Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lając ciągle z, batów na wiwat. Dziękując im za to, dziedzic przepił wódką do włodarza i kieliszek przeszedł kolejką z rąk do rąk, a tymczasem pani Kajetanowa przyrządzała w cieniu kasztanów traktamencik, do którego oboje z mężem zapraszali czeladź dworską i wiejskich ludzi.
Kazimierz przypatrywał się z ganku temu wszystkiemu, ale prawdopodobnie mało co widział, bo myśl jego zajęta była pytaniem, co się stało z Zosią, i gdzie w tej chwili znajdować się może. Jakkolwiek po tylu dowodach nie mógł wątpić o jej miłości, to jednak na wspomnienie, że ona teraz gdzieś z Bolkiem znajduje się sam na sam, uczuwał coś nakształt zazdrości.Tak się przyzwyczaił widywać ją co rano, bo zwykle o tej porze podbiegała pod jego okno, aby powiedzieć dzień dobry, rzucić kwiatek lub jakie wesołe słówko do pokoju, że gdy mu tego dziś brakło, czuł się dziwnie osamotniony i smutny. Nie bawiły go wesołe śpiewy, gwar i ruch na podwórzu i już miał odejść do swego. pokoju, mimo obecności Jadwigi, z którą rozmowa teraz wydawała mu się trudną, gdy naraz za parkanem, na drodze, wiodącej do dworu, odezwała się wiejska muzyka i równocześnie wpadło na dziedziniec dwóch chłopskich drużbów na koniach, postrojonych w bukiety i pawie piórka, a za nimi wjechały jedne po drugich trzy drabiniaste wozy, napakowane wiejskiemi dziewczętami, parobkami, muzykantami i objeż-