Strona:Antoni Lange - Dwie bajki.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Płomieniami, pazurami!
Czemże człowiek jest mizerny,
Przed twojemi stu głowami!

I ogniście smok naciera,
By Sygonia życie zgładzić!
Ten, choć mężnie się opiera,
Lecz nie zdoła mu poradzić
Ha, toć nie jest bez pomocy.
Gdyby chciał — wnetby tu były
Od południa i północy
Niezliczone straszne siły!
— Dość tej próżnej rąbaniny!
Rzecze Sygoń. Wziął sierć Tura,
Wieloryba wziął fiszbiny
I z Sokolich skrzydeł pióra. —
I gdy potarł je o siebie,
Naraz zabrzmiał straszny huk!
Karzeł zbladł jak na pogrzebie,
Smok o ziemię łbami tłukł.

Oto z rykiem, wyciem, szumem,
Po przez góry, po przez doły —
Lecą, pędzą wielkim tłumem
Żubry, tury i bawoły,
Sowy, sępy i sokoły.
A z pod sinej wód głębiny