[33]AKT II.
Wczesna godzina popołudniowa. Czerwiec. Pogodny dzień. Mała sala w kasynie lotniczem. Naprzeciw widowni wielkie oszklone drzwi rozsuwane, otwierające rozległy widok na dalekie zielone lotnisko. Na ścieżce przed drzwiami krzaki róż. Na horyzoncie hangary. Widać rolujące małe samoloty wojskowe. Czasem bliski — tuż lub nad dachem — hałas motoru. Drzew niema w pobliżu. W ścianie na lewo drzwi wejściowe do saloniku, w prawej łukowe otwarte wejsciewejście do bufetu. W nim siedzi bufetowy w białym fartuchu, cywil. Na ladzie flaszki i przekąski.
W salce ściany ozdobione lotniczemi fotografjami i portretem Marszałka. Głośnik radjowy. Stoły i krzesła. Pisma polskie i francuskie.
SCENA 1: JASTRAMB, KOBUZ, BUFETOWY.
JASTRAMB w mundurze, zdobnym wstążeczkami dekoracyj, siedzi podparty na ręku, zadumany samotnie. Wchodzi porucznik KOBUZ w kombinezonie lotniczym z haubą w ręku, a okularami na szyji. Zagląda do bufetu, gdzie nikogo niema, więc woła głośno: „Bufet“ — na to wbiega na scenę bufetowy w białym fartuchu.
BUFETOWY Rozjaśniony. Do usług pana porucznika.
KOBUZ Proszę mi dać papierosów. Egipskie przednie. Bufetowy przynosi w mig papierosy. Kobuz wyjmuje jednego z pudełka, bufetowy zapala mu go usłużnie. Następnie [34]przygotujecie w gabinecie stolik — cztery nakrycia. Co możecie dać na zakąskę?
BUFETOWY Z gorących rzeczy mogą być zaraz tylko gularz i gołąbki, albo parówki.
KOBUZ Takich rzeczy panie nie lubią.
BUFETOWY Eee, dlaczego? Panie wszystko lubią. A z zimnych mamy wędliny, sardynki i schab pieczony. Bardzo elegancko wygląda. Obrzucimy galaretką dookoła... ożywimy —
KOBUZ No, więc proszę to wszystko przygotować. Wódka czysta i wiśniówka, aby mi były dobrze zimne. No i sałatka z pomidorów musi być bezwarunkowo.
BUFETOWY Na którą godzinę, panie poruczniku?
KOBUZ Za jakie trzy kwadranse. Potem dacie czarnej kawy, ale dobrej.
BUFETOWY Już się robi, panie poruczniku. Wraca na lewo.
SCENA 2: KOBUZ, JASTRAMB.
KOBUZ Ziewając, podchodzi do Jastramba, który cały czas siedzi odwrócony, podparty nad jakiemś pismem. Cóż ty tak studjujesz? Uderza go w ramię. Ogłoszenia matrymonjalne? Pauza. Jedziesz dziś do miasta? Pauza. Jak nie, to możebyś się do nas przyłączył. Przyjechała narzeczona Milana z przyjaciółką. Milan oprowadza je po lotnisku. A gdy już odwalimy nasze loty, no to ziewa z paniami przyjdziemy tu, do kasyna.
JASTRAMB Nie patrząc na niego, bardzo chłodno. Dziękuję. Życzę wam dobrej zabawy.
KOBUZ Nie będziesz dzisiaj kręcił?
JASTRAMB Nie — nie mam ochoty.
KOBUZ Patrzy przez chwilę na niego — wzrusza ramionami — wreszcie siada przy nim, otaczając ramieniem jego krzesło. JASTRAMB usuwa się. Słuchaj chłopcze, ty mi się [35]nie podobasz od kilku dni. Co się z tobą dzieje? Rzucasz mi jakieś wilcze spojrzenia. Czy masz co przeciwko mnie?
JASTRAMB Niedbale, nie patrząc na niego. Coś ci się przywidziało. Pauza. Zmęczony jestem trochę.
KOBUZ Wiesz co, poproś o urlop. Wyjedź, może ci zmiana dobrze zrobi. Depresja, bracie — to nie dla nas, myśliwców.
JASTRAMB Wodząc oczami po gazecie. Jakiś ty o mnie dbały! Cóż ja ciebie obchodzę?
KOBUZ Przeciągając się. Nic, ale cię lubię. Choć niezawsze się rozumiemy...
JASTRAMB J. w. O, tak, niezawsze...
KOBUZ Ale w tobie przynajmniej coś siedzi... a inni — takie to wszystko szare... Coraz więcej nudy widzę dokoła. I wiesz — naprzykład — gdy byłem ostatnio na czterech i pół tysiącach w górze, poczułem ci taką niechęć do tej matki ziemi, tak mi się to stare babsko przejadło, żem leciał, niezdecydowany, zasypiałem jak po weronalu i tylko resztką istynktuinstynktu zmuszałem się do trzymania knypla... Możliwe, że gdybym się stąd przeniósł do stolicy...
JASTRAMB Z ironją. Złej tancerce i fartuszek na zawadzie.
KOBUZ Bluffujemy wszyscy, ale co to warte. Życie to głupstwo...
JASTRAMB Życie to materjał, który wymaga twórczej ręki i iskry bożej w człowieku...
KOBUZ Gest lekceważący. Eech!...
JASTRAMB Jeśli jesteś niemuzykalny, to nie możesz wydawać bezwzględnych sądów o wartości koncertu... rozumiesz?
KOBUZ Koncertu! Pokazuje w szerokim uśmiechu białe zęby. Ojej! Jaki z ciebie poeta! Reklamujesz życie! Coś ci padło na mózg. Ale wyleczysz się, wyleczysz.
JASTRAMB Nie życz mi tego! Stać się tak normalnym jak ty i tobie podobni? Dziękuję!
[36] KOBUZ Wesoło. Widzisz, na szczytach życia nikt długo nie wytrzyma. Przypomnij sobie, jak to jest w górach. Drapiemy się na jakiś wierzchołek po piękny widok. A wreszcie, gdy się już wywindujemy, a znajdzie się tam przypadkiem jakaś buda, zadymiona, pełna smrodów góralskich, to się w nią czemprędzej chowamy przed pięknością widoku i zabieramy się do otwierania plecaków i przyrządzania buljonu z Maggi. Na wyżynach szczęścia tak samo się postępuje. A to dowodzi, że pospolitość przerasta każdy szczyt! Ziewa.
JASTRAMB Ile ty masz lat?
KOBUZ Rozbawiony. Pod trzydziestkę, bracie.
JASTRAMB Gdy mówisz — masz lat pięćdziesiąt.
KOBUZ Patrz pod światło, co mam siwych włosów... Pochyla głowę, burzy ręką swoje włosy. Nic, co tam, napijmy się na wzmocnienie. Hej, bufet! Proszę tu pokazać moją własną wiśniówkę i dwa kieliszki!
JASTRAMB Na mnie nie licz! Nie potrzebuję dolewać sobie ducha z flaszki!
BUFETOWY Służbiście. Tak jest, panie kapitanie. Tajemniczo, na ucho. Ale baraninkę z obiadu schowałem dla pana kapitana.
BUFETOWY wychodzi.
KOBUZ A ja muszę się trzeźwić. Śpiący jestem dzisiaj, jak djabli.
JASTRAMB Kiedy ty nie jesteś śpiący, powiedz mi?
KOBUZ Pijąc. Cóż to za tony? Powiedz — co się stało? Rozumiem. Ziewa. Ty się kochasz.
JASTRAMB Wstaje i mówi gorzko i zgryźliwie. Śmiałbyś się z tego, co? Tyś wyższy nad takie rzeczy, prawda?
KOBUZ Rzeczowo, podpierając się na stole. Wiesz, nieraz się zastanawiam co to jest ze mną. Chcę tego, czego nie mam. Gdy to raz osiągnę, wszystko się kończy. Ja kobiety traktuję po napoleońsku, to trudno!
[37] BUFETOWY Który się przysłuchuje zachwycony. Tak jest, panie poruczniku!
KOBUZ Odwraca się do niego, przedrzeźnia. Co „tak jest“? co, co?
BUFETOWY Służbiście, rozpromieniony. Bo ja też, panie poruczniku!
JASTRAMB Ruchem głowy, wskazując go Kobuzowi z ironją. Winszuję! Oglądając jeszcze jedno pismo. Czy miałeś niedawno podobne zdarzenie, panie Napoleon?
KOBUZ Rozgadał się. Owszem. Naturalnie wpominamwspominam tylko o poważniejszem przeżyciu w tym rodzaju. Zanosiło się na dłuższy romans. Kobieta była prawdziwą damą. Z dużym ziewa temperamentem, owszem. Jednakowoż — post factum — zacząłem jej unikać. Myślałem — po co? powtarzać — to odgrzewać wrażenia, które były silne przez swoją nowość. Zresztą tego popołudnia, gdy się zastanawiałem, czyby nie zajrzeć do niej — poznałem jedną dziewczynkę z „Trocadero“ i spędziłem z nią kilka godzin. No i powtórzyła się ta sama historja, choć dziewczynka była mówię ci, pierwszorzędna. Uśmiecha się do wspomnień.
JASTRAMB Gniewnie. Bo jesteś głupcem bez fantazji i twoje ubogie serce nigdy nic nie stworzy, rozumiesz? Przechadza się blady, z rękami w kieszeniach.
KOBUZ Serdecznie i kpiąco. Gadasz mi świństwa, ale tonem tak mentorskim, że czuję się skruszony i pełen żalu doskonałego... Masz zresztą trochę racji... Ta moja tragedja, że zapalam się i gasnę jak rakieta...
JASTRAMB Z pogardą. Rakieta! Jak licha zapałka! Z niedomaczaną główką! Tak powiedz!
KOBUZ Mile zamyślony. Może, gdyby doskonała piękność...
JASTRAMB Ze wstydem. Ach, jakiś ty głupi!
KOBUZ No, bo i powiedz mi, jakie my znamy kobiety? [38]Gdzie jest taka, za którą możnaby oszaleć? Przecież nie będę się, jak Milan, kompromitował z takiem gąsiątkiem... powiedz sam...
JASTRAMB Myślisz o paniach z naszego kółka?
KOBUZ No, panie pułkowe nie liczą się z zasady, ale zdaje mi się, że nie potrafiłaby mnie żadna prawdziwie zainteresować. Można ci nalać? Nalewa. Nie? No, to niech stoi. Stawia przed nim kieliszek.
JASTRAMB Posuwając machinalnie kieliszek tam i z powrotem po stole, zwolna i niby obojętnie. No... a żona naszego neurologa?
KOBUZ Ostrożnie i starannie strzepując popiół z papierosa do popielniczki. Ona? ...Hm... Niewiadomo co to jest. Ładna... co kto lubi... hm... owszem. Jedno tylko wiem napewno, że nieźle gra w bridge’a i bardzo zacna osoba.
JASTRAMB J. w. ale z ironją. Trafne określenie! Ciszej. A co do możliwości — jak się przedstawiają? Bardzo niedostępna?
KOBUZ Bardzo uważając co mówi. Wyciągasz mię na plotki. Czy ja jestem jakąś starą bajczarą? Śmieje się pysznemi zębami. Wiem, że się panią Nolą interesujesz, a myślisz, że tego nikt nie widzi! Ale się rozczarujesz; ona jest za poważna. Z pocałunku robi jakąś lekcję metafizyki...
JASTRAMB Groźnie. Czy wiesz to może z własnego doświadczenia?
KOBUZ Ostrożnie. Skądże! Śmieje się mimowoli. Ale słyszałem! Gdy mąż jest stary nudziarz, to coś mówić muszą. A to komedja z tym mężem! On ma chyba jakiś cel w tem, aby udawać aż tak naiwnego...
JASTRAMB Zimno. Pod jakim względem?
KOBUZ Ugryzł się w język. Och, mniejsza z tem. Tak... to jest pustynia jeśli chodzi o kobiety... Ale nie przestaję wierzyć, że gdzieś na świecie — w Ameryce może, szczególnie [39]południowej, są te niebezpieczne ziewa szeroko piękności. No, ale i taka musiałałabymusiałaby mnie porządnie dręczyć, trzymać w szachu, nigdy mi wzajemności nie okazać. Inaczej — proszę ciebie — znów nudy.
JASTRAMB Westchnienie gniewne. Szkoda było, żeś się urodził. Smutny z ciebie ateusz.
KOBUZ Zaciekawiony. Ateusz? Uważasz, że miłość to religja? Ano trudno, nie mogę postawić sobie na ołtarzu pierwszej lepszej łatwej kobieciny i palić się przed nią jak paschał. Bo cóż — jeśli jej jeszcze nie zdobyłem, to nie mam na to czasu i śpieszę do celu — prawda? — a gdy już raz była moją, to mnie już niczem nie wzruszy i nie porwie. Moje własne dotknięcie starło z niej jak z motyla, cały ten tęczowy proszek... Przepraszam, co ci jest?
JASTRAMB Któremu muskuł twarzy drga. Mam nerwowe tiki, gdy słyszę głupstwa.
KOBUZ W rezultacie jestem sam i będę sam...
JASTRAMB Żal mi ciebie.
KOBUZ Ech, nudy, mój drogi. Nudy wszystko bez wyjątku!
JASTRAMB Uważaj, abyś ty się Panu Bogu nie znudził. Uważaj...
KOBUZ Dziwnie jesteś rozdrażniony. Jedź nad morze, mówię ci. Póki czas. Przepadniesz przy komisji.
JASTRAMB Z ironją. Dobrze. Już jadę.
SCENA 3: CIŻ, LOTKA, NIEBOROWSKI.
Za drzwiami przed kasynem ukazują się: urocza panna LOTKA w lekkiej strojnej sukni i z wielkim letnim kapeluszem na wstążce w ręku, oraz NIEBOROWSKI. Nieborowski zrywa dla niej róże. Słychać szczebiot Lotki.
LOTKA A pan się nie boi ogrodnika? Niech się pan nie ukłuje...
[40] NIEBOROWSKI Dla pani mogę nawet krew przelać. Ale rozsądniej będzie pójść po nóż. Wchodząc do sali kasyna.
LOTKA Czarująco do Kobuza. Pan tutaj?
KOBUZ Pozwoli pani, że jej przedstawię naszego asa, pana kapitana Jastramba. Jastramb kłania się chłodno. Gdzież pani zostawiła Milana?
LOTKA Fyrtając się jak motyl. On zasiadł w „aureoplanie“ w jednej z tych dużych stodół o, tam i coś demonstruje Marysi, która wszystko chce wiedzieć o lotnictwie a ja się nudziłam. Więc pan Nieborowski zaproponował mi wyprawę po róże. Nieborowski wziął nóż i ścina róże. Przynosi bukiet. Dziękuję panu... Proszę przyjąć jedną. Do Kobuza. I pan też dostanie. Rozdaje róże.
BUFETOWY Zatrwożony serjo. Panienko! Proszę nie dawać kwiatów przed lotami panom porucznikom! Mamy taki przesąd, my lotnicy!
LOTKA O! Bufetowy jak słyszę, ma złe przeczucia — więc może dacie sobie dzisiaj spokój z tą jazdą?
KOBUZ Uśmiechając się szeroko. Z lotami?
LOTKA Tak. Ja się tak martwię o Andrzeja! Jeszcze „aureoplan“ spadnie.
KOBUZ Mówimy: samolot. A co do prośby łaskawej pani, to zmuszony jestem odmówić. My musimy latać, dla codziennego treningu a taka pogoda jak dziś rzadko się zdarza.
LOTKA A weźmiecie ze sobą przynajmniej spady?
KOBUZ J. w. Co, proszę pani?
LOTKA No, spady. Przecież gdy się zlatuje z góry, to do tego jest spad.
NIEBOROWSKI Uprzejmie. Pani myśli o spadochronie? To co innego. Spadochron to jest taki parasolik, który się otwiera, siup! i Grześ z parasolem leci nad polem. A spad, to samolot.
[41] LOTKA Wałęsa się zalotnie. Andrzej mówił mi, że będziecie pokazywać jakieś akrobacje. Fe, jak w cyrku. Nie znoszę takich rzeczy. Co innego ładnie pofruwać... Robi wdzięczny gest rączętami, jak młode kurcze skrzydłami.
BUFETOWY Wesoło. O to, to, proszę panienki. Ja tobym chciał skonstruować taki samolot, coby tylko fajnie po ziemi: ze smakiem wymawia wyuczone słowo rolował!
LOTKA Ro-lo-wał?
KOBUZ Ubawiony. Nie wiem, czy zdołamy wychować panią na żonę lotnika.
NIEBOROWSKI Przynosząc z bufetu talerz owoców. Może pani pozwoli coś z owoców?
LOTKA Przypomina sobie jakieś wyczytane zdanie. Ja, jako nieodrodna córka Ewy, zjem jabłko. Rzuca się z wdziękiem na jabłko.
KOBUZ Ślicznie powiedziane!
LOTKA Rozcięła i martwi się. O, robaczywe.
KOBUZ My tu naumyślnie takie hodujemy, aby potem móc zalewać robaka!
LOTKA Zapomniawszy o jabłku, doskakuje do stolika. O, widzę! Jaki ładny kolor. Proszę mi nalać tego czerwonego. Zasiada przy stoliku.
KOBUZ Zaraz, tylko przyniosę pani kieliszek. Ten jest mój.
LOTKA Wszystko jedno — może być i pański. Alkohol to przecież jest najlepszy środek antyseptyczny.
KOBUZ Ależ proszę, nalewa jej wiśniówki.
LOTKA No, będę znała pańskie myśli — wypija, zakrztusiła się porządnie, myśli. Zaraz, zaraz... Hahaha! Pan nic nie myśli!
KOBUZ Przyłapuję się nieraz na tem.
LOTKA Podeszła do Jastramba i ogląda jego odznakę. A pański ptak trzyma w dziobie taki zielony wianuszek, a nie zwyczajny złoty? Co to znaczy?
[42] KOBUZ To znaczy, że ten lotnik nie utracił jeszcze dziewictwa.
LOTKA Co za wyrażenia! Ale się nie dziwię. Taki ponury! Jeśli zawsze jest taki, to każdego odstraszy!
JASTRAMB Walcząc ze śmiechem. Jakże pani prędko zjadła to jabłko. Szkoda. Może jeszcze jedno?
LOTKA Nieborowski staje przed nią służbiście z talerzem owoców. Lotka bierze i zajada jabłko. Dziękuję bardzo. A właśnie że zjem! Odwraca się do Kobuza z wypchanym policzkiem. Więc niech mi pan przyrzeknie, że nie będziecie za wysoko jechali?...
KOBUZ Nie, nie niziutko, dokoła noska pani. Tylko koła podwozia mogą się łatwo zaplątać we włosy...
LOTKA No, no! Ja jestem dzisiaj świeżo zaondulowana! Nie wolno! Zresztą ja wiem, że to wszystko żarty!
Radjo gra.
KOBUZ Takie cudne włoski!
LOTKA Słaby komplement! Ale i tak pierwszy, który słyszę na lotnisku!
KOBUZ Na co pani słowa! Niech pani spojrzy, jakim wzrokiem patrzy na panią ten drapieżny żółtodziób. Wskazuje na Nieborowskiego.
LOTKA Tupiąc nóżką do Jastramba. Hum! A pan dlaczego taki zachmurzony? No, proszę się uśmiechnąć! Lotnik powinien być wesoły jak skowronek.
Kobuz robi minę skowronka.
JASTRAMB Z westchnieniem. Biedna dzieweczko... może jeszcze jabłuszko?
LOTKA E, chodźmy panie poruczniku. Co mi za przyjemność słuchać wzdychania. Tam Andrzejek przebrał się już pewnie w tę swoją jakąś kombinację. A nie zimno mu będzie w samej kombinacji?
KOBUZ Pani widok go rozgrzeje. Ułożę panią na leżaku [43]blisko kasyna. Naokoło będą samoloty jeździć piechotą Poetycznie — jak duże białe ćmy o drżących skrzydełkach. Tylko proszę nie życzyć tam czasem Andrzejowi szczęśliwej drogi... I nie machać chusteczką.
LOTKA Dlaczego?
KOBUZ Ukrywając uśmiech. Mamy taki przesąd „My lotnicy“. Pije do bufetowego. No, cóż? A lotnisko podoba się pani?
LOTKA Kapryśnie. Lotnisko bardzo — ale lotnicy nie dosyć grzeczni... Jedni żartują ze mnie a drudzy wzdychają nademną... Wskazuje Jastramba.
NIEBOROWSKI Stojąc wciąż z talerzem przed Lotką, rycerski. A ja?
LOTKA A pan — to jest taki wąż, który kusi Ewę! Tem jabłkiem!
NIEBOROWSKI Zawstydzony odchodzi, stawia talerz na bufecie. Gdzieżbym śmiał!
KOBUZ Coraz weselszy. A jeśli to prawda, to ich za karę przeniesiemy do materjałówki, tam będą liczyli mundury i bryzgali atramentem w kancelarji...
LOTKA To przecież bezpieczniej. Może pan tam wsadzi Andrzeja, proszę bardzo.
KOBUZ A pani tak się boi śmierci? My lotnicy W stronę bufetowego uważamy, że to osoba poczciwa z kościami... ha, ha, ha! z kościami!
LOTKA Z grymasem. Fe! Pan myśli o szkielecie! Nie lubię!
KOBUZ Więc pani tak mało dba o karjerę narzeczonego?
BUFETOWY Przepraszam, że się wtrącam, ale jest jeszcze bezpieczniejsze miejsce, proszę panienki: oficera żywnościowego.
KOBUZ Bo na tamtem stanowisku mogą gentlemana [44]pchły pogryźć w magazynie, a tu conajwyżej sam pogryzie słoninę. To pan chciał powiedzieć? Śmieje się do łez.
BUFETOWY Tak jest panie poruczniku!
LOTKA Szczebioce. Ach, jak tu wesoło w tem kasynie!
KOBUZ Prawda?
LOTKA Panie poruczniku, ale on nie poleci przez ocean? Ja nie pozwolę! Składa rączki.
KOBUZ Nie, ale do raju poleci na pełnym gazie! Za to ręczę!
LOTKA No to już chodźmy, chodźmy, inaczej jeszcze do raju z kim innym poleci.
KOBUZ Dobrze że go pani pilnuje! Ja ręczę za naszych drabów, że... są draby. Nie trzeba im dowierzać.
LOTKA Oj! Prawda! Zostawiłam na lotnisku przyjaciółkę, jeszcze ją jaki „aureoplan“ przejedzie.
KOBUZ A ta przyjaciółka z „auroplanu“ ładna?
LOTKA Taka sobie! Ale bardzo dobra.
KOBUZ No, to jej się napewno nic nie stanie. Ciekawe, wie pani, ale każda brzydka kobietka ma jakiegoś tam anioła stróża, który ją broni od złej przygody.
LOTKA Śmieje się. A tak! Co do Marysi to już to nieraz zauważyłam. Do widzenia! Pan jest bardzo miły podaje rękę. Do widzenia podaje rękę poraz drugi, wzdycha. Narzeczony! podaje rękę poraz trzeci. Do widzenia panom! Panie Jasiu, chodźmy, chodźmy!
NIEBOROWSKI Wyjdźmy tędy, to pani pokażę ogród po tamtej stronie i jeszcze piękniejsze róże.
Wychodzą przez bufet, Nieborowski wychodząc wykrzywia się do Kobuza, który się z niego śmieje.
SCENA 4: KOBUZ, JASTRAMB.
Jastramb nad gazetą.
KOBUZ Trochę rozmarzony. Śmieszna dziewczyna. Ile to może mieć? Szesnaście? Osiemnaście... Bezcenna to rzecz taka [45]młodość. Głupie to, jak but, ale świeże jak świt. Gdy skończy 25 lat, nie będzie miała już tego ziewa szeroko — czegoś. Ha, żeby to były takie kobiety, jak te czarodziejskie bułki-niedogryzki i flaszki — niedopijki: kobiety-niedolatki. Wiecznie siedemnastoletnie! Co? Ech, ale z tobą to już się nie można dogadać!
BUFETOWY Wtrąca się z lubością. Bułki-niedogryzki? E, to jabym ładnie wyglądał, panie poruczniku.
SCENA 5: CIŻ i MILAN.
Wchodzi Milan.
KOBUZ O, jest i Milan. A gdzie panna Marysia?
MILAN Marysia jest groźna! Stawia tysiące pytań i nie słucha odpowiedzi. Kazałem sierżantowi Pustułce wygłupiać się za mnie i zwiałem! a gdzie moja narzeczona? Coście z nią zrobili? Wody z sokiem!
KOBUZ Wyszła dopiero co z Nieborowskim przez ogród.
JASTRAMB Cóż to, pełno was tu, a nie słychać, aby kto latał? Przeszkadzacie tylko czytać.
KOBUZ Do Milana. Ej ty, narzeczony! A pończoszkę jako fetysza dostałeś? Zapalają papierosy.
MILAN Naturalnie! Cielistą pończoszkę jedwabną. Noszę ją tu, na głowie, podczas lotów. Przyda mi się teraz, bo świeży zapał do latania we mnie wstąpił!... Wogóle czujeczuję się jak nowonarodzony. Naprawdę! Nie śmiejcie się! Jastramb — cóż tak surowo na mnie patrzysz?
JASTRAMB Wcale nie. Nie śmieję się. Oto wszystko. Czyta dalej.
MILAN Człowiecze, ty się robisz ponury. Wiesz Wojtek, ja go nie poznaję. Skończże ty z tem nadąsaniem! Skoroś się nieszczęśliwie zakochał, to daj nam spokój, bo cośmy ci winni? A jeśli szczęśliwie, to nas zaproś na wieczór zaręczynowy, postaw szampana i ciesz się, jak ja się cieszę!
[46] JASTRAMB Podnosi oczy na niego. Zaraz, zaraz, mój drogi — nie każdy może się zdecydować tak: raz dwa... A wspomnienia przeszłości?
MILAN Niedbale. Przeszłości? Zapomnieć o niej! Komuby się tam chciało pamiętać. Dla mnie wspomnienia, to jakaś woda, mętna, stojąca, zarośnięta. Nie zaglądam do niej. Wiem, że coś się tam rusza, coś pływa, jakieś topielice...
Kobuz siadł, czyta gazetę.
JASTRAMB Mów, mów...
MILAN Czasem obróci się coś twarzą do góry. Czasem zamajaczą jakieś ramiona, może i drogie kiedyś. Ale to martwota. Odwracam się od tego ze wstrętem. Co ci się stało?
JASTRAMB Wstrzymuje go za rękę. A jeśli tam utopione leży coś sto razy piękniejszego, coś nadzwyczajnego i wspaniałego, wobec czego twoje obecne szczęście, to śmiech, parodja?
MILAN Cóżby to być mogło? Trochę kłamstw, trochę łatwych zdobyczy, wesołych paniusieczek, dziewczynek...
JASTSAMBJASTRAMB Natarczywie. Nic poza tem? Nic, Andrzeju, nic?
MILAN Odchodząc z nim od miejsce, gdzie siedzi Wojtek Kobuz. Owszem... pojawienie się Loteczki zlikwidowało jeden mój poważniejszy flirt. Ale to nie było dla mnie. Niewiasta starsza: ze 28 lat... Dość nudna, bo śmiać się nie umie... tańczyć nie lubi... wiecznie jakaś roztęskniona... A przytem wydawało mi się, że ona chce sobie ze mnie stworzyć jakieś złudzenie, że jestem dla niej jakimś surogatem... Byłem szczęśliwy, że się jej wyrwałem. Przyznam się, że nie miałem zresztą trudności, jak to często bywa przy zrywaniu. Zaimponowała mi! to też patrzeć jej w oczy nie mogę...
JASTRAMB Widujesz ją nadal?
MILAN Tak... Poprawia się szybko. Nie, gdzież... Głośniej. To była cudzoziemka. Zagranicą to było.
KOBUZ Z humorem z za gazety. Kiedyż to tak długo [47]bywałeś zagranicą? Nie słyszałem o tem. Może za granicami zdrowego rozsądku, albo przyzwoitości, co?
MILAN Rozmaicie tam bywało!
JASTRAMB No, a oczy miała piękne? Przypomnij sobie.
MILAN Kiedy ja widzę tylko oczęta Loteczki. Musiała tam mieć jakieś. Nie wiem. Może i piękne. Ale powtarzam ci — wszystko razem — nie dla mnie. Wiesz, ja nie lubię takich „kobiet-ludzi“. Musiało jej być trochę przykro — nie mogłem inaczej. Uprzejmie to nie było, trudno — ale zerwałem. Wróciłem do swoich upodobań... do słońca, do dziewczęcego śmiechu... Ach, niema to jak kochać taką pensjonareczkę, takiego psiakrew szkraba, kochanego, rozczulającego, niemądrego...
KOBUZ Najzupełniej podzielam twoje zdanie! Nawet naiwne słowa w ustach pięknej dziewczynki dorastają do wartości głębokiej sentencji. Kwiatom i kobietom mózgu nie potrzeba.
BUFETOWY Znowu dodaje swoje 3 grosze, na baczność stojąc. Tak jest panie poruczniku!
MILAN Kobieta powinna być ograniczona do obrębu ramion męskich.
BUFETOWY Rozkaz! panie poruczniku!
JASTRAMB Więc to ci wystarcza?
MILAN Szaleję, poprostu szaleje! Choć sam wiem, że jest to maleńkie zero, jednak ja to zero ubóstwiam, jako pozycję w nieskończoności, jako najbardziej tajemniczą cyfrę w boskiej matematyce... Co mi tam cudza indywidualność... Dość mi własnej... Chodzi mi o to, jak na mnie ktoś działa, jakie mi daje przeżycia... Taka kobieta to nieustanna zabawa, ja tego nie rozumiem, ja to oglądam, ja się tem nacieszyć nie mogę!
JASTRAMB Żałuję cię, Andrzeju...
MILAN Na progu. Co ci się dzieje. Nie rozumiem. Mów prędzej, bo się spieszę.
[48] JASTRAMB I takbyś nic nie zrozumiał!
MILAN Może kiedyindziej, gdy będzie więcej czasu, wytłumaczysz mi. Ty coś musisz o mnie wiedzieć. Mniejsza z tem... Tajemnice na mnie nie ciężą... A moja żona i tak dowie się odemnie o wszystkiem.
JASTRAMB Surowo. Tego ci nie wolno — nie masz prawa mówić. O przeszłości — milcz!...
MILAN Wzrusza ramieniem. Będę się ciebie pytał! Zresztą do niej można mówić, jak do dziecka. Usłyszy, zapomni. To nie człowiek, dzięki Bogu.
KOBUZ No, dowidzenia. Przeczytałem kurjera i idę. Loty już się rozpoczęły.
MILAN Deklamuje śpiewnie. Chodźmy! Skrzydłem orlem lub sokolem unosić się nad Podolem!
KOBUZ Jazda! Wychodzą.
SCENA 6: JASTRAMB, HERRUB.
Kapitan HERRUB, który już przedtem stał w bufecie, wchodzi i stadasiada przy Jastrambie. Gabrjel Herrub, lat 32, ma twarz zniekształconą z powodu wypadku, jedną jej połowę opaloną w ogniu. Może być wysoki, chudy, z dużą zaczesaną do góry siwiejącą czupryną.
JASTRAMB Źle jest ze mną. Znajdź mi lekarstwo.
HERRUB Widzę, żeś jakiś struty. Co ci jest?
JASTRAMB Nawet tobie powiedzieć nie mogę.
HERRUB Więc jakżeż mam ci pomóc, skoro nic nie wiem? No, gadaj! Jestem spowiednikiem wszystkich. Czego ja już nie słyszałem!
JASTRAMB Spowiednik nie powinien pamiętać.
HERRUB Zanadto się przejmuję, aby móc łatwo zapomnieć! Za to milczę, jak grób. Moja rola to słuchać i rozumieć, samemu stojąc na uboczu...
[49] JASTRAMB Zmartwiony. Na uboczu? Dlaczegóż tak... Cóż to za zniechęcenie?
HERRUB Z lekkim sarkazmem. Przeciwnie! Jestem pełen entuzjazmu! Spotkał mnie wielki, niezasłużony los: żyję... Ale widzisz: zrozumiałem wspaniałość z życia dopiero w chwili, gdy moja spalona twarz czyni mnie już audytorem, a nie nadawcą fal życiowych.
JASTRAMB Gestem lekceważenia. Gabryś! za wiele sobie z tego robisz... To nawet klasowo wygląda, jeśli chodzi o sport.
HERRUB Dla was moi drodzy. Ale kobiety...
JASTRAMB Ech, kobiety! Jest tylko jedna. Wierzaj mi, bracie: tylko jedna.
HERRUB Z uśmiechem. Wiesz, że ja to samo myślę. Zgadzamy się.
JASTRAMB To zabawne! Któż to jest?
HERRUB Krótko. Nie znasz.
JASTRAMB No i co? Nie masz szans?
HERRUB Nigdy nie pragnąłem, aby wiedziała, co dla niej czuję.
JASTRAMB Trochę lekceważąco. Mój Boże!
HERRUB Zapalając się. Pociąga ją uroda młodych — ich beztroska i zmysłowość — ale zawiodła się już kilka razy — myślałem więc, że przez kontrast zyskam w jej oczach, że i mnie wreszcie zauważy — ale niestety, właśnie teraz widzę ją poraz pierwszy prawdziwie zakochaną — —
JASTRAMB Stara się współczuć. No, nie! — To przykre...
HERRUB Pozostaje mi tylko modlić się, aby to jej uczucie pozostało należycie ocenione...
JASTRAMB Modlić się o to? No, to już jest lekka przesada!
HERRUB Obserwuję ją nieustannie. To moja gra i jedyna przyjemność. Znam jej wszystkie życiowe kapotaże, z których [50]zawsze wychodziła z podniesioną głową. Nie uszedł moim oczom żaden z jej gestów, czasem bezradnych, ale nigdy śmiesznych — bo jest dobra... To anioł dobroci — nie moralności — bo aniołów moralności na szczęście nie bywa...
JASTRAMB Miejmy nadzieję, że pozna się na tobie.
HERRUB Dajże spokój. Dla niej trzeba wyglądać conajmniej tak jak ty.
JASTRAMB Z ukłonem. Dziękuję. Przeceniasz moje walory.
HERRUB Zresztą nic już nie pomoże, bo, jak rzekłem, widzę ją znowu zakochaną. Zdaje mi się, że już wiem w kim. Ale tym razem ma gwiaździste oczy szczęśliwej kobiety... Tym razem to będzie na całe życie!
JASTRAMB Lekko i ironicznie. Przyjemna paniusia! I cóż ty zrobisz?
HERRUB Postaram się przyjąć to jako radość.
JASTRAMB Wzrusza ramionami. Ładna radość! A nie będziesz zazdrosny?
HERRUB Kto wie... hm... zazdrość... może nie potrafię jej stłumić, ale potrafię trzymać ją na wodzy.
JASTRAMB Imponujesz mi... jabym tak nie umiał.
HERRUB Przyjaźń może dać czasem niespodziewaną siłę i związać życie niegorzej od miłości.
JASTRAMB Ciebie coś jednak odmieniło wtedy, gdyś się smażył w swoim Brèguecie... Pamiętasz?
HERRUB Zamyślony. Pamiętam! Na chwilę przed tą naszą kraksą w tej mgle nocnej przypomniał mi się nagle ten psalm: „Na lwa srogiego bez obrazy siędziesz i na ogromnym smoku jeździć będziesz“... a potem widzę ciebie, jak mnie rozpinasz i wyciągasz z płonącego kadłuba, ogromnego smoka, Brèguet’a ...Twojej odwadze i przytomności mam do zawdzięczenia... Ściska rękę Jastramba.
JASTRAMB Nie puszczając jego ręki. Żałujesz teraz, co?
[51] HERRUB Podnosi głowę. Nigdy. Życie jest wielkim darem, może dlatego cięży nieraz, jak wór złota.
JASTRAMB Z głębokiem westchnieniem. O cięży... wiem coś o tem, bracie. Pocóż ja wtedy wyskakiwałem! Gorszy jest ten ogień, który mnie teraz powoli spala... Patrzy w ziemię
HERRUB Łagodnie. — Musisz dojść do harmonji ze światem. Stać cię na to! Ty masz jeszcze wrogów, prawda?
JASTRAMB Gorąco. O, tak!
HERRUB Ale z nich wyrośniesz! Wierzę w ciebie!
JASTRAMB Gest lekceważenia. Ty zawsze swoje! Stara panna z Armji Zbawienia!
HERRUB wzrusza ramionami.
JASTRAMB Mnie tylko śmierć może pomóc!
HERRUB Zamiast umierać, zmień się! Jeszcze ci brakuje trochę czasu, aby się twoja dusza rozwinęła, jak spadochron. Wtedy będziesz uratowany!
JASTRAMB Zasłaniając oczy. Ale narazie cierpię...
HERRUB Patrząc na niego zbliska. Co tobie, rycerzu bez trwogi i zmazy?
JASTRAMB Uśmiech. Zwarjowałem. Wiem.
HERRUB Okłamała cię kobieta, czy co?
JASTRAMB Uśmiecha się z bólem. Stokroć gorzej. Gdy kobieta mówi prawdę, to jest to czasem bardzo ciężkie...
HERRUB No tak! Prawda, to średnia frajda! Ale zadałeś jej zapewne pytania!
JASTRAMB Tak. Okrutne pytania.
HERRUB Źle zrobiłeś. Słusznie za to cierpisz teraz. Swoim zwyczajem nisko latałeś!
JASTRAMB Z głową w rękach. Nie mów nic. To mój święty obraz... Moja Madonna o świętokradzko pociętej twarzy!
HERRUB Rozumiem! Uważasz, że dotknięcie mężczyzny [52]shańbiło ją, ale twoje ją oczyści? Jakiś ty dziecinny!! Śmieje się serdecznie i szydersko zarazem.
JASTRAMB Odsłaniając twarz. Mam prawo tak myśleć. Ona jest dla mnie więcej niż kobietą!
HERRUB Stojąc w otwartych drzwiach. Ech, cóż z tego? to jeszcze nie racja, aby dziecinnieć... Patrz, co za niebo, co za pogoda! Z łąk jaki zapach płynie. Startują: piątka: Sokołowski, trójka: Kaczor, ósemka Bajbak...
JASTRAMB podchodzi do drzwi — obaj obserwują coś w oddali.
HERRUB Hahaha! Co za amatorski „Amerykan“! To będzie Kobuz. Milan tak sobie nie pozwala.
JASTRAMB Patrząc w górę. Patrz! Teraz się atakują. Czy aby nie za nisko? Ej, czuję, że się to wszystko skończy raportem u pułkownika! Za wiele brawury... Wracają od drzwi, siadają, zapalają papierosy.
HERRUB Więc tak, mój drogi, wyzwalaj się, uniezależniaj się! Musisz rozpocząć ofenzywę, przekroczyć własne granice.
JASTRAMB Z poczucia honoru nigdy się nie wyzwolę.
HERRUB Wskazując niebo. Nie o honor będą się ciebie tam pytać.
JASTRAMB Trudno. Póki żyję, muszę zachować godność osobistą.
HERRUB Wzrusza ramionami. Godność?... Jesteś godny, powiedzmy, ale czego? Ludzkiego uznania, czy boskiego śmiechu? Wyżej, wyżej! Jastrzębiu! I to jest przecież twoja specjalność! Bardzo nisko — lub najwyżej...
JASTRAMB Z gorzkim uśmiechem. W stratosferę...
HERRUB A tak! Czy nie stać cię na to?
JASTRAMB Jestem tylko zwykłym lotnikiem! Co mi tam stratosfera! Ale powiedz mi, co do djabła, taki idealista, jak ty, ma do roboty w lotnictwie? A w razie wojny?
[53] HERRUB Z ogniem w oczach. Pozwól mi żyć nadzieją, że lotnictwo w przyszłości będzie jedynie międzynarodową obroną ogólno-ludzkiego bezpieczeństwa. Niebo trzymać będzie straż nad ziemią, a w naszem ręku zabłyśnie miecz ognisty, którym karać będziemy tych, którzy naruszą święte prawo pokoju!
JASTRAMB Gwałtownie stając i idąc do drzwi. Co to... patrz! Wszyscy biegną z hangarów na lewo! Sanitarka pędzi już przez lotnisko, jak szalona...
PUSTUŁKA Żołnierz, przebiega za drzwiami, krzyczy. Rany boskie! Kraksa! Kraksa!
BTFETOWYBUFETOWY Zdyszanym głosem. Kraksa, panie kapitanie... widziałem!
W dali gwar, głos syreny, zgiełk.
HERRUB Wstając z nim w drzwiach. A co pan widział?
SCENA 7: CIŻ, BUFETOWY.
BUFETOWY Spiesznie, gorączkowo. Tam, za tą górką zleciały dwa spady. Jeden wpadł na drugiego i widać było, jak mu urwał ogon. Przed chwileczką, tam, nad temi drzewami...
HERRUB Żaden nie wyskoczył ze spadochronem? — A wysoko byli? No, mówże pan!
BUFETOWY Nie, nie wysoko! Tuż nad drzewami, ale nikt nie wyskakiwał, zdaje mi się.
HERRUB Lećmy tam.
JASTRAMB Ziębnąc. Chcesz, to idź, ale i tak im nic nie pomożesz. Cóż? Lekkie życie, lekka śmierć...
HERRUB Ale jeszcze nic nie wiadomo. Wszystko w ręku Boga! Chodź, dowiemy się kto...
JASTRAMB Twardo. Idź! Wiem, że Kobuz i Milan... I nie pójdę...
HERRUB Zatrzymując się w ruchu, naprzód, zdumiony. Co, serjo? Ty nie pójdziesz?
[54] JASTRAMB Z zaciętością. Nie! Siada.
HERRUB wybiega, BUFETOWY pozostaje w drzwiach. Po chwili spogląda na siedzącego bez ruchu Jastramba. Podchodzi, patrzy na niego.
BUFETOWY Pan kapitan, to aż jakby skamieniał! Pan Kapitan był zawsze dobrym kolegą. My tu za bufetem wszystko wiemy! Oj, ale kto wie, czy nie będzie biedy z narzeczoną? To zdaje się był pan porucznik Milan. Ej, Boże, coraz to jakieś zmartwienie. Co tu tych kielichów goryczy, jak to mówią, było już wypitych, toby ich cały nasz kredens nie pomieścił! Nie zostałbym lotnikiem, żeby mnie na kolanach prosili! Wraca przed kasyno i tam gada z żołnierzami.
SCENA 8: JASTRAMB, NIEBOROWSKI, MARYSIA, BUFETOWY.
Wkrótce gwar i rumor w kasynie. Gorączka. Po chwili przez kasyno przechodzą do saloniku na lewo: płacząca Lotka, prowadzona przez Nieborowskiego i swoją przyjaciółkę, pannę Marysię.
NIEBOROWSKI Przechodząc, do Lotki. Ależ nic się nie stało! Co najwyżej potłukli się trochę, niech się pani uspokoi!
MARYSIA Do Nieborowskiego. Panie poruczniku! Prędko zimnej wody i jakąś serwetkę, Loteczka się położy w saloniku i zrobimy jej kompres na serce.
Ruch na scenie. Marysia wchodzi z Loteczką do saloniku na lewo, Nieborowski z Bufetowym biegnie do bufetu na prawo, poczem z serwetką i karafką w ręku biegnie do saloniku. Marysia odbiera od niego wodę i zamyka drzwi do saloniku. Nieborowski zatrzymuje się, a widząc siedzącego wciąż bez ruchu Jastramba, podchodzi ku niemu.
SCENA 9: JASTRAMB, NIEBOROWSKI
NIEBOROWSKI Panie kapitanie! Pan widział, co się stało?
JASTRAMB Zimno. No, cóż? Stuknęli się.
[55] NIEBOROWSKI Mówi pan to, jak rzecz zupełnie zwykłą. Obaj są ciężko ranni.
JASTRAMB Nic im nie będzie! Jeśli się nie grobnęli na miejscu...
NIEBOROWSKI Niezadowolony. Zanadto sportowo traktuje pan tę sprawę.
JASTRAMB Spokojnie. Kochany panie poruczniku! Dzisiaj oni — jutro ja albo pan.
NIEBOROWSKI Porywczo. Dziękuję bardzo, panie kapitanie! Nie wybieram się jeszcze na tamten świat! A i panu z pewnością życie się uśmiecha!
JASTRAMB Zwolna, przeczący ruch głową. Mnie? Złym pan jest obserwatorem, Panie Jasiu. Bierze papierosa. Z trzaskiem zamyka papierośnicę.
BUFETOWY Wygląda. Panience słabo!
Pisk MARYSI Kropli!
NIEBOROWSKI Lecę po walerjanę do izby chorych! Wybiega z lotniska.
Wchodzi Nola.
SCENA 10: NOLA, JASTRAMB.
NOLA stoi bez ruchu.
JASTRAMB Cóż tak na mnie patrzysz, Nola?
NOLA Mój mąż pojechał na miejsce wypadku, a ja szukałam przedewszystkiem ciebie... prawda, że oni żyją? Uspokój mnie...
JASTRAMB Najgorsze to, że przestrach może ci zaszkodzić... Tyś taka nerwowa, kochanie... chodź stąd, chodź...
NOLA Z oburzeniem. O mnie teraz mówisz? O moich nerwach?!... Ależ tam życie ludzkie w grze!
JASTRAMB Posępnie. Nie dbam o nie, jak nie dbam o swoje własne Ciska papierosa przez drzwi na trawę.
[56]SCENA 11: CIŻ, MARYSIA.
MARYSIA Towarzyszka Lotki, młode poetyczne dziewczę, zagląda przez drzwi. Pani doktorowo... czy mogę prosić o coś w rodzaju puderniczki, zaraz odniosę... Biedna Lotka, bardzo zmartwiona... zgubiła swoją torebkę w tym całym chaosie! Ach, jak mi jej żal...
NOLA Zaraz poszukam, czy mam... Szuka w woreczku. O, jest, proszę.
MARYSIA Dziękuję. Wie pani, że jestem bardzo zaniepokojona o Loteczkę. Taki grom z jasnego nieba...
JASTRAMB Luźna uwaga. Uspakaja mnie ten puder...
MARYSIA Dotknięta w najświętszym zapale, trzepie bardzo prędko. O, proszę pana kapitana, to niesprawiedliwie! Wątpić o uczuciu kobiety dlatego tylko, że w krytycznej chwili pomyślała o pudrze? Prawda, proszę pani? To czysto męski punkt widzenia. Staje obok lotnika w zapędzie krasomówczym. Widzi pan, kobieta szanująca swoje cierpienie, zakrywa ślady łez pudrem i różem, aby przejść wzdłuż szpaleru ciekawych z nieodgadnioną maską na twarzy!... Zresztą pocóż nieestetycznym wyglądem dorzucać sobie cierpienia... Prawda, proszę pani?
NOLA Z głową w rękach. Co pani mówiła? Nic nie rozumiem...
JASTRAMB A tam przyjaciółka czeka i czeka na ten puder... Pewnie się niecierpliwi...
MARYSIA Wstaje. Och, jaki niedobry! Ale rozumiem, że z lotu ptaka nawet kobieta wydaje się płaska!... Żegnam pana! Imponuje mi pański spokój...
JASTRAMB Trudno. Jestem już takim człowiekiem bez serca.
MARYSIA Oparta o drzwi, kokietując. Może pan je zostawił gdzie w obłokach? Może polecimy razem je odszukać?
[57] GŁOS LOTKI W drzwiach. Marysiu, co się z tobą dzieje? Chodź!
MARYSIA Piskliwie. Idę, Loteczko, idę. Wybiega na lewo.
SCENA 12: JASTRAMB, NOLA.
JASTRAMB Zastrzelić taką babę na miejscu! Wzrusza ramionami.
NOLA Biedne kolibry!
JASTRAMB Kolibry! Takie gęgające!...
SCENA 13: CIŻ, LOTKA, MARYSIA.
LOTKA i MARYSIA wchodzą.
LOTKA Do Jastramba. Panie kapitanie! Niech mi pan powie całą prawdę. Pocieszać to każdy potrafi, ale pan jeden powie prawdę, bo pan jest bezwzględny. Czy on wyjdzie z tego? A może będzie zeszpecony na całe życie? Ale to wszystko jedno, byleby żył. Już ja się poświęcę.
JASTRAMB Serdeczniejąc. Niech się pani zawczasu nie martwi — nieraz on już wychodził cało z różnych kraks. Ma pani chrzest na żonę lotnika.
NOLA Niech pani jedzie do niego. Tam, w szpitalu, może się pani przydać.
Wszedł Nieborowski.
SCENA 14.
NIEBOROWSKI Zdyszany, niosąc flaszeczkę i szklaneczkę. Jest walerjana, ale jak widzę, to panie już wychodzą? Pani pozwoli, że się nią zaopiekuję jako narzeczoną mego drogiego kolegi. Prósze się na mnie oprzeć. Jest właśnie autobus. Jeśli pani chce, pojedziemy zaraz do szpitala. Potem odwiozę panią do rodziców. Będę przy pani cały czas.
LOTKA Z wdzięcznością przyjmuje jego ramię. Dobrze, dobrze — jaki z pana dobry lotnik! Chodźmy Marysiu.
[58] MARYSIA Do Lotki. Patrz, jaki piękny ten kapitan — to obcowanie z niebezpieczeństwem tak ich uszlachetnia... chodźmy, chodźmy... bo się jeszcze zakocham! A nie zapomnij zwrócić pani puderniczki!
LOTKA Puszczając ramię Nieborowskiego. Proszę — oto jest... Boże, Boże, po co ja się mieszałam do tych lotników!
NOLA Biedne dziecko! Niech pani nie traci nadzieji. Wychodzą razem z Nieborowskim. Marysia ogląda się jeszcze na Jastramba.
LOTKA Jeszcze od progu. A prosiłam, żeby wysoko nie latali! Gdy się kocha kobietę, to się jej nie naraża na taki przestrach. Rozumiem, ładnie, niziutko pofruwać. Robi słabiutki gest latania, ale z tragizmem. A nie tak!
MARYSIA Dyskretnie. Zawiele masz pudru, tu, z lewej strony...
LOTKA Szeptem. Kiedy już lusterko oddałam! Nie męcz mnie! Dowidzenia pani doktorowo...
SCENA 15: NOLA, JASTRAMB.
NOLA Najbliższym autobusem pojadę do szpitala. Ty ze mną?
JASTRAMB Nie mogę. Pauza. Nola patrzy na niego. Rozmawialiśmy przed godziną. Ja i oni... obrażali mnie każdem słowem. Nie warci są życia. Nie żałuję ich!
NOLA Cofając się. Coś ty powiedział?...
JASTRAMB To, coś słyszała. Mówiłem wyraźnie.
NOLA Zasłaniając oczy. Nie żałujesz ich? — Wczoraj ty mnie sądziłeś, dzisiaj ja słyszę od ciebie wyznanie nie do darowania! Moje błędy były niczem wobec twojego...
JASTRAMB Przyjmij mnie takim, jakim jestem.
NOLA Łamiąc ręce. Nie, takim nie mogę! Stajesz mi się obcy! Giniesz mi w tej katastrofie!
[59] JASTRAMB Trudno! to przez ciebie... dla ciebie stałem się taki...
NOLA Twardo. Mnie teraz niema! O mnie nie mów! twoje myśli powinny być tylko tam, przy nich!
JASTRAMB Nie!
NOLA Twardo. Więc i ja ci mówię: nie — rozumiesz! Nie i nigdy! Jeśli tak — to nie!
SCENA 16: CIŻ, SIERŻANT PUSTUŁKA.
Na progu staje sierżant PUSTUŁKA, salutuje.
PUSTUŁKA Zdyszany z pośpiechu. Melduję posłusznie: pan kapitan wyznaczony jest przez pana pułkownika do komisji w sprawie wypadku. Pan prokurator zaraz przyjedzie...
Koniec aktu II-go.