Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

widziałam ją już ubraną, ale mi potem gdzieś znikła, jak kamfora. A Bolek, jak karbownik mi mówił, że jak wyszedł rano, tak jeszcze nie wrócił. W tem coś jest.
— Pewnie psotniki szykują mi jaką niespodziankę, zobaczycie.
— Byliby mi przecież powiedzieli.
— Ba, widocznie i ciebie chcieli zaintrygować. Ja mówiłem już od paru tygodni że oni coś knuli, spiskowali. Zobaczycie, że oni nam tu jakiegoś figla wymyślą. Doskonale, ja to lubię — mówił ucieszony, zacierając ręce.
W oczekiwaniu niespodzianki i z podrażnioną ciekawością usiedli wszyscy do śniadania, przy którem ostentacyjnie figurowała ogromna baba lukrowana; pani Kajetanowa sama wykroiła z niej pierwszy kawałek dla solenizanta, przepraszając go w zbytku skromności, że nie wie, czy się udała. Pan Kajetan rozumie się nie szczędził pochwał babie i małżonce, na wet zdobył się na komplement, że nigdy jeszcze nie jadł tak smacznej baby.
Po śniadaniu wyszli wszyscy na ganek, przed który właśnie od gumien zajechała fura ze zbożem, otoczona żeńcami i parobkami, którzy śpiewając odpowiednie pieśni, winszowali dziedzicowi zdrowia, szczęścia, pięknego wyglądania, obfitego plonu, przybytku w oborze i wszystkiego, co najlepsze. Śpiewali, aż się rozlegało echo po ogrodzie, a fornale pomagali im strze-