Przejdź do zawartości

Zimowa powieść/Akt czwarty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Zimowa powieść
Rozdział Akt czwarty
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom XII
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. The Winter’s Tale
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
AKT CZWARTY.
(Wchodzi Czas jako Chór).

Czas.  Ja, co zacieram żale i rozkosze,
Odsłaniam prawdę i błędu mamidła,
Jako czas dzisiaj rozwijam me skrzydła;
Więc za występek nie bierzcie mi, proszę,
Jeśli szesnaście przeskoczę jesieni,
I przepaść całą zostawię wśród cieni,

Bo ja obalam prawa moją siłą,
Nowe zwyczaje buduję w godzinie. —
Niechże czas teraz tak jak dawniej płynie,
Gdy to, co dzisiaj jest, jeszcze nie było.
Gdy świat się rodził, ja mu świadkiem byłem,
Jak będę świadkiem, gdy to, co dziś świeci,
Co świeżo kwitnie, zgaśnie i przeleci,
Jak stare dzieje, o których mówiłem.
Gdy to od waszej zyskam cierpliwości,
Zwracam klepsydrę; scena się starzeje,
Jakbyście spali długie lat koleje.
W Leonta piersiach zazdrość już nie gości,
Z rozpaczy w ciemnej zamyka się sali.
Myślcie, słuchacze, żeście się zbłąkali
W czeskich dzielnicach, na pięknej dolinie.
Już wam mówiłem o królewskim synie,
Któremu daję imię Floryzela.
Dziś do Perdyty chyżym pędzę lotem:
Wdzięk jej, jak wiosna, oczy rozwesela.
Nie chcę wam mówić, co stanie się potem:
Ujrzycie wszystko, co przyszłość powije.
Pasterska córka i to, co z nią żyje,
Przedmiotem czasu od tej będzie chwili.
Baczcie mnie słuchać, jeśliście spędzili
Czas kiedy gorzej, jeśli nie, za trudy
Czas wam nie życzy nigdy większej nudy.

(Wychodzi).

SCENA I.
Czechy. Pokój w pałacu Polixenesa.
Polixenes i Kamillo).

Polix.  Proszę cię, Kamillo, nie nalegaj więcej. Cierpieniem jest dla mnie odmówić, o co prosisz, ale zezwolić na to byłoby śmiercią.
Kamillo.  Już lat piętnaście, jak nie widziałem mojej ojczyzny. Choć większą część życia obcem oddychałem powierzem, tam pragnę kości moje ziożyć. Prócz tego, pokutujący król, pan mój, wzywa mnie do siebie; jeśli mnie zbytek miłości własnej nie zaślepia, może potrafię ulgę jaką przynieść głębokiej jego boleści; to jest drugą podnietą mojego odjazdu.
Polix.  Jeśli mnie kochasz, Kamillo, ni o zacieraj wszystkich twoich zasług minionych, opuszczając mnie teraz. Potrzebę twojej obecności twoja własna dobroć stworzyła; lepiejby było nie mieć cię wcale, niż dzisiaj cię stracić. Potworzyłeś interesa, których nikt prócz ciebie rozwikłać nie potrafi, musisz więc albo do ukończenia ich zostać, albo zabrać z sobą wszystkie twoje dawne zasługi. Jeśli tych zasług nie oceniłem dostatecznie (bo nigdy ich ocenić nie mogłem zbyt wysoko), usiłowaniem będzie mojem wdzięczniejszym się okazać, a zyskiem moim będzie większa twoja przyjaźń. O tej fatalnej ziemi sycylijskiej, proszę cię, nie mów mi więcej; imię jej samo dręczy mnie pamiątkami tego pokutnika, jak go nazywasz, nawróconego króla, mojego brata, którego straty poniesione przez śmierć najdroższej królowej i dzieci jeszcze teraz musimy jakby świeże opłakiwać. Powiedz, kiedy widziałeś księcia Floryzela, naszego syna? Równem jest dla królów nieszczęściem widzieć dzieci wyrodne, jak tracić je, gdy ich cnoty wypróbowane już były.
Kamillo.  Panie, trzy dni temu, jak widziałem księcia. Jakie być mogą jego przyjemniejsze zatrudnienia, nie wiem, lecz od pewnego czasu ze smutkiem uważałem, że stroni od dworu i nie tak gorliwie jak dawniej oddaje się ćwiczeniom swojej książęcej godności przystojnym.
Polix.  I ja spostrzegłem to samo. Niespokojny, wziąłem na służbę oczy, które nieobecność jego śledzą. Od nich to odebrałem wiadomość, że książę rzadko się oddala od domu prostego pasterza, człowieka, który, jak mówią, z niczego, w niepojęty dla sąsiadów sposób, nagle przyszedł do nadzwyczajnych dostatków.
Kamillo.  Słyszałem, panie, o tym człowieku. Ma on córkę rzadkiej urody; sława jej rozeszła się dalej, niżby się można było spodziewać po wieści, w takiej chatce poczętej.
Polix.  I o tem także odebrałem doniesienie. Lękam się haczyka, który tam ciągnie mojego syna. Pójdziemy razem aż na miejsce; tam, nie pokazując, kim jesteśmy, zrobimy kilka pytań pasterzowi, a przy jego prostocie, nie trudno będzie, jak sądzę, wywiedzieć się o przyczynie odwiedzin mojego syna. Proszę cię, bądź moim pomocnikiem w tej sprawie, a odłóż na stronę myśli o Sycylii.
Kamillo.  Chętnie słucham rozkazów twoich, królu.
Polix.  Mój najlepszy Kamillo! Teraz musimy się przebrać.

(Wychodzą).

SCENA II.
Droga w blizkości chaty Pasterza.
(Autolikus wchodzi śpiewając).

Autol.  Kiedy już narcyz z ziemi kiełkuje,
Hej, ho! dziewczyna pląsa w dolinie,
Bo słodkiej wiosny oddechy czuje;
W zimowych piersiach świeża krew płynie.

Już dziewki płachty wynoszą z doma;
Hej, ho! jak wdzięcznie ptaszyna nuci!
Do mej też gęby przyszła oskoma,
Bo kwarty piwa i król nie rzuci.

Skowronek w górze swą piosnkę dzwoni,
W krzakach mu wtórzy kosów świstanie,
To mi muzyka, kiedy wśród błoni
Drzemię z kochanką schowany w sianie!

Służyłem kiedyś u księcia Eloryzela i w swoim czasie chodziłem w bogatych aksamitach, ale teraz jestem bez służby.

Mamże dlatego płakać w rozpaczy?
Księżyc rozświeca nocne ciemności;

Im mi się bardziej droga majaczy,
Do mego celu idę tem prościej.

Bo jeśli druciarz zarabiać może,
Włócząc się z torbą z sioła do sioła,
Ja też rachunki moje otworzę,
Chociaż mnie ceklarz po kwit zawoła.


Ja handluję płachtami; kiedy kania buduje gn:azdo, baczność na drobniejszą bieliznę! Ojciec mój nazywał się Autolikus, a że jak ja wylągł się pod Merkurym, jak ja wędził drobnostki. Dzięki kostkom i dziewkom strój ten kupiłem, a moim kapitałem jest niewinne rzemiosło rzezimieszka. Szubienica i rozbój na wielkiej drodze, to za wysokie dla mnie rzeczy, na widok postronka i batoga strach mnie bierze. Co do przyszłego życia, myśl o niem zwykle przesypiam. Zdobycz! zdobycz! (Wchodzi Pajac).
Pajac.  Zobaczmy. Każde jedenaście baranów, kamień; każdy kamień, czterdzieści i coś złotych; piętnaście set ostrzyżonych ile przyniesie?
Autol.  (na str.). Jeśli włosień dotrzyma, złapałem ptaszka.
Pajac.  Bez szczot do ładu z tem nie dojdę. Zobaczmy teraz, co na strzyż mam kupić. „Trzy funty cukru; pięć funtów porzeczek, ryżu“ — co też ta moja siostra chce robić z ryżem? Lecz mój ojciec zrobił ją panią święta, ona więc nakazuje sprawunki. Zrobiła już dwadzieścia cztery bukiety dla strzygaczy; wszystko doskonałe śpiewaki na trzy głosy, tylko że większa część tenorzyści i basiści; ale jest między nimi purytanin, który śpiewa psalmy przy towarzyszeniu kobzy. Trzeba mi szafranu na danie farby pierogom z gruszkami; muszkatołowych kwiatów, daktyli, nie, tego niema w mojej notatce, muszkatołowych gałek siedm; jeden lub dwa korzenie imbieru, to potrafię wyżebrać; cztery funty suszonych śliwek i tyleż rodzynków.
Autol.  Och, czemuż się rodziłem! (Jęczy i tarza się po ziemi).
Pajac.  W imię —
Autol.  O, ratuj mnie, ratuj! obedrzej choć te łachmany, a potem śmierć! śmierć!
Pajac.  Biedna duszo, tobie trzeba raczej więcej wdziać łachmanów, niż zrzucać te, które masz na sobie.
Autol.  O, panie, obrzydliwość ich obraża mnie więcej, niż plagi, które odebrałem, a były silne — miliony!
Pajac.  Biedny człowieku! Milion plag, to nie żarty.
Autol.  Odarli mnie, panie, i zbili mnie, moje pieniądze i ubiór zabrali, a włożyli na mnie obrzydłe te rzeczy.
Pajac.  Piechur czy kawalerzysta?
Autol.  Piechur, słodki panie, piechur.
Pajac.  Prawda, musiał to być piechur, sądząc po łachmanach, które ci zostawił; jeśli to ma być płaszcz kawalerzysty, płaszcz ten siarczyste przebył tarapaty. Daj mi rękę, wstać ci pomogę. Dalej, daj rękę!

(Podnosi go).

Autol.  Och, dobry panie, ostrożnie! Och!
Pajac.  Niestety, biedna duszo!
Autol.  Och, dobry panie, ostrożnie! dobry panie. Zdaje mi się, panie, że moja łopatka wywichnięta.
Pajac.  Próbuj, czy możesz utrzymać się na nogach.
Autol.  Powoli, dobry panie (kradnie mu sakiewkę) Dobry panie, powoli! Miłosierną oddałeś mi przysługę.
Pajac.  Czy ci potrzeba pieniędzy? mam tu kilka groszy dla ciebie.
Autol.  Nie, dobry, słodki panie, nie; proszę cię, panie, nie. Mam krewnego o trzy ćwierci mili, do którego właśnie szedłem, on da mi pieniędzy i wszystkiego, na czem mi zbywa. Nie ofiaruj mi pieniędzy, błagam cię, bo mi zakrwawiasz serce.
Pajac.  Co to był za rodzaj człowieka ten rozbójnik?
Autol.  Był to człowiek, panie, któregom widział włóczącego się z olejkami; wiem, że służył kiedyś u księcia, lecz nie mogę powiedzieć, dobry panie, dla której z cnót swoich był, jak tego jestem pewny, kijami z dworu wypędzony.
Pajac.  Dla jakiego ze swoich występków, chcesz zapewne powiedzieć. Niema cnót, któreby kijami z dworu wypędzano; kochają tam cnotę i chętnie zatrzymują, choć prawda, że zatrzymać nie mogą.
Autol.  Występków, chciałem powiedzieć, panie. Znam go dobrze. Potem wodził małpy; potem był woźnym i komornikiem; potem pokazywał w jasełkach historyę marnotrawnego syna i wziął za żonę córkę druciarza o milę od wioski, w której mieszkam i w której leżą moje posiadłości, a przebiegłszy niejedną łotrowską profesyę, osiadł wkońcu na oszustwie. Niektórzy nazywają go Autolikus.
Pajac.  Precz z tym rzezimieszkiem! na moje życie, to złodziej! Chodzi po odpustach, jarmarkach i hecach niedźwiedzich.
Autol.  Prawda, panie, ten sam, panie, ten sam; ten to oszust tak mi się przysłużył.
Pajac.  Niema tchórzliwszego łotra w całych Czechach. Gdybyś tylko był spojrzał z góry i plunął na niego, zaręczam ci, byłby drapnął.
Autol.  Muszę ci się przyznać, mój panie, że i ze mnie zuch niewielki; z tej strony ubogie moje serce, a przysiągłbym, że wiedział o tem dobrze.
Pajac.  Jakże ci teraz?
Autol.  Słodki panie, daleko lepiej, niż było; mogę utrzymać się na nogach i chodzić. Muszę więc pożegnać się z tobą, dobry panie, i zwolna wlec się ku domowi mojego krewnego.
Pajac.  Mamże cię wyprowadzić na drogę?
Autol.  Nie, piękny panie, nie, słodki panie.
Pajac.  Więc bywaj zdrów! Idę po korzenie na strzyż naszych owiec.
Autol.  Szczęść ci Boże! słodki panie. (Wychodzi Pajac). Twoja kieska nie dość gorąca na kupno korzeni. I ja też będę na waszej strzyży. Jeśli ta pierwsza sztuka nie pomoże mi do wypłatania drugiej, a strzygacze nie pokażą się baranami, niech mnie z naszej listy wykreślą, a wciągną do księgi cnoty.

Dalej twą ścieżką, dalejże w cwały,
Płot niech nie wstrzyma podróży!

Wesołe serce dzień leci cały,
Leniwca i mila znuży (wychodzi).


SCENA III.
Chatka Pasterza.
(Floryzel i Perdyta).

Floryzel.  Ten ubiór nowe nadaje ci życie,
Ty nie pasterką ale jesteś Florą
W maju wschodzącą. To owiec strzyżenie,
Zda mi się, bogów mniejszych jest zebraniem,
Ty ich królową.
Perdyta.  Łaskawy mój panie,
Nie mnie przystoi zbytki twoje ganić,
I przebacz, proszę, że o nich wspominam.
Ty wielkość twoją, cel miłości kraju,
Przyćmiłeś, panie, pasterskim ubiorem,
Mnie, wiejskie dziewczę, w półboginię strojąc;
I z dawna każde nasze święto
Nie było silnie szaleństwem zaprawne,
Które przytomni ze zwyczaju trawią,
Ubioru tego widokby mnie wstydził,
Byłby zwierciadłem, w którembym widziała
Nizkość mą własną,
Floryzel.  Dzień ten błogosławię,
W którym mój sokół przeleciał przez pole
Twojego ojca.
Perdyta.  Boże, sprawdź te słowa!
Wielkość twa, panie, bojaźni niezwykła,
Ale mnie stanów różnica zatrważa;
I teraz, panie, drżę już na myśl samą,
Gdyby twój ojciec, takim jak ty trafem
Zbiiżył się do nas; jakżeby poglądał
Na dzieło swoje w tak podłej oprawie?
Coby on mówił? jakiem jabym okiem
W tych pożyczanych patrzyła falbanach
Na twarzy jego surowej przytomność?

Floryzel.  Nie myśl o niczem, tylko o weselu.
Bogowie sami zniżali swe bóstwo,
I dla miłości byli zwierzętami:
Potężny Jowisz był bykiem i ryczał,
Zielony Neptun baranem i beczał,
Złoty Apollo, bóg w ognistej szacie,
Jak ja był prostym, ubogim pasterzem;
A ich przemiany, przysięgam, nie były
Dla większych wdzięków ni w czystszych zamiarach,
Bo mi honoru nie prześciga żądza,
Ni szał goręcej pali mnie od wiary.
Perdyta.  Lecz, drogi panie, twe postanowienie
Ustąpi, kiedy napotka zawady,
A spotkać musi w królewskiej potędze.
Wtedy nas czeka jedna z konieczności:
Albo ty musisz zamiar twój poświęcić,
Albo ja życie.
Floryzel.  Najdroższa Perdyto,
Błędną tą myślą nie zachmurzaj, proszę,
Wesela święta. Albo twoim będę,
Albo się ojca mojego wyrzeknę;
Bo, droga, moim własnym być nie mogę,
Niczem nikomu, jeślim nie jest twoim.
Będę ci wierny choćby przeznaczenie
„Nie!“ zawołało. Bądźże więc wesołą,
Podobne myśli uduś w tem, co widzisz.
Twoi się goście schodzić zaczynają;
Wypogódź lice, jakby to już dzień był
Naszego ślubu, który zejść nam musi,
Skorośmy na to przysięgli oboje.
Perdyta.  A ty, fortuno, ty nas nie opuszczaj!

(Wchodzą: Pasterz, Polixenes i Kamillo przebrani, Pajac, Mopsa, Dorkas i Pasterze).

Floryzel.  Patrz, twoi goście. Teraz, moja droga,
Czas, by nam lice zrumieniła radość.
Pasterz.  Wstyd, córko! Kiedy stara moja żyła,
W dniu tym szafarzem, piwniczym, kucharzem,
Zarazem panią była i służącą;

Witała wszystkich i służyła wszystkim;
Śpiewała piosnkę, tańczyła z kolei;
Dopiero w środku, już na końcu stołu,
To na tamtego, to tego ramieniu,
Oparła rękę; twarz w ogniu od pracy,
A trunek, który piła dla ochłody,
Piła do wszystkich. Ty stoisz na stronie,
Jakgdyby ciebie dzisiaj zaproszono,
A nie tyś była uczty gospodynią.
Proszę cię, pozdrów nieznanych przyjaciół,
Bo to jest droga lepszej znajomości.
Porzuć wstydliwość, pokaż się, czem jesteś
Uczty tej panią. Witajże nas teraz,
Jeżeli pragniesz, aby trzody twoje
Rosły szczęśliwie.
Perdyta  (do Polix, i Kamilla). Witam was, panowie!
Mojego ojca taka była wola,
Żebym dnia tego była gospodynią,
A więc was witam! Dorkas, daj mi kwiaty.
Przyjmijcie, proszę, rutę i rozmaryn,
Które przez zimę liść i woń chowają,
A dobra pamięć niech wam towarzyszy!
Witajcie u nas!
Polix.  Urodna pasterko,
Słusznie, że starcom dajesz kwiaty zimy.
Perdyta.  Rok się starzeje, lato nie skonało,
Drżąca się jeszcze zima nie zrodziła;
Kwiat najpiękniejszy pory tej — goździki,
I lak pstrokaty, bękartem natury
Zwany czasami; wiejski mój ogródek
Kwiatów tych nie ma i nie chcę ich sadzić.
Polix.  Piękna dziewczyno, czemu nie dbasz o nie?
Perdyta.  Bo mi mówiono, że jest jakaś sztuka,
Która w ich listków pstrzeniu dzieli władzę
Z twórczą naturą.
Polix.  Że tak jest, przypuśćmy;
Lecz niema środków lepszenia natury,
Jeśli natura środków tych nie dała;

A tak więc sztuka, o której powiadasz,
Że chce naturze dodawać, jest sztuką.
Natury samej. Czyliż, piękne dziewczę,
Nie szczepim słodszej płonki na pniu dzikim,
W podlejszej korze szlachetniejszym pączkiem
Budząc owoce? Przyznasz, to jest sztuka,
Która poprawia, przemienia naturę,
Ale ta sztuka sama jest naturą.
Perdyta  Prawda.
Polix.  Więc napełń ogródek twój lakiem,
I odtąd, proszę, nie zwij go bękartem.
Perdyta.  Nigdy się grzędy mej nie dotknę rydlem,
By jednę laku gałązkę zasadzić.
Jak nie chcę, gdybym malowała lice,
Żeby ten młodzian mówił, że to pięknie,
I że dla różu miłości mej szukał.
To kwiaty dla was: gorąca lawenda,
Mięta i cząber, wonny majeranek,
Kaczyniec, co się kładzie spać ze słońcem,
I z słońcem oko płaczące otwiera;
Wszystkie te kwiaty średniego są lata,
I ludziom wieku średniego przystoją.
Jeszcze raz szczerem pozdrawiam was sercem!
Kamillo.  Gdybym był jedną owcą z twojej trzody,
Rzuciłbym trawę, a karmił się okiem.
Perdyta.  Takbyś wnet wysechł, że wiatry styczniowe
Na wskróśby mogły przez ciebie przewiewać. —
A ty, mój piękny, piękny przyjacielu,
Ach, czemuż nie mam kilka wiosny kwiatów,
Aby je zbratać z twego życia wiosną!
(Do Wieśniaków) I dla was także.
(Do Wieśniaczek) I dla was, me siostry,
Na których świeżych, zielonych gałązkach
Czysty, dziewiczy rozwija się pączek!
O Prozerpino! gdzie kwiaty, twą dłonią
Z Plutona wozu w trwodze poronione?
Powrót jaskółki przedzące narcyzy,
Które pięknością zwodzą wiatr kwietniowy;

Fiołki skromne, lecz czystsze, lecz słodsze
Nad wzrok Junony i oddech Cytery;
Blade pierwiosnki, co w dziewictwie giną,
Wprzódy nim Feba w całym ujrzą blasku,
(Los smutny, często grożący dziewicom);
Harde łyszczaki, korony cesarskie,
Irys i wszystkie lilii odmiany,
Chciałabym wszystkie w jeden uplesc wianek,
Osuć cię niemi, słodki przyjacielu.
Floryzel.  Jak umarłego?
Perdyta.  Nie, jak darń zieloną,
Na której miłość bawi się i drzemie,
Albo też tak jest, jakby umarłego,
By cię w ramionach mych pochować żywcem.
Weźcie te kwiaty! — Ale gram, jak widzę,
Jak ich już nieraz widziałam grających
Nową sielankę na Zielone Świątki.
Odzież ta moje przewróciła myśli.
Floryzel.  Wszystko, co robisz, zawsze najpiękniejsze;
Gdy mówisz, chciałbym, byś mówiła ciągle;
Gdy śpiewasz, chciałbym, by śpiew był ci środkiem
Kupna, przedaży, dawania jałmużny,
Twojej modlitwy, chciałbym, żeby piosnka
Była rozkazów domowych tłómaczem;
Gdy tańczysz, słodka, chciałbym cię przemienić
Na morską falę, byś wiecznie tańczyła,
Taniec jedynem był ci zatrudnieniem;
Bo każda cząstka każdej twej czynności
Obecny czyn twój jak koroną wieńczy.
I wszystkie czyny twoje są królami.
Perdyta.  O, Doryklesie, zbytnie te pochwały,
I gdyby młodość i szczera krew twoja,
Która tak pięknie z twych liców przemawia,
Nie poświadczały, żeś pasterz bez plamy,
Miałabym prawo myslec, Doryklesie,
Żeś drogą fałszu miłości mej szukał.
Floryzel.  Tak mało, sądzę, powodów masz trwogi,
Jak ja mam mało trwogę w tobie budzić.

Ale do tańca! Daj rękę, Perdyto,
I tańczmy społem jak synagorlice,
Które się nigdy rozłączyć nie myślą.
Perdyta.  Przysięgam za nie.
Polix.  Nigdy piękniejsze dziewczę z nizkiej strzechy
Zielonej darni nogą nie trącało.
Wszystko, co robi, zda się szlachetniejsze
Nad dom ten biedny, i nad ród jej wyższe.
Kamillo.  Szeptania jego krew jej wywołały:
To jest prawdziwa królowa śmietanki.
Pajac.  Dalej, zaczynaj!
Dorkas.  Mopsa niech twoją tanecznicą będzie;
Czosnkiem całunek jej zaprawić musisz.
Mopsa.  Teraz — prawdziwie —
Pajac.  Tylko ani słowa!
Dzisiaj się musim zabawić przystojnie.
Dalej! zaczynaj! (Muzyka. Taniec pasterzy i pasterek).
Polix.  Dobry pasterzu, powiedz teraz, proszę,
Co to za młokos z córką twoją tańczy?
Pasterz.  Zwą go Dorykles. a jak sam powiada,
Jest on rozległych pastwisk posiadaczem,
A choć to z jego tylko ust słyszałem,
Wierzę mu jednak, prawda z ócz mu patrzy.
Mówi, że córkę mą kocha, — tak myślę,
Bo nigdy księżyc tak wiernie w wód stoku,
Jak on w mej córki przegląda się oczach.
Lecz prawdę mówiąc, nie łatwo jest zgadnąć,
Które z nich dwojga bardziej zakochane,
Polix.  Tańczy prześlicznie.
Pasterz.  Każdą rzecz tak robi;
Choć ja to mówię, com milczeć powinien.
Jeśli Dorykles weźmie ją za żonę,
Ona w dom jego przyniesie w posagu
To, o czem teraz nie śni mu się nawet.

(Wchodzi Sługa).

Sługa.  O, panie, gdybyś tylko słyszał kramarza przy drzwiach domu, nigdybyś odtąd nie chciał tańczyć przy bębenku i piszczałce, nie, nawet kobzaby cię nie poruszyła. Śpiewa kilka piosneczek prędzej, niżbyś ty liczył pieniądze; wydaje je z siebie, jakby się karmił balladami, a uszy wszystkich ludzi rosną przy jego piosenkach.
Pajac.  Nie mógł przyjść w lepszą porę; niech wejdzie. Aż na zbyt lubię ballady, zwłaszcza jeśli smutny przedmiot wesołą ma nutę, albo rzecz bardzo wesoła odśpiewana jest płaczliwie.
Sługa.  Ma piosneczki dla mężczyzn i kobiet wszelkiego wzrostu. Żadna modniarka nie dobierze tak rękawiczek swoim kupującym. Ma najprześliczniejsze miłosne piosenki dla dziewczyn, a bez rozpusty, aż dziwna; a na końcu każdej zawsze coś delikatnego, jak dana! dana! hoc! hoc! i puc! puc! a gdzieby jaki inny szerokogębny ladaco złe miał myśli, że tak powiem, i chciał z jakim grubym żartem wyskoczyć, to on kładzie w usta dziewczyny odpowiedź: hop! dobry chłopcze, nie krzywdź mnie! i tak go wciąż odprawia, powtarzając: hop! dobry chłopcze, nie krzywdź mnie!
Polix.  To jakieś poczciwe człeczysko.
Pajac.  Wierzaj mi, panie, mówisz o niegłupim chłopaku. Czy ma z sobą jakie inne towary?
Sługa.  Ma wstążki wszystkich kolorów tęczy; koronki, więcej, niż ich potrafi odmówić najpotężniejsza w całych Czechach dewotka, choć on je na hurt kupuje; lnianki, tasiemki, batysty, płócienka, a śpiewa o nich, jakby to byli bogi i boginie; myślałbyś, że koszula jest aniołem, tak śpiewa do rękawków i kołnierzyka.
Pajac.  Proszę Cię, przyprowadź go; a niech wejdzie, śpiewając.
Perdyta.  Powiedz mu tylko, żeby nie było nieprzystojnych słów w jego piosence.
Pajac.  Są kramarze, siostro, więcej warci, niż ci się zdaje.
Perdyta.  Ani wątpię, dobry bracie, więcej niż mi się kiedykolwiek zdawać może. (Wchodzi Autolikus, śpiewając).

Autol.  Płótno gdyby z śniegu wite,
Krepa gdyby z kruczych piórek;
Rękawiczki jak z róż szyte,
Paciorków z bursztynu sznurek;

Maski na nosy i lice;
Woń kochana przez dziewice;
Złote czepce i gorsety,
I do kryzów pręt stalowy,
Wszystko, co trza dla kobiety
Na ubiór od stóp do głowy.
Hej, chłopcy, kupujcie, bierzcie,
Lub kochanek łez się strzeżcie!

Pajac.  Gdybym nie kochał Mopsy, nie dostałbyś ode mnie ani szeląga, ale że jestem jej niewolnikiem, muszę więc oddać ci w niewolę parę groszy za wstążki i rękawiczki.
Mopsa.  Przyrzekłeś mi je przed świętami, ale i teraz nie będą za późno.
Dorkas.  On ci przyrzekł coś więcej, niż to, jeśli ludzie nie kłamią.
Mopsa.  Tobie wypłacił on już wszystko, co ci obiecał, a kto wie, może nawet i wypłacił co więcej, co jednak wstydziłabyś się mu zwrócić.
Pajac.  Czy już między dziewczynami nic się obyczajności nie zostało? Będąż one tara nosić spódnice, gdzieby nosić powinny głowy? Alboż to przy dojeniu krów, kładzeniu się do łóżka, suszeniu słodu, nie macie dosyć czasu wygadać się o tych sekretach. Ale nie, wam trzeba koniecznie paplać o tem przy wszystkich naszych gościach. Szczęście, że rozmawiają na stronie; wygadajcie się raz dobrze, i ani słowa więcej o tem!
Mopsa.  Skończyłam. Przyrzekłeś mi kupić piękny galonik i parę perfumowanych rękawiczek.
Pajac.  Czy ci nie mówiłem, co mi się w drodze trafiło, jak wszystkie moje pieniądze straciłem?
Autol.  O, prawda, panie; nie brak teraz na oszustach, i uczciwym ludziom trzeba się mieć na ostrożności.
Pajac.  Bądź spokojny, dobry człeku, nie stracisz nic między nami.
Autol.  Tak się spodziewam, panie, a mam przy sobie kilka kosztowności.
Pajac.  A tu co masz? ballady?
Mopsa.  Proszę cię, kup mi kilka. Lubię drukowane ballady, bo jestem przynajmniej pewna, że to prawda.
Autol.  Mam tu balladę na smutną nutę, jak żona lichwiarza powita mu naraz dwadzieścia worów pieniędzy i jak się jej zachciało jeść głowy żmii i ropuchy z sosem.
Mopsa.  I myślisz, że to prawda?
Autol.  Czysta prawda. Rzecz się stała miesiąc temu.
Dorkas.  Zachowaj mnie, panie, od męża lichwiarza!
Autol.  Stoi tam zapisane imię akuszerki, niejaka pani Piwożłopska, i pięciu czy sześciu uczciwych niewiast przytomnych połogowi. Na cóżbym miał kłamstwa roznosić po świecie?
Mopsa.  Proszę cię, kup mi ją.
Pajac.  Więc odłóż ją na stronę. Pokaż teraz więcej ballad; inne towary kupimy później.
Autol.  Mam tu starą balladę o rybie, która się pokazała nad brzegiem, we środę, ośmdziesiątego kwietnia, czterdzieści tysięcy sążni nad wodą i śpiewała tę balladę przeciw twardym sercom dziewczyn; myśleli ludzie, że to była kobieta w zimną rybę zmieniona za to, że nie chciała oddać się młokosowi, który ją kochał. Jest to ballada bardzo smutna, a tak prawdziwa jak smutna.
Dorkas.  Myślisz, że i to także prawda?
Autol.  Podpisało się pięciu podsędków, a świadków więcej, niżby wlazło w moją skrzynię.
Pajac.  Odłóż więc i tę na stronę. Co więcej?
Autol.  Tu jest wesoła ballada, ale bardzo piękna.
Mopsa.  Pokaż nam teraz co wesołego.
Autol.  Ta ballada wszelki śmiech przechodzi, a śpiewa się na nutę: „Dwie się w jednym pokochały“. Niema dziewczyny w zachodnich prowincyach, któraby jej nie śpiewała; że ma odbyt, zaręczam.
Mopsa.  My dwie umiemy tę nutę; jeśli chcesz podjąć się trzeciego głosu, piękną rzecz usłyszysz. Ballada jest na trzy głosy.
Dorkas.  Nauczyłyśmy się nuty przed miesiącem.
Autol.  Ja też mogę moją część odśpiewać; bo trzeba wam wiedzieć, że to jest moje rzemiosło. Więc dalej, zaczynajmy.

Autol.  Odczep mi się, bo iść muszę,
Gdzie? nie ode mnie się dowiesz.
Dorkas.  Gdzie?
Mopsa.  O, gdzie?
Dorkas.  Gdzie?
Mopsa.  Wszak przysiągłeś na twą duszę,
Że sekreta mi te powiesz.
Dorkas.  Pozwól mi iść w ślady twe.
Mopsa.  Idziesz w pole lub do młyna.
Dorkas.  Czy tu, czy tam, zawsze wina.
Autol.  Nie.
Dorkas.  Co? nie?
Autol.  Nie.
Dorkas.  Mnieś przysiągł miłość bez skazy.
Mopsa.  Mnieś ją przysiągł tysiąc razy.
Więc gdzie idziesz, powiedz, gdzie?

Pajac.  Skończymy piosneczkę, jak będziemy sami. Ojciec mój i panowie w poważną zapuścili się rozmowę, nie trzeba im przeszkadzać. Chodź z nami a zabierz skrzynię. Dziewczyny, kupię prezenta dla obu, a ty, kramarzu, pokaż twoje najlepsze towary. Za mną, dziewczyny!

Autol.  (na str.). A dobrze za nie zapłacisz.
(Śpiewa). Może kupić chcesz wstążeczki,
Może szychu do czapeczki?
Gołąbeczku, wybierz sam.
Czy jedwabiu dla kochanki,
Czy przepaski, czy falbanki?
Pierwszej mody wszystko mam.
Kto pieniądze ma w kieszeni,
Niech się przybyć tu nie leni,
Za pieniądze wszystko dam.

(Wychodzą: Pajac, Autolikus, Dorkas i Mopsa. Wchodzi Sługa).

Sługa.  Panie, jest tam trzech furmanów, trzech owczarzy, trzech pastuchów, trzech świniopasów, wszyscy postroili się w kudły i nazywają się psałterzami, a mają taniec, o którym dziewczyny powiadają, że jest bigosem podrygów, dlatego, że one nie mają w nim udziału; ale im się zdaje, że taniec ten, jeżeli się nie wyda za gwałtowny ludziom, którzy nie znają nic prócz walca, będzie arcyzabawny.
Pasterz.  Precz z nimi! Już i tak mieliśmy dosyć głupich figlów. Wiem, panie, że was fatygujemy.
Polix.  Tych tylko fatygujesz, którzy nam rozrywkę przynoszą. Proszę cię, pozwól wejść tej poczwórnej trójce pasterzy.
Sługa.  Jedna z tych trójek, jak powiada sama, tańczyła przed królem, a najgorszy z nich skacze dwanaście stóp i połowę, pod miarę.
Pasterz.  Skończ twoją gadaninę. Skoro się to podoba moim zacnym gościom, powiedz, niech wejdą. Śpiesz się tylko.
Sługa.  Czekają u drzwi na rozkazy.

(Wychodzi; po chwili wraca z dwunastu Wieśniakami przebranymi za Satyrów. Tańczą i wychodzą).

Polix.  O! ojcze, z czasem więcej będziesz wiedział.
(Na str.) Czy już nie zaszły rzeczy zbyt daleko?
Czas ich rozdzielić. Cn prosty i szczery.

(Głośno do Floryzela, który przechodzi)

Piękny pasterzu, serce twoje pełne
Myśl twą odrywa od zabaw i tańca.
Kiedym był młody, a jak ty się kochał,
Kochance mojej darów nie szczędziłem;
Z jedwabnych skarbów odarłbym kramarza,
I wszystko złożył u stop jej w ofierze.
Tyś nic nie kupił i pójsc mu dozwolił.
Gdyby kochanka chciała cię oskarżyć
O brak miłości lub szlachetnej myśli,
Nie bardzo łatwo znalazłbyś odpowiedź,
Jeżeli tylko przychylność jej cenisz.
Floryzel.  O, panie, ona nie dba o drobnostki.
Podarki, których ode mnie wymaga,
Są w sercu mojem troskliwie zamknięte;
Jej są własnością, choć ich nie oddałem.

O! droga, słuchaj westchnień mej miłości;
W obliczu starca, który kochał kiedyś,
Dłoń twoją biorę, tak miękką jak puchy,
Białą jak puchy, jak murzyna zęby,
Śnieg przez północny wiatr dwakroć przesiany.
Polix.  Co dalej będzie? Jak pięknie ten pasterz
Umywa rękę wprzódy już tak białą!
Ja ci przerwałem; wróćmy do przysięgi:
Pozwól nam słyszeć twoje oświadczenia.
Floryzel.  Więc słuchaj, starcze, i bądź świadkiem moim.
Polix.  Czy i mój sąsiad?
Floryzel.  On i wszyscy ludzie,
Ziemia i niebo i świat nieskończony.
Gdybym był królem wszystkich królów ziemi,
I godnym tego; gdybym był młodzianem
Pięknym, jak nigdy oczy nie widziały,
Prześcignął wszystkich siłą i mądrością,
Bez jej miłości pogardziłbym wszystkiem,
Dla jej usługi poświęciłbym wszystko,
Lub bez niej wszystko potrąciłbym w piekło.
Polix.  Piękna ofiara.
Kamillo.  Żywego uczucia
Słowa dowodzą.
Pasterz.  A ty, córko moja,
Czy masz dla niego równe oświadczenia?
Perdyta.  Nie jestem w stanie, jak on, pięknie mówić,
Ni myśleć piękniej. Na wzór moich uczuć,
Czystości jego tworzę sobie obraz.
Pasterz.  Dajcie mi ręce: zawarta ugoda.
Przy was, nieznani przyjaciele, świadkach,
Moją mu córkę oddaję w małżeństwo,
Z posagiem równym jego posiadłościom.
Floryzel.  Ten posag będzie w cnotach twojej córki.
Bo gdy ktoś umrze, posiadłości moje
Przejdą ogromem wszystkie twe marzenia,
Rozbudzą w tobie podziw nieskończony.
Lecz teraz skończmy układy przy świadkach.
Pasterz.  Daj mi twą rękę; córko, daj mi twoją.

Polix.  Powoli tylko, pasterzu, powoli.
Powiedz mi, proszę, czy masz jeszcze ojca?
Ploryzel.  Mam; i cóż z tego?
Polix.  Czyli wie on o tem?
Floryzel.  Ani wie o tem, ni wiedzieć powinien.
Polix.  Ja przecie myślę, że w dzień ślubu syna
Ojciec przy stole najwłaściwszym gościem.
Powiedz mi, proszę, czy ojciec twój stary
Jest już niezdolny do poważnych myśli?
Czy nie ogłupiał przez wiek i choroby?
Czy rozpoznaje ludzi? mówi? słyszy?
O interesach własnych czy rozprawia?
Czy go o łoże kalectwo rzuciło?
Czy działa, jakby do dzieciństwa wrócił?
Floryzel.  Nie, dobry panie, ojciec mój jest zdrowy,
Silniejszy niźli wielu w jego wieku.
Polix.  A więc przysięgam na białą mą brodę,
Że tym postępkiem ojca twego krzywdzisz,
Święte synowskie łamiesz obowiązki.
Słuszna, by syn mój sam wybierał żonę,
Lecz równie słuszna, ażeby i ojciec,
Którego szczęście całe w dzieciach leży,
W ważnej tej sprawie do rady należał.
Floryzel.  Wszystko przyznaję; ale są przyczyny,
Choć mi ich odkryć teraz nie wypada,
Dla których sprawę tę przed ojcem taję.
Polix.  Powiedz mu o niej.
Floryzel.  Nie mogę powiedzieć.
Polix.  Powiedz mu, proszę.
Floryzel.  Nie, nie chcę, nie mogę.
Pasterz.  Powiedz mu, synu, gdy wybór twój pozna,
Żadnej do smutku nie znajdzie przyczyny.
Floryzel.  Nie, nie, nie mogę. — Wy bądźcie świadkami
Naszego ślubu.
Polix.  Będziemy świadkami
Twego rozwodu, ty młody paniczu, (odkrywa się)
Którego synem moim nazwać nie śmiem.
Dziedzicu berła, kij pasterski wziąłeś!

Ty, stary zdrajco, jakże ubolewam,
Że kości twoje śląc na szubienicę,
Tylko o tydzień skrócę twoje życie!
A ty, ty świeża, piękna czarownico,
Coś pewno znała królewskiego głupca,
Z którym się łączysz —
Pasterz.  Biedne serce moje!
Polix.  Piękność twą każę cierniami podrapać,
Zrobić uboższą nad stan twój ubogi.
Ty, czuły chłopcze, jeżeli się dowiem,
Że wzdychasz jeszcze za tem pieścidelkiem,
Od mej korony ciebie wydziedziczę,
Ani cię uznam krwi mojej pokrewnym,
Jakbyś pochodził od Deukaliona.
Pamiętaj o tem! Nat dwór wracaj z nami!
Na teraz, chamie, choć gniew nasz zbudziłeś,
Od jego strasznych uwalniam cię ciosów.
Ty, czarodziejko, dość godna pastucha,
I tego, który wart twoim być mężem,
Gdyby i o nasz nie szło także honor,
Jeśli mu kiedy twą klamkę otworzysz,
Albo do twoich przyciśniesz go piersi,
Pomnij, tak straszną śmierć dla ciebie znajdę,
Jak jesteś czułą! (Wychodzi).
Perdyta.  Na wieki zgubiona!
Nie drżałam przecie; bo już chciałam nieraz
Wprost mu powiedzieć, że to samo słońce,
Które nad jego pięknym dworem świeci,
Przed chatą naszą oblicza nie kryje,
Lecz równie jasnem patrzy na nią okiem.
(Do Floryzela) Ty, młody panie, proszę cię, racz odejść.
Przepowiedziałam, jak się to zakończy.
Błagam cię, pomnij na stan swój wysoki.
Marzenie moje, gdym się raz zbudziła,
Nie będzie dłużej w myślach mych królować, —
Lecz pójdę owce me doić, i płakać.
Kamillo.  Co ci to, ojcze? Przemów wprzód, nim umrzesz.
Pasterz.  Nie mogę mówić, ani mogę myśleć,

Ani śmiem wiedzieć tego, co wiem teraz.
(Do Floryzela) Panie, zgubiłeś starca, który przeżył
Lat osiemdziesiąt, który się spodziewał,
Że wśród pokoju zstąpi do mogiły,
Na łożu ojca umrze, i swe kości
Przy kościach jego poczciwych położy;
Dziś mnie kat w odzież śmiertelną owije,
Bez błogosławieństw kapłańskich w proch rzuci.
(Do Perdyty) Nędznico, wiedząc, że on był książęciem,
Śmiałaś jednakże miłość z nim zamienić!
Ach, gdybym umarł choć godziną wprzódy,
Umarłbym w chwili, w której umrzeć chciałem!

(Wychodzi).

Floryzel.  Czemu, Perdyto, poglądasz tak na mnie?
Tak, jestem smutny lecz nieustraszony,
Wstrzymany w biegu, lecz niezmienny w celach;
Jestem, czem byłem, Silniej się opieram,
Im silniej ojciec cugiem w tył mnie ciągnie:
Nie ja na smyczy dam się poprowadzić.
Kamillo.  Łaskawy książę, znasz ojca charakter:
Na teraz żadnej nie posłucha mowy,
Którą zapewne nie myślisz go drażnić;
Nawet widoku twojego nie zniesie;
Dlatego, radzę, chroń się jego spojrzeń,
Dopóki cała wściekłość nie ostygnie.
Floryzel.  I ja tak myślę. Wszak jesteś Kamillo?
Kamillo.  Tak jest, mój książę.
Perdyta.  Jak często mówiłam,
Że to nas czeka! jak często mówiłam,
Że godność moja dopóty trwać będzie,
Dopóki o niej ludzie nie usłyszą!
Floryzel.  Nie, godność twoją wtedy tylko stracisz,
Gdy ja pogwałcę raz daną ci wiarę:
A wtedy ziemię niech skruszy natura,
I w proch obróci wszystkie jej zarodki!
Podnieś twe oczy! — A teraz, mój ojcze,
Wymaż me imię z twojego dziedzictwa,
Bo ja zostaję dziedzicem mych uczuć.

Kamillo.  Słuchaj rad, książę —
Floryzel.  Już się poradziłem
Miłości mojej, jeżeli mój rozum
Chce jej usłuchać, usłucham rozumu,
Gdy nie, me serce szaleństwo przenosi;
Witaj szaleństwo!
Kamillo.  To rozpaczy rada.
Floryzel.  Być może, ale wiary mej dopełnia;
Muszę ją przeto uczciwością nazwać.
Kamillo, słuchaj: nie, za Czechy całe,
Nie, za blask cały, który mnie tu czeka,
Za wszytskie skarby, które słońce widzi,
Lub wielka ziemia w wnętrznościach swych kryje,
Lub morze chowa w nieznanych głębinach,
Pięknej kochance przysięgi nie złamię.
Proszę cię przeto, — skoro zawsze byłeś
Wiernym mojego ojca przyjacielem, —
Jak tylko zniknę, a wierz mi, nie myślę
Widzieć go więcej, — gniewu jego wściekłość
Łagodź twą radą, bo ja niestrwożony,
Sam na sam pójdę w zapasy z fortuną.
Powiedz mu, że się puściłem na morze
Z tą, której posiąść nie mogłem na lądzie.
Szczęśliwie dla mnie, jest okręt w blizkości,
Choć w innym celu w strój przybrany cały;
Wiedzieć, gdzie płynę, nie zda ci się na nic,
Ani jest myślą moją ci powiedzieć.
Kamillo.  Książę mój, chciałbym, ażeby twój umysł
Słuchał rad chętniej, albo służył lepiej
Twym interesom.
Floryzel.  Słuchaj mnie, Perdyto.

(Odwodzi ją na stronę).

(Do Kamilla) Za krótką chwilę posłucham twych uwag.
Kamillo  (na str.). Zamiarów jego odmienić nie zdołam;
Uciekać pragnie: jakbym był szczęśliwy,
Gdybym mógł teraz i cel mój osiągnąć,
I razem wiernie sprawie jego służyć,
I kupić drogi widok mej Sycylii,

Nieszczęśliwego króla znów zobaczyć,
Za którym wzdycham z takiem upragnieniem!
Floryzel.  Dobry Kamillo, myśl moja ciężarna
Tak ważną sprawą, że na bok odrzucam
Czcze ceremonie (chce odchodzić).
Kamillo.  Spodziewam się, książę,
Żeś nieraz słyszał o biednej mej służbie,
I o miłości mej dla twego ojca?
Floryzel.  Zasługi twoje wielkie i szlachetne:
Twe czyny śpiewać jest mojego ojca
Wieczną muzyką, a jego staraniem
Zapłacić za nie, tak jak o nich myśli.
Kamillo.  Dobrze więc, książę; jeśli raczysz wierzyć,
Że szczerze kocham króla twego ojca,
A więc i tego, który mu najdroższy —
Ciebie, mój książę; — słuchaj mojej rady,
Jeżeli silne twe postanowienie
Zmienić się może, ja honorem ręczę,
Że tam cię poślę, gdzie twoje przyjęcie
Będzie wysokiej godności twej równe,
Gdzie z twą kochanką żyć będziesz w pokoju,
Bo od niej, widzę, nic cię nie rozdzieli,
Chyba, co nie daj Boże! śmierć twa jedna.
Weź ją za żonę, ja dołożę starań,
W nieobecności twej przebłagać ojca,
Do przebaczenia umysł jego skłonić.
Floryzel.  Mów, w jaki sposób zdołasz cud ten zrobić?
Abym cię nazwał więcej niż człowiekiem,
Na przyszłóść całą ufność w tobie złożył?
Kamillo.  Wybrałżeś miejsce, gdzie się pragniesz schronić?
Floryzel.  Nie, jak przypadek nad wszelkie rachuby
Tej mojej dzikiej wyprawy jest winą,
Tak się dziś brańcem przypadku uznaję,
Igraszką pierwszych wiatrów, co powieją.
Kamillo.  Więc słuchaj, książę, słuchaj mojej rady:
Gdy nie chcesz myśli powziętej odmienić,
Uciekać pragniesz, zwróć bieg do Sycylii,
A tam się pokaż na dworze Leonta

Z twoją księżniczką, skoro nią być musi;
On ją przystroi jak godną spólniczkę
Twojego łoża. Zda mi się, że widzę,
Jak swe ramiona otwiera Leontes;
Wita cię, płacząc, i od ciebie, syna,
Jakby od ojca błaga przebaczenia,
Całuje ręce świeżej twej księżniczki;
Po krótkiej walce gniewu a dobroci,
Pierwszy potrąca na samo dno piekła,
Gdy druga w piersiach jego chyżej rośnie
Niż czas, lub myśli.
Floryzel.  Zacny mój Kamillo,
Jakiż dam pozór moim odwiedzinom?
Kamillo.  Powiedz, że ojciec twój, król cię przysyła
Z pociechy słowem, słowem pozdrowienia.
A sposób, w jaki masz z nim postępować,
Co masz powiedzieć, jak w ojca imieniu,
O rzeczach tylko nam trzem dziś wiadomych,
Obejmę pismem, w którem ci wyłożę,
Co masz i kiedy w jaki mówić sposób,
By się nie spostrzegł, ale ciągle myślał,
Żeś przyniósł z sobą ojca twego piersi,
I mówisz, jakbyś w sercu jego czytał.
Floryzel.  Dzięki ci! w słowach twoich jest nadzieja.
Kamillo.  Krok ten przynajmniej więcej obiecuje,
Niż bieg szalony po wodach bezdrożnych,
Brzegach, o których nie marzyłeś dotąd,
Na których tylko nędza cię czekała,
A pośród smutków jedyną pociechą
Nadzieja ciągle gorzko zawodząca;
Gdzie wierną jedna zostanie kotwica,
A i tej służbą będzie to najlepszą,
Że cię zatrzyma, gdziebyś nie chciał zostać.
Wszak wiesz, że szczęście miłości jest węzłem;
Miłość i serce i świeże jej lica
Zmienia niedola.
Perdyta.  W tem część tylko prawdy.
W niedoli, prawda, lica poblednieją,

Lecz serce zawsze świeże pozostanie.
Kamillo.  Tak mówisz, pani? W ojca twego domu
Podobne dziecię w siedm lat się nie zrodzi.
Floryzel.  Dobry Kamillo, ona przez swe serce
Tak wyższa od nas, jak jest niższą rodem.
Kamillo.  Nie mogę mówić: co za wielka szkoda,
Że brak jej nauk, bo widzę, że mistrzów
Uczyćby mogła.
Perdyta.  O, racz skończyć, panie!
Tylko rumieńcem mogę podziękować.
Floryzel.  Droga Perdyto! — Lecz ach! straszne ciernie,
Na których stoim! Drogi mój Kamillo,
Wprzód mego ojca, a teraz mój zbawco,
Domu naszego lekarstwo kosztowne!
Co mamy robić? Patrz, moja wyprawa
Króla czeskiego nie świadczy mnie synem;
Jakże w Sycylii —
Kamillo.  Nie trwóż się, mój książę.
Wiesz, że w Sycylii cały mój majątek:
Tak po królewsku w wszystko cię opatrzę,
Jakby twa rola była moją rolą.
Lecz, książę, abym lepiej cię przekonał,
Że ci na niczem nie zbędzie, posłuchaj.

(Rozmawiają na stronie. — Wchodzi Autolikus).

Autol.  Ha, ha, ha! co za głupia ta uczciwość! a ufność, jej rodzoniutka siostrzyczka, co za prostoduszna pani! Cały mój brak wyprzedałem; nie został mi ani jeden fałszywy kamyk, ani jedna wstążeczka, zwierciadełko, wonianka, spinka, pugilares, piosneczka, nożyk, tasiemka, rękawiczka, sprzączka, bransoletka, rogowy pierścionek; rozkupili wszystko; cisnęli się, kto pierwszy ma kupić, jakgdyby moje cacka były poświęcane i przynosiły nabywcy błogosławieństwo. Tym sposobem widziałem, czyja kieska najtuczniejsza, a com widział, na dobry mój użytek zachowałem w pamięci. Dobry mój pajac, któremu niewiele brakuje, żeby został rozsądnym człowiekiem, tak się rozkochał w piosneczce dziewek, że nogą nie ruszył, dopóki się nie nauczył słów i nuty, co tak do mnie przywabiło resztę trzody, że wszystkie inne zmysły w oczach im u więzły; można było targać spódnice, a nikt się nie postrzegł. Cóż więc było trudnego rzezać mieszki? Można im było odpiłować klucze na łańcuszkach wiszące; nie było słuchu, nie było czucia tylko dla piosneczki mojego panicza; wszystko zajmowało się jedynie tą marnością. Ja też w czasie tego letargu wypróżniłem większą część ich świątecznych sakiewek, i gdyby nie był nadszedł stary dziad, wrzeszcząc jak opętany na córkę i królewskiego syna i nie odstraszył moich gawronów od słomy, nie zostałaby jedna żyjąca sakiewka z całej armii.

(Kamillo, Floryzel i Perdyta wychodzą na przód sceny).

Kamillo.  Nie, bo tą drogą listy me przesłane,
Tak jak ty spiesznie, wątpliwość usuną.
Floryzel.  A otrzymane od króla Leonta —
Kamillo.  Twojego ojca gniewy przebłagają.
Perdyta.  O, szczęść ci, Boże! każde słowo twoje
Pomyślność wróży.
Kamillo  (spostrzegają Autolika). Kogóż tu spostrzegam?
Niech i on naszem zostanie narzędziem;
Nic nie omińmy, co nam pomódz może.
Autol.  (na str.). Jeśli mnie podsłuchali — szubienica.
Kamillo.  Co ci się stało, dobry przyjacielu, że tak drżysz cały?
Uspokój się, nikt cię tu krzywdzić nie myśli.
Autol.  Panie, ja jestem biedny człowiek —

Kamillo.  Zostań więc biedny, nikt cię okraść z twojej biedy nie zamierza. Jednakże, co do zewnętrznych oznak tej biedy, musimy zrobić zamianę. Rozbierz się więc natychmiast — pojmujesz, że muszą być tego ważne powody — i zmień ubiór z tym panem. Choć i tak już zarobisz na targu, weź jeszcze to w dodatku.
Autol.  Panie, ja jestem biedny człowiek. (Na stronie) Znam ja}}cię dobrze.
Kamillo.  Spiesz się tylko. Pan ten, jak widzisz, już napół oskubany.
Autol.  Panie, czy to naprawdę? (Na str.) Wącham w tem jakiś figiel.
Floryzel.  Proszę cię, spiesz się tylko.
Autol.  Prawda, że dostałem zadatek, ale sumienie mi go przyjąć zabrania.
Kamillo.  Spiesz się, odpinaj.

(Floryzel i Autolikus zmieniają, odzież).

Szczęśliwa pani, niech się me proroctwo
Spełni na tobie! — Teraz, spiesz na stronę,
Zapuść na czoło kapelusz kochanka,
I twarz zamaskuj, zmień całe ubranie,
O ile możesz, przekształć całą postać,
Ażebyś mogła wśród ciekawych oczu,
Które, jak myślę, kroki twoje śledzą,
Wejść niepoznana na pokład okrętu.
Perdyta.  Sztuka, jak widzę, tak jest ułożona,
Że i ja także rolę grać w niej muszę.
Kamillo.  Niema lekarstwa. — Czyście już gotowi?
Floryzel.  Gdyby mnie własny ojciec teraz spotkał,
Nigdy mnie swoim nie nazwałby synem.
Kamillo.  Bez kapelusza musisz teraz zostać.
Spieszmy się, pani. — Bądź zdrów, przyjacielu.
Autol.  Żegnam cię, panie.
Floryzel.  Droga Perdyto, cośmy zapomnieli!
Proszę cię, słowo (Rozmawiają na stronie).
Kamillo  (na str.). Pierwszym moim krokiem
Będzie, królowi donieść o ucieczce,
O miejscu, w którem schronienia szukają;
Może go zdołam do pogoni skłonić,
Moją Sycylię zobaczę z nim razem,
Do której ciągle jak kobieta wzdycham.
Floryzel.  Wiedź nas fortuno! Kamillo, spieszymy
Nad brzegi morza.
Kamillo.  Im prędzej, tem lepiej

(Wychodzą: Floryzel, Perdyta i Kamillo).

Autol.  Rozumiem sprawę; słyszę ją. Rzezimieszek musi mieć otwarte ucho, bystre oko i wprawną rękę, dobry nos także nie jest zanadto do wywietrzenia roboty dla innych zmysłów. Widzę, że teraz są czasy, w których kwitną i rosną w górę niesprawiedliwi. Co za doskonała zamiana bez dodatku! co za doskonały dodatek bez zamiany! Niema wątpliwości, tego roku bogowie patrzą na nas przez szpary, i możemy wszystko ex tempore przedsiębrać. Sam książę knuje coś nieuczciwego, wymyka się od ojca, a ciągnie za sobą klocek. Gdybym nie myślał, że uwiadomić o tem króla byłoby uczciwym uczynkiem, zrobiłbym to; ale gdy jestem pewny, że utaić całą sprawę jest łotrowstwem, nie ’mruknę słowa, żeby zostać wiernym mojej profesyi. (Wchodzą: Pasterz i Pajac) Na stronę! na stronę! Zbliża się nowa praktyka dla czynnego mózgu. Każdy zaułek, każdy sklep, kościół, trybunał, egzekucya, dostarczają roboty przemyślnemu człowiekowi.
Pajac.  Patrz tylko, patrz tylko, co z ciebie za człowiek! Tu niema innej rady, jak powiedzieć królowi, że to podrzutek, a nie krew twoja i ciało.
Pasterz.  Nie, słuchaj tylko!
Pajac.  Nie, słuchaj tylko!
Pasterz.  Słucham; kontynuj.
Pajac.  Skoro nie jest ani krwią twoją ani ciałem, krew twoja ani ciało nie obraziły króla, a tak, ani krew twoja ani ciało karane przez króla nie będą! Pokaż rzeczy, które przy niej znalazłeś, wszystkie znaki prócz tych, które ma na sobie, a jak to zrobisz, pozwól prawu, niech sobie śwista, zaręczam —
Pasterz.  Powiem królowi wszystko co do słowa, tak jest, i wszystkie figle jego syna, który, mogę powiedzieć, nie postąpił sobie uczciwie ani ze swoim ojcem, ani ze mną, chcąc mnie zrobić szwagrem królewskim.
Pajac.  Tak jest, najmniej byłbyś mu szwagrem, a wtedy łut krwi twojej byłby o nie wiem ile droższy.
Autol.  (na str.). Bardzo mądrze, moje kundle!
Pasterz.  Więc do króla! Znajdzie on w tem zawiniątku dosyć powodów, żeby się skrobać po brodzie.
Autol.  Nie wiem, ale zdaje mi się, że to zaskarżenie może przeszkodzić ucieczce mojego pana.
Pajac.  Daj tylko Boże, żebyśmy go znaleźli w pałacu.
Autol.  Choć nie jestem uczciwym z natury, jestem nim czasem z wypadku. Wsadźmy do kieszeni kramarską brodę. (Zdejmuje fałszywa brodę) Cóż to, chamy? gdzie idziecie?
Pasterz.  Do zamku, z przeproszeniem wielmożnego pana.
Autol.  Co tam macie za interes? co? z kim? co to za zawiniątko? miejsce waszego pobytu? imię i nazwisko? wiek? majątek? wychowanie? wszystko, o czem wiedzieć należy? mówcie!
Pajac.  Panie, jesteśmy prości ludzie.
Autol.  Wierutne kłamstwo; jesteś krzywy i połamany. Tylko żadnych kłamstw, bardzo proszę! Kłamstwo tylko kupcom przystoi, którzy nas kłamstwem nieraz oszukują, a my im za nie płacimy bitymi talarami, zamiast płacić morderczą stalą. Nie dają nam nawet kłamstwa za darmo.
Pasterz.  Z pozwoleniem wielmożnego pana, czy pan od dworu?
Autol.  Z pozwoleniem czy bez pozwolenia, jestem od dworu. Czy nie widzisz dworskiej miny w tych fałdach? Czy chód mój nie ma w sobie dworskiej miary? Czy nos twój nie czuje ode mnie dworskiego zapachu? Czy nie traktuję twojej nizkości z dworską pogardą? Czy sądzisz, iż dlatego, że dobrocią albo gwałtem chcę się o interesie twoim dowiedzieć, nie jestem dworzaninem? Jestem dworzaninem od stóp do głowy, a do tego dworzaninem, który może poprzeć lub zrujnować twój tam interes; dlatego rozkazuję ci, powiedz natychmiast twoją sprawę.
Pasterz.  Mój interes, panie, jest do króla.
Autol.  Jakiego masz przy nim adwokata?
Pasterz.  Nie rozumiem, z przeproszeniem, co to znaczy?
Pajac.  Adwokat jest dworski wyraz na bażanta. Powiedz, że nie masz żadnego.

Pasterz.  Żadnego, panie; ani bażanta, ani bażancicy.
Autol.  Szczęśliwy, kto się prostakiem nie rodził!
Ale natura i mnie mogła stworzyć
Jemu podobnym — więc nie chcę nim gardzić.

Pajac.  To musi być jakiś wielki dworski urzędnik.

Pasterz.  Ubiór ma bogaty, ale nie bardzo przystojnie go nosi.
Pajac.  Tem większy pan, im dziwaczniejszy; wielki człowiek, wierzaj; poznaję to po sposobie, w jaki dłubie zęby.
Autol.  To zawiniątko, co w niem? mów natychmiast! Co w tej szkatułce?
Pasterz.  Panie, w tem zawiniątku i w tej szkatułce są sekreta, o których nikt wiedzieć nie może prócz króla, a wiedzieć o nich będzie za godzinę, byłem otrzymał pozwolenie.
Autol.  Staruszku, stracona twoja praca.
Pasterz.  Dlaczego, panie?
Autol.  Króla niema w zamku. Poszedł na pokład nowego okrętu dla rozpędzenia melancholii i przewietrzenia się; bo jeśliś zdolny do rzeczy poważnych, trzeba ci wiedzieć, że król przepełniony jest żalem.
Pasterz.  Tak powiadają, panie; a to z powodu syna, który chciał się ożenić z córką pasterza.
Autol.  Jeśli ten pasterz jeszcze nie w dybach, radzę mu, niech ucieka. Męki, które go czekają, tortury, które będzie musiał wytrzymać, połamałyby grzbiet człowieka, a serce potwory.
Pajac.  Czy tak myślisz, panie?
Autol.  Nietylko on sam będzie cierpiał, co najcięższego dowcip ludzi, a najstraszniejszego zemsta wymyślić są w stanie, ale i wszyscy jego krewni, choćby w pięćdziesiątym stopniu, wszyscy przejdą przez ręce katowskie. Smutna to rzecz, ale konieczna. Stary łotr, świstacz za owcami, podły baraniarz, prowadzić córkę do takich honorów! Niektórzy powiadają, że będzie ukamienowany; ale to śmierć za łagodna dla niego, mojem zdaniem. Ciągnąć tron nasz do owczarni! Wszystkie śmierci za mało! najstraszniejsza za łagodna!
Pajac.  Czy staruszek ten ma syna? Czy słyszałeś co o tem, jaśnie panie?
Autol.   Ma syna, który będzie żywcem ze skóry odarty, potem wysmarowany miodem i postawiony przy osiem gnieżdzie, tam będzie stał, póki na trzy ćwierci i łut nie umrze; potem, przywrócony do życia okowitą albo jaką inną gorącą infuzyą; potem, ranami okryty, w najgorętszym dniu w kalendarzu przepowiedzianym, postawiony przy ceglanym murze, na południowem słońcu, dopóki go muchy na śmierć nie zajedzą. Ale co mamy mówić o tych łotrach, na których nędzę uśmiechać się należy, gdy ich występki tak są straszne? Powiedzcie mi raczej, bo z oczu patrzy wam prostota i uczciwość, co macie do króla? Dzięki mojej szlacheckiej powadze powiodę was tam, gdzie się teraz król znajduje, przedstawię was jego dostojnej osobie, szepnę za wami słówko, a jeśli jest człowiek prócz króla, który może sprawę waszą załatwić, widzicie tego człowieka przed sobą.
Pajac.  Zdaje mi się, że to człowiek wielkiej władzy; dalej, ojcze, posmaruj mu łapę; bo choć władza jest upartym niedźwiedziem, niedźwiedzia tego często można za nos złotem wodzić. Pokaż wnętrze twojej sakiewki zewnętrzu jego ręki i ani słowa więcej. Pamiętaj, ukamienowany i żywcem ze skóry odarty!
Pasterz.  Jeśli wielmożny pan raczy zająć się naszą sprawą, daję złoto, które mam przy sobie; dodam drugie tyle, a zostawiam tego młodego człowieka na zastaw, poki reszty nie przyniosę.
Autol.  Skoro załatwię, co przyrzekłem?
Pasterz.  Tak jest, jaśnie panie.
Autol.  Więc daj mi połowę. Czy jesteś interesowany w tej sprawie?
Pajac.  Pod pewnym względem, jaśnie panie. Ale choć położenie moje bardzo opłakane, spodziewam się jeszcze, że nie będę ze skóry odarty.
Autol.  To czeka pastuszego syna; on musi wisieć dla przykładu.
Pajac.  Pociecha! śliczna pociecha! Spieszmy do króla i odkryjmy nasze dziwne tajemnice. Niech się dowie, że ona nie jest ani twoją córką, ani moją siostrą; inaczej, zginęliśmy! Dam ci, jaśnie panie, tyle, ile dał ten staruszek, jak tylko się sprawa załatwi, a dopóki pieniądze nie nadejdą, zostanę, jak on powiada, na zastaw.
Autol.  Przestaję na waszem słowie. Idźcie naprzód ku brzegom morskim, na prawo, ja popatrzę tylko ku płotowi i pospieszę za wami.
Pajac.  To nasze błogosławieństwo ten człowiek; tak jest, mogę powiedzieć, to nasze błogosławieństwo.
Pasterz.  Spieszmy naprzód, jak polecił. Usłużyć nam było jego przeznaczeniem. (Wychodzą: Pajac i Pasterz).
Autol.  Gdybym nawet wziął postanowienie zostać uczciwym człowiekiem, widzę, żeby odtąd nie pozwoliła na to fortuna; ona mi pieczone gołąbki przynosi do gąbki. Mam teraz podwójną okazyę: złoto i sposobność usłużenia księciu, mojemu panu, a kto wie, jak się to wszystko może obrócić na moją korzyść. Poprowadzę dwa te ślepe krety na pokład jego okrętu, jeśli uzna za dobre znowu na ląd ich wysadzić i przekona się, że ich skarga do króla nie tyczy się go wcale, niech mnie nazwie łotrem za tę moją usłużność: zahartowany jestem na ten tytuł i towarzyszącą mu hańbę. Bądźcobądź, przedstawię mu ich, sprawa może mieć swoją wagę (wychodzi).



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.