Strona:PL Puszkin Aleksander - Eugeniusz Oniegin.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Siedzącej biała wspiera dłoń...
Po licach płyną łzy bez przerwy...
List jakiś w drugiej ręce ma...
I czyta go — i cicho łka.


XLI.

Jej niemą boleść w chwilce jednej
Chyba z tych lic wyczytałbyś!
Kto Tani dawnej, Tani biednej
Nie poznał w owej księżnej dziś?!
Szalona żałość nim owłada...
Eugeniusz jej do nóg upada.
A ona drgnęła... Patrzy nań...
Nie mówi nic... Nie słychać łkań...
Nie widać gniewu, ni zdziwienia...
Usprawiedliwiał jego krok
Zagasły, chory jego wzrok...
Ten niemy wyrzut ją odmienia
I z dawnem sercem, pełnem snów,
Wskrzesza w niej proste dziewczę znów!


XLII.

Długo na niego patrzy tkliwa,
Na jego śmiałość nie ma skarg,
Nieczułej ręki nie odrywa
Od jego chciwych bladych warg...
W jej duszy wskrzesło uczuć tyle!
W milczeniu schodzą długie chwile...