Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

póki jej rycerski obrońca był narażony na niebezpieczeństwo. On dopadł do parkanu w ciągu pół minuty. Wówczas, nie wcześniej, pobiegła Emilka również i przesadziła parkan jednym susem w tej chwili właśnie, gdy byk pędził na przełaj przez pastwisko, zmierzając prosto ku niej; widocznie postanowił kogoś ukarać. Cała drżąca, posunęła się dziewczynka wzdłuż parkanu i spotkała na zakręcie swego wybawcę. Przez chwilę stali, przyglądając się sobie nawzajem.
Chłopiec był Emilce nieznany. Twarz miał szczupłą, pogodną, o ostrych rysach, o śmiało patrzących w świat szarych oczach i o bujnych, kędzierzawych włosach. Miał na sobie tak mało odzieży, jak tylko pozwalała najelementarniejsza przyzwoitość, ale na głowie miał coś, co możnaby nazwać pozorem kapelusza. Emilce podobał się. Nie miał subtelnego wdzięku Tadzia, ale wywierał pewien urok, urok siły fizycznej, a przytem ocalił ją od strasznej śmierci.
— Dziękuję — rzekła Emilka nieśmiało, podnosząc na niego swe wielkie szare oczy, które wydawały się błękitne z pod długich, ciemnych rzęs. Było to wejrzenie bardzo powabne, które nic na tem nie traciło, że było nieświadome swego czaru. Nikt jeszcze nie powiedział Emilce, jak pociągające było to nieśmiałe, nieoczekiwane wzniesienie oczu.
— Czy to nie podły rozpruwacz? — spytał chłopiec swobodnie. Włożył ręce do kieszeni, mocno poszarpanych i przyglądał się Emilce tak bacznie, że spuściła oczy, zmieszana. Była nie mniej urocza z tym wyrazem skromności i jedwabistą frendzlą rzęs na policzkach.

193