Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Mogłoby się zdawać, że stado szarych wróbli, ćwierkając zajadle, walczy o kilka ziarnek owsa na drodze.
Złudzenie akustyczne!
Żadnych wróbli nie było — tylko trzy panie całowały się tak serdecznie.


VII.

Niech szanowna publiczność wybaczy autorowi małe nadużycie; sięgnie on albowiem do archiwów prywatnych i zdradzi tajemnice tak zwanej literatury familijnej, kopjując kilka listów panny Ernestyny.
Pierwszy był dość krótki, czemu się dziwić nie trzeba, wiedząc, że Ernestynka była szczupłej kompleksyi.
Podróż, widoki tylu miejsc pięknych a nieznanych, mnóstwo wrażeń, wreszcie myśli o przyszłości, tak blizkiej a zapowiadającej się uroczo, zmęczyły młodą osobę.
Cała treść pierwszego listu da się opowiedzieć w kilku słowach: przyjechałyśmy szczęśliwie — on jest.
Dwa wyrazy: «on jest» posłużyły pani Marcinowej jak leit motiv do ślicznej opery domowej, z prologiem o powoziku. W harmonji aryj głównych zaszła niejaka zmiana; nie szło już albowiem teraz