Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czyźni.» Zapewne musiała w tem być alegorya, ale wie mameczka, że ja nic nie rozumiem i jak czego nie wypada słuchać, to nie słucham. Jednak musiało w tem coś być, bo ciocia uśmiechnęła się dziwnie, a tamta pani westchnęła. Ona widocznie miała kiedyś duże zmartwienie z powodu mężczyzny.
«Pisze mama, że mi samo szczęście idzie do rąk, i że jeżeli nie zdołam go pochwycić, to będę skończona gąska.
«Cóż ja tu mam chwytać, droga mameczko? Ubieram się najstaranniej i zawsze do twarzy, uczę się przed lustrem, jak spuszczać oczy, jak je podnosić, jaki nadawać wyraz twarzy. Pracuję, jak umiem i mogę. Może w przyszłym liście będę miała co więcej do powiedzenia.»
Ów przyszły list brzmiał tak:
«Jestem trochę niewyspana po wielkim balu wczorajszym; na promenadzie rano nie byłam, bo spałyśmy do jedenastej. Ciotka jest widocznie zmęczona, zapewne głowa ją boli, gdyż mało mówi i ciągle się zamyśla. Poczciwa kobieta, ona mnie bardzo kocha!
«Wczoraj przed balem powiedziała do mnie wyraźnie: «moja Ernestynko, ja pragnę, żebyś ty była szczęśliwa.» To są własne jej słowa, proszę mamy.
«Czas nam tu schodzi bardzo mile, zrobiłam du-