Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W stajniach czyszczono na gwałt konie, że się świeciły, jakby je kto masłem wysmarował.
Uroczystość rozpoczęła się tem, że kilku fornali, uzbrojonych w baty, podstąpiło po cichu pod okna dziedzica i naraz zaczęli strzelać na wiwat, jak z pistoletów. A równocześnie weszła do pokoju pani Kajetanowa z parą ładnie oprawionych pantofli, Adaś z powinszowaniem na kolorowym papierze, na którym nie brakło stereotypowego żyda, a Jadwinia z półtuzinem chustek fularowych, przez nią samą — obrębionych.
Pan Kajetan udał zdziwionego tem niespodziewanem najściem i strzałami, i spytał:
— A to co? Co to ma znaczyć?
Wtedy pani Kajetanowa z przymilającym uśmiechem uważała za stosowne objaśnić go rzekła:
— Wszak to dzisiaj twoje imieniny.
— A, prawda, na śmierć zapomniałem.
Tu nastąpiło wręczenie darów i wyrecytowanie powinszowania, które Adaś uskutecznił bez pomocy swego instruktora, a którego pan Kajetan wysłuchał z wielką uwagą, choć je umiał już prawie na pamięć. Pan Kazimierz także, lubo nie bez pewnego zakłopotania, z powodu dwuznacznego — położenia, w jakiem teraz znajdował się do całego domu, wybąknął kilka ogólnikowych życzeń. Ogrodnik, pijany z powodu tak uroczystego święta, wręczył swój piramidalny bukiet z odpowiednią oracyą; nawet nieśmiały