— Piękna Różo, mówi Tur,
W cieniu dębów, lip i sosen,
Brylantowy dam ci dwór,
Kochać będę cię sto wiosen.
— Piękna Lilio, rzecze Sokół —
Wierny sługa twój ci dał,
Zamek srebrny, złoty wokół
Na granicie czarnych skał!
— Piękna, droga ma Kalino,
(Rzekł Wieloryb temi słowy).
Ponad siną wód głębiną
Ja ci pałac dam perłowy.
Tak mówili królewicze,
Wieczną miłość przysięgali.
W smutku, we łzach trzy dziewice:
— Ach, zamieszkać w obcej dali!
Ach, porzucić ojca, matkę,
I krainę Białogóry!
Gdzieś za morza jechać gładkie,
Gdzieś za lasy i za góry!
I małego rzucić brata —
I te gaje — i te pola!
Ach, na długie, długie lata
Co za dola, co za dola!
— Niech się dzieje wola Boga!
Córki miłe, ja wam dam
Czarodziejskie trzy pierścienie
Z sióstr — rodziny portretami,
Na wspomnienie — pocieszenie
I poznanie między wami.
Oto Sygoń, brat wasz mały:
On wyrośnie nam na chwata.
W krąg obejdzie świat ten cały,
Znajdzie was na końcu świata!
Królewicze mężni, mili
Ojca, matkę — całowali.
Wszystkim grzecznie się skłonili,
Z królewnami odjechali.
Popłakały — odjechały,
W domu został tylko brat...
Rośnie, rośnie Sygoń mały
Aż szesnastu doszedł lat.
— Matko, matko! daj mi miecz —
Uzbrój tarczą i pancerzem! —
— Precz od niego wszyscy precz!
Kto śmie walczyć z tym rycerzem?
Powędrował w świat daleki,
Przebył morza, góry, rzeki,
Błądzi — błądzi dwa — trzy lata
Z końca świata na kres świata.
Był i w lodów wiecznym kraju,
Był i w raju — i w wyraju —
Aż gdzieś w państwie trzydziewiątem.trzydziewiątem,
Gdzieś w królestwie trzydziesiątem.trzydziesiątem, —
Za górami wysokiemi,
Za rzekami głębokiemi,
Dokonawszy mnogiej pracy
Ujrzał pałac — cud pałacy!
Niby gwiazda firmamentu,
Zamek cały był z dyamentu;
Cały tęczą zda się płonie,
Lecz cudniejsza na balkonie
Siedzi pani, gdyby róża.
Przebóg, kto tu, kto to? — Róża!
Krzyknął Sygoń zadziwiony.
— Wędrowniku, z jakiejś strony
Wszedł do ziemi tej ponurej?
— Jam jest Sygoń z Białogóry.
— Masz ty pierścień z portretami
Na poznanie między nami?
— Oto pierścień! Masz go, masz!
W nim jest twoja, Różo, twarz.
— Witaj, witaj, miły bracie!
Wiele lat czekamy na cię!
Wieść to miła, wieść to nowa!
Cóż tam u nas król, królowa,
Cóż tam ziemia Białogóry,
Nasze lasy, nasze góry?
— Ja po wszystkich krańcach świata
Jeżdżę, błądzę dwa, trzy lata.
Szukam sióstr mych ukochanych,
Przez potwory nam porwanych.
Chcę cię unieść — uratować —
I do domu powędrować
Na twej matki jasny dwór!
Ale gdzież jegomość Tur,
Twój małżonek — zwierz kudłaty,
Bym go zabić mógł — za katy!
— Nie, mój bracie ukochany!
Mąż mój jest zaczarowany —
Nie zabijaj go na Boga,
On mi drogi — jam mu droga!
Nie zabijaj go, Sygoniu!
On jest teraz tam na błoniu,
Nad srebrzystym wód strumieniem,
Gdzie się kąpie pod drzew cieniem.
Postać tura wtedy traci,
Jak i każdy z jego braci!
Leć do niego z pokłonami,
Może wróci razem z nami!
Leci Sygoń jak mu każą —
Pod bawołów wierną strażą,
Nad brzegami srebrnej wody
Stoi piękny junak młody.
Czarny włos — i czarny wzrok,
Mężna pierś — junaczy krok.
— Kto tam? kto tam? woła zdala,
Aż zajękła srebrna fala.
— Jam jest Sygoń! jam wasz brat —
Jedź-że, bracie, z nami w świat!
Ledwie wyrzekł takie słowa,
Wnet się piękny junak chowa
W skórę żubra straszliwego.
I przemawia tak do niego:
— Witaj, witaj, miły bracie,
Wiele lat czekamy na cię!
Póki na mnie zwierza skóra,
Ach, nie dla nas Białogóra!
A nie stracę jej dopóty,
Póki ten czarodziej luty,
Co nam porwał Lirę drogą,
Nie zaginie śmiercią srogą.
Siostrę dola nam wydarła:
Ona jest w niewoli karła.
Jej więzieniem gmach spiżowy,
Jej strażnikiem smok stugłowy,
I dopóty w umęczeniu
Siedzieć będzie w tem wiezieniu,
Póki młodzian jak opoka
Nie zwycięży tego smoka.
Zginie karzeł Malakira. —
Wyzwoloną będzie Lira!
Masz tu włosy — dwa z mej sierci:
Kiedy będziesz bliski śmierci,
Gdy się znajdziesz śród natłoków,
Niebezpieczeństw, widm i smoków,
Potrzyj włosy te o siebie!
Wnet się zjawią koło ciebie
Mych żołnierzy tłumy wierne
Moich turów ćmy niezmierne.
Teraz idź! Za siódmą rzeką
Hej daleko — niedaleko,
Na wysokiem szczycie gór
Jest Sokoła jasny dwór.
A za morzem — het — za morzem
Nad szerokiem, nad bezdrożem,
Gdzie srebrzysta wody szyba
Stoi zamek Wieloryba —
Teraz idź! Szczęśliwej drogi!
Niechaj zginie karzeł srogi!
Może dłoń twa nas wybawi,
Niechaj Bóg cię błogosławi.
I pożegnał siostrę brat —
I pojechał znowu w świat,
Poszedł w świat. Za siódmą rzeką,
Hej, daleko niedaleko —
Na wysokim szczycie gór
Stał Sokoła złoty dwór.
A za morzem, het, za morzem
Nad szerokiem wód bezdrożem,
Gdzie lustrzana wody szyba,
Stoi zamek Wieloryba.
Sygoń naprzód dążył stale,
Mórz i rzek przepływał fale,
I przez bory kroczył sine —
Znalazł Lilię i Kalinę.
Jasny Sokół, tak jak Tur,
Dał mu dwoje ze swych piór,
A Wieloryb z mórz głębiny
Dał mu twarde dwa fiszbiny,
Aby Sygoń pełny męstwa,
W razie walk niebezpieczeństwa,
Mógł zawezwać dla obrony
Ich poddanych legijony —
Więc jastrzębie — sowy — sępy —
I podmorskich sił zastępy.
Ani pióro, ani słowo
Nie opisze, ni wybaje,
Jakie różne widział kraje,
Jaką podróż stumilową
Po przez lasy, morza, góry
Odbył Sygoń z Białogóry.
Ile w świecie widział łez!
Ale oto kres — już kres.
W otoczeniu gór wysokich,
W otoczeniu mórz głębokich,
W niebotycznych dębów cieniu,
Na wysokiem na wzniesieniu
Stał olbrzymi gmach spiżowy.
U wrót jego smok stugłowy,
Rogiem zbrojne każde czoło,
A z każdego jego pyska
Na dziesiątek mil w około
Gorejący ogień tryska.
A wysoko na wieżycy,
Co o niebo się opiera, —
Widać bladą twarz dziewicy.
Przebóg — kto to? kto to? Lira!
Dziw nad dziwy, dziw prawdziwy,
Lata płyną niby woda —
Czarny włos się zmienia w siwy —
Ona wiecznie — wiecznie młoda!
W czarownika strojny szaty,
Stoi karzeł przy jej boku,
Czarny, brzydki i brodaty.
Złość i pycha w jego wzroku.
— Ha, czy będziesz mię kochała?
Ha, czy będziesz moją żoną?
Twoją będzie ziemia cała,
Skroń ozdobię ci koroną.
Precz potworze — precz upiorze —
Wolę zginąć od postronka!
Wolę być strąconą w morze,
Niż mieć ciebie za małżonka.
Coś uczynił z moich braci,
Czemu więzisz mię jak wróg?
Straszną śmierć ci ześle Bóg,
Za twe zbrodnie ci zapłaci.
Miałam dziwny jakiś sen,
Że stugłowy zginął smok,
I że runął zamek ten!
To do szczęścia jeden krok. —
Sygoń widzi to i w gniewie,
Że w niewoli drży niewiasta —
W łeb tnie smoka! Ale nie wie,
Że wnet drugi mu odrasta.
Ile łbów mu ściął kolejno,
Tyle łbów mu wnet odrosło.
Lecz miał Sygoń dłoń nie chwiejną,
I rycerskie znał rzemiosło.
Przerażony zbladł czarodziej,
Widząc krwawy miecz młodziana.
— Ha, czy koniec mój nadchodzi,
Czyli kaźń zapowiedziana?
Brońże mi się, smoku wierny,
Płomieniami, pazurami!
Czemże człowiek jest mizerny,
Przed twojemi stu głowami!
I ogniście smok naciera,
By Sygonia życie zgładzić!
Ten, choć mężnie się opiera,
Lecz nie zdoła mu poradzić
Ha, toć nie jest bez pomocy.
Gdyby chciał — wnetby tu były
Od południa i północy
Niezliczone straszne siły!
— Dość tej próżnej rąbaniny!
Rzecze Sygoń. Wziął sierć Tura,
Wieloryba wziął fiszbiny
I z Sokolich skrzydeł pióra. —
I gdy potarł je o siebie,
Naraz zabrzmiał straszny huk!
Karzeł zbladł jak na pogrzebie,
Smok o ziemię łbami tłukł.
Oto z rykiem, wyciem, szumem,
Po przez góry, po przez doły —
Lecą, pędzą wielkim tłumem
Żubry, tury i bawoły,
Sowy, sępy i sokoły.
A z pod sinej wód głębiny
Płyną groźne wieloryby
I delfiny — i rekiny —
I wszelakie morskie ryby.
Cała ziemia zda się w mroku,
Gdy zawyły wszystkie gardła:
Koniec tobie, groźny smoku!
Koniec smoka — koniec karła.
Więc gdy cały tłum ten skoczy
Na ognisty kadłub smoczy
I gdy pocznie bić rogami,
Kopytami, pazurami
I dziobami, i zębami —
Toż się leją smocze łzy,
Toż podająpadają smocze łby,
Lecz już zimą ani wiosną,
Nigdy — nigdy nie odrosną.
Zagasł ognia krwawy kurz,
Smok nie wstanie nigdy już!
A w tem morski cały lud
Strumieniami w zamek pryska...
Co to? co to? Stał się cud,
Niema — niema już zamczyska!
Ani śladu — ani tła —
Zniknął zamek niby mgła!
Zniknął — rozwiał się w obłoku,
Sygoń stoi pośród błonia,
Na zabitym stoi smoku.
A tam któż u nóg Sygonia?
Ach, to słodka, wdzięczna Lira,
Przy niej karzeł Malakira.
Lira składa dzięk serdeczny
Za Sygonia czyn waleczny.
Brzydki karzeł w psim skowycie
Tylko błaga go o życie.
— Oddam, mówi, krasawicę!
Odczaruję królewice
Na młodzieńców, jako byli,
Piękni, mężni, młodzi, mili!
Rzecze Lira: — Wojowniku —
Słuchaj — zły jest ten czarodziej —
Ale moc jest w czarowniku
Póki włosy ma na brodzie.
Więc choć dręczył mię obficie,
Błagam — daruj jemu życie,
Tylko szablą twą kowaną —
We krwi smoczej wykąpaną
Utnij czarną jego brodę —
Rzuć na wiatry, ogień, wodę!
Z czarownika złośliwego,
Będziesz sługę miał wiernego.
Więc uczynił Sygoń tak.
Prysnął czarów wszelki znak —
Karzeł we mgle przepadł. Zaś
Stał przed nimi młody paź.
— O rycerzu — wiedź mię, wiedź
Do mych sióstr i do mych braci!
Jedź do domu ze mną — jedź!
Dobry Bóg ci to zapłacizapłaci.
Sygoń na to: — Liro droga —
Tyś mą gwiazdą i koroną —
I przysięgam ci na Boga,
Ja cię kocham! Bądź mą żoną.
Lira patrzy się z uśmiechem
I całuje chłopca w czoło —
Siedli na koń — i z pośpiechem,
Jadą w drogę — a wesoło.
A jak braci odszukała,
Jak się z niemi radowała,
Jak ściskała — całowała —
Gdy obaczy przemienionych —
Królewiczów odrodzonych,
Chłopców — jakby malowanie —
Nikt opisać nie jest w stanie,
Ni opowie — w żadnem słowie,
Jak ściskała — całowała
Swe bratowe — siostry nowe;
Jak pieściła słodko, mile,
Tę Kalinę, Różę, Lilę. —
Potem wszyscy pojechali
Do swej miłej Białogóry,
Ojca, matkę powitali.
Matka, pieści drogie córy
I trzech mężów swoich cór
I synowę swą, i syna.
Weseli się jasny dwór
I weseli się kraina.
Potem gody krasawicy
Z bohaterem wyprawili —
Aż do ranka jedli, pili —
Aż do ranka się bawili
I tańczyli biesiadnicy —
I ja na weselu byłem,
Miód i wino słodkie piłem.
Co widziałem i słyszałem,
W tej wam baśni wybajałem.