałaś Auroro? — zapytał żywo nowoprzybyły.
Młoda dziewczyna zarzuciła mu ręce na szyję.
— Henryku mój najdroższy — rzekła, podając mu czoło do pocałunku, — wiesz dobrze, że młode dziewczęta są płoche. Franciszka źle widziała, wcale nie płakałam. Spójrz na moje oczy, Henryku, czy dostrzeżesz tam łzy.
Uśmiechała się radosna i szczęśliwa, a mistrz Ludwik patrzył na nią z zachwytem.
— Coś ty mi opowiadał chłopcze — mówiła poczciwa Franciszka, patrząc surowo na Janka, — że nasza panienka ciągle płacze?
— Ach Boże! — szepnął Janek. — Słuchaj babciu, ja nie wiem, może tyś źle usłyszała, albo ja źle widziałem, w każdym razie panienka nie chce, żeby wiedziano, że płakała.
Franciszka tymczasem podała główną potrawę kolacyi.
— Swoją drogą — wtrąciła — panienka siedzi zawsze sama i to nie jest miłe życie.
— Czy prosiłam was, żebyście się nademną użalali? — rzekła z wymówką zarumieniona Aurora.
Mistrz Ludwik podał jej rękę i przeszli do pokoju, gdzie stół był nakryty. Usiedli naprzeciwko siebie; Berichon, jak zwykle stanął za krzesełkiem Aurory, żeby jej służyć. Po kilku minutach, podczas, których udawali, że jedzą, mistrz Ludwik zwrócił się do Janka.
— Pozostaw nas samych, moje dziecko, nic potrzebujemy już ciebie.
— Czy mam podać inne potrawy? — zapytał chłopiec.
— Nie — odparła spiesznie Aurora.
— A więc przyniosę deser?
— Idź rozkazał mistrz Ludwik, wskazując mu drzwi.
Janek wyszedł, śmiejąc się w kułak.
— Babciu — rzekł do Franciszki, wchodząc do kuchni — zdaje mi się, że będą tam ostre słowa.
Staruszka wzruszyła ramionami.
Mistrz Ludwik ma minę mocno zagniewaną — mówił dalej Janek.
— Idź zmywać! — odrzekła Franciszka. — Co ci do tego! Nasz pan jest silny, jak byk pomimo swej giętkiej postawy i odważny jak lew, ale bądź spokojny: nasza mała panienka pobiłaby czterech takich, jak on!
— Ba! — zawołał zdumiony chłopiec. — Ono na to nie wygląda.
— To właśnie dlatego — odparła poczciwa kobieta.
Potem zamykając dyskusyę, dodała:
— Jesteś jeszcze za mały. Do roboty!
— Nie jesteś szczęśliwą, Auroro? — zapytał mistrz Ludwik, po wyjściu Berichona.
— Widuję cię bardzo rzadko! — odparła młoda dziewczyna.
— I masz o to do mnie pretensyę, drogie dziecko?
— Niech Bóg broni! Cierpię czasami, to prawda, ale czyż można przeszkodzić nierozsądnym myślom, rodzącym się w głowie samotnej dziewczyny? Wiesz, Henryku, dzieci boją się ciemności, lecz gdy tylko dzień nadejdzie, zapominają o minionym strachu. Ze mną i jest to samo. Twoja obecność wystarcza, aby | rozproszyć moje kapryśne zmartwienia.
— Masz dla mnie miłość uległej córki, Auroro — mówił mistrz Ludwik, odwracając oczy — dziękuję ci.
— A ty, czy masz dla mnie ojcowską miłość, Henryku? — zapytała.
Mistrz Ludwik powstał i obszedł dokoła stołu. Aurora podsunęła mu krzesełko i powiedziała z niedwuznaczną radością:
— O tak, siądź; Od dawna nie rozmawialiśmy tak z sobą. Pamiętasz jak kiedyś mijały nam godziny?
Ale Henryk był rozmarzony i smutny.
— Te chwile nie należą już do nas — odrzekł.
Aurora ujęła go za ręce i patrzyła mu prosto w oczy z taką słodyczą, że biedny mistrz Ludwik począł palące łzy pod powiekami.
— Ty także cierpisz, Henryku? — szepnęła.
Wstrząsnął głową i próbował uśmiechnąć się.
— Mylisz się, Auroro — rzekł. — Była chwila, że śniłem cudowne marzenie, takie cudowne, że odebrało mi cały spokój. Ale była to tylko chwila i tylko marzenie. Obudziłem się i nie ma już nadziei. Spełniam tylko przysięgę nic więcej. Nadchodzi chwila, gdy życie moje się zmieni. Jestem już starym, drogie dziecko, aby zaczynać nowe życie.
— Za starym! — powtórzyła Aurora, pokazując w szczerym śmiechu piękne ząbki.
Ale mistrz Ludwik nie śmiał się.
— W moim wieku — mówił — inni mają już rodziny.
Aurora nagle spoważniała.
— A ty jej nie masz, Henryku, ty masz tylko mnie!
Henryk żywo otworzył usta, ale słowa zatrzymały mu się między wargami. I znów opuścił oczy.
— Ty masz tylko mnie — powtórzyła Aurora. — I czemże jestem dla ciebie? Przeszkodą dla szczęścia!
Chciał ją powstrzymać, ale mówiła dalej.
— Czy wiesz co o nas mówią? Mówią: “Ona nie jest ani jego córką, ani siostrą, ani żoną....” Mówią...
— Auroro — przerwał mistrz Ludwik — od lat ośmnastu byłaś całem mojem szczęściem.
— Jesteś bardzo dobry wyszeptała dziewczyna — dziękuję ci za to.
Milczeli przez chwilę. Zakłopotanie mistrza Ludwika było widoczne.Aurora pierwsza przerwała ciszę.
— Henryku — rzekła — nie wiem nic a nic o twoich myślach, ani o postępkach. Jakim prawem miałabym ci robić wyrzuty? Ale jestem zawsze sama i zawsze myślę o tobie, jako o moim jedynym przyjacielu. Jestem pewna, że chwilami odgaduję ciebie. Serce moje czasami ściska się bólem, oczy napełniają łzami, bo sobie myślę: “Gdyby nie ja, jakaś kochana kobieta rozweseliłaby jego samotność. Gdyby nie ja, dom jego byłby wielki i bogaty i wszędzie mógłby się pokazywać z odkrytą twarzą”. Henryku, ty nietylko kochasz mnie jak dobry ojciec, ale dla mnie nawet tłumisz pragnienia swego serca.
Słowa te szły prosto z duszy, Aurora tak rzeczywiście myślała, ale, że jak wiadomo dyplomacya wrodzona jest córom Ewy, więc też przedewszystkiem był to wybieg kochającej dziewicy, aby się czegoś dowiedzieć. Nie udał się jednak wcale.
Otrzymała tylko zimną odpowiedź:
— Drogie dziecko, mylisz się w zupełności.
Wzrok mistrza Ludwika gubił się w dali.
— Czas uchodzi — szeptał.
Potem nagle, jakby nie mógł dłużej panować nad sobą, dodał:
— Gdy mnie będziesz już wcale widywała, Auroro, czy nie zapomnisz o mnie?
Świeża twarzyczka dziewczęcia pobladła. Gdyby mistrz Ludwik podniósł teraz oczy, ujrzałby całą jej duszę w głębokiem spojrzeniu, które mu rzuciła.
— Więc znowu mnie opuścisz — wyszeptała.
— Nie — odparł Henryk niepewnym głosem, — nie wiem... może...
— Proszę cię, błagam! — mówiła — Miej litość nademną, Henryku! Jeżeli odjeżdżasz, weź mnie z sobą.
A gdy nic nic odpowiadał, ciągnęła dalej ze łzami w oczach.
— Gniewasz się na mnie może dlatego, że byłam zbyt wymagająca, niesprawiedliwa. Och, Henryku drogi, to przecie nie ja mówiłam ci o swoich łzach. Nie zrobię tego więcej, Henryku nie, już nigdy nie będę płakała, wierz mi! Mój Boże! Wiem że to było źle! Jestem szczęśliwa, bo ciebie widzę codziennie. Henryku, ty nic nie mówisz! Czy mnie słyszysz, Henryku?
Miał odwróconą głowę. Wzięła go za szyję dziecinnym ruchem, aby go zmusić do patrzenia na nią. Oczy mistrza Ludwika pełne były łez. Aurora zsunęła się z krzesła i uklękła.
— Henryku. Henryku, — mówiła pieszczotliwie, — mój przyjacielu jedyny, ojcze ukochany, weź całe szczęście o jakiem dla mnie marzysz, ale daj mi choć cząstkę twych łez!
Przyciągnął ją namiętnie do siebie: Ale nagle silne ramiona opadły bezwładnie.
— Jesteśmy szaleni, Auroro! — rzekł, z gorzkim i przymuszonym uśmiechem. — Gdyby nas tak zobaczono! Co to wszystko znaczy?
— To znaczy — odparła młoda dziewczyna, która nie ustępowała tak łatwo. — to znaczy, że jesteś niedobry i nieczuły na moje błagania. Henryku. Od dnia, w którym powiedziałeś mi: “Auroro, nie jesteś moją córką”, zmieniłeś się bardzo!
— Ach. wtedy, gdy prosiłaś o łaskę dla markiza Chaverny! Przypominam to sobie, Auroro i wiedz, że pan markiz powrócił do Paryża.
Aurora nic nie odpowiedziała, ale jej słodkie, szlachetne spojrzenie wyrażało takie wymowne zdumienie, że Henryk przygryzł lista. gniewnie na samego siebie.
Ujął małą rączkę i pocałował jakby na pożegnanie. Powstrzymała go siłą.
— Zostań — rzekła. — Jeżeli dłużej tak będzie, to zobaczysz, że którego dnia wracając, nie zastaniesz mnie w domu. Widzę że ci przeszkadzam, więc sobie pójdę. Nie wiem co z sobą zrobię, ale ty będziesz uwolniony od ciężaru, który stał się dla ciebie za ciężki.
— Nie będziesz miała czasu — wyszeptał mistrz Ludwik. — I aby mnie opuścić, Auroro, nie będziesz potrzebowała uciekać.
— Wypędzisz mnie? — zawołała z rozpaczą, jakby otrzymała cios w samo serce.
Mistrz Ludwik zakrył twarz rękami. Siedzieli jeszcze przy sobie, Aurora na nizkim taburecie z głową wspartą na kolanach Henryka.
— Aby być szczęśliwą — szeptała przerywanym głosem — potrzeba mi tak mało, Henryku... bardzo mało... Czy dawno straciłam wesołość? Czyż nie byłam zawsze zadowolona i uradowana, gdy dawniej biegłam na twoje spotkanie?
Palce mistrza Ludwika gładziły piękną masę jej włosów, które w świetle przybierały, odcień samego złota.
— Bądź takim jak dawniej — mówiła — proszę cię tylko o to. Mów mi kiedy jesteś szczęśliwy, ale szczególniej zwierzaj mi swoje zmartwienia, aby twój smutek przechodził do mojego serca. Och, to przynosi ulgę! Gdybyś miał córkę, Henryku, ukochaną córkę, czy nie takbyś z nią postępował?
— Córkę! — powtórzył mistrz Ludwik i czoło mu się zasępiło.
— Niczem dla ciebie nie jestem, wiem o tem. Nie powtarzaj mi tego.
Mistrz Ludwik przeciągnął ręką po czole.
— Auroro — rzekł, jakby nie dosłyszawszy jej ostatnich słów. — Jest życie świetne, życie przyjemności, zaszczytów, bogactwa, życie szczęśliwych tego świata. Ty nie znasz go, drogie dziecko.
— A czyż potrzebuję to poznawać?
— Chcę, abyś je znała. Trzeba.
I zniżając mimowoli głos dorzucił:.
— Będziesz może musiała wybierać, aby wybierać, trzeba znać...
Powstał. W jego pięknej twarzy malowało się teraz postanowienie mocne i głębokie.
— To twój ostatni dzień wątpliwości i nieświadomości, Auroro — rzekł powoli. — Dla mnie to może ostatni dzień młodości i nadziei!
— Henryku, wytłomacz się, w imię Boga! — zawołała młoda dziewczyna.
Mistrz Ludwik wzniósł oczy ku niebu.
— Postępuję według sumienia — wyszeptał — ten, który jest tam, w górze, widzi mnie, nic przed nim nie ukrywam. Żegnaj Auroro — rzekł głośno — nie będziesz spała dziś w nocy... Patrz i rozważaj, radź się najpierw rozumu przed sercem. Nie chcę ci nic mówić, pragnę aby wrażenie było nagłe i całkowite. Uprzedzając cię bałbym się działać w egoistycznym celu. Pamiętaj tylko, że jakkolwiek dziwnych przygód doznasz tej nocy, staną się one z mojej woli i dla twojego dobra. Jeżeli długo mnie nie zobaczysz, nie trać ufności. Z blizka czy z daleka czuwam nad tobą.
Pocałował ją w rękę i odszedł do swojego pokoju.
Aurora milcząca i oszołomiona, odprowadziła go wzrokiem. Stanąwszy na schodach, mistrz Ludwik przesłał jej ojcowskie skinienie głowy wraz z pocałunkiem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: anonimowy.