Fałszywa Kuropatwa/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Fałszywa Kuropatwa
Podtytuł Obrazek
Pochodzenie Z Warszawy
Wydawca Gebethner i Wolff; K. Grendyszyński
Data wyd. 1894
Druk I. Zawadzki
Miejsce wyd. Warszawa; Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.

Niech szanowna publiczność wybaczy autorowi małe nadużycie; sięgnie on albowiem do archiwów prywatnych i zdradzi tajemnice tak zwanej literatury familijnej, kopjując kilka listów panny Ernestyny.
Pierwszy był dość krótki, czemu się dziwić nie trzeba, wiedząc, że Ernestynka była szczupłej kompleksyi.
Podróż, widoki tylu miejsc pięknych a nieznanych, mnóstwo wrażeń, wreszcie myśli o przyszłości, tak blizkiej a zapowiadającej się uroczo, zmęczyły młodą osobę.
Cała treść pierwszego listu da się opowiedzieć w kilku słowach: przyjechałyśmy szczęśliwie — on jest.
Dwa wyrazy: «on jest» posłużyły pani Marcinowej jak leit motiv do ślicznej opery domowej, z prologiem o powoziku. W harmonji aryj głównych zaszła niejaka zmiana; nie szło już albowiem teraz o to, czem jeździć będzie dusza, ale co się pośle na stację kolei po takiego konkurenta? bo jużciż chyba nie wóz drabiniasty, ani nie skrzynię od kartofli — chociaż... po mężu wszystkiego się można spodziewać.
Z owych dwóch wyrazów: «on jest» ukuła pani Julja znakomite zęby do piły; wprawdzie tylko dwa, ale cóż to znaczy. Bywa chłopska, zwyczajna piła do kloców, a bywa też i angielska okrągła — a taka przy szalonym ruchu rotacyjnym może dwoma zębami piłować nawet żelazo, o czem się pan Marcin bardzo gruntownie przekonał.
Drugi list był obszerniejszy i trzeba przytoczyć z niego kilka wyjątków.
«Nie wyobrażałam sobie nigdy, droga mamo — pisała panna Ernestyna — że kuracya może być tak przyjemna i tak skuteczna zarazem.
«Nazajutrz po naszym przyjeździe spotkałyśmy doktora na promenadzie, gdzie zbiera się, nawiasowo powiedziawszy, bardzo ładne towarzystwo. Niektóre panie, jak się dowiedziałam, bo zresztą nikt takich rzeczy nie ukrywa, mają toalety aż z Wiednia! Ale niech się mameczka nie lęka, moje sukienki, chociaż tylko z Warszawy, nie ustępują paryskim, a lwowskie wyglądają przy nich bardzo skromnie. Nie mówię już o kostjumach, zrobionych w Brodach, Tarnowie, Stanisławowie i w jakimś tam Stryju; jakby w Stryju w ogóle można było co szyć!
«Doktor przywitał nas bardzo uprzejmie, bo trzeba przyznać, że mało jest na świecie ludzi równie przyjemnych i dobrze wychowanych.
«Niech mameczka sobie wyobrazi, że gdym jadąc zdrzemnęła się w wagonie, przyśnił mi się Maciuś.
«Miał na sobie kożuch, buciska skórzane, wysokie aż do pasa i w ręku trzymał, nie zgadnie mama co... widły?
«Nie potrzebuję chyba dodawać, że mi ten sen przyjemności nie sprawił.
«Po obiedzie doktor przyszedł. Już mnie wcale nie egzaminował, lecz odrazu przepisał kuracyę. Rano i wieczorem mleko, codzień kąpiel i obowiązkowy spacer. Wody zalecił selcerskie: pijam je z mlekiem — i więcej nic. Radził, żebym się bawiła i tańczyła, słucham go też i wykonywam jego zlecenia punktualnie.
«Byłyśmy już na jednym wieczorku — i doktor też był. Jaki on jednak poczciwy, mateczko!
«Naumyślnie przyszedł, żeby się przekonać, czy wykonywam dokładnie, co mi kazał. Mateczka zna przecież moją sumienność!
«Sam tańczył ze mną walca raz i polkę dwa razy — a z ciotką tylko mazura.
«Nie wyobrazi sobie mama, jakie ogromne powodzenie ma tu ciotka Klotylda... Młodzież dobija się o nią... Ja dopiero teraz spostrzegłam, jaka to ładna kobieta.
«Na ostatnim wieczorku była w prześlicznej sukni ciemno-wiśniowej i dekoltowana... Cudowna. Ja miałam suknię pod samą szyję i z rękawami, bo wiem, jakie są przekonania mamy pod tym względem. Zawsze mama mówi, że panienka w moim wieku dekoltować się nie powinna, zwłaszcza gdy jest cokolwieczek w stylu «danse macabre».
«Wszyscy mówili, że ciotka wygląda jak Marya Stuart, przed ścięciem. Doktor rozmawiał z nią w mazurze, a potem, jak ją odprowadził, stał jeszcze chwilę za jej krzesłem. O czem mówili, nie słyszałam, ale domyślam się, że o mnie, widocznie kochana cioteczka, zgodnie z życzeniem mamy, dodawała pieprzu.
«Bardzo to jest miły człowiek, ach mamo, jaki miły! W Krzywej Woli nie miałam pojęcia, że istnieją tacy ludzie na świecie... Nie, mameczko, w okolicach naszych widzimy tylko Maciusiów — dopiero na wodach poznaje się ludzi...»
List ten pani Marcinowa dała do przeczytania mężowi. Włożył okulary, przeczytał raz, drugi i trzeci, pomyślał, westchnął i rzekł:
— Szczęśliwa kuropatwa, ta nasza Ernestynka, ktoby się spodziewał?!
Wiedzieć trzeba, że pan Marcin, gospodarz zawołany i myśliwy wielki, miał swój specyalny język. Każdą kobietę nazywał kuropatwą, a małe dziewczynki przepiórkami. Kawaler zwyczajny, według jego słownika, zwał się bekas, taki jak doktor, to był dubelt dobrze oblany, ludzi starszych i żonatych nazywał cietrzewiami, a własnej żonie dawał tytuł sowy.
— Szczęśliwa, szczęśliwa kuropatwa! — powtórzył kilkakrotnie. — Bo ja zawsze powiadam...
Ale nie powiedział, gdyż zrobił się krzyk na folwarku, więc wybiegł zobaczyć, co się stało.
W jednym z następnych listów pisała Ernestynka:
«Zapytuje mameczka, czy mi serce bije i czy pamiętam zalecenia mamy, aby wszystkie landszturmy rozwinąć. Cóż odpowiem? Biję, rozwijam, marzę, bawię się, przechodzę istny sen na kwiatach!
«Są takie chwile, że pisywałabym wiersze.
«Doktor bywa u nas bardzo często, naradzają się z ciotką, zapewne nad przyszłością naszą.
«On jest bardzo grzeczny, kilkakrotnie dawał mi do zrozumienia, że ładnie wyglądam i że mi w różowym kolorze do twarzy. Jednego dnia przysłał dwa prześliczne bukiety. Było to bardzo pięknie z jego strony...
«Jedna pani, jak się dowiedziała o tem, rzekła z westchnieniem do ciotki: «Są jednak jeszcze mężczyźni.» Zapewne musiała w tem być alegorya, ale wie mameczka, że ja nic nie rozumiem i jak czego nie wypada słuchać, to nie słucham. Jednak musiało w tem coś być, bo ciocia uśmiechnęła się dziwnie, a tamta pani westchnęła. Ona widocznie miała kiedyś duże zmartwienie z powodu mężczyzny.
«Pisze mama, że mi samo szczęście idzie do rąk, i że jeżeli nie zdołam go pochwycić, to będę skończona gąska.
«Cóż ja tu mam chwytać, droga mameczko? Ubieram się najstaranniej i zawsze do twarzy, uczę się przed lustrem, jak spuszczać oczy, jak je podnosić, jaki nadawać wyraz twarzy. Pracuję, jak umiem i mogę. Może w przyszłym liście będę miała co więcej do powiedzenia.»
Ów przyszły list brzmiał tak:
«Jestem trochę niewyspana po wielkim balu wczorajszym; na promenadzie rano nie byłam, bo spałyśmy do jedenastej. Ciotka jest widocznie zmęczona, zapewne głowa ją boli, gdyż mało mówi i ciągle się zamyśla. Poczciwa kobieta, ona mnie bardzo kocha!
«Wczoraj przed balem powiedziała do mnie wyraźnie: «moja Ernestynko, ja pragnę, żebyś ty była szczęśliwa.» To są własne jej słowa, proszę mamy.
«Czas nam tu schodzi bardzo mile, zrobiłam dużo znajomości, poznałam kilkanaście rodzin i wielu młodych ludzi. Są między nimi przystojni, układni, dobrze wychowani, ale wszystko to nie wytrzymuje porównania z moim doktorem.
«Pomimowoli, droga mamo, wymknął mi się ten wyraz z «moim doktorem» i czuję, żem się zarumieniła, jak wiśnia, ale, droga mamo, mnie się zdaje, że już do tego niedaleko. Ja go zaczynam lubić i niech tylko słówko powie, nie będzie miał wielkich z mojej strony trudności... Chyba dla ceremonii...
«A on już, już zaczyna potrochu.
«Dziś przyszedł o czwartej, ciocia nie mogła zaraz wyjść do niego, gdyż nie była odpowiednio ubrana, więc blizko przez kwadrans rozmawiałam z nim sam na sam.
«Co prawda, mógł był powiedzieć wszystko, co tylko chciał, ale widocznie jest on jeszcze nieśmiały, a może się boi odpowiedzi odmownej.
«Starałam się tak postępować, żeby obawy jego rozproszyć, bo przecież mam serce nie z kamienia, i widok cierpień zawsze mnie wzrusza.
«Rozmawiał ze mną dużo, dopytywał się o rodziców moich, o rodzeństwo, o Krzywą Wolę. To mi, jeżeli mam szczerze powiedzieć, było trochę przykro, bo widać, że i on jest w gruncie materyalistą, jak wszyscy panowie.
«Nie wiem, mateczko, czym dobrze zrobiła, ale zdawało mi się poniekąd koniecznem, żeby dodać rodzicom pewną ilość włók gruntu, potroić inwentarz i oczyścić zupełnie hypotekę.
«On udał, że go te moje zwierzenia trochę dziwią, i powinszował mi, że znam się na interesach, jak adwokat...
«Kto wie, czy nie przyszłoby do dalszych zwierzeń i bliższej znajomości, ale ciotka prędko się ubrała, przyszła do saloniku i ma się rozumieć...
«Wyszliśmy potem na spacer, on nas odprowadził i został na herbacie. Jaki to miły człowiek! jaki miły! a gdy w dobry humor wpadnie i zacznie opowiadać, jest niezrównany. Zaśmiewałyśmy się obie.
«Wychodząc, uścisnął mi dłoń serdecznie, a ciotkę Klotyldę pocałował w rękę.
«Rzecz widoczna, że uznaje ją za zastępczynię mamy.

Ernestyna.»

«P. S. Niech też mama powie Maciusiowi, żeby mi się w mamy listach nie kłaniał; ja mam tu coś ważniejszego do roboty, aniżeli myśleć o odsyłaniu ukłonów jakiemuś tam niedźwiadkowi z Bajorków, który, jak mamie wiadomo, nie umie się nawet zgrabnie i po ludzku ukłonić.»
Po otrzymaniu tego listu, pani Marcinowa zdwoiła normalną ilość obrotów piły na sekundę i wprawiła ją w ruch tak szalony, że pan Marcin, piorunując na wszystkie kuropatwy tego świata, wpadł na folwark, zwymyślał dwóch parobków, potrącił pastucha, kazał sobie osiodłać konia i, wskoczywszy na siodło, jak młodzieniec, pomknął cwałem do Piszczykowskiego, aby ten nieszczęśliwy powozik obejrzeć.
Ernestynka pisała znowuż:
«Mama się tak dopomina o konkretne rzeczy, jakby konkretność zależała ode mnie.
«Niechnoby mama przyjechała i sama spróbowała, jak to łatwo... Ja robię, co mogę, uśmiecham się, jak umiem najładniej; cztery razy byłam w teatrze, żeby się nauczyć, jak trzeba manewrować z trenem, i przyznam się mamie, że już coś zrobiłam; nie były to formalne oświadczyny, ale jakby wstęp, rodzaj preludium...
«Zresztą niech mameczka sama osądzi, ja wypisuję naszą rozmowę najdokładniej, gdyż znowuż byliśmy przez chwilę sam na sam...
«On. Dzień dobry pani!
«Ja. Dzień dobry, panie doktorze, cioteczka za chwilę nadejdzie.
«On. Dlaczego «panie doktorze», dlaczego daje mi pani ten tytuł, który przypomina zaraz moje obowiązki, szpital i pacyentów! Ja nie chcę bywać w tym domu w charakterze lekarza. Skoro panie witam, przyszedłszy tu, radbym podać wam rękę po ludzku, a pani wywołuje zaraz widmo «doktora». To tak wygląda, jakbyś pani chciała powiedzieć: pamiętaj jegomość o tem, że niema tu dla ciebie naszych ładnych rączek, tylko jest... puls...
«Ja. Więc jak mam pana nazywać?
«On. Trzeba mówić do mnie po przyjacielsku: panie Henryku...
«Ja (myślę sobie: tu cię właśnie czekałam! Zdobędę się na krok stanowczy!) Dobrze, panie doktorze, odtąd mówić będę do pana: kochany panie Henryku! (Rumienię się, jak piwonia, spuszczam oczy i mówię, szeptem niby sama do siebie). Boże! co ja też powiedziałam!...
«On roześmiał się szczerze, wziął mnie za rękę i rzekł:
«— O nie cofaj pani tego, może nie zadługo nadejdzie chwila, w której stosunek nasz będzie bliższy i da mi prawo nazywać panią «kochaną panną Erne...»
«Nie dopowiedział «styną», gdyż w tej chwili weszła ciotka:
«Wie mama, jak serdecznie kocham ciotkę, jak jestem jej wdzięczna, i jakie mam dla niej obowiązki, ale w tym razie wyjątkowo wolałabym jej nie widzieć. Stało się wszakże, matuchno moja, i ponieważ nie miałam innej drogi wyjścia, postanowiłam czekać na dokończenie początku tak bardzo ciekawego i zajmującego.
«Niech mama się spodziewa lada dzień depeszy, gdyż nie będę trzymała ciekawości mamy w takim stopniu natężenia w jakim znajduje się ciekawość moja w tej chwili. Wiem, jak to jest bardzo i okropnie męczące.»
Ten list panny Ernestyny przepiłował ostatecznie zacnego pana Marcina. Koło zrobiło ostatni obrót, a powozik na drugi dzień już był w Krzywej Woli, aby wozić uspokojoną duszę i zięcia.
W kilka dni później nadszedł oczekiwany telegram.
«Dziś doktor oświadczył się ciotce. Proszę na wesele.

Ernestyna.»

Ta depesza wydała się pani Marcinowej nie dość jasną; bo, że doktor oświadczył się ciotce, to bardzo naturalne; trzeba zrozumieć, że oświadczył się o rękę Ernestynki Klotyldzie, jako mojej zastępczyni, ale zaproszenie na wesele jest dość dziwne. Kto kogo zaprasza? skoro to przedewszystkiem do rodziców panny młodej należy.
Zaproszenia wyjść powinny z Krzywej Woli i tak też będzie, a niejasność depeszy wyniknęła zapewne z pośpiechu.
Biedne dziecko pod wrażeniem tak silnem nie mogło zebrać myśli i ułożyć depeszy jak adwokat.
Ostatni list Ernestynki brzmiał tak:
«Najdroższa mamo! Czy ja jestem gąska, nie wiem, ale stało się tu coś nadzwyczajnego, czego ani przypuszczać nie śmiałam, ani dotąd zrozumieć nie mogę.
«Doktor dokończył przerwanej rozmowy przy ciotce. W jej obecności pocałował mnie dwa razy w rękę i rzekł: teraz mogę nazywać panią kochaną panną Ernestyną, gdyż za miesiąc zostanę pani... wujaszkiem.
«Sądziłam, że stracę przytomność, ale nie, chciałam wiedzieć, jaką też minę ma kochana cioteczka...
«Ach, mamo! to nie do uwierzenia, to już przechodzi wszelkie granice, to jest szczyt...
«Kochana cioteczka siedzi na fotelu, uśmiecha się, jak gdyby nic ważnego nie zaszło, i najspokojniejszym głosem powiada: Tak, kochaj, Ernestynko, pana Henryka, bo to mój przyszły mąż, a twój wujaszek...
«Myślę, droga mamo, że tak wygląda kotka, gdy schrupie nieswoją mysz i oblizuje się po tej uczcie.
«Cóż miałam robić, mamo, powiedzieć ciotce wprost, że to niegodziwość, nie wypadało, tem więcej, że dawała mi parokrotnie do zrozumienia, że o moim losie pomyśli.
«Udałam więc bardzo uradowaną i życzyłam tym państwu szczęścia mową, piekła myślą, a uczynkiem, gdybym tylko mogła, byłabym wydrapała im oczy...
«Doktor dziś wyjechał, aby urządzić mieszkanie i załatwić różne formalności; my wyjeżdżamy za tydzień.
«Wie mama, że teraz, kiedym już to wszystko przebolała i przeszła, żałuję, żem opuściła Krzywą Wolę. Po co było jechać do Szczawnicy? czy dlatego, żeby wydać za mąż ciotkę? Mogła to przecież i bez mojej pomocy urządzić...
«Jestem jeszcze panna zamłoda na to, abym miała wydawać za mąż wdowy w średnim wieku.

E.»

«P. S. Śnił mi się dziś Maciuś; był ubrany bardzo elegancko, we fraku, i miał szczególnie miły wyraz twarzy. Niech mu się mateczka kłania odemnie i da mu od niechcenia poznać... że gdybym go ujrzała na dworcu w dniu mojego przyjazdu do Warszawy, to pomyślałabym sobie, że jest galant.

E.»

P. S. P. S.
«Śpieszę mateczce donieść, że przed kilkoma minutami ciotka bardzo chwaliła Maciusia, obiecała mi też dać wyprawę i pięć tysięcy. Ostatecznie niezła kobieta jest ciotka, ale bardzo tani z niej kupiec... Przyzna mameczka, że doktor trochę więcej był wart.

E.»

Na tem kończę wyjątki z literatury familijnej, a i to opowiadanie też kończę...
Maciuś jest bardzo szczęśliwy, Ernestynka trochę noskiem kręci, ale pierścionek wzięła, szyje na gwałt wyprawę i słucha pilnie wykładów o teoryi pił drewnianych.
Że jest to dziecko zdolne z natury, pilne z charakteru, a pracowite z wychowania, że posiada przytem temperament, przeto można być pewnym, iż ziarna wiedzy nie padną na opokę i że wydadzą plon obfity a skuteczny, gdyż Maciuś jest chłopiec nie z czarnej dębiny, jak pan Marcin, ale ze zwykłej sośniny, która, na świeżo zwłaszcza, da się bardzo łatwo połamać.
W Wądołkach i Górkach oburzenie powszechne. Jak niegodziwa ciotka śmiała wyjść za mąż, mając krewnych, którzy ją tak kochali, tak starali się zasługiwać na jej względy, tyle jej przysyłali prezentów.
Od tej pory nie dostanie nic.
Biedna ciotka!
Pani Klotylda wyszła za mąż, jest zakochana w swoim Henryku i bardzo, bardzo szczęśliwa... ale swoją drogą życie ma ciężkie.
Wprawdzie już jej nie męczy pytanie, komu się dostanie jej kapitał, bo go z całem zaufaniem mężowi oddała, lecz ma znów trzy służące i lokaja... i wiekuiste z tego powodu piekło.
Państwo Henrykostwo byli na weselu Ernestynki w Krzywej-Woli. Maciuś zachwycał się swoją żoną, swojem szczęściem i... ciotką Klotyldą.
Uwielbienie swoje wyraził, rzekłszy do pana Marcina:
— Bezstronnie mówiąc, kochany ojcze, moja Ernestynka jest ósmy cud świata, ale ciotka chyba dziewiąty, tak jeszcze ładnie wygląda.
Panu Marcinowi przypomniała się historya z doktorem w Szczawnicy i zawód Ernestynki. Pokiwał tylko głową i rzekł sentencyonalnie:
— Zapewne... piękna to jest kuropatwa, ale... bardzo fałszywa.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.