Głowa swoje a serce swoje/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Michał Bałucki
Tytuł Głowa swoje a serce swoje
Pochodzenie Nowelle
Wydawca J. K. Żupański & K. J. Heumann
Data wyd. 1887
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Całe opowiadanie
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI.

Imieniny te przypadały za tydzień, to jest siódmego sierpnia. Na trzy dni już przedtem, dwór niezwykle się ożywił, bo czyniono przygotowania, licząc na znaczniejszy zjazd gości. Posłańcy jeden po drugim, to konno, to pieszo pędzili do miasteczka po różne kolonialne towary, sprowadzono dwóch kucharzy z sąsiedztwa, zaciągano podłogi, trzepano dywany i to wszystko niby w sekrecie przed solenizantem, który musiał udawać, że nie widzi, nie słyszy tego wszystkiego i nie domyśla się niczego. Wiedział już naprzód, jakie powinszowanie wyrecytuje mu Adaś, bo słyszał nieraz przez otwarte okno, jak się uczył głośno, że aż dudniało w pokoju; wiedział, że czcigodna małżonka ubierze go na wiązanie w nowe pantofle, bo oddawna widywał je w jej pokoju rozpięte na krosnach; ale nie chcąc im popsuć efektu, udawał niewiadomość zupełną, do czasu, w którym oficyalnie dowie się o tych niespodziankach.
Nadszedł nareszcie ten dzień uroczysty. Pan Kajetan, wbrew zwyczajowi codziennemu, nie wstał rano i nie obszedł gospodarstwa, trzymano go umyślnie dłużej w łóżku, dopóki służba nie poi-obi odpowiednich przygotowań. Oprócz niego, wszyscy byli jeszcze przed wschodem słońca na nogach. Fornale czyścili na gwałt buty słoniną i wydobywali ze skrzyń świąteczne ubrania, dziewczęta myły się do czysta w potoku, bo i twarze i nogi, czesały się, ubierały, wkładając z okazyi imienin jegomości nieprzeliczoną liczbę spódnic na siebie, wykrochmalonych, jak gonty.Między gumnami parobcy i żniwiarki krzątały się żywo około przystrojenia wozu, naładowanego tegorocznem zbożem, we wstęgi, kwiaty, orzechy, korale jarzębiny i pawie pióra. Chomąta końskie także przystrojono we wstęgi, kolorowe chustki, i umajono kalinowemi liśćmi.W kuchni także panował ruch niezwykły. Kucharze siekali, krajali, piekli, smażyli różne frykasy na pański stół, a kucharka czeladna w ogromnym kotle gotowała specyał nielada dla całej służby — flaki z majerankiem i kluski ze serem, podczas gdy w tyle, na podwórku odbywała się rzeź kurcząt, skazanych na rożen przy dzisiejszym wieczorze. Pani Kajetanowa tymczasem w śpiżarni sortowała kołacze, przeznaczając te, co były pokaźniejsze i miały więcej sera, dla zasłużeńszych z dworskiego personelu i kała toczyć z beczki wódkę do flaszek na poczęstunek gromadzkich delegatów. Ogrodnik kończył w altanie fabrykacyę olbrzymiego bukietu w formie piramidy, który miał ofiarować dziedzicowi od siebie.
W stajniach czyszczono na gwałt konie, że się świeciły, jakby je kto masłem wysmarował.
Uroczystość rozpoczęła się tem, że kilku fornali, uzbrojonych w baty, podstąpiło po cichu pod okna dziedzica i naraz zaczęli strzelać na wiwat, jak z pistoletów. A równocześnie weszła do pokoju pani Kajetanowa z parą ładnie oprawionych pantofli, Adaś z powinszowaniem na kolorowym papierze, na którym nie brakło stereotypowego żyda, a Jadwinia z półtuzinem chustek fularowych, przez nią samą — obrębionych.
Pan Kajetan udał zdziwionego tem niespodziewanem najściem i strzałami, i spytał:
— A to co? Co to ma znaczyć?
Wtedy pani Kajetanowa z przymilającym uśmiechem uważała za stosowne objaśnić go rzekła:
— Wszak to dzisiaj twoje imieniny.
— A, prawda, na śmierć zapomniałem.
Tu nastąpiło wręczenie darów i wyrecytowanie powinszowania, które Adaś uskutecznił bez pomocy swego instruktora, a którego pan Kajetan wysłuchał z wielką uwagą, choć je umiał już prawie na pamięć. Pan Kazimierz także, lubo nie bez pewnego zakłopotania, z powodu dwuznacznego — położenia, w jakiem teraz znajdował się do całego domu, wybąknął kilka ogólnikowych życzeń. Ogrodnik, pijany z powodu tak uroczystego święta, wręczył swój piramidalny bukiet z odpowiednią oracyą; nawet nieśmiały chłopak z kredensu i pokojówka zjawili się do ucałowania ręki dziedzica i życzyli mu »fortuny i koruny». Wszystko, co żyło we dworze i miało wstęp do pokojów, garnęło się do solenizanta.Tylko Bolek i Zosia dotąd się nie pokazali.
Kazimierz już oddawna odczuwał w przykry sposób nieobecność swojej najdroższej, ale nie śmiał zapytać o przyczynę; tylko za każdem skrzypnięciem drzwi doznawał silniejszego bicia serca w przekonaniu, że to ona wchodzi, i za każdym razem doznawał niemiłego rozczarowania. Jadwiga także prawdopodobnie musiała się kogoś spodziewać i oczekiwać, bo i ją każde otwarcie drzwi elektryzowało i wywoływało rumieniec na twarz, ale także nie objawiała głośno zdziwienia z powodu nieobecności niektórych osób. Niepokoiło ją to jednak nie mało, dla czego nietylko Bolek, ale i Zosia się nie zjawia, ta równoczesna nieobecność obojga budziła podejrzenie jakieś wspólnej zmowy, która wywołała w niej pewne niezadowolenie. Im więcej jednak ją to obchodziło, tem więcej miała powodu do milczenia, żeby się nie zdradzić.
Dopiero pani Kajetanowa pierwsza odezwała się głośno:
— Ale co to jest, że ani Zosi ani Bolka dotąd nie ma?
— Prawda — rzekł pan Kajetan, oglądając się — pewnie sobie śpiochy zaspały.
— Nie. Zosia do dnia jeszcze wstała, i sama widziałam ją już ubraną, ale mi potem gdzieś znikła, jak kamfora. A Bolek, jak karbownik mi mówił, że jak wyszedł rano, tak jeszcze nie wrócił. W tem coś jest.
— Pewnie psotniki szykują mi jaką niespodziankę, zobaczycie.
— Byliby mi przecież powiedzieli.
— Ba, widocznie i ciebie chcieli zaintrygować. Ja mówiłem już od paru tygodni że oni coś knuli, spiskowali. Zobaczycie, że oni nam tu jakiegoś figla wymyślą. Doskonale, ja to lubię — mówił ucieszony, zacierając ręce.
W oczekiwaniu niespodzianki i z podrażnioną ciekawością usiedli wszyscy do śniadania, przy którem ostentacyjnie figurowała ogromna baba lukrowana; pani Kajetanowa sama wykroiła z niej pierwszy kawałek dla solenizanta, przepraszając go w zbytku skromności, że nie wie, czy się udała. Pan Kajetan rozumie się nie szczędził pochwał babie i małżonce, na wet zdobył się na komplement, że nigdy jeszcze nie jadł tak smacznej baby.
Po śniadaniu wyszli wszyscy na ganek, przed który właśnie od gumien zajechała fura ze zbożem, otoczona żeńcami i parobkami, którzy śpiewając odpowiednie pieśni, winszowali dziedzicowi zdrowia, szczęścia, pięknego wyglądania, obfitego plonu, przybytku w oborze i wszystkiego, co najlepsze. Śpiewali, aż się rozlegało echo po ogrodzie, a fornale pomagali im strzelając ciągle z, batów na wiwat. Dziękując im za to, dziedzic przepił wódką do włodarza i kieliszek przeszedł kolejką z rąk do rąk, a tymczasem pani Kajetanowa przyrządzała w cieniu kasztanów traktamencik, do którego oboje z mężem zapraszali czeladź dworską i wiejskich ludzi.
Kazimierz przypatrywał się z ganku temu wszystkiemu, ale prawdopodobnie mało co widział, bo myśl jego zajęta była pytaniem, co się stało z Zosią, i gdzie w tej chwili znajdować się może. Jakkolwiek po tylu dowodach nie mógł wątpić o jej miłości, to jednak na wspomnienie, że ona teraz gdzieś z Bolkiem znajduje się sam na sam, uczuwał coś nakształt zazdrości.Tak się przyzwyczaił widywać ją co rano, bo zwykle o tej porze podbiegała pod jego okno, aby powiedzieć dzień dobry, rzucić kwiatek lub jakie wesołe słówko do pokoju, że gdy mu tego dziś brakło, czuł się dziwnie osamotniony i smutny. Nie bawiły go wesołe śpiewy, gwar i ruch na podwórzu i już miał odejść do swego. pokoju, mimo obecności Jadwigi, z którą rozmowa teraz wydawała mu się trudną, gdy naraz za parkanem, na drodze, wiodącej do dworu, odezwała się wiejska muzyka i równocześnie wpadło na dziedziniec dwóch chłopskich drużbów na koniach, postrojonych w bukiety i pawie piórka, a za nimi wjechały jedne po drugich trzy drabiniaste wozy, napakowane wiejskiemi dziewczętami, parobkami, muzykantami i objeżdżały gazon dookoła, wśród wesołych krzyków, śpiewu i śmiechu..
W pierwszej chwili wszyscy obecni byli zdziwieni, nie rozumiejąc, co ten najazd znaczy, z zagapionemi twarzami spoglądali na przybyłych; dopiero pan Kajetan, poznawszy w poprzebieranych krakowiakach znajome twarze z sąsiedztwa, zawołał uradowany:
— To pewnie koncept Bolka. Ja zaraz mówiłem, że oni coś z Zośką knują. Lubię takich zuchów, dajcie go tu, niech go wycałuję za to — mówił, idąc spiesznie gu gankowi, przed którym zatrzymały się fury.
— I mnie i mnie się całus należy — wołała z wozu cieniutkim głosem Zosia, przebrana za krakowiankę — bo i ja także dzwoniłam na to kazanie.
— Dobrze i tobie dostanie się porcya i wam wszystkim, boście mi wielką uciechę zrobili — mówił pan Kajetan i każdego z wysiadających ściskał po kolei i całował, nie wyjmując nawet panien, które niby okrutnie się wzdragały i zasłaniając się z rękami uciekały z krzykami i piskami. Jedna tylko Zosia bez żadnych ceregieli nadstawiła rumianego buziaka i pozwoliła się wujowi całować do woli, a oczkami tymczasem zalotnie patrzała w stronę, gdzie stał Kazimierz który, uszczęśliwiony z tego powodu, pochłaniał ją oczami i zachwycał się jej świeżutkim kostiumkiem, w którym jej było prześlicznie. Piękniejsza mu się jeszcze wydawała w tańcu, który rozpoczęto po południu przed domem na murawie, piękniejszą dla zwinności, lekkości i wdzięku, z jakim tańczyła, a więcej jeszcze może dla tego, że w tanecznych kręgach nie minęła go ani razu, żeby ukradkiem nie rzucić mu spojrzenia, czem mu niejako dawała do zrozumienia, że choć się bawi z innymi, myśl jej jest zawsze przy nim. Kiedy się rozpoczął mazur i przyszło do wybierania, jeszcze wyraźniej objawiała mu swoją pamięć o nim, bo jego tylko prawie wybierała zawsze.
To też Kazimierz był w siódmem niebie, rozbawił się, roztańczył tak, że pan Kajetan poznać go nie mógł i żartobliwie utrzymywał, że jakiś duch nowy wstąpił w kandydata filozofii i zrobił z niego chwackiego młodzieńca. Wcale nawet inaczej wyglądał z tem ożywieniem, które twarz jego poważną i bladą zabarwiło rumieńcem i oczom jego dodawało blasku, a choć tańczył niezgrabnie i bez taktu, raczej podskakiwał niż tańczył, jednak Zosi podobało się to bardzo i wręcz mu się przyznała, że z nikim nie tańczy się jej tak dobrze, jak z nim. To też tańczył z nią bez upamiętania, porwany wirem zabawy, która wszystkich rozruszała — wszystkich, z wyjątkiem Jadwigi.
Ona jedna wśród ogólnej wesołości miała twarz poważną, nawet surową, i spoglądała na tańczących z pewnem rodzajem lekceważenia i pogardy. Zabawa wyda wała się jej trywialną niesmaczną, a krzykliwe śpiewy raziły uszy nabawiały bólu głowy.
Może byłaby pobłażliwszą i wszystko nie wydawałoby się jej tak złe, gdyby Bolesław mniej był nadskakiwał pięknym krakowiankom i mniej zajmował się niemi. Był to zdaje się najgłówniejszy powód niezadowolenia Jadwigi, do którego jednak nie przyznawała się nawet przed sobą samą; przysięgłaby bez wahania, że ją to nic a nic nie obchodzi, a jednak cała jej uwaga głównie skierowaną była na niego do tego stopnia, że żadne spojrzenie, które w tańcu rzucał na swoją tancerkę, nie uszło jej bacznego oka. Wprawdzie całe zachowanie się Bolesława względem panien nie przekraczało zupełnie granic kawalerskiej grzeczności, do której był zresztą więcej obowiązany niż kto. inny, jako bliski krewny gospodarza i główny kierownik zabawy, ale Jadwiga tak nie była do tego przyzwyczajoną, żeby wobec niej zajmował się inną jaką kobietą, tak popsuł ją swoją uległością, z jaką spełniał najdrobniejsze jej życzenia i nieledwie myśli odgadywał, że chwilowe sprzeniewierzenie się w tym względzie uważała za zbrodnię nie do darowania. Duma jej i miłość własna czuła się upokorzoną, że inne odbierały hołdy i usługi, do których ona wyłącznie rościła sobie prawo.Nie mogła znieść tego podrzędnego stanowiska i dla tego odeszła.
Usunęła się w najdalszy kąt ogrodu, aż nad staw, aby nie słyszeć tej wrzawy wesołej, która ją raziła i gniewała.
Niedługo jednak była tam samą, gdyż Bolesław skoro tylko spostrzegł jej nieobecność na podwórzu, wnet po ukończeniu mazura pośpieszył odszukać ją i dotąd szukał, aż znalazł.
Gdy go spostrzegła idącego wprost ku niej, udała, że go nie widzi, i umyślnie zboczyła na inną ścieżkę, aby uniknąć spotkania. Ale zabiegł jej drogę przez trawnik i stanął przed nią rozbawiony, uśmiechnięty, czerwony z umęczenia, i poprawiając z fantazyą na głowie czerwoną czapkę z pawiem piórkiem, zapytał rezolutnie:
— Cóż to, kuzynko, uciekasz przedemną?
— Uciekam? — spytała, mierząc go wyniosłem spojrzeniem. — Nie mam zwyczaju ani powodu uciekać przed nikim. Idę tylko tam, gdzie mi się podoba.
— O!. co tobie jest kuzynko? Dla czegoś taka kwaśna? Dla czego usuwasz się od zabawy?
— Bo ta wasza zabawa nie wydaje mi się wcale zabawną.
— Co ty mówisz? Wszyscy bawią się tak doskonale, jak dawno nie pamiętają.
— Co jednych bawi i zachwyca, to dla drugich może być nudne a nawet nieznośne.
— E! chyba żartujesz kuzynko.
Ton swobodny, wesoły, z jakim do niej przemawiał, drażnił ją do tego stopnia, że, nie mogąc zapanować nad sobą, odrzekła mu drżącym z irytacyi głosem:
— Mój kochany, uwolnij mnie od tych pytań i nie namawiaj, abym gwałtem zachwycała się tem, jak ludzie, mający niby pretensye do inteligencyi, silą się udawać wiejskich parobczaków. Dla kompletu, powinniście byli jeszcze czeladź dworską poprzebierać w wasze suknie i kapelusze i z widzów, zrobić ich także komedyantami.
To powiedziawszy, poszła dalej, zostawiając go odurzonego, osłupiałego tem, co słyszał.Jakby go kto oblał zimną wodą, tak w jednej chwili zgasła wesołość jego, bo gdy szedł tutaj, był przekonany, że usłyszy jaki komplement dla siebie, a nawet podziękowanie, że wymyślił taką niespodziankę na imieniny jej ojca; ciekawy był także z ust jej usłyszeć, jak jej się podobał w krakowskiem ubraniu, w którem, jak wszyscy utrzymywali, było mu bardzo dobrze; a tu tymczasem ta, na której zdaniu najwięcej mu zależało, nazwała jego pomysł niedorzecznym, jego przebranie komedyanctwem i patrzyła na niego, jak na jakiego głupca. To go tak zgryzło i zgnębiło, że stracił zupełnie fantazyę i chęć do zabawy.
Stał, stał tak długo po odejściu Jadwigi na jednem i tem samem miejscu, wiercąc obcasem w piasku i gryząc wargi. Nareszcie zerwał się j poleciał jak szalony ku domowi.
Jadwiga miała ochotę zawołać go i przeprosić, bo ochłonąwszy nieco z irytacyi, uczuła żal, że się z nim tak nielitościwie obeszła, ale nim zdecydowała się na to, on już był daleko.Możeby poszła za nim, gdy wtem muzyka zagrała i jej zazdrość podszepnęła odrazu, że to pewnie do swojej tancerki tak mu pilno było.Ta uwaga powstrzymała ją i wróciła ku stawowi, gdzie usiadłszy na ławeczce pod brzozą płaczącą, siedziała aż do zmierzchu, zapatrzona w stalowe zwierciadło wody, nad którem nietoperze przelatywały w zygzakowatych, niespokojnych liniach. Już gwiazd kilka wypłynęło z opalowej toni nieba, kiedy wstała i poszła ku domowi.
Idąc aleją lipową, gdzie już było zupełnie ciemno, usłyszała w pewnej odległości przed sobą rozmowę kilku panów, mocno ożywioną, której mimowoli wysłuchać musiała.
—To była gruba obraza — mówił jeden.
—Niekoniecznie — oponował drugi.
—Jakto nie? Namawia nas wszystkich do tego kuligu, sprowadza tutaj, a teraz sam przebrał się i usuwa się od zabawy, zostawiając nas, jak durniów jakich.
— Mógł mieć powody, że się przebrał. Nie Jest to znowu tak wielką zbrodnią, żeby aż zamącać z tego powodu zabawę i robić przykrość gospodarzowi. Możemy się przecież ba wić i bez niego.
— O! za pozwoleniem, tu nie idzie tylko o nas, ale o kobiety, o moją siostrę. Skoro narzucił się jej sam na pana młodego, to jego psia powinność była dotrzymywać jej towarzystwa, a nie zostawić jej bez pary, dla tego, że mu się tak podobało. To był formalny afront i dla tego musiałem go wyzwać. Ja mu dam nauczkę co to jest obrażać obywatelską córkę. Niech wybiera, co mu się podoba, szpady, pałasze, pistolety, mnie wszystko jedno, zmasakruję, jak mi Bóg miły, zmasakruję, jak już niejednego zmasakrowałem.
Jadwiga słuchała tej całej rozmowy dość obojętnie i z roztargnieniem, nie wiele ją to obchodziło, że dwóch podchmielonych hreczkosiejów posprzeczało się o jakieś głupstwo i wyzwało się. Była to rzecz tak zwyczajna w tej okolicy, że ją. to nie dziwiło wcale, co najwyżej podobne awantury zawadyackiej młodzieży budziły w niej niesmak i wstręt. To też, nie chcąc się spotkać z tymi junakami, rozprawiającymi z takim ferworem, zaczekała aż odeszli ku furtce ogrodowej i sama udała się do domu tylnemi drzwiami. Na werandzie spotkała się oko w oko z Bolesławem, wychodzącym właśnie i zbladła nagle, bo przy świetle księżyca, który się przedzirał przez liście dzikiego wina, zobaczyła, że nie miał już na sobie krakowskiego ubrania, ale był w zwykłem odzieniu. W tej chwili przyszła jej na myśl rozmowa, usłyszana co dopiero w alei.
— Co znaczy to przebranie? — zapytała drżącym głosem.
— A no, nie podobało się tamto ubranie kuzynce, więc je zrzuciłem.
— Ależ ja żartowałam. Owszem, podobałeś mi się bardzo. Było ci w niem nadzwyczaj do twarzy. Proszę cię, idź i weź je napowrót.
—Teraz to już niemożebne, kuzynko.
—Dlaczego?
—Mam powody.
—Jakie?
—No, nie mogę powiedzieć; ale teraz już nie wypada tego zrobić.
— Ja chcę wiedzieć, dla czego — rzekła, zatrzymując go za rękę i patrząc mu badawczo w oczy.
— O! jakaś ty, kuzyneczko, ciekawa. No, nie mogę.
— Z powodu tego pojedynku, którym ci zagrożono. Czy tak?
—A tobie kto już o tem wypaplał?
—Więc to prawda? Chcesz się bić?
—No, skoro mnie wyzwano, to muszę.
—Ale ja nie pozwolę na to. Nie chcę, żebyś miał narażać życie z mego powodu; to ja, ja jestem temu winną, dla mnie zrobiłeś to.
—E! zdaje ci się. Tyś tu nic nie winna; to ja sam,...
— O! nie, nie, nie oszukasz mnie. Wiem dobrze, że to dla mnie zrobiłeś. Ja nierozsądna wygadałam się niepotrzebnie tam nad stawem, ty to wziąłeś na seryo....
— A choćby i tak było? To czyż nie warto dla takiej jak ty, dać sobie przestrzelić rękaw, albo odrąbać kawałek nosa.
— Ty sobie żartujesz, a ja mówię seryo, całkiem seryo, bo mi idzie o ciebie.
— A cóż tobie może zależeć na tem?
— Nie wierzysz; przekonaj się.
Wzięła jego rękę i położyła na sercu, które biło gwałtownie.
— Powiedz sam, czy mogłabym być w tak śmiertelnej trwodze o kogoś, coby mnie nic nie obchodził.
— Jadwiniu, czy to być może? —. zawołał w uniesieniu i uklęknął przed nią jak przed ołtarzem. — Miałożby to być prawdą, żebyś ty mnie, takiego prostaka, gbura, pokochać mogła?
— Więcej niż przypuszczałam nawet; czuję to najlepiej w tej chwili, gdy się boję utracić ciebie.
— Boże! Boże! ja nie wiem co robić z radości, co mówić. Jadwiniu, ja chyba zwaryuję — mówił, całując jej ręce, suknię, nawet deski, na których stała.
— Więc nie będziesz się bić? — pytała słodko, gładząc jego włosy. — O! teraz więcej niż kiedykolwiek, bo nie Pozwoliłbym nigdy“ aby ten, którego kochasz, był tchórzem. Bić się będę, ale bronić będę mego życia, bo ono teraz twoją własnością. Nie bój się, pojedynek odbędzie się na pałasze, a ja w rąbaninie nie dam się byle komu zjeść.
— Nie, nie, ja ci nie pozwolę bić się na żaden sposób, nie puszczę cię od siebie — rzekła obejmując go rękami — albo nie, to pójdę do tych panów i powiem, że tylko do mnie powinni mieć urazę, bo tu ja tylko winna.
— Zrobiłabyś mnie tylko śmiesznym w ich oczach.
— Wolę to, niż stracić cię.
— Ale ja nie zgodziłbym się na to nigdy.
Kto wie, jak długo byliby się tak certowali, wśród ciągłych uścisków, przysiąg i pocałunków, któremi ona usiłowała go rozbroić, a on ją przekonać o potrzebie pojedynku, gdyby drzwi od pokoju nie były się otworzyły i nie ukazał się w nich pan Kajetan. Jadwiga w tej chwili zaapelowała do niego i rzekła:
— Ojcze! on chce się bić. Prawda, że to szaleństwo.
— Jakto? Ty panie Kazimierzu, chcesz się bić, z kim? — mówił pan Kajetan, udając, że w ciemności nie poznaje.
— Ależ to nie pan Kazimierz, ojcze, to Bolek.
— Bolek? I wy tak sobie sami we dwoje romansujecie po ciemku?
— Proszę, błagam i nie mogę go przekonać.Wyperswaduj mu ojcze — mówiła mu dalej gorączkowo, z pośpiechem — że on nie może, nie powinien się bić teraz, gdy mu się przyznałam, że go kocham, że bez niego żyć nie mogę. Proszę cię ojcze, pomóż mi przekonać go, zakaż nawet, użyj swojej powagi, bo inaczej gotowa jestem odważyć się na wszystko, popełnić Bóg wie jakie szaleństwo, byle tylko nie dopuścić do tego pojedynku.
—Patrzcie państwo, a to się rozgadała i rozgrzała. Brawo! doskonale! to lubię. No, tu przynajmniej widzę, że to miłość, czuć w niej krew, ogień, aż miło. Chodź dziewczyno, niech cię uściskam za to.
— Ale ojcze, ten pojedynek, pojedynek.
— No, no, nie bój się, nie będzie nic z pojedynku. Tancerka Bolka, o którą właściwie poszło, dowiedziawszy się o wszystkiem, wsypała swemu bratu porządną burę, że robi awantury w cudzym domu i kazała mu iść wyspać się, wymógłszy przed tem na nim słowo, że się cofnie od pojedynku i z Bolkiem pogodzi.
— Bogu dzięki — zawołała Jadwiga ucieszona.
— Wypadałoby ci jednak, Bolku, iść ją przeprosić, bo bądź co bądź było to trochę niegrzecznie z twej strony.
—Przeprosimy ją oboje — rzekła Jadwiga i wziąwszy Bolesława za rękę, chciała odejść.Ojciec przytrzymał ją za rękę i zapytał z udanem zakłopotaniem:
— No, a coż będzie z panem Kazimierzem?
— Wytłumaczysz mu, ojcze, przekonasz, że nie byliśmy dla siebie stworzeni.
— Jakto, przecież sama utrzymywałaś że ..
— Byłam w błędzie, ojcze drogi, dziś dopiero czuję, że to prawdziwa miłość. To też powiedz mu....
— Nie, nie, ja się nie chcę w to mieszać.Mnieby z pewnością nie uwierzył.
— A ja nie będę miała odwagi powiedzieć mu tego.
— To trzeba będzie poprosić o to kogoś trzeciego.
— Matki?
— Nie; znam ja tu inną osóbkę, która mu to wytłumaczy i wyperswaduje lepiej, niż my wszyscy.
—Któż to taki?
— Zosia. Jak kot w niej zakochany.
— W Zosi? — spytali równocześnie Bolek Jadwiga z mocnem zdziwieniem.
—Tak.
— Zkądże tak nagle?
— Kochali się nie od dzisiaj. Wyście tego nie widzieli, boście zanadto byli zajęci sobą. Ale ja oddawna uważałem, co się święci.
We drzwiach ukazała się pani Kajetanowa.
— No, chodź matka — zawołał na nią pan Kajetan — mamy tu pobłogosławić zakochaną parę, Bolka i Jadwigę.
— Wszelki duch Pana Boga chwali, prędzéj bym się była śmierci spodziewała.

— A widzisz? A co ci mówiłem? Że to, co tam było pomiędzy nią a panem Kazimierzem, to nie była miłość. Oni chcieli wmówić ją w siebie, wyrozumować, ale to się nie da, bo w miłości rozum nie na wiele się przyda. Głowa swoje, a serce swoje.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Michał Bałucki.