Strona:PL Feval - Garbus.djvu/358

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ujął małą rączkę i pocałował jakby na pożegnanie. Powstrzymała go siłą.
Zostań — rzekła. — Jeżeli dłużej tak będzie, to zobaczysz, że którego dnia wracając, nie zastaniesz mnie w domu. Widzę że ci przeszkadzam, więc sobie pójdę. Nie wiem co z sobą zrobię, ale ty będziesz uwolniony od ciężaru, który stał się dla ciebie za ciężki.
— Nie będziesz miała czasu — wyszeptał mistrz Ludwik. — I aby mnie opuścić, Auroro, nie będziesz potrzebowała uciekać.
— Wypędzisz mnie? — zawołała z rozpaczą, jakby otrzymała cios w samo serce.
Mistrz Ludwik zakrył twarz rękami. Siedzieli jeszcze przy sobie, Aurora na nizkim taburecie z głową wspartą na kolanach Henryka.
— Aby być szczęśliwą — szeptała przerywanym głosem — potrzeba mi tak mało, Henryku... bardzo mało... Czy dawno straciłam wesołość? Czyż nie byłam zawsze zadowolona i uradowana, gdy dawniej biegłam na twoje spotkanie?
Palce mistrza Ludwika gładziły piękną masę jej włosów, które w świetle przybierały, odcień samego złota.
— Bądź takim jak dawniej — mówiła — proszę cię tylko o to. Mów mi kiedy jesteś szczęśliwy, ale szczególniej zwierzaj mi swoje zmartwienia, aby twój smutek przechodził do mojego serca. Och, to przynosi ulgę! Gdybyś miał córkę, Henryku, ukochaną córkę, czy nie takbyś z nią postępował?