Historya o ptaku, co był psem i psie, co był ptakiem

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Antoni Lange
Tytuł Historya o ptaku, co był psem i psie, co był ptakiem
Pochodzenie Dwie bajki
Wydawca Druk „Gazety Handlowej“
Data wyd. 1910
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Ignacy Protasiewicz
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Historya o ptaku, co był psem ======
===========  i o psie, co był ptakiem.


— Niech mi wujaszek opowie jaką ładną bajkę — powiedział Heniuś.
— Jaką chcesz bajkę? O kopciuszku czy o kocie w butach, albo może o czerwonym kapturku?
— O kopciuszku... Albo nie! — o czerwonym kapturku... Nie, nie! Lepiej o kopciuszku — Nie, już wiem! O kocie w butach...
— No, więc o czem? o kocie?
— Nie, niech mi wujaszek nie mówi o kocie, tylko o Jasiu i Małgosi... Albo nie! O kopciuszku...
— Więc o niczem i o wszystkiem. Dobrze?
— Nie, nie! O wszystkiem.
— No, więc powiedz ostatecznie!
— No, już powiem... O kopciuszku! Nie, o Jasiu i Małgosi. Albo o Pawle i Gawle.
— A widzisz — nigdy nie wiesz, czego chcesz.
— Ale ja wiem, czego chcę.
— A jakże, wiesz. Tak samo zupełnie, jak było z pieskiem i ptaszkiem.
— A bo ja chciałem pieska.
— Ale też chciałeś ptaszka... Tak nie można... Wybieraj sobie: albo pieska, albo ptaszka... Jeżeli ty wybierzesz pieska, to ptaszek będzie dla małego Jasia. A jeżeli ty wybierzesz ptaszka, to Jasio dostanie pieska. Już trzeci dzień piesek i ptaszek są u mnie, a jeżeli się nie zdecydujesz, to piesek sobie pójdzie, a ptaszek wyfrunie. I nic nie będziesz miał. Rozumiesz.
— Niech piesek nie ucieka — ani ptaszek... Ja się namyślę... Chcę pieska!
— No, dobrze...
— Albo nie. Niech mi wujaszek da ptaszka albo lepiej pieska.
— A widzisz! Znowu się zaczyna... Opowiem ci bajkę o jednym moim znajomym chłopczyku.
— A ja czy go znam?
— Nie wiem... Może go znasz.
— Jak się ten chłopczyk nazywał?
— Nazywał się Heniuś!
— Heniuś! Ha-ha! to tak, jak ja.
— Właśnie. Bardzo był do ciebie podobny.
— A czy to był grzeczny chłopczyk?
— Jak się zdarzało. Czasem grzeczny a czasem nie bardzo.
Ale największa jego wada była taka, że ten chłopczyk nigdy nie wiedział, czego chce... Raz mu się zdawało np., że bardzo chce iść do ogrodu, a potem wcale nie chciał. I tak od samego rana mamusię swoją martwił, bo o co go zapytałeś, to mówił co minuta inaczej. Przy śniadaniu mama go pyta: Czego chcesz, herbaty czy mleka? A on na to: Proszę herbaty — nie, nie! proszę mleka — albo nie! herbaty... — Może chcesz herbaty z mlekiem? — Dobrze, dobrze! nie, nie! Czystej herbaty! nie! nie! mleka — osobno, dużo mleka! Albo lepiej kawy, albo nie! herbaty z mlekiem, o to najlepiej! — Cóż mama miała robić? Powiedziała mu: — Jesteś kapryśny i nieznośny nudziarz! Aż tu Heniuś, choć już duży był chłopiec, miał pięć lat, rozpłakał się ze wstydu: Nie jestem nudziarz, ani kapryśnik! Niech się mama nie gniewa na mnie! — Dostaniesz mleka i koniec. I wypił mleczko. Po śniadaniu mama się zaczęła ubierać do miasta. — Heniusiu! powiedziała, czy chcesz iść zemną? Pójdziemy do ogrodu i do cioci Tosi. — O, bardzo chcę! W ogrodzie jest ładnie, a Mieczyka dawno nie widziałem — Dobrze! To cię Katarzyna ubierze i zaraz wyjdziemy. — Ach, nie! kiedy ja wolę zostać w domu, nie pójdę do ogrodu. — No, to zostań, Kasia ci opowie ładną bajkę. — Kiedy ja nie chcę bajki, ja nie zostanę w domu, ja pójdę z mamusią. — Dobrze, to ubieraj się, i zaraz wyruszymy. — Zaraz? kiedy ja nie chcę zaraz, poczekamy troszeczkę — zresztą, ja wolę siedzieć w domu. — Więc jakże, chcesz czy nie chcesz? Powiedz odrazu! Zostajesz w domu czy idziesz na przechadzkę? — Idę, zostaję — nie, idę, a jakże, idę z mamą, albo nie! bo Mieczyk zawsze się ze mną bije, albo pójdę, bo tam w ogrodzie są takie ładne łabędzie — albo nie! zostanę...
— Dosyć tego — powiedziała mama. — Cierpliwość można stracić z tym chłopcem. Nigdy nie wie, czego chce. Raz tak, raz owak. To chce, to nie chce... Nie zawsze może być herbata z mlekiem... Nie można razem iść do ogrodu i siedzieć w domu. Już nie będę cię pytała: pójdziesz i cała rzecz. — Heniuś zaczął płakać i wołał: Ja chcę zostać w domu! Ja nie pójdę! — Ale mama nie zwracała na to uwagi, i chociaż Heniuś miał czerwone oczy, niańka go ubrała, i poszedł z mamą, naprzód do cioci Tosi, a potem razem z ciocią i z Mieczykiem do ogrodu. Bawił się doskonale: Heniuś z Mieczykiem gonili się po ogrodzie, przyglądali się łabędziom w sadzawce i bawili się w konie. Ciocia miała ze sobą cukierki angielskie, i dała dzieciom po trzy sztuki, a potem pili wodę przy studni. Heniuś zapomniał o tem zupełnie, że nie chciał iść i kaprysił w domu, martwiąc swoją mamusię, którą naprawdę bardzo kochał.
— Widzisz — powiedziała mama do Henia — jak to dobrze, żeś poszedł do ogrodu. Zabawiłeś się, pobiegałeś, uśmiałeś się i jeszcze dostałeś cukierków od cioci. I trzeba to było tyle kaprysić, zanim wyszedłeś? Powiedz naprawdę.
Ale Heniuś nic nie odpowiedział. Jak ci się zdaje, dlaczego?
— Bo się wstydził.
— Właśnie. Widział, jak to nieładnie tak się wahać i nie wiedzieć nigdy, czego się chce, a czego nie chce.
— Ale ten chłopczyk się poprawił? — zapytał nagle mały słuchacz.
— W bajeczkach tak bywa, ale na prawdę, to długi czas minie, zanim się chłopiec niegrzeczny poprawi. Mamusia była z Heniem bardzo cierpliwa i łagodna, ale tatko był surowy. Opowiem ci teraz, jak został ukarany mały Heniuś za to, że kaprysił z ojczulkiem. Miał on jedną ciocię w Częstochowie, ciocię Helę; ta ciocia miała dwie bardzo grzeczne córeczki, Zosię i Milę, a właśnie były imieniny cioci, i tatuś postanowił jechać do Częstochowy. Przygotował walizki i podarunki i powiedział: „W niedzielę, za trzy dni, wyjeżdżam i Henio pojedzie ze mną“, Heniuś bardzo się ucieszył i przez cały czwartek o niczem nie mówił, tylko o Częstochowie, o cioci, o swoich siostrach ciotecznych, jakie ładne mają zabawki, jak spacerują po Alei, jak chodzą do kościoła na Jasnej Górze, gdzie taka śliczna Matka Boska jest na starożytnym cudownym obrazie, i wiele innych rzeczy go zajmowało.
Cieszyło go bardzo, że mamusia wyjmować zaczęła walizy i różne zapasy gotować na drogę i przypominał sobie dworzec kolei Wiedeńskiej. Tylu ludzi, tylu chłopczyków i dziewczynek, każde z mamą albo tatusiem siada do wagonu, a każde ma walizki, kuferki, zawiniątka, zabawki i cukierki.
Hałas i życie ogromne dokoła, a tu dzwonek dzwoni: bum! bum! a portyer woła: „Do Granicy! Do Sosnowca! Do Częstochowy!“ Lokomotywa świszcze: szu, szu, szu! Kłęby pary buchają z komina, a konduktor przychodzi do wagonu i pyta: „Proszę o bilet!“ Tatuś daje bilet, a konduktor tak zabawnie robi dziurkę w bilecie jakiemś ostrem narzędziem. Wszystko to przypominał sobie Heniuś, bo już rok temu jeździł do cioci. Z ożywieniem też opowiadał całą rzecz, i dzwonił jak dzwonek, świstał jak lokomotywa i obchodził wszystkich jak konduktor, mówiąc ciągle: „Proszę o bilet!“ albo wołał: „Do Skierniewic! Do Granicy! Do Sosnowca!“
Słowem cały dzień było jak najlepiej, ale nazajutrz stało się coś dziwnego. Heniuś obudził się w dobrym humorze i niewiadomo dla czego, ze słyszanych dokoła rozmów starszych osób, zaczął tak mówić: „Towarzysze i towarzyszki! Stan wojenny zniesiony!... Niech żyje konstytucya! Niech żyje Polska!“ Przy śniadaniu dopiero zaczął grymasić: nie wiedział, czy chce herbaty czy mleka, a gdy ojciec spojrzał na niego trochę gniewnie, zawołał nagle:
— Nie pojadę z tatusiem. Nie pojadę do Częstochowy!
— Jak ci się podoba. Ja cię nie zmuszam.
I już cały dzień chłopczyk był nachmurzony i ciągle tylko mówił: „Nie pojadę!“ Dopiero pod wieczór na nowo się w nim obudziła chęć zobaczenia Zosi i Mili i znowu powiedział ojcu: „Pojadę z tatusiem do cioci.“ Ojciec się zgodził, oczekując soboty, bo to była wigilia odjazdu. „No cóż, jedziesz czy nie jedziesz?“ — „Pojadę! albo nie, nie pojadę! Pojadę, nie pojadę!“ I znów zaciął się, że nie pojedzie. — „Pamiętaj, że ostatni raz cię pytam; namyśl się dobrze, bo już ja nie zmienię zdania. Pojedziesz czy nie pojedziesz?“ — „Nie pojadę!“
Nazajutrz rano o godzinie ósmej tatuś zaczął się wybierać w drogę; przygotował walizkę, w której, oprócz ubrania były wyborne ciastka i cukierki dla cioci i dziewczynek, były też zabawki i książeczki. Służąca zbiegła na dół po dorożkę, a Heniuś przyglądał się temu wszystkiemu i mówił: — „Ja chcę pojechać!“ — „Zapóźno, odrzekł ojciec, dość kaprysiłeś; powiedziałem ci, że raz musisz postanowić, czego chcesz. Nie chciałeś, nie jedziesz. Skończone!“ Ale mama powiedziała: — „Niech się ojczulek nie gniewa. Heniuś pojedzie! Kasia go ubierze do drogi!“ Ojciec się zgodził. Heniuś na chwilę się uradował, ale wnet zawołał: — „Nie, ja nie pojadę!“ Tymczasem dorożka zajechała, tatuś pożegnał się z rodziną i odjechał sam, a Heniuś przez okno patrzył na odjeżdżającą dorożkę i łzy ciurkiem zaczęły mu płynąć z oczu. „Ale ja chciałem, ja chciałem pojechać z tatusiem!“ I teraz dopiero przypomniał sobie dobrą ciocię i siostrzyczki cioteczne i całą Częstochowę i konduktora z torebką i dzwonek i świst lokomotywy i (prawdę mówiąc) rozbeczał się, jakby miał dwa lata. Tak był ukarany Heniuś za grymasy; za to, że nie wiedział nigdy, czego chce, a czego nie chce.
— Ale ten chłopczyk się poprawił — zawołał prawdziwy Heniuś o tym Heniusiu z bajki, choć wiedział dobrze, że wujaszek opowiada jego własne historye, bo to ten prawdziwy Heniuś nie chciał niegdyś jechać do Częstochowy i potem bardzo tego żałował.
— Nie, wcale się nie poprawił. Teraz dopiero zaczyna się na prawdę bajka o Heniusiu-kapryśniku — i to straszna bajka!
— Straszna bajka! — zawołał prawdziwy Heniuś — i czarownik jest tam w bajce?
— Jest i czarownik! A przedewszystkiem wiesz, co jest? Piesek i ptaszek — taki właśnie piesek i taki ptaszek jak te, co kupiłem dla ciebie i dla Jasia, ale że ty nie wiesz, czego chcesz, więc czekam, aż coś postanowisz. No, powiedz mi teraz?
— Chcę, chcę pieska! Nie, ptaszka — tak, ptaszka. Albo... lepiej wezmę pieska!
— A widzisz, znowu nie wiesz, czego chcesz. Otóż ten Heniuś z bajki także nie wiedział, czego chce. Bo właśnie były jego imieniny i wujaszek mu przyniósł do wyboru: pieska i ptaszka. Jak myślisz, co ten Heniuś wybrał?
— Nie wiedział, co wybrać! Chciał i ptaszka i pieska! — Tak się ten prawdziwy Heniuś śmiał z tego Heniusia z bajki, chociaż sam był jak dwie krople wody do niego podobny, ale że to nie był głupi chłopczyk, więc dobrze znał swoją wadę, i tylko miał w sobie jakąś słabość woli, że się nie mógł poprawić. Zawsze był jak ten osiełek, co to mu w żłoby dano: w jeden owies, w drugi siano.

Ale wróćmy do tego, co Heniusiowi opowiadał wujaszek.

— Zgadłeś, nie wiedział, co wybrać! Już to chciał ptaszka, już pieska, już to obojga razem, już znowu nie chciał nic. Nakoniec jak zaczął mówić: „ptaszka, pieska! ptaszka, pieska!“ tak nie mógł skończyć.. Wujaszek bardzo się tem zmartwił i powiedział do Heniusia (do tego z bajki): — Widzę, że nie ma innej rady, tylko ci dam takiego pieska, co będzie zarazem ptakiem. Ubierz się, pójdziemy do składu zabawek, może znajdziesz to, czego pragniesz. — Heniusiowi bardzo się to spodobało, choć nie mógł zrozumieć, jaki to będzie pies, coby zarazem był ptakiem. Wkrótce wyszedł z wujaszkiem do składu zabawek, a trzeba wiedzieć, że ten fabrykant zabawek to był prawdziwy czarownik i takie nadzwyczajne robił zabawki, że niktby temu nie uwierzył. Robił on lalki mówiące, śpiewające, tańczące, a konie u niego były jak żywe. Miał zbiory figur naprzykład do historyi o Czerwonym Kapturku, albo o Kopciuszku: figury same się poruszały i czyniły to wszystko, co bajka opowiada. Jakie tam w sklepie były domki, jakie gospodarstwa lalczyne, jakie menażerye, jakie śliczne wojsko, to coś niesłychanego! To też Heniuś wszystko pożerał oczyma, ale nikt nie może kupić odrazu wszystkich zabawek: trzeba coś wybrać. Wujaszek wziął mu do wyboru pieska i ptaszka. Nie myśl, że to były zwyczajne zabawki. Piesek, rodzaj pudla, poruszał się jak żywy i był tak duży, że można było na nim usiąść jak na koniu; oczy miał ruchome, szerść żółtawą, język wysuwał doskonale, a nawet poszczekiwał: ham, ham! A dopiero łabędź! Nie mniejszy był od pudla, biały jak mleko, ślicznie umiał poruszać szyją, dziób otwierał, nóżki składał, a jeżeliś go wtedy puścił na wodę, pływał sobie jak prawdziwy łabędź po sadzawce w ogrodzie Saskim, a wreszcie, kiedy skrzydła rozwinął, zgrabnie latał po powietrzu. Było też nad czem się namyślać: co lepsze, pudel czy łabędź? To też Heniuś nie wiedział, co wybrać — i do ostatka nie odgadł, czego chce, a czego nie chce.
— Panie Hokus-Pokus — powiedział wujaszek do fabrykanta zabawek — kupiłem u pana tego pudla i łabędzia dla Heniusia, ale Heniuś nie wie sam, co wybrać. Otóż chciałbym dostać takiego pudla, coby był zarazem ptakiem, a w ten sposób Heniuś będzie miał i pudla i ptaka.
Pan Hokus-Pokus, mały człowieczek z dużą siwą brodą, w czerwonej, wysokiej, szpiczastej czapce i w płaszczu, upstrzonym złotemi gwiazdkami, zeszedł z drabiny, gdzieś pod sufitem, zbliżył się do wujaszka, podał mu rękę i rzecze:
— Witam pana, panie wujaszku! Słyszałem już o tym Heniusiu: mój „Widnik“ mi o nim powiedział.
Heniuś poczerwieniał, gdy Hokus-Pokus wskazał na jedną duża lalkę, podobną do pajaca, ale lalka miała oczy tak sztuczne, że kto w nie spojrzał, ten mógł widzieć wszystko, o czem pomyślał. Dlatego lalka nazywała się Widnikiem.
Hokus-Pokus, ile razy chciał co wiedzieć o jakim chłopczyku albo dziewczynce, spoglądał w oczy Widnika i wszystko o nim wiedział. Znał on też doskonale historyę pudla i łabędzia.
— Znajdzie się coś dla Heniusia w tym rodzaju, ale to zabawka niebezpieczna, bo i tu nawet trzeba zawsze wiedzieć, czego się chce.
Rzekłszy to, gwizdnął osobliwie i naraz z najwyższej półki w sklepie sfrunął prześliczny duży ptak na podłogę. Ptak był nadzwyczaj dziwny, bo ciało miał łabędzie, ale głowę pudla i cały okryty był szerścią, jak pudel.
Czarownik zbliżył się do ptaka, coś zakręcił koło jego szyi i wnet łabędź zmienił się w psa, na czterech łapach, ale pies miał szyję łabędzią i skrzydła u boków, a cały był pierzem białem odziany: natychmiast zaczął biegać po izbie, aż się Heniuś przestraszył.
— Nic się nie bój! — uspokoił go fabrykant. — Zwierz ten nic złego ci nie zrobi. Umie on biegać po ziemi, jak pies i latać po powietrzu jak ptak. Dość zakręcić tę szrubkę w szyi pomieszczoną, a stanie się albo psem-ptakiem, albo ptakiem-psem, jak chcesz. Zarazem należy wołać: ptak-pies, albo pies-ptak! Trzeba tylko umieć postanowić. Można usiąść na nim, jak na koniu, ale nie zmieniać go wtedy w ptaka, bo może ponieść w powietrze i niewiadomo dokąd poleci.
Heniuś słuchał uważnie i zamierzył odtąd bardzo ostrożnie bawić się tym szczególnym potworem. Wujaszek oddał czarownikowi zabawki poprzednie, a dla Jasia kupił ślicznego pajaca. Poczem zabrali ze sobą dziwnego ptaka-psa, który biegł za Heniusiem, jak pies prawdziwy, aż się wszystkie dzieci na ulicy oglądały. Heniuś był bardzo zadowolony i marzył tylko o tem, jak to on będzie dowoli zmieniał tego pudla w łabędzia i łabędzia w pudla. Mama jednakże bardzo niespokojnie przyglądała się tej zabawce.
Raz mama wysłała piastunkę z dziećmi do ogrodu, który był w tym samym domu, w końcu obszernego dziedzińca. Niańka z małym Jasiem siadła na trawniku, a Heniuś zaczął się bawić ze swoim pieskiem, którego nazwał „Bocian“.
Już to go zmieniał na ptaka, już na pudla, a ptak, jak wiemy, miał głowę psa i szczekał po psiemu, gdy przeciwnie pies o ptasiej głowie klekotał po łabędziemu.
— Bocian-pies! — zawołał Heniuś — i osobliwszy twór zaczął koło niego skakać, łasić się i klekotać dziobem i skrzydła rozwijać.
— Bocian-ptak! i wnet znikał pies, a zjawiał się ptak o psiej głowie, szczekał: ham-ham! i ulatywał w powietrze, aż piastunka otwierała usta ze zdziwienia, a Jasio rzucał pajaca i przyglądał się zabawom Henia.
Naraz Heniusiowi przyszło do głowy siąść na pudla, co już nieraz czynił, a nawet latał na nim po powietrzu, bo jak wiemy pies miał skrzydła, ale małe i nie wysoko umiał się łagodnie unosić nad ziemią.
Ale takie nizkie latanie znudziło chłopczyka, czy też może stało się mimowoli, że szrubkę mu w szyi przekręcił i nagle pudel zmienił się w łabędzia i uleciał w powietrze wysoko, wysoko!
Heniuś zaczął płakać i wołał:
— Ratunku! — i rzewnie błagał ptaka: — Mój kochany, drogi Bocianie, wracaj na ziemię!
Ale ptak był głuchy!
A dopieroż wyobraźcie sobie przerażenie niańki i mamy, która to z okna zobaczyła, i ojca, który tylko co wrócił do domu. Wszystkie dzieci z podwórka zbiegły się razem i wołały:
— Patrzcie, jak to Heniuś lata po powietrzu!

Cóż było robić? Nikt mu nie mógł dopomódz. Łabędź leciał w powietrze coraz wyżej. Heniuś rozumiał, że gdyby nagle szrubkę odkręcił, to łabędź zmieniłby się w pudla, ale zaraz spadłby na ziemię i rozbiłby się o kamienie, albo wpadłby do wody. Więc tylko objął za szyję ptaka i modlił się po cichutku do Boga, aby się nad nim ulitował. A właśnie przelatywali nad wielkiem morzem, błękitno-zielonem, i wszystkie ryby wysunęły łby do góry i przyglądały się dziwnemu jeźdźcowi. Razem zauważył Heniuś, że ptak zamiast w górę lecieć, teraz na dół spływa — i już był pewny, że w morze spadnie. Ale nie tak było: ptak rozmaicie po powietrzu kołował, aż nakoniec Heniuś zobaczył zdaleka jakąś dziwną wyspę. Tam to spłynął łabędź razem z Heniusiem i zatrzymał się w ślicznym ogrodzie, pełnym nadzwyczajnych kwiatów czerwonych, niebieskich, żółtych i białych oraz ptaków śpiewających. Stanąwszy na ziemi, odpoczywał, a Heniuś rozumie się był bardzo szczęśliwy z tego uratowania i dziękował za to Bogu gorącym paciorkiem, ale zarazem smucił się wielce, że się znalazł w niewiadomym kraju, na pustej, bezludnej wyspie, tak daleko od mamy, i od tatusia, od Jasia i od niańki.
Ale wyspa nie była taka pusta, jak się zdawało: kiedy się Heniuś dobrze rozejrzał do koła, zobaczył na około cztery domki bardzo ładne — i o, dziwo! odrazu poznał, że to były domki z piernika. Rzeczywiście, budynki były ze zwyczajnych pierników z migdałami, a dach z okrągłych różnokolorowych pierników z makiem; okna były z wybornego szkła karmelkowego, a wszystkie ozdoby na około z cukierków angielskich; kominy były z czekolady, a bramy z pomadek nadziewanych konfiturami.
Heniusiowi aż oczy na wierzch wyłaziły na widok tych smacznych rzeczy, ale przypomniał sobie historyę Jasia i Małgosi — i nie chciał dotykać niczego, bo się obawiał, że wyjdzie Baba-Jędza i zrobi mu co złego. Więc też siedział i czekał zmiłowania Bożego: nie zginął w powietrzu, nie zginął na morzu, nie zginie i na ziemi!
Jakoż usłyszał niedługo śliczne śpiewy, a gdy rozglądał się do koła, chcąc wiedzieć, skąd śpiew płynie, przekonał się, że śpiewają te kwiaty różnobarwne, co rosły tu w ogrodzie, a ptaki na gałęziach grabów i osin powtarzały ich pieśni. Wkrótce też kwiaty zaczęły się rozlewać w jakieś formy obłoczne i niedługo z koron kwiatów wytworzyły się piękne panny, w różowych, żółtych, białych, niebieskich i zielonych sukniach, a każda miała gwiazdkę złotą nad głową i laseczkę w ręku. Domyślił się, że to były wróżki.

Istotnie, była to wyspa wróżek, a jeśli chcesz wiedzieć, jaką śpiewały pieśń, to ci zaraz powiem:

Przyjechał do nas Heniuś mały,
Przyniósł go do nas łabędź biały!
Zdala od mamy i od taty,
Przyniósł go do nas ptak skrzydlaty!
Teraz się dostał w ręce wróżek,
Aby mu czar nasz serce urzekł —
Bo choć to dobre jest pacholę,
Ale ma chwiejną, słabą wolę —
Co się kołysze niby liść!
I nigdy nie wie, dokąd iść,
I nigdy nie wie, czego chcieć:
Teraz się w naszą dostał sieć.
My go w żelazny rzucim piec,
By Heniuś zawsze umiał rzec,
Gdy trzeba — nie! Gdy trzeba — tak!
Potem uleci z Heniem ptak.
I tak powróci przetopiony
Henio w rodzinne swoje strony.
Gdzie był? O dziwnej tej zagadce
Opowie Henio ojcu, matce.

Z początku Heniusiowi bardzo się podobał ten śpiew, ale kiedy usłyszał o żelaznym piecu, zląkł się niemało, bo znów sobie przypomniał historyę o Jasiu i Małgosi: pomyślał też że wróżki, choć tak śliczne na oko, ugotują go i zjedzą.
Ale wróżki nic mu złego nie zrobiły, a trzeba dodać, że tych wróżek było coraz więcej i nagle Heniuś zobaczył wiele innych dzieci, wychodzących z gaików zielonych i z piernikowych domków. Dzieci były bardzo wesołe: śpiewały sobie, biegały dokoła, a niektóre miały śliczne zabawki — konie, wózki, piłki, lalki, pajaców, albo książki z obrazkami; jeden chłopczyk miał welocyped, a inny wybornego latawca; dziewczynki pędziły przed sobą kółka, albo skakały przez sznury. Po chwili stało się cicho, a z powietrza spłynęło tyle łabędzi, co było dzieci na wyspie. Heniuś patrzał zdziwiony: wszystkie dzieci, które miały zabawki — siadły na grzbiecie łabędzi, a ptaki, rozwinąwszy skrzydła, uleciały z niemi w górę.
— Te dzieci już wracają do domu — powiedziała jedna dziewczynka do Heniusia.
— A wy tu zostajecie?
— My tu musimy zostać, póki nie przejdziemy przez żelazny piec.
— Cóż to za piec? Bardzo się boję, bo mi wróżki o tym piecu mówiły.
— To duży piec, w którym się zmieniają dzieci. Które było leniuszkiem — to się staje bardzo pilne, które kłamało — będzie mówić prawdę, które było nieposłuszne — robi się grzecznem. Ja byłam uparta — więc tu mię rzuciło — i wróżki chcą mnie do pieca włożyć. A ty dla czego tu jesteś? — pytała dalej dziewczynka.
— Bo jestem grymaśnik — powiedział Heniuś. — Nigdy nie wiem, czego chcę. Razem chcę iść do ogrodu i nie chcę. Razem chcę jechać do Częstochowy i nie chcę jechać. A najgorzej to było z tym psem-ptakiem....
— Cóż to za dziwny pies?
Tu Heniuś opowiedział dziewczynce całą swoją historyę — dziewczynka śmiała się z niego tak, że aż się chłopiec zawstydził. Ale wnet i dziewczynkę wstyd opanował, gdy ją Heniuś zapytał, jak ona tu przyjechała.
— Na koziełku — odrzekła zarumieniona, a koziełek, który stał tuż obok, zabeczał nagle: me-me!
Wtem zabrzmiał dzwonek i wróżki otoczyły dzieci, każda wzięła jedno za rękę i wyprowadziła je z ogrodu. Za ogrodem była naprzód łączka zielona i słoneczna, przecięta srebrną falą strumyka. Wróżki z dziećmi przeszły po mostku na drugi brzeg strumienia, a wkrótce wszyscy znaleźli się w głębokim lesie. Dziwne zwierzęta — smoki, jednorożce, bazyliszki, ludokonie czyli centaury, jaszczury olbrzymie stały u progu lasu.
Nie dziw, że się dzieci przestraszyły; jaki taki wołał:
— O, już nigdy nie będę kłamał! Już nie będę uparty! Już nie będę grymasił!
Ale wróżki nie baczyły na to i szły dalej, a dziwne potwory, słysząc żałosne wyznania grzechów, nic złego dzieciom nie robiły, tylko się spokojnie pokładły na ziemi.
— Boże, Boże, ratuj nas od żelaznego pieca! — wołały dzieci, bo już rozumiały, że w tym lesie jest ów straszny piec.
Istotnie, po krótkiej chwili ujrzały dzieci wielki piec żelazny, podobny do młyna, a czterech olbrzymów stało do koła i miechami ogień rozniecali. Piec był czerwony od żaru.
O, jakże dzieci płakały, gdy stanęły z wróżkami koło pieca. Olbrzymy po kolei chwytały dzieci i rzucały w piec. Dzieci było siedmioro.
Żar w piecu był nie do wytrzymania, i Heniuś czuł, że się roztapia jak cukier w gorącej herbacie. Miał tylko czas krzyknąć:
— Mamusiu, już nie będę nigdy....
I czuł, jak go dziewczynka złapała za rękę, ale wnet także się roztopiła jak masło na ogniu...
Potem już Heniuś nic nie wiedział i dopiero w jakiś czas później uczuł, że dokoła robi się jakoś chłodniej. Rzeczywiście olbrzymy zgasiły ogień i piec tracił czerwoność, a roztopione członki dzieci na nowo się składały w żywe ciało, tylko inaczej nieco ułożone — to się nazywało na wyspie przetopieniem.
I znów minął jakiś czas, a Heniuś uczuł, że go olbrzym wydobywa z pieca i wnet znalazł się znowu na świeżem powietrzu w lesie. Z początku nie mógł oczu otworzyć i ciężko oddychał: jakby we śnie przypominały mu się dawne jego historye, kiedy to nie wiedział, czy chce mleka, czy herbaty; czy chce iść do ogrodu, czy nie chce; czy chce jechać do Częstochowy, czy nie chce; wreszcie nie wiedział, czy chce psa czy ptaka...
Ale teraz, po wyjściu z żelaznego pieca, śmiał się sam z siebie i czuł się zupełnie inny, przetopiony od stóp do głów.
Wreszcie otworzył oczy i zgadnij, kto stał przed nim: oto sam pan Hokus-Pokus, karzełek z siwą długą brodą, który go pytał:
— No, cóż, Heniusiu, czujesz się zmieniony?
— Czuję...
— Patrz, tu do wyboru koń, strzelba i przyrządy ogrodnicze. Co wybierasz? Co chcesz?
Heniuś, co prawda, miał ochotę na wszystko i jeszcze przez chwilę się wahał, ale wnet się opamiętał, bo to był teraz żelazny Heniuś i musiał coś wybrać.
— Wybieram konia! — powiedział wyraźnie i pewnym głosem.
Natychmiast koń zbliżył się do Heniusia, chłopiec siadł na konika, który szybko pokłusował z lasu na łączkę i do ogrodu. Heniuś zdaleka tylko dziękował poczciwym olbrzymom. Inne dzieci już tu były: uparta dziewczynka, też przetopiona, bardzo się uradowała na widok Heniusia. Dostała prześliczną lalkę, nadzwyczaj grzeczną i wesołą, która mówiła śpiewnym głosikiem:
— Wandzia już nie jest uparta!
Dzieci bawiły się jakiś czas w ogrodzie, a dobre wróżki dały im cukierków i pierników, mleka i czekolady. Wtem zjawił się pan Hokus-Pokus z dywanikiem czarodziejskim. Rozłożył dywanik na trawniku i dzieciom kazał na nim usiąść; pomieścił na nim zabawki i sam usiadł także. Wróżki otoczyły dywanik dokoła i śpiewały:
— Bądźcie zdrowe, dzieci! Bądźcie szczęśliwe!
Dzieci mówiły, zwracając się do wróżek:
— Dziękujemy wam, dobre wróżki! Dziękujemy wam, żeście nas przetopiły w żelaznym piecu!
Wtem dywanik uleciał w górę, a dzieci widziały, jak wróżki się rozpłynęły w powietrzu i każda w swoim kwiecie się schowała: jedna w tulipanie, druga w lilii, trzecia w narcyzach...
Dywanik z dziećmi płynął coraz wyżej, nad morzami, nad lasami, a pan Hokus-Pokus zatrzymywał się w różnych miastach — i dzieci oddawał rodzicom.
Heniuś i Wandzia zatrzymali się dopiero w Warszawie.
Ogromna była uciecha w domu, gdy nagle po trzech dniach nieobecności ujrzano Heniusia. Ale jakież było zdziwienie mamy, gdy przekonała się, że ten Heniuś jest niby ten sam, a zupełnie inny. Na wszystko odpowiadał jasno i wyraźnie: doskonale wiedział, czego chce i czego nie chce.
Dzieci z podwórka wprost nie wierzyły opowiadaniu Heniusia, gdy ten im prawił o swej podróży na wyspę wróżek. Ale konik ich przekonał o prawdzie, bo w żadnym składzie zabawek niema takiego konia. Tu jeszcze muszę dodać, że niewiadomo jakim sposobem nazajutrz rano, oprócz konia, obok łóżka Heniusia, znalazła się strzelba i przyrządy ogrodnicze, polewaczka, grabie, łopata, rydel i inne rzeczy. Natomiast ów pudel-łabędź zniknął zupełnie i niewiadomo, co się z nim stało. Widać, że był na świecie niepotrzebny, bo to była tylko kapryśna dusza tego dawnego Heniusia, o którym ci powiedziałem bajkę.
— To już koniec bajki? — zapytał prawdziwy Heniuś swojego wujaszka.
— Koniec.
— I ten chłopczyk się poprawił?
— Zupełnie się zmienił. A ty się poprawisz?
— Przetopię się — rzekł Heniuś — jakby w tym czarodziejskim żelaznym piecu.
— Doskonale! Więc teraz powiedz, jaką chcesz bajkę?
— Już dziękuję wujaszkowi, bo to śliczna bajka, co mi wujaszek opowiedział o Heniusiu — o tym drugim Heniusiu.
— Bardzo dobrze. A teraz powiedz, co wybierasz: psa czy ptaka?
— Jeśli mam prawdę powiedzieć, to proszę o konia, takiego konia, jakiego miał ten Heniuś z bajki.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Antoni Lange.