Eugeniusz Oniegin (Puszkin, 1902)/Rozdział VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Puszkin
Tytuł Eugeniusz Oniegin
Podtytuł Romans wierszem
Wydawca Księgarnia G. Gebethnera i Spółki
Data wyd. 1902
Druk W. L. Anczyca i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leopold Blumental
Tytuł orygin. Евгений Онегин
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VIII.

Fare thee well, and if for ever

Still for ever fare thee well.

Byron.

I.

Był park w Liceum... Moja dusza
Tam zażywała słodkich chwil...
Bawił ją twór Apulejusza,[1]
A Cycerona nudził styl...
W dni one siedzę na murawie,
Słyszę łabędzi krzyk na stawie
I tonę w jakimś błogim śnie...
Wtem Muza w ramię trąca mnie..
Odtąd studencka moja cela
Błysnęła światłem: Muza w niej
Na ucztach jęła wodzić rej,
Śpiewała młodą pieśń wesela
I chwałę naszych dawnych lat,
I serca dreszcz, i marzeń kwiat.


II.

Świat mile przyjął Muzy dary,
Z uznaniem był dla pierwszych prób;
I dostrzegł nas Dierżawin stary
I błogosławił, schodząc w grób.
............
............
............
............
............
............
............
............
............
............


III.

Jeszcze nie wierząc w żadną klęskę,
Uznając jedno prawo — szał,
Jam szedł na uczty koleżeńskie
I rzeźką Muzę z sobą brał,
Gdzie huczą spory, dzwonią żarty,
Ku wielkiej zgrozie nocnej warty.
I Muza w ten szalony gwar
Rytmicznych dźwięków niosła dar,
I jak bachantka, pijąc chętnie,
Pieśń przy kielichu mogła snuć...

A w onych dniach przyjazna młódź
Za nią włóczyła się namiętnie.
A ja... wyznaję: rósł mi duch,
Że mą wietrznicę chwali druh.


IV.

Wreszcie rozstałem się z druhami,
Uciekłem... za mną Muza w dal...
Teraz umiała pieszczotami
Koić wygnańca niemy żal,
Bajką czarować słuch z wieczora;
Na koniu ze mną, jak Lenora,
Pędziła śród kaukazkich skał,
A miesiąc srebrne blaski lał!
Wodziła mnie na brzeg Taurydy,
Gdzie się rusałek schodzi tłum,
Abym usłyszał morza szum,
Szept niemilknący Nereidy,
Huczących fal wieczystą treść:
Chwalebny hymn na Twórcy cześć!


V.

I o stołecznym świecie butnym
Zapominała w nocnych mgłach...
I gdzieś w mołdawskim stepie smutnym
Kryła się pod płócienny dach...
Błędne plemiona nawiedzała,
Żyła w szałasach i zdziczała!

Biednych języków dziwny świat
I piosnki, które nosi wiatr,
Dały zapomnieć bogów mowy!...
Wtem nowa zmiana z biegiem lat:
Zjawiła się w mój wiejski sad
W postaci panny powiatowej,
Co się oddaje smutnym snom
I w rękach ma francuzki tom.


VI.

I oto Muzę mam wprowadzić
W świat wielki, na wspaniały raut;
Nie wiem, czy zdoła sobie radzić,
Swej prostej duszy zadać gwałt.
Przez zwarty rząd arystokratów,
Wojskowych dandych, dyplomatów,
Cichutko sunie, siadła tam,
Zdaleka od wytwornych dam;
Wokoło siebie patrzy rada;
Bawi ją szelest szat i słów,
Przed panią domu ukłon głów,
Powolna gości defilada,
Wśród fraków jasne stroje dam —
Obraz, co z ciemnych patrzy ram...


VII.

Podoba jej się duma chłodna,
Co nie narazi się na szwank,

Oligarchiczność tonu, godna
Tej mięszaniny lat i rang.
Lecz kto tam w tłumie tym wybranym
Zda się przypadkiem zamieszanym?
Zda się jest wszystkim obcy tu...
Jakby natrętne widma snu,
Migają przed nim ludzkie roje.
W twarzy czy spleen? czy zdradza gest
Cierpiącą pychę? Któż to jest?
Skąd wziął się? Nieba! rzec się boję...
Czyż to Eugeniusz? Przebóg! On!
»Dawno-ż z dalekich przybył stron?


VIII.

Czy zmienił się? czy maskę rzucił?
Czyli poskromił dawny szał?
Powiedzcie jakim dziś powrócił?
Czy znów dziwaka będzie grał?
Jak się przedstawi? Cień Melmota?
Kosmopolita? patryjota?
Harold? świętoszek? kwakier? Ba!
Może świetniejsze maski ma?
Albo poczciwcem sobie będzie,
Jak ty, jak ja, jak cały świat?
Niech zrobi tak. Niech słucha rad...
Rzucają starą modę wszędzie,
Pochlebców głupich dzisiaj brak«...
— Lecz, czy go znacie? — »Nie i tak!« —


IX.

— I »nie?«... Więc czemu nieprzychylnie
Mówicie o nim?... Czy nie stąd,
Że się staramy tak usilnie
O wszystkiem wydać spieszny sąd,
Co z powszedności wyjdzie granic,
Co nasz egoizm trzyma za nic,
Co w naszem sercu nie ma ech,
Obraża nas lub budzi śmiech?
Że bierze umysł nierozważny
Miarę dla czynów tylko z słów;
Że złość — przywilej głupich głów,
Że kocha brednie człek poważny,
I że przeciętność jedną świat
I znosić i uznawać rad.


X.

Szczęsny, kto młodym był za młodu,
Szczęsny, kto dojrzał w miarę lat,
Kto z życiowego nie zmarzł chłodu
I nazwyczaił się do zdrad,
Kogo nie zraził tłum światowy,
Kto nie biegł w marzeń kraj niezdrowy,
W dwudziestu latach chwata grał,
W trzydziestu posag z żoną brał,
Kogo dług więcej nie uciskał,
Gdy liczył pięćdziesiąty rok,

Kto regularny robiąc krok,
Majątek, sławę, rangę zyskał,
0 kim głoszono wyrok ten;
Porządny człowiek jest N. N.


XI.

Lecz boli myśl, że nadaremnie
Młodością cię obdarzył Bóg,
Że ona zwiodła cię nikczemnie,
Żeś sam jej lepiej użyć mógł;
Że twych najlepszych pragnień roje,
Marzenia najpiękniejsze twoje
Straciły świeżość swoich kras,
Jak liść — w jesieni zgniłej czas.
Nieznośnie — taczkę niedorzeczną
Po szarej drodze czasu pchać,
Obrządkiem nudnym życie zwać
I za czeredą iść stateczną,
Nie czując w sercu wspólnych drgań,
Nie dzieląc z nią ni żądz, ni zdań!...


XII.

Nieznośnie rozmów być przedmiotem,
Do głupich sądów powód dać,
Gdy świat rozsądny gada o tem,
Że chcesz dziwaka chlubnie grać,
Gdy słyniesz jako bzik lub szatan,
Lub duch, z »Demonem« moim zbratan,

Czart, albo potwór — Boże broń....
Oniegin, — (znów powracam doń) —
Zabiwszy druha w pojedynku,
W bolesny, chmurny nastrój wpadł...
Dożył dwudziestu sześciu lat
W życiu bez celu; w odpoczynku
Cierpiał, znudzony bytem widz...
Nie mógł jednakże robić nic!


XIII.

Kazał mu pociąg mimowolny
Błądzić po świecie wszerz i wzdłuż
(To krzyż niektórych dobrowolny,
Częściej — zbolałych cecha dusz:
Potrzeba straszna miejsca zmiany),
Porzucił ciche wioski łany
I smutny dom, gdzie każdy dzień
Zjawiał się przed nim krwawy cień,
I podróżować jął bez celu —
Lecz się nie wyrwał z nudy pęt
I do podróży poczuł wstręt,
I po miesiącach wrócił wielu,
A jako Czacki, tłumiąc żal,
Z okrętu przyszedł wprost na bal...


XIV.

Wtem szmer powstaje; coś uderza
Ciekawy rzadko wyższy świat;

Ku pani domu dama zmierza,
Za nią jenerał znaczny w ślad.
Nie było cienia w niej pośpiechu,
Ni zbytku chłodu, ni uśmiechu
Dla wszystkich zgoła; pychy lic,
Przesady w słówkach — nic a nic...
Nie tchnął pewnością wzrok nadmierną,
Że los jej sztukę zwycięstw dał...
Prostoty cichy czar z niej wiał...
I była ona kopią wierną
Du comme il faut. Jak przekład dać?
O, Szyszkow! nie grom, lepiej radź!...


XV.

Damy sunęły ku niej bliżej,
Staruszki uśmiech słały jej,
Mężczyźni się kłaniali niżej,
Jak korny lud bogini swej.
Dziewice mknęły przed nią ciszej...
I szept pochlebny wkoło słyszy
Jenerał, krocząc za nią w ślad,
I wyżej nos zadziera rad.
A nie klasyczna to uroda
Wywoływała zachwyt ów,
Lecz to, że w niej od stóp do głów
Nie było nic, co wyższa moda
Zwie w Anglii vulgar... Nie wiem, jak
Przełożyć to, gdyż słów mi brak!


XVI.

Ja lubię to angielskie słowo
I u nas je wprowadzam rad...
Niech sobie Szyszkow kręci głową,
Odrzuca je piszący świat —
Jest dobre, zwłaszcza w epigramie...
Ale powracam ku mej damie:
Już przeszła salę, siadła juzż,
A przy niej Nina Wrońska tuż —
Ta Kleopatra Newy nowa!
I patrząc na nie — cały świat
Chyba to przyzna za mną w ślad,
Że Niny piękność marmurowa
Nie mogła swej sąsiadki śćmić, —
A Nina... bóstwem może być!


XVII.

»Czy to być może? Czy to ona?
»Czy oczy mam zasnute mgłą?
»Ze stepów głuchych? Tak zmieniona!«...
Natrętne swych binokli szkło
Eugeniusz zwraca w jedną stronę...
I widzi, jak przez mgły osłonę,
Wraz inną, zapomnianą twarz...
»A książę! powiedz, czy ty znasz
Tę damę?... z piórem na berecie...
Z hiszpańskim posłem mówi... tam«...

Zaśmiał się książę: — Czy ją znam?
Ho! znać, żeś dawno nie był w świecie.
Chcesz, to przedstawię ciebie... Wszak...
»Lecz kto to?« — Żona moja! »Tak?


XVIII.

Żonatyś?... Nic mi nie pisano!
Dawno?« — Już drugi rok. A toć...
»Z kim?« — Z panną Laryną. »Z Tatjaną?«
— Znasz ją? »Sąsiadka«. — O, to chodź.
Książę podchodzi z nim do żony:
»Mój krewniak, druh odnaleziony«...
W tym duchu rzecze kilka zdań.
I oto księżna spojrzy nań...
A choć się wszystko w niej wzburzyło,
Gdy nagle przed nią stanął on,
Lecz zachowała dawny ton,
Nic jej wzruszenia nie zdradziło;
Ukłon powagę zwykłą miał
I wyraz lic spokojem wiał...


XIX.

I nie pobladła, nie spłonęła,
Zdziwienia cień nie przebiegł lic,
Warg nie rozwarła, nie ścisnęła,
Nie drgnęła brew jej... Nic a nic!
Próżno wzrok jego szukał wprawny:
Nie znalazł śladu Tani dawnej...

Chciał mówić — dziwny zdjął go lęk:
Nie wyszedł z gardła żaden dźwięk.
A ona pyta, kiedy wrócił?
Czy dawno? skąd? czy ze wsi już?
Potem na męża, co stał tuż,
Znużony nieco wzrok się zwrócił...
I wyszła z szmerem lekkich szat...
On nieruchomy patrzył w ślad.


XX.

Czy to w istocie jest Tatjana,
Ta sama, co przez cichy sad
Szła raz ku niemu pomięszana
I łez na rzęsach miała ślad,
Której moralne lekcye prawił,
Którą tam w głuszy pozostawił,
Od której chowa liścik ów,
Co całe serce w ogniu słów,
Co całą duszę jej obnażył?!
To dziewczę?!... Nie! to chyba sen!
To dziewczę, które znawca ten
Za parafiaństwo zlekceważył —
To ona!... Skąd ta pewność, chłód,
W rozmowie z nim nieznane wprzód?


XXI.

I raut porzuca, pełny gwaru,
Do domu zadumany mknie;

Marzenia smutne, pełne czaru,
Latają nad nim w późnym śnie.
Zbudził się: lokaj list przynosi;
W nim książę N. uprzejmie prosi
Na wieczór. »Do niej! Boże mój!
Z pewnością będę!« — Liścik swój
W tym sensie śle... I niecierpliwy,
Co go udręcza, nie wie sam...
Co się ruszyło w głębi tam,
W duszy oziębłej i leniwej?
Próżności hydra? — gniewu gad?
Czy miłość — troska młodych lat?


XXII.

Liczy godziny na zegarze,
Bez końca dłuży mu się dzień.
Dziesiąta wreszcie!... Zaprządz każe...
Wyjechał — pędzi — wchodzi w sień —
Do księżnej idzie na pokoje.
Tatjana — sama... I we dwoje
Chwil kilka siedzą... Ale znów
Oniegin nie znajduje słów...
Siedzi pochmurny, nawpół zgięty;
Niezręczność każdy zdradza ruch...
Ledwie odpowie... Jego duch
Upartą myślą jest zajęty;
Uparcie patrzy... lecz, jak wprzód,
Widzi w niej jeno spokój, chłód...


XXIII.

Mąż wchodzi. Wita Oniegina,
Przerywa krótkie tête-à-tête,
Eugeniuszowi przypomina
Figielki stare... Obaj wnet
Śmieją się... Wchodzi szereg gości...
Attycka sól światowej złości
Sypie się gęsto... Ten i ów
Nić lekkich bredni, zgrabnych słów,
Wplata bez śmiesznej kokieteryi
W ogólnych rozmów lśniący haft;
I tka go myśl — bez wiecznych prawd,
Bez szumnych zdań, bez pedanteryi;
Tu się nie wzdryga niczyj słuch
Na lekkich rozmów żywy duch.


XXIV.

A jednak był tu kwiat stolicy,
Arystokracyi świetny ród,
Niezbędni głupcy, urzędnicy,
Trafiani wszędzie, wzory mód.
Tu były damy żółtolice,
W czepkach i różach czarownice;
Z pięć dziewic brzydkich, jako grzech,
Które nie znały, co to śmiech.
Tu poseł był, co, gdy rozprawiał
O państwie, zwykł podnosić głos;

I zdobny w siwy, wonny włos
Starzec, co grono pań zabawiał
Subtelnym żartem dawnych dni,
Z czego dziś nieco świat już drwi...


XXV.

Tu był na wszystko zły jegomość,
Co epigramy tworzył w mig:
Na gazet fałsz i nieświadomość,
Na płaskość dam, na męski szyk,
Na przesłodzoną zbyt herbatę,
Na wojnę i na czasu stratę
W dysputach o romansie mdłym,
Na śnieg, na wiatr, na fajek dym,
Na swoją własną żonę wreszcie...
............
............
............
............
............


XXVI.

Tu był Saburow, co od tłumów
Za podłość wziął pochwalny list;
W tysiącach stępił on albumów
Twoje ołówki, o St.-Priest!
A we drzwiach stał dyktator balów,
Jakby obrazek z mód żurnalów,

Rumiany, jak cherubin, mruk
Z obcisłą talją, rozmów wróg.
Nakrochmalony zbyt pyszałek
Wstrzymany w gościach budził śmiech
Mnogością swych zabawnych cech,
Groźnem wierceniem ocznych gałek;
I skrzyżowanych spojrzeń prąd
Mieścił milczący o nim sąd.


XXVII.

Lecz mój Oniegin wieczór cały
Spojrzenia ku Tatjanie śle, —
Nie ku dzieweczce tej nieśmiałej
Na skromnem traw zielonych tle,
Lecz ku tej świetnej, chłodnej księżnej,
Owej bogini niedosiężnej,
Co zbiera hołdy kornych mas...
O ludzie, ludzie! wszystkich was
Wydała na świat matka-Ewa;
Was nudzi to, co macie wciąż;
I nęci was ku sobie wąż
W tajemniczego liściach drzewa;
Hej! zakazane jabłko daj...
Bez niego rajem nie jest raj!...


XXVIII.

Zmieniona do niepodobieństwa!
Zgłębiła rolę swą do dna!

Krępującego dostojeństwa
Wszystkie przepisy świetnie zna!
Zginął dzieweczki ślad nieśmiałej
W owej wspaniałej i niedbałej
Prawodawczyni newskich mód!
I on jej sercem władał wprzód?!
O nim myślała w nocnym mroku,
Za nim tęskniła długie dnie,
Jego widziała w szczęsnym śnie,
I patrząc w gwiazdy z łezką w oku,
Marzyła, że nastąpi czas,
Gdy drogą życia pójdą wraz!


XXIX.

Miłość nad każdym wiekiem włada;
Ale na łany młodych dusz
Tak dobroczynnie wiew jej spada,
Jak w polu deszcz wiosennych burz.
Bo w burzach pragnień odświeżane
Dojrzeją serca młodociane,
Potężne życie z biegiem lat
Da słodki owoc, pyszny kwiat.
Ale w czas późny i niepłodny,
Na przełomowym punkcie lat,
Namiętność martwy znaczy ślad:
Tak burze w czas jesieni chłodny
Kałuże błotne tworzą z łąk
I obnażają lasy wkrąg.


XXX.

Niestety! Kocha się, jak dziecko,
W Tatjanie dziś bohater mój;
Tęsknota toczy go zdradziecko,
A w sercu wzbiera pragnień zdrój.
I na zwyczaje już nie baczy,
Ku szklanej sieni jej w rozpaczy
Podjeżdża niemal każdy, dzień;
Za nią ugania się, jak cień;
Już szczęsny, gdy puszyste boa
Zarzuci wkoło ramion tych,
Albo też pułk li bery j pstrych
Przed krokiem jej rozsunąć zdoła,
Gorąco dotknie ręki tej,
Lub chustkę spadłą poda jej.


XXXI.

Choć konaj, zda się, nie łaskawsze
Będą jej oczy... W planach trwa;
U siebie z nim swobodna zawsze,
W gościnie rzuci słówko, dwa.
To ukłon w miarę mu odważy,
To wcale go nie zauważy...
Nie kokieteryi jest w tem ślad,
Bo tej nie znosi wyższy świat.
Nie widzi, że Oniegin blednie,
Lub widzieć nie chce; sądząc z lic,

W suchoty wpadnie; nic a nic
To jej nie wzrusza... Leki przednie
Radzą mu ludzie i do wód
Ślą go doktorzy... Próżny trud!


XXXII.

Nie jedzie; raczej sam jest w stanie
Pradziadom posłać list, by ci
Już nań czekali... A Tatjanie
To wszystko nic!... (O, sroga płci!)
On też uparty... ma nadzieję
Na nowe plany i ideje.
I śmielszy, gdy w chorobie zległ,
Z łóżka się z piórem w ręku zwlekł,
Pisze namiętną epistołę:
Choć zdawna słusznie twierdził sam,
Że papier nie podbija dam,
Lecz położenie niewesołe
Zmogło go... Wierzy mocy słów...
Tu zacytuję liścik ów:


LIST ONIEGINA DO TATJANY.

Wiem naprzód — to szalony krok!
Wiem, że jest rzeczą nierozumną
Wyjawiać duszy swojej mrok;
Wiem, że jedynie wzgardą dumną
Zabłyśnie dumny Pani wzrok,

Że gniew wywoła na Twe lica
Odkryta smutna tajemnica.
Choć do złośliwej wesołości
Zapewne tylko powód dam —
Lecz muszę ujście dać miłości...
Choć czego żądam — nie wiem sam!

Przypadkiem ongi mnie spotkawszy,
Dałaś mi zajrzeć w swoje serce;
Iskrę uczucia tam dojrzawszy,
Jam nie śmiał wierzyć tej iskierce!
Nie mogło być — przed duszą Twoją,
Bym swym zwyczajom folgę dał,
A znowu — wolność nędzną swoją
Jam się utracić wówczas bał!
Jeszcze nas jedno rozłączyło:
Ofiarą biedny Leński padł;
Wszystko, co sercu miłem było,
Jam rzucił wówczas... uszedł w świat!
I obcy wszystkim w onej porze
I z niczem wówczas niezwiązany,
Wierzyłem, że do szczęścia zdolność
Zastąpić mogą spokój, wolność, —
Że one — szczęściem!.., O mój Boże,
Jakżem za błąd ten ukarany!
Nie!... Iść za Tobą, jako cień,
Módz Ciebie widzieć co minutę,
Do ócz Twych oczy mieć przykute,

Chwytać Twój uśmiech każdy dzień,
Przy Tobie uczuć własną małość,
Pojmować Twoją doskonałość,
Słuchać, co usta Twoje głoszą,
I każdy dźwięk tych ust pożerać,
I znowu słuchać, znów spozierać,
Przed Tobą pośród mąk zamierać,
Blednąc i gasnąć... to rozkoszą!

I ja jej nie mam!... I w obłędzie
Napróżno Ciebie szukam wszędzie,
Dokąd iść każe przeczuć głos,
Zawodnie szepcąc: ona będzie!
Drogi mi dzień, godzina droga,
Bo dni me już policzył los,
A mnie tęsknota dręczy sroga!
A ja czas tracę na szukanie!
Wiem: już niewiele pozostanie
Żyć mi... Zbyt ciężko płynie czas...
Lecz abym dłużej żyć był w stanie,
Muszę być pewnym w dnia zaranie,
Że w dniu tym ujrzę Cię choć raz...

Ja drżę, że w prośbie tej błagalnej
Dostrzeże Twój surowy wzrok
Chytrości nędznej zamysł walny —
I gniewem spłonie na ten krok.
O, gdybyś znała tę męczarnię:
Miłości ciągłe czuć pragnienie,

Płonąć — i myślą swoją karnie
Bez przerwy tłumić krwi wzburzenie;
I pragnąc objąć Twe kolana,
I pragnąc płakać u Twych nóg,
Pragnąc Ci wyznać, ukochana,
Co tylkobym wyrazić mógł, —
Wszystko udaniem w sobie zgnieść,
Wplecionym być w męczarne koło,
Chłód włożyć w oczy, w rozmów treść,
Z Tobą rozmowę lekką wieść,
Na Ciebie patrzyć się wesoło!

Więc niech się stanie; takiej męce
Już nie wydołam... Wolę cios!
Stało się: oto w Twoje ręce
Oddaję teraz cały los!


XXXIII.

Na list — milczenie... Drugi, trzeci
Śle... odpowiedzi zawsze brak...
Wyszedł, na bal do klubu leci...
Ona! Wprost idzie... Da-ż mu znak,
Że cierpi?... Boże! jak surowa!
Nie widzi go, nie rzecze słowa
Do niego... Chłód jej jeszcze wzrósł...
Z niej trzaskający wieje mróz!...
I powstrzymanem oburzeniem,
Zda się, uparte usta drżą...

On wzrok badawczy wlepia w nią...
Plam łzawych szuka z upragnieniem...
Litości cienia... Nic a nic!
Gniew tylko patrzy z onych lic.


XXXIV.

Widoczny gniew, — nie strach tajemny,
By nie zgadł z twarzy świat lub mąż,
Że jako strumień rwie podziemny,
Tak krew się skrycie burzy wciąż...
Oniegin z balu wnet ucieka,
Klnie szał swój, świata się wyrzeka.
Nadzieję stracił, przecie szał
Wciąż w nim głęboko jeszcze trwał.
I w swym milczącym gabinecie
Przypomniał z niezbyt dawnych lat,
Jak spleen okrutny za nim w ślad
Podążył, gonił go po świecie,
Nareszcie go za kołnierz wziął
I — do ciemnego kąta pchnął.


XXXV.

Czyta od rana do wieczora:
Gibbona połknął i Rousseau,
Bichat, Herdera i Chamforfa,
Manzoni, panią Stael, Tisseau,
Przeczytał sceptycznego Bayle’a,
Utwory cięte Fontenelle’a,

Naszych autorów kilku zjadł,
O ile który w ręce wpadł,
I almanachów, gazet stosy,
Gdzie dzisiaj nas pouczać chcą,
Gdzie moje pisma strasznie tną,
A gdziem był ongi pod niebiosy
Wynoszon... w tem stałości brak...
E sempre bene — tak czy siak!


XXXVI.

Lecz cóż?... Czytały tylko oczy,
A myśli gdzieś uciekły w dal,
Błąkały w mglistej gdzieś roztoczy,
Ścigały sny, pragnienia, żal...
Napiętej duszy oczy czynne
Śród wierszy druku — wiersze inne
Czytały... I w nich duszą grzęzł,
Wczytywał się w ich skryty sens...
To były dawnych dni podania,
Zamierzchły a serdeczny świat,
Urwane sny i groźby strat,
Wróżby, dziwaczne rozmyślania,
Wzorzysty długiej bajki haft,
Przeczucia niespodzianych prawd.


XXXVII.

Myśl coraz mniej się uwyraźnia,
Jakby zapada zwolna w sen...

Rozwija przed nim wyobraźnia
Szeregi fantastycznych scen:
To młodzian leży tam na śniegu,
Jakgdyby śpiący na noclegu,
Bez ruchu... Słychać krzyk: »no cóż?
Zabity!« — wszystko znikło już...
To widzi wrogów zapomnianych,
Potwarców, podłych tchórzów rój,
To młodych zdrajczyń modny strój,
To towarzyszy pogardzanych,
To wiejski dom — przy oknie w łzach
Ona... I zawsze Ona!... Ach!...


XXXVIII.

Szaleńcom więc wizyami sprostał,
Nieomal w obłąkanie wpadł,
Poetą ledwie że nie został...
Nie wiem, co na to rzekłby świat!
Zaprawdę: mocą magnetyzmu,
Rosyjskich wierszy mechanizmu
Sprężynę skrytą chwytał już...
A dawniej w rytmach — ani rusz! —
Gdym uczył go... Dziś, jak poeta,
Gdy na kominku płoną drwa,
W kąciku siada, w dumach trwa,
Lub miauczy: »Idol!« »Benedetta!«
Choć w ogień mu pantofle z nóg
Spadały — dalej marzyć mógł!


XXXIX.

Czas płynął, zimie rzekł już veto!
I w termometrze spadła rtęć.
Nie umarł, nie stał się poetą,
Zachował swoich klepek pięć.
Żywi go wiosny duch skrzydlaty:
Rzuca zamknięte swe komnaty,
(Jak borsuk w norze siedział tam),
Kominek, rząd podwójnych ram, —
I w saniach mknie w pogodę cudną
Wzdłuż Newy... Wodą idą kry...
W błękitnych lodach krzesze skry
Słoneczny blask... Topnieje brudno
Skopany na ulicach śnieg...
Zgadnijcie, kędy szybki bieg.


XL.

Skierować kazał? Dość zabawny
Z mej strony ten pytania znak!
Przyjechał dziwak niepoprawny
Do niej, do Tani swojej... Tak!
I idzie z miną nieboszczyka,
Nikogo z służby nie spotyka,
Przechodzi pustych komnat rząd...
Otwiera drzwi.., I naraz prąd
Jakby mu wstrząsnął wszystkie nerwy!...
Tam księżna sama... bladą skroń

Siedzącej biała wspiera dłoń...
Po licach płyną łzy bez przerwy...
List jakiś w drugiej ręce ma...
I czyta go — i cicho łka.


XLI.

Jej niemą boleść w chwilce jednej
Chyba z tych lic wyczytałbyś!
Kto Tani dawnej, Tani biednej
Nie poznał w owej księżnej dziś?!
Szalona żałość nim owłada...
Eugeniusz jej do nóg upada.
A ona drgnęła... Patrzy nań...
Nie mówi nic... Nie słychać łkań...
Nie widać gniewu, ni zdziwienia...
Usprawiedliwiał jego krok
Zagasły, chory jego wzrok...
Ten niemy wyrzut ją odmienia
I z dawnem sercem, pełnem snów,
Wskrzesza w niej proste dziewczę znów!


XLII.

Długo na niego patrzy tkliwa,
Na jego śmiałość nie ma skarg,
Nieczułej ręki nie odrywa
Od jego chciwych bladych warg...
W jej duszy wskrzesło uczuć tyle!
W milczeniu schodzą długie chwile...

Wtem drgnie i cicho rzecze wraz:
»Dość tego! Wstań pan!... Nadszedł czas
Wyznać, com kryła tak opornie...
Oniegin, czy pamiętasz dzień,
Gdy nas we dwoje w lipy cień
Sprowadził los, gdy tak pokornie
Jam wysłuchała lekcyi twej?
Z kolei ty cierpliwość miej!


XLIII.

»Oniegin! młodszą wtedy byłam
I, zda się, większy miałam wdzięk...
Kochałam ciebie... Cóż odkryłam?
Jaki w twem sercu zabrzmiał dźwięk
I jakie echo?... Ach, surowe!
Nie było to dla pana nowe —
Rzucić w tak proste serce siew;
A dzisiaj, Boże! — stygnie krew,
Kiedy przypomnę wzrok ten chłodny
I to kazanie... Ale win
Niema na panu... Pański czyn
Wówczas szlachetny był i godny...
I wobec mnie miał słuszność pan...
Wdzięczną ci jestem... krwią mych ran.


XLIV.

»Nieprawdaż, wtedy w mej pustyni
Pan nie znalazłeś we mnie nic?...

Patrzyłeś chłodno. Cóż dziś czyni,
Że prześladowcą stał się widz?
Czemuś mnie raczył dojrzeć przecie?
Czyli nie stąd, że w wyższym świecie
Zjawiam się śród zbytkownych ram,
Że tytuł i majątek mam,
Że mąż mój w ranach z bitw powrócił
I dwór nie szczędzi nam swych łask,
Że mój upadek miałby blask,
Oczyby świata na nas zwrócił,
Że dziś ma hańba panu snadź
Pragnioną chwałę może dać?!


XLV.

»Ja płaczę... Jeśli swoją Tanię
Jeszcze pamiętasz, o! to wiesz,
Że nad namiętność, łzy, błaganie,
Którem me serce zmiękczyć chcesz, —
Ostre wolałabym wyrzuty,
Szyderstwem chłodnem sąd zatruty
Obraziłbyś mnie dzisiaj mniej!
Wtedy dla śniącej duszy mej
Miałeś choć litość... Choćby karność
Uczułeś wobec młodych lat...
A dziś — jak trafiasz na mój ślad?
Do nóg śmiesz padać?... Jaka marność:
Rozum i serce pańskie mieć,
A w płaskiej żądzy wpadać sieć!


XLVI.

»A mnie ten przepych tylko gniecie,
Ten maskarady nędzny szych...
Moje tryumfy w pustym świecie,
Mój świetny dom... I cóż jest w nich?
Jam każdej chwili oddać rada
Szmat, którym pstrzy się maskarada,
Cały ten gwar, i blask, i czad,
Za półkę ksiąg, za dziki sad,
Za skromny dom nasz i — pamiętasz?
Za miejsce to, gdzie jeden raz
Sprowadził los we dwoje nas,
I za ubogi wiejski cmentarz,
Gdzie dzisiaj wierzb płaczących tren
Kołysze biednej niani sen.


XLVII.

»A szczęście było tak możebne!
Tak blizkie!... Lecz rozstrzygnął los!
To poświęcenie niepotrzebne
Dyktował nieopatrzny głos.
Lecz w łzach widziałam matkę biedną,
A dla mnie... wszystko było jedno,
Już nie czekałam szczęsnych zmian.
I wyszłam za mąż... Musisz pan
To uznać, czego już nie złamać!
Zostaw mnie! Proszę ... Honor masz

I obowiązku drogę znasz...
Ja kocham ciebie... (Po co kłamać?)
Lecz z innym już mnie związał ślub
I wierną żoną zejdę w grób!«


XLVIII.

Odeszła... Sam Eugeniusz został...
O, Boże! Kres już wszystkim snom!...
O, w jakiż wir się uczuć dostał!
Jaki na głowę spadł mu grom!
Wtem brzęk ostrogi dźwięknął znany,
I w progu stanął mąż Tatjany...
I... czytelniku! w chwili tej,
Dla bohatera mego złej,
Na długo chcę go pozostawić...
Na zawsze!... Za nim dosyć już
Błądziliśmy po świecie wzdłuż...
W przystani nogę czas postawić,
Winszować sobie brzegu wraz...
Nieprawdaż?... dawno skończyć czas!


XLIX.

Ktokolwiek jesteś, czytelniku,
Druh, albo wróg mój, — pragnę dziś
W przyjaznym żegnać cię okrzyku...
Więc bywaj zdrów! Cokolwiekbyś
Szukał tu w strofach mych niedbałych
Czy to wytchnienia z prac wytrwałych,

Czy przypomnienia młodych snów,
Obrazów żywych, ciętych słów,
Czy to omyłek gramatycznych —
Niech Bóg ci da: znajdź w książce tej
Dla serca, dla fantazyi swej,
Dla snów, dla krytyk polemicznych,
Lub dla rozrywki choćby źdźbło!
Bądź zdrów! Bodaj ci dobrze szło!


L.

Żegnaj i ty, wędrowcze smętny,
I ty, Tatjano, wzorze cnót...
A z wami niech mi żegna skrzętny
I żywy, choć niewielki trud.
Znałem w nim to, co drogo cenię:
O burzach świata zapomnienie,
Czar, co w rozmowie z druhem tkwi.
Uciekło wiele, wiele dni,
Odkąd Tatjany postać ślicznej,
A z nią Oniegin w mglistym śnie
Nawiedził po raz pierwszy mnie
I, jak przez kryształ lśniąc magiczny,
Jeszcze we mgle obłocznych fal
Błysnęła mi romansu dal...


LI.

Lecz ci, co mile mnie słuchali,
Gdym pierwsze strofy czytał im...

»Jednych już niema, inni — w dali«,
Jak Sadi rzekł w »Ogrodzie« swym.[2]
Bez nich Oniegin wykończony,
A Ona, którą duch natchniony
Obrał za wzór Tatjany mej...
Los wiele, wiele odjął jej!...
Szczęśliw, kto nie do dna wysączył
Żywota puhar; szczęsny człek,
Co z uczty ziemskiej wcześnie zbiegł,
Romansu życia nie dokończył,
I tak się umiał rozstać z nim,
Jak ja tu — z Onieginem mym!






  1. Apulejusz — retor, filozof, bajkopisarz rzymski z II. w. po Chr., autor romansu p. t. »Złoty osieł«, pełnego dowcipu i humoru, nie zawsze przyzwoitego, (p. t.),
  2. Sadi — poeta perski, autor poematu: »Ogród róż«.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Puszkin i tłumacza: Leopold Blumental.