Emilka ze Srebrnego Nowiu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Emilka ze Srebrnego Nowiu
Wydawca Księgarnia Popularna
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia B-ci Wójcikiewicz
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Rafałowicz-Radwanowa
Tytuł orygin. Emily of New Moon
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

15.
RÓŻNE TRAGEDJE

Emilka, stosownie do zakazu ciotki Elżbiety, wyłączyła wyraz „byk” ze swego słownika. Ale ignorowanie byków nie usuwało ich z powierzchni ziemi, zwłaszcza zaś nie oddalało z sąsiedztwa angielskiego byka pana James’a Lee. Byk ten pasł się zwykle na pastwisku, położonem na zachód od Czarnowody i miał jaknajgorszą opinję. Wyglądał bardzo groźnie; Emilce śniło się czasami, że ją goni, a ona nie może uciekać. I nadszedł taki dzień listopadowy, w którym ów sen stał się jawą.
Na końcu pastwiska znajdowała się studnia, zaciekawiająca Emilkę, ponieważ kuzyn Jimmy opowiedział jej straszną historję na ten temat. Studnię wykopali przed 50 laty dwaj bracia. Była to bardzo głęboka studnia, co uważano za osobliwość w tej okolicy nizinnej, w bliskości morza i jeziora. Bracia kopali 90 stóp w głąb, zanim trafili na wodę. Wyłożono kamieniami ściany studni, ale na tem roboty stanęły. Tomasz i Szymon Lee pokłócili się o jakąś drobnę różnicę poglądów, a mianowicie: o gatunek drzewa. W uniesieniu uderzył Szymon Tomasza młotkiem w głowę, zabijając go na miejscu.
Studnia pozostała niedokończona. Szymon Lee poszedł do więzienia, gdzie wkrótce zmarł. Folwark przeszedł na własność trzeciego brata, ojca pana James’a, który zamieszkał w opustoszałym domku i zabił studnię deskami. Kuzyn Jimmy dodał, że duch zabitego Tomasza nawiedza prawdopodobnie okolicę studni, ale za to nie może ręczyć nawet on, poeta, chociaż napisał wiersz na temat tej tragedji. Był to poemat pełen grozy, Emilce krew się ścinała w żyłach gdy słuchała go nocą przy kotle z ziemniakami. Od tej pory pragnęła zobaczyć zbliska starą studnię.
Sposobność nadarzyła się pewnej soboty, kiedy błąkała się samotnie po starym cmentarzu. Za nim ciągnęło się pastwisko pana Lee i nigdzie nie było widać byka, ani innego zwierzęcia. Emilka postanowiła zwiedzić studnię i pobiegła w dół, stawiając czoło wichrowi, który dął z przeraźliwą siłą od zatoki. Królowa Wichrów była tego dnia istną olbrzymką, podnosiła tumany piasku na wybrzeżu. Ale Emilka nie bała się tej dobrej znajomej, mężnie dotarła wśród wiatru i kurzu do starej studni.
Uniosła deskę, pierwszą z brzega, przyklękła na sąsiednich deskach i patrzyła w dół. Na szczęście deski były mocne, stosunkowo nowe, w przeciwnym razie drobne dziewczę ze Srebrnego Nowiu byłoby poznało wnętrze studni dokładniej, niż sobie życzyła. Niewiele widziała: ciemności, wśród których tu i ówdzie odróżniała kamienie, tworzące ściany. Rozczarowana, podniosła się Emilka z klęczek i szła zpowrotem. Uszedłszy 10 kroków, stanęła jak wryta. Byk pana James’a Lee szedł jej naprzeciw i był już tylko oddalony o 20 kroków, nie więcej.
Parkan znajdował się nieopodal za Emilką. Mogła z łatwością schronić się za tę wysoką, mocną palisadę, gdyby była natychmiast uciekła. Ale ona nie mogła się ruszyć. Jak napisała do ojca następnego wieczora: była „sparaliżowana” ze strachu i tak samo nie mogła postąpić ani kroku, jak w swych snach. I byłoby się niechybnie stało coś strasznego, gdyby nie obecność pewnego chłopca, którego Emilka nie zauważyła, a który siedział na pastwisku przez cały ten czas i obserwował ją, sam niewidziany. Teraz skoczył na równe nogi.
Emilka poczuła jakieś ciężkie ciało, rzucające się na nią. Chłopiec przewrócił ją, poczem schylił się i cisnął bykowi w pysk podjęty z ziemi kamień. Równocześnie zaczął uciekać w kierunku bocznym. Byk, rozjuszony, zwrócił się ku temu intruzowi.
— Uciekaj! — krzyknął chłopiec do Emilki.
Emilka nie ruszyła się. Mimo jej przerażenia, było w niej coś, co nie pozwalało jej się schronić, dopóki jej rycerski obrońca był narażony na niebezpieczeństwo. On dopadł do parkanu w ciągu pół minuty. Wówczas, nie wcześniej, pobiegła Emilka również i przesadziła parkan jednym susem w tej chwili właśnie, gdy byk pędził na przełaj przez pastwisko, zmierzając prosto ku niej; widocznie postanowił kogoś ukarać. Cała drżąca, posunęła się dziewczynka wzdłuż parkanu i spotkała na zakręcie swego wybawcę. Przez chwilę stali, przyglądając się sobie nawzajem.
Chłopiec był Emilce nieznany. Twarz miał szczupłą, pogodną, o ostrych rysach, o śmiało patrzących w świat szarych oczach i o bujnych, kędzierzawych włosach. Miał na sobie tak mało odzieży, jak tylko pozwalała najelementarniejsza przyzwoitość, ale na głowie miał coś, co możnaby nazwać pozorem kapelusza. Emilce podobał się. Nie miał subtelnego wdzięku Tadzia, ale wywierał pewien urok, urok siły fizycznej, a przytem ocalił ją od strasznej śmierci.
— Dziękuję — rzekła Emilka nieśmiało, podnosząc na niego swe wielkie szare oczy, które wydawały się błękitne z pod długich, ciemnych rzęs. Było to wejrzenie bardzo powabne, które nic na tem nie traciło, że było nieświadome swego czaru. Nikt jeszcze nie powiedział Emilce, jak pociągające było to nieśmiałe, nieoczekiwane wzniesienie oczu.
— Czy to nie podły rozpruwacz? — spytał chłopiec swobodnie. Włożył ręce do kieszeni, mocno poszarpanych i przyglądał się Emilce tak bacznie, że spuściła oczy, zmieszana. Była nie mniej urocza z tym wyrazem skromności i jedwabistą frendzlą rzęs na policzkach.
— Straszny jest — rzekła, wzdrygając się. — A ja byłam tak przestraszona...
— Czyżby? A ja myślałem, że umyślnie stoisz i patrzysz zimno na niego, aby go poskromić. Jak to jest, kiedy człowiek się boi?
— Czy ty się nigdy nie boisz?
— Nie, nie wiem, jak to jest... Jak ci na imię?
— Emilja Byrd Starr.
— Mieszkasz w okolicy?
— W Srebrnym Nowiu.
— Tam, gdzie mieszka głupi Jimmy Murray?
— On nie jest głupi! — zawołała Emilka, oburzona.
— Wszystko jedno. Nie znam go. Ale go poznam. Zgodzę się służyć na chórze w kościele tak, jak o to prosił.
— Nie wiedziałam o tem — rzekła Emilka, zdziwiona. — Rzeczywiście będziesz służyć na chórze?
— Tak. Sam o tem nie wiedziałem aż do tej chwili. On prosił tę starą bestję, ciotkę Tomaszową, żeby mnie przysyłała do niego na naukę, ale nie miałem na to ochoty. Teraz widzę, że się zgodzę. Chcesz wiedzieć, jak ja się nazywam?
— Naturalnie.
— Perry Miller. Mieszkam z moją starą ciotką Tomaszową tam na dole. Tatuś był kapitanem okrętu, nieraz z nim jeździłem po morzach, dopóki żył wszędzie jeździliśmy. Chodzisz do szkoły?
— Tak.
— Ja nie. Nigdy nie chodziłem. Ciotka Tomaszowa za daleko mieszka. Nie przypuszczałem zresztą, żeby mi się to mogło uśmiechać... Hm, myślę, że teraz zacznę jednak chodzić do szkoły.
— Czyżbyś nie umiał czytać?...
— Owszem. Bazgrać też. Tatuś nauczył mnie niektórych rzeczy za życia. Od tej pory nie naprzykrzano mi się nauką. Ale jeżeli zacznę chodzić do szkoły z własnej woli, będę się uczył piorunem. Ty chyba jesteś okropnie mądra?
— Nie, niebardzo. Ojciec mówił, że jestem genjuszem, ale ciotka Elżbieta mówi, że jestem tylko dziwaczna.
— Co to jest genjusz?
— Nie jestem pewna... Czasami jest to osoba, pisząca wiersze. Ja piszę wiersze.
Perry patrzył na nią bacznie.
— Ho, ho! To i ja zacznę pisać wiersze.
— Mnie się nie zdaje, żebyś umiał — rzekła Emilka trochę lekceważąco, prawdę powiedziawszy — Tadzio nie umie, a on jest bardzo mądry.
— Kto to jest Tadzio?
— Jeden z moich przyjaciół. — W głosie Emilki był odcień chłodu.
— W takim razie — rzekł Perry, krzyżując ramiona na piersiach — przebiję nawylot twego przyjaciela.
— Nie uczynisz tego! — zawołała Emilka, tak oburzona, że zapomniała na razie o niebezpieczeństwie, z jakiego wybawił ją Perry.
— Mniejsza o to — rzekł Perry niedbale. — Pójdę teraz do Jimmy’ego Murraya i powiem mu, że się godzę, zanim wrócę do domu. Nie gniewaj się. Jeżeli ty nie chcesz żebym kogoś poturbował, zostawię go w spokoju. Tylko mnie musisz także lubić, to grunt.
— Ależ naturalnie, że cię lubię — rzekła Emilka, jakgdyby to było aż nadto zrozumiałe. Uśmiechnęła się swym słodkim, promiennym uśmiechem, czyniąc z Perry’ego swego niewolnika, bezwiednie, rzecz jasna.
W dwa dni później zamieszkał Perry Miller w Srebrnym Nowiu, jako chłopiec stajenny, służący na chórze w kościele w niedziele i święta, a w dwa tygodnie później miała Emilka wrażenie, jakgdyby go znała oddawna.
„Ciotka Elżbieta nie miała ochoty, żeby go kuzyn Jimmy zgodził” — pisała do ojca. „On należał do tych chłopców, którzy popełnili straszną rzecz ubiegłej nocy. Pozamieniali wszystkie konie, przywiązane do parkanu na czas kazania wieczornego. Gdy ludzie wyszli z konfesjonału, działy się rzeczy okropne. Ale kuzyn Jimmy powiada, że strasznie jest trudno znaleźć porządnego chłopca do pomocy w gospodarstwie, umiejącego zarazem służyć do mszy, a przytem mówi, jesteśmy coś winni Perry’emu za ocalenie mi życia. Więc ciotka Elżbieta ustąpiła i pozwala mu siedzieć z nami przy stole, ale wieczorem musi siedzieć sam w kuchni. A my wszyscy idziemy do saloniku, ale mnie wolno pomagać Perry’emu w odrabianiu lekcji. Perry jest już prymusem w swojej klasie. Jest dopiero w trzeciej, chociaż ma już lat 12. Panna Brownell powiedziała mu coś ironicznego, gdy po raz pierwszy przyszedł do szkoły, on zaś podniósł głowę do góry i zaśmiał się przeciągle. Panna Brownell zbiła go za to, ale już nigdy go nie wyśmiewa. Ona nie lubi, żeby z niej drwić, miarkuję to. Perry nie boi się niczego. Myślałam, że przestanie chodzić do szkoły, bo go panna Brownell wybiła, ale on mówi, że taki drobiazg nie może go odwieść od kształcenia się, skoro raz postanowił się uczyć. Jest on ogromnie stanowczy.
Ciotka Elżbieta też jest stanowcza. A o Perrym mówi, że jest uparty. Ja uczę Perry’ego gramatyki. On chce mówić porządnie. Powiedziałam mu, że nie powinien nazywać swej ciotki Tomaszowej starą bestją, ale on powiada, że musi, bo ona nie jest młodą bestją. Ciotka Elżbieta mówi, że nie powinnam tak się przyjaźnić z chłopcem-najemnikiem. Ale on jest miły, chociaż ma obejście trochę surowe. Tak się wyraziła ciotka Laura. Nie wiem, co to znaczy, ale domyślam się, że to ma być to jego mówienie wszystkiego prosto z mostu. A przy tem on je strąki nożem. Lubię Perry’ego, ale inaczej, niż Tadzia. Czy to nie zabawne, drogi Ojcze, ile istnieje sposobów lubienia? Nie zdaje mi się, aby Ilza go lubiła. Ona się wyśmiewa z jego braku wiadomości i gra mu na nosie, bo jest obdarty, a przecież jej własna odzież dosyć pozostawia do życzenia. Tadzio niebardzo go lubi, narysował go tak zabawnie, że trzeba się śmiać, patrząc na tę podobiznę. Jest to twarz Perry’ego, a jednak to nie on. Kuzyn Jimmy nazywa to „karykaturą” i śmieje się, ale nie śmiałabym pokazać tego Perry’emu, bo obawiałabym się, że on przebije Tadzia nawylot. Pokazałam to Ilzie, a ona rozłościła się szalenie i podarła rysunek na drobne kawałki. Nie mogę pojąć, dlaczego.
Perry mówi, że umie deklamować tak, jak Ilza i że mógłby rysować także, gdyby mu na tem zależało. Widzę, że jemu sprawia przykrość myśl, iż ktoś umie takie rzeczy, których on nie potrafi. Ale mówić on potrafi lepiej, niż my wszyscy. On miał zamiar być marynarzem tak, jak jego ojciec, ale teraz pragnie zostać prawnikiem, gdy dorośnie i wstąpić do parlamentu. Tadzio będzie artystą, o ile matka mu pozwoli, a Ilza deklamatorką na koncertach, to się inaczej nazywa, ale nie pamiętam tej nazwy. A ja będę poetką. Zdaje mi się, że jesteśmy grupą ludzi utalentowanych. Może to niedobrze, że tak myślę, drogi Ojcze.
Przedwczoraj zdarzyła się rzecz okropna. W sobotę zrana odmawialiśmy pacierze w rodzinnem gronie. Klęczeliśmy wszyscy uroczyście w kuchni. Spojrzałam na Perry’ego, a on zrobił taką zabawną minę, że wybuchnęłam śmiechem, zanim zdążyłam się opanować. (To była jedna straszna rzecz). Ciotka Elżbieta bardzo się rozgniewała. Nie powiedziałam, że to Perry pobudził mnie do śmiechu, bo się obawiałam, że go odprawią. Więc ciotka Elżbieta powiedziała, że nie pójdę za karę do Jennie Strang na podwieczorek. (To było okropne rozczarowanie, ale to nie była straszna rzecz, ta najstraszniejsza). Perry był przez cały dzień poza domem z kuzynem Jimmy, a gdy wrócił wieczorem, zapytał szorstko: z czyjej przyczyny płaczesz? Odrzekłam, że płakałam troszeczkę, ale niebardzo, dlatego, że nie poszłam na podwieczorek, bo śmiałam się podczas pacierza. Perry poszedł prosto do ciotki i powiedział jej, że to jego wina, że on mnie pobudził do śmiechu. Ciotka Elżbieta odrzekła, że mimo to nie powinnam była się roześmiać. Ale ciotka Laura uniosła się i oświadczyła, że kara była zbyt surowa. Dodała, że pozwoli mi w poniedziałek wziąć do szkoły jej pierścionek z perłą i nosić go na palcu. Byłam oczarowana tą obietnicą, bo tak pięknego nie ma żadna z dziewczynek. W poniedziałek podczas dyktanda podniosłam zaraz rękę do góry. Nie o to mi szło, żeby zadać istotnie ważne pytanie pannie Brownell, tylko o pokazanie mego pierścionka. Za tę brzydką pychę zostałam ukarana. Podczas rekreacji Cora Lee, jedna z „dużych”, z szóstej klasy, przyszła do mnie i poprosiła o pożyczenie jej pierścionka na parę minut. Nie chciałam się zgodzić, ale ona zagroziła mi, że w takim razie wszystkie dziewczynki urządzą mi „klasztor” (to jest okropnie przykre, drogi Ojcze, człowiek czuje się jak wyrzutek społeczeństwa). Więc pożyczyłam jej pierścionek aż do rekreacji popołudniowej, a ona przyszła wówczas do mnie z oznajmieniem, że go zgubiła (To jest to najstraszniejsze). Och, Ojcze najdroższy, to było niepojęcie straszne! Szalałam. Nie śmiałam wrócić do domu i spojrzeć w oczy ciotce Laurze. Przyrzekłam jej, że będę pilnować pierścionka. Pomyślałam, że muszę zbierać pieniądze na nowy pierścionek dla ciotki, ale obliczyłam na palcach, że musiałabym zmywać statki w ciągu 20 lat, ażeby uzbierać potrzebną sumę. Płakałam z rozpaczy. Perry zauważył moje łzy i po lekcjach podszedł do Cory Lee i powiedział: oddasz pierścionek, albo powiem o tem wszystkiem pannie Brownell. I Cora oddała pierścionek, mówiąc, że i tak miała zamiar mi go zwrócić. To był tylko żart. A Perry rzekł: nie rób podobnych żartów Emilce, bo ja tobie zrobię żart, który poczujesz! To bardzo pocieszające uczucie mieć takiego obrońcę! Drżę na samą myśl, coby to było, gdybym była musiała wrócić do domu i opowiedzieć ciotce Laurze, że zgubiono jej pierścionek. Ale ze strony Cory było to okrucieństwem. Jabym nie umiała być tak okrutną dla dziewczynki, która jest sierotą.
Wróciwszy do domu, spojrzałam w zwierciadło, aby się przekonać, czy mi włosy posiwiały. Mówią, że to się zdarza. Ale moje nie zmieniły barwy.
Perry zna geografję lepiej, niż my wszyscy, bo on prawie wszędzie był ze swoim ojcem. Opowiada mi takie niebywałe historje! Opowiada, dopóki świeca nie zgaśnie. Kładzie się spać pociemku, bo ciotka Elżbieta nie chce mu dać więcej niż jedną świecę na wieczór.
Ilza i ja pokłóciłyśmy się wczoraj o to, czy wołałybyśmy być Joanną d’Arc czy Franciszką Willard. Jabym wołała być Franciszką Willard, bo ona żyje. Zaczęło się od spokojnej rozmowy, ale jeden z argumentów doprowadził do kłótni.
Wczoraj spadł pierwszy śnieg. Napisałam wiersz na jego cześć i przeczytałam ten wiersz Perry’emu, który odpowiedział, że także potrafi pisać wiersze i zaimprowizował wierszyk, ale, jak sam przyznał, gorszy, niż mój. Oboje piszemy zresztą nietyle o śniegu, ile o śladach łapek Kici na śniegu. Te ślady są śliczne, ale nie takie ładne, jak ślady myszy na podłodze. Myszki są prześliczne i takie poetyczne!
Szkoda, że nadeszła zima, bo nie możemy się bawić w naszym domku na wzgórzu, ani chodzić do Tadzia. Czasami wdrapujemy się na górę do domu Kentów, ale pani Kent krępuje nas strasznie. Siedzi przez cały czas i obserwuje nas. Chodzimy więc tylko wtedy do nich, gdy Tadzio mocno kaszle. A biedne świnie zarżnięto, tak że kuzyn Jimmy nie gotuje już dla nich ziemniaków. Co mnie pociesza, to fakt, że nie muszę już nosić kapelusza od słońca. Ciotka Laura sporządziła mi taki ładny czerwony kapelusik ze wstążkami, na który ciotka Elżbieta spogląda gniewnie, twierdząc, że jest on „krzyczący”. Coraz bardziej lubię szkołę, ale nie mogę polubić panny Brownell. Ona nie jest szlachetna. Obiecała, że da czerwoną wstążkę tej z nas, która najlepiej napisze klasówkę i że ta uczennica będzie miała prawo nosić tę wstążkę od piątku aż do poniedziałku. Ja napisałam o przygodach wędrowca na ścieżce Wysokiego Jana i umieściłam tam dużo własnych myśli, a ona powiedziała, że widocznie przepisałam to z jakiejś książki i dała wstążkę Rhodzie Stuart. Ciotka Elżbieta rzekła: tyle czasu tracisz na bazgroty, że mogłaś była zdobyć tę wstążkę. Ale jej nie opowiedziałam, jak to było. Tadzio mówi, że dobry sportsmen nie skarży się nigdy na przegraną. Ja chcę być dobrym sportsmenem. Rhoda tak mnie teraz nienawidzi! Mówi, że dziwi ją przyjaźń dziewczynki ze Srebrnego Nowiu z najemnikiem. Głupia jest, bo Perry nie jest moim przyjacielem. Perry powiedział jej, że jest bardziej złośliwa niż mądra. To jest niegrzeczne, ale jest prawdą. Razu pewnego Rhoda powiedziała podczas lekcji, że księżyc jest położony na wschód od Kanady. Perry roześmiał się głośno. Panna Brownell kazała mu przesiedzieć całą rekreację w klasie, ale nigdy nie łaje Rhody za takie głupstwa. Ale najpodlejszą rzeczą, jaką Rhoda powiedziała, było to: przebaczam jej (mnie!) to, co uczyniła, jej postępek ze mną (z nią!). Krew we mnie zawrzała na te słowa, bo ona nie ma nic do przebaczenia. Także pomysł!
Napoczęliśmy już wielką szynkę, która wisiała w południowo-zachodnim kącie kuchni.
Tamtej środy Perry i ja pomagaliśmy kuzynowi Jimmy’emu torować ścieżkę pomiędzy kalarepą w pierwszej piwnicy. Chcieliśmy się przedostać do drugiej piwnicy. Była to pyszna zabawa.
Czytam Alhambrę. Wzięłam ją z naszej bibljoteki. Ciotka Elżbieta nie przyznaje się, że niechętnie mi pozwala na tę książkę, gdyż jest to książka jej ojca, ale widzę po jej spojrzeniach, że jest niezadowolona. Tadzio pożyczył mi bajki Andersena. Kocham je! Tylko obmyślam inne zakończenia dla niektórych.
Opowiadają, że pani Janowa Killigrew wzgardziła swą ślubną obrączką. Ciekawa jestem, dlaczego.
Kuzyn Jimmy mówi, że w grudniu będziemy mieli zaćmienie słońca. Mam nadzieję, że nie na Boże Narodzenie.
Mam popękaną skórę na rękach. Ciotka Laura smaruje mi je tłuszczem baranim co wieczór. Trudno jest pisać poezje, mając popękaną skórę na rękach. Ciekawa jestem, czy pani Hemans miała kiedykolwiek popękane ręce. W jej życiorysie niema o tem wzmianki.
Jimmy Ball będzie ministrem, gdy dorośnie. Jego matka powiedziała do ciotki Laury, że przeznaczyła go na ministra, gdy jeszcze był w kołysce. Ciekawa jestem, jak ona to zrobiła.
Jadamy teraz pierwsze śniadanie przy świetle świec. Lubię to bardzo.
Ilza była tu w niedzielę po południu, poszłyśmy na strych i rozmawiałyśmy o Bogu, bo tak przystoi w niedzielę. Musimy bardzo uważać, co robimy tego dnia. Tradycją Srebrnego Nowiu jest ścisłe przestrzeganie świętości dnia świętego. Dziadek Murray był pod tym względem nieubłagany. Ilza jest bardzo ciekawa Pana Boga, chociaż w Niego nie wierzy przeważnie, niebardzo też lubi, gdy się o Nim mówi, ale stale się o Niego dopytuje. Mówi, że zdaje jej się, że polubiłaby Go, gdyby Go znała. Pisze teraz „Bóg”, przez duże „B”, bo lepiej jest nie narażać Mu się. Ja myślę, że Bóg jest taki jak mój Promyk, tylko że Promyk trwa sekundę, a On trwa wiecznie. Rozmawiałyśmy tak długo, aż się nam jeść zachciało. Zeszłyśmy na dół i jadłyśmy orzechy. Zapomniałam! Ciotka Elżbieta zabroniła mi jadać orzechy między posiłkami. To nie była kradzież, to było zapomnienie. Ale Ilza rozgniewała się wkońcu, powiedziała mi, że jestem Jakóbinką (nie wiem, co to jest i ona też nie wie, ale mówi, że to wszystko jedno), że żadna chrześcijanka nie kradłaby orzechów swej biednej, starej ciotce. Poszłam więc do ciotki Elżbiety i przyznałam się do winy, a ona powiedziała, że nie dostanę orzechów do kolacji. Ciężko mi było na duszy, gdy patrzyłam na innych, jedzących orzechy. Sądziłam, że Perry zjadł swoje bardzo szybko, a tymczasem on po kolacji wręczył mi je: schował je dla mnie do kieszeni. Zawinął je w chusteczkę do nosa, co było niezbyt apetyczne, ale je zjadłam, bo nie chciałam robić mu przykrości.
Ciotka Laura mówi, że Ilza ma ładny uśmiech. Ciekawa jestem, czy ja też mam ładny uśmiech. Spojrzałam w lustro w pokoju Ilzy i uśmiechnęłam się, ale nie wydało mi się to bardzo ładne...
Teraz noce są zimne, ciotka Elżbieta zawsze wkłada do łóżka butelkę z gorącą wodą. Lubię opierać palce u nóg o tę butelkę. Są to butelki po wódce. Dziadek Murray trzymał w nich wódkę, nie gorącą wodę.
Teraz, kiedy spadł śnieg, kuzyn Jimmy nie może pracować w ogrodzie i jest bardzo samotny i opuszczony. Mnie się ogród podoba równie dobrze w zimie, jak w lecie. Jest w nim tyle poezji, tyle tajemniczości, jakby zatulonej w śnieg, w puszystą białą zasłonę. Dużo jest pięknych rzeczy na świecie, ale w niebie będzie ich jeszcze więcej. Czytałam dzisiaj o Anzonecie i jestem w bardzo pobożnym nastroju. Dobranoc, najdroższy z ojców.

Emilja.

P. S. To nie znaczy, że mam jeszcze jednego ojca. To jest tylko taki sposób powiedzenia: bardzo bardzo drogi.

E. B. S.”



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Maria Rafałowicz-Radwanowa.