Strona:PL Feval - Garbus.djvu/346

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A co do kochania — zawołał Berichon, powracając do nakrywania stołu, o którem już był zapomniał, to panience mówię. Codziennie rano słyszymy, babcia i ja: “Jak przeszła jej noc? Czy spała spokojnie? Czyście jej wczoraj dotrzymali towarzystwa? Czy jest smutna? Czy pragnie czego?” A gdy uda nam się pochwycić jakie życzenie panienki, taki kontent, taki szczęśliwy! Och! Matko Boska, kochać, to on kocha!
— Tak — rzekła Aurora, jakby do siebie, — on jest dobry i kocha mnie jak córkę.
— Inaczej jeszcze! — wtrącił Berichon z chytrą minką.
Aurora wstrząsnęła głową.
Serce jej tak potrzebowało wynurzenia się z tego napełniającego je uczucia, że nie zwracała uwagi ani na wiek, ani na pozycyę swego powiernika.
— Jestem sama — mówiła — sama i smutna.
— Ba panienko! — odparł chłopiec. — Jak tylko on przyjdzie, powróci panience wesołość.
— Noc nadchodzi — ciągnęła dalej Aurora — a ja czekam napróżno i tak co wieczór, odkąd jesteśmy w Paryżu.
— A cóż robić to wpływ stolicy — przerwał Janek. — No, i już nakryłem. Czy kolacya już gotowa, babciu?
— Już od godziny — odpowiedział gruby głos Franciszki.
Janek podrapał się za uchem.