Zaginiona Marta

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Elwira Korotyńska
Tytuł Zaginiona Marta
Podtytuł Powiastka
Pochodzenie Skarbnica Milusińskich Nr 152
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1938
Druk „Siła“
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
SKARBNICA MILUSIŃSKICH
pod redakcją S. NYRTYCA



E. KOROTYŃSKA
ZAGINIONA MARTA
POWIASTKA


WYDAWNICTWO KSIĘGARNI POPULARNEJ
w WARSZAWIE
Printed in Poland
Druk. „SIŁA“ Warszawa





Nad brzegiem morza stała chatka ubogiego rybaka.
Był ranek. Gospodyni uwijała się szybko z gotowaniem ryby, lada chwila bowiem miał wrócić z nocnego połowu rybak wraz z synami.
Pięcioro pozostałych rozsiadło się w izbie, bawiąc się i rozmawiając, czasem tłocząc się koło matki i zaglądając do garnków.
Żona rybaka była zaniepokojona.
Powinni już byli wrócić.
— Maniu — odezwała się do dwunastoletniej córki — popilnuj dzieci, aby się nie zbliżały do komina, wyjdę na chwilę.
To mówiąc wyszła i stanąwszy na wierzchołku skalistego pagórka, wpatrywała się w dal.
Dostrzegłszy zbliżający się punkcik, wróciła do domu uspokojona.
W kilka minut potem rozległ się gwizdek przeciągły — był to znak powrotu ojca rodziny.
Dzieci wybiegły na spotkanie i każde z nich złapało za jakiś przedmiot z barki, aby dopomóc ojcu.
Ostatni wszedł do chaty gospodarz. W ręku niósł jakiś olbrzymi pakunek cały owinięty płótnem.
Na progu chaty rzekł do żony:
— Przygotuj jeszcze jedno nakrycie do kolacji! Tak, moja droga, przyniosłem kogoś bardzo miłego, komu wartoby dać zupy dobrej, aby posilić i rozgrzać — dodał z poczciwym uśmiechem, patrząc na żonę z dobrocią.
Rozwinął swój zagadkowy bagaż i oczom zdziwionego otoczenia ukazała się śliczna, może czteroletnia dziewczynka, cała zziębła i drżąca, z uśmiechem smutnym na usteczkach.
Żona rybaka wyszukała w szafie co miała najlepszego, aby ubrać dziewczynkę, po czym posadziła przy stole i czuwała nad jej jedzeniem.
Dziecko zapytane o rodziców, nie rozumiało ich mowy, opowiadało coś w języku dla nich niezrozumiałym, dopiero na jeden wyraz: Mama? — wykrzyknęło z taką boleścią i łzami, że tak rybak, jak i jego żona otarli sobie oczy, a rybaczka ucałowała ją na pocieszenie.
Zapytywany przez żonę gospodarz opowiedział, iż wracając już do domu z połowem, dojrzał coś płynącego po falach. Zbliżywszy się ujrzeli dziecko na belce bezprzytomne. Podpłynąwszy uchwycili za deskę i wciągnęli do barki.
Dziewczynka była bezprzytomna, dopiero po wlaniu do ust wódki, westchnęła. Uradowany rybak postanowił wziąć uratowaną do domu i rozpocząć potem poszukiwania rodziny jej, jeśli nie poginęli, lub krewnych.
— Starczy i dla niej! — rzekła rybaczka, gdy skończył swe opowiadanie. — Zrobię to bez uszczerbku tobie i naszym dzieciom.
To mówiąc ucałowała męża serdecznie, dodając:
— Dobrześ uczynił, żeś wyratował to biedne dziecko i chcesz, aby zostało u nas. Szlachetny jesteś i miłosierny.
W kilka dni później odwiedziła rybaczkę znana w okolicy żebraczka Faustyna, którą obdarzano tu zawsze gorącą zupą i chleba kawałkiem.
Posłyszawszy o dziwnym uratowaniu dziewczynki i ciężarze, jaki spadł na chatę rybaków, mruknęła, spoglądając złowieszczo na Martę, takie bowiem imię miała uratowana, iż da się temu radę i uwolni się biednych ludzi od wydatków.
Dziewczynka bała się Faustyny. Pomijając okropną brzydotę starej, była ona odpychająca, a wzrok jej przenikliwy przerażał do głębi.
Tymczasem rybak pojechał do magistratu i zawiadomił o uratowaniu dziecka.
Kazano mu przyjechać z Martą, aby wypytać ją w jej rodzimym języku o rodzinę i porobić starania o wyszukanie najbliższych.
Rano po zaprzągnięciu konia do wózka zawołał dziewczynkę, lecz ku przerażeniu nie było jej w domu. Z nią razem zginęła i córka rybaka, Maria.
Rozpoczęto poszukiwania, ale bezskutecznie. Znikła też ze swej chaty stara Faustyna żebraczka.
W tydzień potym wróciła do siebie z raną na czole.
Jeden z pobliskich mieszkańców twierdził, że słyszał któregoś dnia, jak stara wołała ze złością:
— Mario! Mario!
Od tej pory chata żebraczki nosić poczęła nazwę: „Chaty złodziejki dzieci”.
W sześć lat po opisywanych wypadkach w miasteczku bardzo odległym od morskich wybrzeży zdarzyło się nieszczęście.
Koń zaprzężony do powozu rozbiegał się. Przestraszyło go coś i pomimo silnego powstrzymywania go przez furmana, pędził, jak szalony, przewracając i rozbijając wszystko i wszystkich po drodze.
Już kilka osób leżało pokaleczonych na ulicy, a uspokoić go nikt nie zdołał.
Raptem z wędrownego cyrku wypadła w kostiumie różnobarwnym dziewczynka, lat może piętnastu, i rzuciła się na ratunek.
Dziewczynka ta złapała rozbieganego konia za grzywę, po czym ścisnęła mu nozdrza tak silnie, że koń stracił oddech i osłupiały — stanął.
Głośne oklaski zawtórowały bohaterskiemu czynowi wybawicielki. Furman trzymał konia za uzdę, tymczasem inni rzucili się na ratunek zemdlonej w powozie osoby.
Wyniesiono ją stamtąd i umieszczono na posłaniu w budzie cyrkowej, dokąd zawezwano lekarza. Okazało się, iż dama uratowana nie ma poważnych uszkodzeń, że z przestrachu i wstrząsu straciła przytomność.
Zastosowane sole przywróciły jej czucie.
Spojrzała na stojące nad nią dwa młode dziewczątka i wzrok jej padł przede wszystkim i zatrzymał się na milutkiej blondynce, na której palcu tkwił srebrny naparstek. Rzuciła ona bowiem haft, aby biec na ratunek zemdlonej i zapomniała zdjąć z ręki pierścionek.

— Gdzie jestem? Co się ze mną dzieje? — pytała nieznajoma dama. — Kim wy jesteście i kto mnie wyratował?
Blondynka przyglądała się z dziwnym uczuciem nieznajomej, coś, jak cień mignęło na twarzyczce dziewczynki, a łza padła z jej rzęs.
Czuła się ogromnie wzruszona.
— Może lemoniady pani pozwoli? — odezwała się — to posłuży na zdrowie.
Ale nieznajoma uniosła się z posłania i odpowiedziała:
— Dziękuję ci, drogie dziecko, czuję się o wiele lepiej, jesteście obie najmilszymi w świecie siostrami miłosierdzia. Jednej rzeczy tylko pragnę, abyście powiedziały, czy nie ma ofiar wśród ludzi z powodu mego konia i kim jest ów odważny człowiek, który uratował mi życie?
— Ofiar nie ma, proszę pani — odpowiedziała blondynka — a co do tego, kto panią wyratował, to wiem kim jest i jak się nazywa.
— Któż taki? powiedz jego nazwisko!
— Jest przed panią ta osoba. To moja siostra.
— Niemożliwe! — zawołała dama.
— Nic bardziej prawdopodobnego! — rzekła dziewczynka — a nazwisko jej: Maria Helska.
Mówiąc to ucałowała tę, którą nazwała siostrą.
— Takie czyny powinny być wynagrodzone — odparła dama. — Powiedz mi, moje dziecko, czego żądasz, a wszystko wypełnię z radością. Nie ma rzeczy, którejbym ci nie zrobiła przez wdzięczność.
— Ach! pani, jeślibym śmiała o coś prosić... — odezwała się Maria.
— Mów, droga moja, nie obawiaj się.
— Chciałabym o coś prosić, ale, jeśliby pani odnalazła rodzinę mojej kochanej Marty, musiałybyśmy się rozstać, a żyć bez niej nie potrafię... tak bardzo się kochamy!
— O, tak, proszę pani — rzekła Marta — umarłabym bez niej. Nie możemy być szczęśliwe bez swego towarzystwa. Jesteśmy na tym świecie samiuteńkie, przyjaźń tylko utrzymuje nas przy życiu.
— Cierpiałyśmy razem — opowiadała Maria. — Pocieszała mnie Marta swoją słodyczą, ja zaś podtrzymywałam swą energią tę anielską dzieweczkę. O, nigdy nikt nie pojmie, ileśmy wycierpiały, odkąd stara żebraczka Faustyna porwała nas podstępem i oddała czarnemu człowiekowi.
— Co? co mówisz?! — zawołała dama zdziwiona.
— O, tak, proszę pani, tam daleko, na brzegu morza.
Zastanowiła się pani chwilkę, potem zapytała dziewczynki:
— Czy nie zechciałybyście, moje drogie, wsiąść do mego powozu i pojechać do mego domu? Opowiedziałybyście mi wszystko o sobie. Nie obawiajcie się o rozłączenie, nigdybym tego nie zrobiła, zawsze będziecie razem.
— Przepraszam bardzo panią — rzekła Maria — lecz zrobić tego nie możemy. Występujemy dziś na przedstawieniu i zrobiłybyśmy zawód tym dobrym ludziom, którzy obchodzą się z nami dobrze.
— Nie bój się, wszystko będzie załatwione.
To rzekłszy poszła do dyrektorstwa i wypłaciła im pięćset franków, jako odszkodowanie za nie mogące dojść do skutku przedstawienie, po czym zabrała do powozu dwie dziewczynki i zawiozła do swego pałacu.
Tutaj nakarmiono je i zaprowadzono do salonu, gdzie rozpoczęły swe opowiadanie.
Opowiedziawszy o swych latach dziecięcych Maria zakończyła:
— Pewnego dnia ojciec mój przyniósł z połowu ryb ten oto skarb drogocenny, który tu z nami siedzi — moją drogą Martę. Ale niegodziwa żebraczka wciągnęła nas pod pozorem pokazania jakiegoś nadzwyczajnego królika. Gdyśmy weszły, był czarny jakiś człowiek, któremu oddała Martę, wzamian otrzymując pieniądze. Na podłodze leżał nóż, nie wiedząc co robię, z rozpaczy po Marcie, zraniłam ją w czoło. Wtedy kazała handlarzowi i mnie zabrać. Przecierpiałyśmy dużo, zanim nas wyuczono sztuk różnych, pocieszałyśmy się wzajemnie, teraz mamy dobrego pana, ale tęsknota za rodzicami mnie zabija.
— A ty, dziecko drogie, powiedz coś o sobie, zwróciła się dama do Marty.
— Byłam w kraju — zaczęła — gdzie dużo było negrów. Rodzice moi byli bogaci i kochali mnie bardzo. Potem naraz coś zaszło, że wyruszyliśmy okrętem na morze.
— A twoja matka? — spytała nieznajoma.
— Matka moja była piękna i młoda. Pani bardzo mi ją przypomina.
Dama słysząc wszystko, co opowiadała Marta, bladła i drżała naprzemian.
— Opowiadaj, co było dalej...
— Okręt roztrzaskał się o coś, wpadłam w morze, usłyszawszy tylko krzyk rozpaczliwy: Moje dziecko! Sukienka moja uczepiła się o gwóźdź w desce, na której niosły mnie fale i byłabym utonęła, gdyby nie ojciec Marii, który mnie wyłowił, ocucił i zabrał z sobą do chatki rybaczej.
Dama podeszła, chwiejąc się ze wzruszenia do biurka, i zadzwoniła na służbę.
— Proszę panu powiedzieć, iż proszę go, aby przyszedł — rozkazała.
W parę minut potem wszedł mąż pani domu i zdziwiony przyglądał się ustrojonym dziwacznie dziewczynkom.
— Jestem, Zofio, na twoje usługi — powiedział.
— Ach! mama moja miała imię Matyldy i na dnie naparstka, który był w mojej kieszonce, jest wyryte to imię.
— Córko moja! — zawołała uszczęśliwiona matka, biorąc ją w swoje objęcia.
Opowiadając mężowi o wszystkim, płakała i śmiała się z radości, a on, wzruszony do głębi, brał w objęcia swą ocaloną córkę i obsypywał pocałunkami.
Rybaczka i rybak zostali hojnie obdarzeni.
Rybak został głównym dostawcą konserw rybnych, Maria nie opuściła Marty, była jej przyjaciółką i siostrą.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Elwira Korotyńska.