Z pogrzebu Mickiewicza na Wawelu 4go Lipca 1890 roku/Mowa X. Władysława Chotkowskiego w kościele

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Władysław Chotkowski
Tytuł Mowa X. Władysława Chotkowskiego w kościele
Pochodzenie Z pogrzebu Mickiewicza na Wawelu 4go Lipca 1890 roku
Redaktor Stanisław Tarnowski
Wydawca Przegląd Polski. Rok XXV. Kwartał I
Data wyd. 1890
Druk Drukarnia „Czasu”
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Mowa X. Władysława Chotkowskiego w kościele.
„Ten jest dzień, który uczynił Pan.”
(Psalm 117, 24).

Eminencyo!
Czyjaż to trumna w pośrodku krakowskiej katedry, na tak olbrzymim spoczęła katafalku? Komuż to taki wspaniały hołd, tak królewski pogrzeb dostał się w udziale?
Do obcej ziemi poszli po niego; po latach trzydziestu i pięciu z grobu go wydobyli; wzięli go rodzinie i oddali go całemu narodowi; wykuli grób w podziemiach katedry obok grobów królewskich, aby go tu pochować we czci powszechnej.
Czoło narodu: najlepsi i najmożniejsi tej ziemi, książęta Kościoła i duchowni, panowie i lud, starzy i młodzi, prowadzili tę trumnę przez miasto, wśród tysiącznych tłumów, co przybyły z dala i z bliska, aby cześć jej oddać publiczną. Wszyscy, którym przestrzeni i stosunków zapory pozwoliły, zbiegli się tu dziś w jeden wielki orszak żałobny.
Ozdobił się stary królewski gród, jakby na odświętny dzień. Uderzono w królewski dzwon, a łączące się z nim spiżowe głosy krakowskich dzwonów, zlewały się z dźwiękami pieśni i muzyki tonami w harmonijne akordy wielkiej pieśni żałobnej, którą zdał się śpiewać cały naród.
Któż jest ten śmiertelnik, którego pogrzeb zostanie po wszystkie czasy niewygasłą pamiątką, jak naród czcić umie swoich synów? Czy to król, czy książę, czy hetman jaki?
To król na ducha bezkrólewiu, wódz na myśli bezdrożu, hetman na górnych szlakach, kędy sama tylko prawda zwycięża. Kapłan i stróż tego znicza wiekuistego, który z dawnych przechowany wieków, jak „w arce przymierza, pomiędzy dawnemi a młodszemi laty,” stanowi węzeł nierozerwalny naszej jedności, spójnię siły i dźwignię ratunku. Karmiciel narodu, który chleb żywotnej pociechy, dany sobie od Boga, szczodrą ręką łamał narodowi i karmił w dniach głodu duchowego, krzepił jego siły, umacniał nadzieję i w górę serca dźwigał. To piewca narodowej chwały, naszej żałoby i skarg naszych odgłos i wyraz, ducha narodu naszego zwierciadło, bo w pieśniach jego przegląda się naród, odnajduje to, co myślał, co czuł, co bolał; a młodzi w nich, jak w obrazie, uczą się kochać to, co kochali ojcowie.
Tu chcieliśmy go mieć, obok grobów naszych królów; w tym kościele, kędy z rąk polskich prymasów i interrejów brali pomazanie Pańskie i koronę królewską, kędy głowy kładli do trumny i osadzili się grobami około trumny świętego Męczennika, jak pszczoły około swej królowy. Tu, gdy potomni przyjdą się modlić u grobu Świętego i całować prochy królewskich grobów, będą hołd składać i jemu, w tem Sichem naszego narodu.
Miał bowiem naród Izraelski w Sichem miejsce, uświęcone grobami Patryarchów; więc gdy z niewoli egipskiej wychodził: wziął Mojżesz kości Józefowe z sobą; przeto iż był poprzysiągł syny Izraelowe, mówiąc: nawiedzi was Bóg, wynieście ztąd kości moje (Exod. 13, 19). Przez czterdzieści lat wędrówki na puszczy, wśród walk, staczanych o odzyskanie ziemi obiecanej, towarzyszyła ta trumna ludowi, aby nowe pokolenie, zrodzone już na puszczy wygnania, pamiętało, kto ojców ich w niewoli żywił i karmił wśród głodu, kto ich od niechybnej zguby uratował. Aż odbiwszy swą ziemię obiecaną z rąk nieprzyjaciół: kości Józefowe, które byli wzięli synowie Izraelowi z Egiptu, pogrzebali w Sichem (Jozue 24, 32).
Wtedy mogli śpiewać z Psalmistą: ten jest dzieci, który uczynił Pan, radujmy i weselmy się w nim. Ale nam się jeszcze nie radować i nie weselić, choć dzień ten uczynił Pan na pociechę serc naszych strapionych, jakby chwilę pogodną wśród chmur ołowianych smutku, które nad niebem naszem ciążą. Inaczej też się z tą trumną stało; niż z trumną Józefową.
Przez lat trzydzieści i pięć, jak wędrowne ptaki chodziliśmy odwiedzać grób jego w Montmorency, a odchodziliśmy z życzeniem, aby choć kości jego w trumnie mogły wrócić do kraju – aż się stało co sam przepowiedział:

Jak bajeczne żórawie na dzikim ostrowie,
Nad zaklętym pałacem przelatując z wiosną,
I słysząc zaklętego piewcy skargę głośną
Każdy ptak piewcy jedno pióro rzucił:
On zrobił skrzydła, do swoich powrócił.

Więc gdy naprawdę już go między sobą mamy, pozwólcie, proszę, że ten obrzęd uroczysty a żałobny, jeszcze przedłużę nieco. Albowiem potrzeba było, żeby w tym potoku słów i kapłan katolicki zabrał glos, aby zaznaczyć, że chociaż Mickiewicz jest już dzisiaj całego świata wykształconego własnością, to przecież nie przestał należeć do polskiego narodu – i naród go czci dzisiaj publicznie pogrzebem. A ponieważ to jest katolicki naród, więc go tu w katolickiej katedrze, jako katolika chowa, bo to był katolik. A chociaż, się nie mogło tego zabronić nikomu, żeby dokładał się do tej ogólnej czci żałobnej, to tego się przecie musi strzedz, żeby sobie go ktokolwiek przywłaszczał i poczytywał za swego, kto się wyparł Chrystusa i katolickiego Kościoła. Albowiem niemałą tej uroczystości dodaje świetność, że Kardynał świętego Rzymskiego Kościoła a Książę-Biskup Krakowski, oraz Książęta Kościoła naszego, Arcybiskupi i Biskupi go chowają, aby dać dowód, że to nie miała być czcza ceremonia i obrzęd narodowy, ale że to jest nabożeństwo katolickie. Więc tu się odbywały bezkrwawe ofiary Mszy świętej i uroczystą Ofiarę odprawił Ksiądz Kardynał, i my wszyscy tu zasyłamy do Boga modlitwy o spokój duszy Adama, bo wierzymy w to wszyscy, że chwała wiekuista, o którą dlań prosić mamy, większą dlań nagrodą, niż ziemskie pochwały. Zaczem i mnie jako cel przemówienia nietyle może przyświecać to, abym głosił wieszcza chwałę, bo trudnoby mi było coś do niej dodać, ile żebym z tej chwili skorzystał i pokazał, ile on się przyczynił swemi pieśniami do zbawienia dusz w naszym narodzie, bo z tego będzie najpiękniejszy wieniec jego żywota, którybym na tej trumnie pragnął także położyć.

Zaczynam więc w Imię Boże.

Kiedy przeciwko narodowi Izraelskiemu ciągnął z wojskiem assyryjskiem Holofernes, wtedy na radzie wojennej wystąpił Achior, hetman synów Ammon i radził najpierw się przekonać, czy żydzi są z Bogiem w zgodzie, bo mówił: póki jeno nie zgrzeszyli przed obliczem Boga swego, dobrze się z nimi dzialo: albowiem Bóg ich nienawidzi nieprawości. Teraz tedy mój panie, dowiaduj się: jeśli jest jaka nieprawość ich przed oczyma Boga ich, ciągnijmy do nich, bo je poddając, podda Bóg ich tobie i będą podbici pod jarzmo mocy twojej. Ale jeśli nie masz obrażenia ludu tego przed Bogiem swoim, nie będziem się im mogli sprzeciwić: albowiem Bóg ich będzie bronił (Judyt 5, 21, 25).
Czyż wam się nie zdaje, że ci, którzy ciągnęli na zgubę Rzeczypospolitej, pierwej wywiedzieli się o stanie wewnętrznym naszej Ojczyzny? Bo od początku zawsze „dobrze z nami się działo, póki jeno nie zgrzeszyliśmy przed obliczem Boga naszego” – a odwróciło się szczęście, kiedy Bóg przestał nas bronić. Na taką chwilę upadku wiary i rozluźnienia obyczajów, przypadły też klęski podziałów: gdy król, następca najbogatszych w Europie królów, długami miał ręce związane i działać nie mógł wedle potrzeby; gdy samolubstwo upatrywało w swojej osobistej korzyści publiczne dobro; gdy nawet ci, którzy mieli stać na straży wiary i ołtarzy, obowiązku tego zaniedbywali; gdy nawet niewiasty przestały być cnót i wstydliwości wzorem. Stan opłakany, do którego stosują się słowa naszego wieszcza:

Widziałem mężną cnotę w ucisku,
W głowach pospólstwa ciemnotę,
W głowach rozumnych widoki zysku,
A w sercu niewiast pustotę.

Swojski obyczaj i wiara praojców poszły w poniewierkę i wszystko brać poczęto za postęp, za złoto, co błyszczało na Zachodzie; nowe hasła uchodziły za wielką mądrość, choć o tem „ksiądz dawno na ambonie gadał” Zdawało się, że z upadku właśnie prędzej się dźwigniemy, gdy o Bogu zapomnimy; a olbrzymi zapęd bezbożności, który pod koniec przeszłego wieku wziął na Zachodzie górę, ogarniał umysły na wszystkich polach: w nauce, sztuce, polityce, w gospodarstwie społecznem; toż i najwięksi poeci ówcześni Francyi, Anglii i Niemiec zerwali z chrześciaństwem. Zapomnieli o tem, co mówi nasz poeta, że „cywilizacya, prawdziwie godna człowieka, musi być chrześciańska.”

A miała nad umysłami wielką moc ta tłuszcza,
Bo Pan Bóg kiedy karę na naród przypuszcza,
Odbiera najprzód rozum od obywateli.

Najsmutniejsza przytem, że nowemu pokoleniu dawano w najwyższej szkole na Litwie, wtedy gdy nauczanie było jeszcze w naszem ręku, naukę w nowoczesnym duchu, rozumowego materyalizmu lub filozofii niemieckiej, że większa część profesorów należała do lóż wolnomularskich. Nawet na, wydziale teologicznym wykładali profesorowie teologię młodzieży duchownej w duchu józefińskim – nie dziw, że z takich szkół wyszedł apostata, Józef Siemaszko.

Był zwyczaj w narodzie izraelskim, że wielkie święta i niebezpieczeństwa zapowiadano ogniami na szczytach gór, które środkiem przez ziemię świętą się ciągnęły; bywało jednak, że nieprzyjaciel fałszywe ognie zapalał, aby lud zwieść i oszukać. Dlatego następnie ogłaszali kapłani trąbami zmiany księżyca i święta, mianowicie święto przejednania. Taki zwyczaj panował i u nas niegdyś, i do dziś lud nasz w rocznicę Zesłania Ducha św. pali ognie na szczytach gór, na znak, że z wyżyn na doliny, z wyższych warstw społecznych na lud, ma spływać światło nauk i oświaty. – Cóż będzie, gdy na wyżynach ducha rozpalą się błędne ognie, gdy światło ich do głębi serc ludu i ognisk domowych się przedrze?
Okropne naprawdę widowisko! Podczas gdy Katarzyna, z chwilą ostatniego rozbioru, jednym zamachem znosiła Kościół katolicki na Litwie i tysiącom dzieci polskich wydzierała wiarę – u nas wielu z tych, którzy od Boga mieli dary rozumu i rady, myślało o tem, jakby w narodzie osłabiać wiarę. Widowisko straszne, na które z boleścią patrzeć trzeba aż do dziś dnia, bo gdy lud unicki dla wiary praojców znosi straszliwe prześladowanie, u nas jeszcze u wielu ta wiara uważa się za rzecz, przydatną tylko dla „gawiedzi, która wierzy.”
Aż nagle w te smutne porozbiorowe dni, na tychżesamych wyżynach ducha, na szczytach myśli narodu, kędy zapalano błędne ognie, zajaśniał ogień wielki i jasny, bijący wysoko w górę, blaskiem od Boga pożyczonym, jak sam o sobie mówi:

Panie! jam blaskiem nie swoim zaświecił!
Mój blask jest słabe Twych ogniów odbicie,
Choć górnie błyszczę na niebios błękicie.

Przeczuł naród rodzimego ducha ciepło w tym ogniu i zapał, czerpany z ogniska najwyższego natchnienia.

To nowe światło rozlewało blask słoneczny szeroko na doliny, przenikało coraz głębiej, a płomień bił coraz wyżej ku niebu, coraz większe zakreślając widnokręgi. A jako ze wschodem słońca, budzi się nowe życie w przyrodzie i zbudzone ptactwo rozpoczyna piosenki, które się zlewają w jeden wielki hejnał poranny Bożej chwały, tak na całym obszarze Polski odezwały wtórem pieśni inne.
Uwielbiona w pieśniach Adama wiara, poczęła nabierać znaczenia tam, gdzie ją lekceważono, powtarzając sobie: „jużci pleban inaczej uczy na ambonie.” Teraz już nie sam pleban, ale wielki mistrz słowa, mocarz niebywałej potęgi, schylił „gromowładne czoło przed Panem, jak chmurę przed słońcem, ” a jego śladem poszła narodu większość. Odnowiło się przymierze, zawarte z Bogiem od lat tysiąca, naród śladem wieszcza schylił czoło, i wtedy:

Pan je wzniósł w niebo, jako tęczy koło
I umalował promieni tysiącem.
I będzie błyszczeć na świadectwo wierze,
Gdy luną klęski z niebieskiego stropu
I kiedy naród zlęknie się potopu,
Spojrzy na tęczę i wspomni przymierze.

Któż to był ten wielki piewca, co od razu

Wszystkie duchy wziął do chóru,
Wszystkie serca nastroił do wtóru

i grał na nich, jak mistrz potężny, pieśń przymierza z Panem? – Oto ten, którego kości w tej trumnie spoczywają, Jego nazwisko komuż dzisiaj nieznane?
Jego pieśni porywały niepojętą potęgą, unosiły niewysłowionym urokiem, zapalały świętym ogniem, a dziś jeszcze siła ich wpływu nie słabnie; one dziś jeszcze są krynicą ochłody dla ducha strapionego. Kwiaty jego poezyi mają tę woń nieokreśloną a uroczą, która cały umysł ogarnia, bo składają się na nią zapachy naszych lasów i puszcz litewskich i ogrodów, łanów dojrzałych i łąk zielonych, zdobnych we wzorzyste kobierce polnych kwiatów, przejmujących wonią powietrze ojczyste, zaprawione prochami ojców, którzy śpią w mogiłach po krwawych trudach i znoju. Pieśni jego strzelają w górę i kąpią się w niebios błękicie, a stamtąd spadają rosą poranną czystego natchnienia na kwiaty uczuć i zioła nadziei, gdy w skwarze nieszczęść i upale kłopotów więdnieć poczynają, aż serca się pokrzepią i dzwigną nową otuchą. On u tronu Niebios Królowy szukał natchnienia i z polskiej mowy składał harmonijne pienia na pokrzepienie dusz ludzkich, jakby mu aniołowie dostrajali lutnię do niebiańskich tonów. Jak owe trąby Chrobrego, o których wieść niesie, że zanurzone w Solawy, Łaby i Osy wodach, wydawały z szumem ich nurtów muzykę i pieśń tryumfów, unoszoną falami do morza, jak trąby kapłanów w Izraelu zapowiadały dzień uroczysty przejednania z Bogiem – tak i te pieśni Adama wskrzesząją pamiątkę dawnej chwały i przymierza z Bogiem, gdy słupy żelazne, bite niegdyś w nadgraniczne rzeki, już padły i gdy wrogie sąsiady już się worały w ojczyste miedze, a dziś już u ognisk domowych, a nawet u ołtarzy Pańskich obcą pieśń nam śpiewać każą.
A za to wszystko on niczego nie pragnął, krom tego, żeby: „od wioseczki do wioseczki, z borku do borku, ze smugów na smugi, śpiewano jego piosneczki” i pragnął „dożyć tej pociechy, żeby jego księgi zbłądziły pod strzechy.” Nie dożył jej niestety; ale jego pragnienie spełni się z czasem, bo jego pieśni mówią do ducha tego ludu, który „wierzy głęboko” i jest w nich „znajomość tych praw żywych, ” w które on sam wierzył.
Jak dąb rozłożysty, wysoko wyrosły na ojczystej dąbrowie, tem potężnie stoi, że korzenie głęboko zapuścił w łonie ziemi, tak pieśni Adama czerpią soki żywotne z przeszłości, podań, pojęć i wiary narodu i przezto trwały byt mają zapewniony, są czas i burze przeminą wobec nich bezsilne. Grunt jego duszy, z którego te pieśni wyrosły, jest tak do głębi religijny, że przez siedmnaście lat ostatnich żywota nie zaśpiewał nic, gdy na struny jego harfy rzuciła nieszczęsna ręka całun obłędu.
Pożal się Boże, że nie dane mu było nawet dokończyć tej wielkiej tragedyi nieszczęść narodu, jaką sobie w Dziadach wyśpiewać zamierzył. Nieszczęśliwy naród wytężał ucho w stronę Sekwany, czy nie usłyszy dalszego ciągu pieśni lecz czekał daremnie, a gdy sam piewca przed trzydziestu pięciu laty umarł w Carogrodzie, wtedy echem boleści odjękły wszystkie serca polskie, że nie stało już wieszcza, którego Bóg dał na te ciężkie, smutne dni, jak dawał proroków narodowi Izraelskiemu w dniach niewoli, gdy miasto święte było zburzone, a mury świątyni zapadły w gruzy.
To prawda, że ani poezya nie zgasła z nim razem, ani dar ten nie ustał w narodzie; ale i to pewna, że nie zawsze jej blaski są ognia Bożego odbiciem i że nie zawsze u świętego znicza wiary zapalają swoje pochodnie nasi poeci. Bo poezya jest córą niebios – i źle, jeśli tylko córką ziemi się staje; ona jest darem Bożym na pokrzepienie serc ludzkich i o tyle jest tylko chlebem dla ducha, o ile jest zgodna z duchem Bożym, bo inaczej chleb ten ma zakalec.
Daremnie stroić będziecie wasze lutnie! Struny rwać się będą, a nie dostroicie ich do tej wielkiej pieśni, która całą duszą narodu wstrząsnąć potrafi, jeśli sami ducha nie ogrzejecie w odwiecznej Miłości Boga.

Wiedzcie; że dla poety jedna tylko droga
W sercu szukać natchnienia i dążyć do Boga.

Tak mówi do was ta trumna, pieśniarze bez słuchaczy! a ów arcymistrz pieśni, psalmista Pański uczy: przystąpcie do Pana i oświecajcie się, a oblicza wasze nie będę zawstydzone.... albowiem u Pana jest zdrój żywota (Psalm 33, 5; 34, 6).
Na szczytach narodu pali się dzisiaj ogni błędnych wiele, a trąby ogłaszające fałsze, głośniejsze są niż te, które brzmią na Bożą chwałę: któż nam zaręczy, że one nigdy nie sięgną w doliny? Bezbożność naszych czasów stała się rzeczywistą potęgą: szerzy się szybko i coraz niższe warstwy ogarnia. Wobec niej ginie miłość Boga, ale z nią też miłość Ojczyzny liczy się do „średniowiecznych przesądów,” a gdy cała przeszłość narodu idzie w pogardę, dokądże oni poprowadzą na, tej drodze bez Boga przyszłe pokolenia!
Więc ten dzień dzisiejszy, to dzień, który uczynił Pan, bo tu w tym kościele świętych pamiątek, będziemy pokazywać grób poety i modlić za niego do boga, jego słowy powtarzając: „on był sługą Twojej wiary,” „on wsławił Twe Imię.”

Jeśli narody mają posłannictwo, to niezaprzeczoną jest rzeczą, że naród nasz wziął posłannictwo od Boga, które spełniał przez wieki w krwawych zapasach, broniąc chrześciańskiej wiary na wschodnich kresach Europy; a gdy przemoc pozbawiła go politycznego bytu i gdy nam w całym świecie dzwoniono na pogrzeb i „świstano w orzechy” wśród narodowych pieśni naszych wajdelotów, wtedy pokazał Bóg, że sanabiles fecit nationes (Sap. I, 14)[1], że nie umierają chrześciańskie narody, które od Boga pewne posłannictwo mają, jeszcze nie spełnione. To posłannictwo Polski ma się jednak obecnie spełniać, nie w krwawych zapasach, lecz w wiernem wyznawaniu tejże samej wiary praojców, wobec odszczepieństwa, które od Wschodu i bezbożności, która od Zachodu na Europę się rozlewa.
W takiejto chwili, gdy nas za umarłych ogłaszano, dał nam Bóg wieszcza, który na chrzcie świętym wziął imię, co znaczy po polsku „człowiek” – i przezeń pokazał światu naszej żywotności niezłomną potęgę i siłę. Jemu kazał w pieśniach dać chrześciańskiej prawdzie świadectwo wtedy, gdy najwięksi poeci w Europie pogańskie pieśni śpiewali. A tak Polska, która była chrześciaństwa przedmurzem, dopóki nie wytrąceno oręża z jej dłoni, stanęła teraz do walki na polu ducha, razem z tymi, którzy w innych krajach zapasy w obronie katolickiej wiary rozpoczęli. Między szermierzami tymi, którzy rozbudzali ducha katolickiego: we Francyi Chateaubriand, de Maistre, La Mennais, Montalembert, Lacordaire; w Irlandyi O’Connel; w Anglii Wiseman, Newman, Manning; we Włoszech Rosmini, Joachim Ventura; w Niemczech Stolberg, Görres, Möhler – będzie zawsze wspominane imię Mickiewicza, bo on pierwszy pieśnią chrześciańską tym zapasom zawtórował. Potęga jego geniuszu poruszyła naród, a indywidualność jego wywierała taki urok, że osobistym wpływem swoim coraz więcej szermierzy do tej walki dobierał i zyskiwał.
On nawrócił do katolickich przekonań wielkopolskiego poetę, Stefana Garczyńskiego; jemu zawdzięczają, jeden z największych naszych kaznodziejów, Hieronim Kajsiewicz, Semeneńko, Jański, Duński, Hube, nawrócenie na drogi Boże; w jego głowie powstała myśl założenia Zgromadzenia XX. Zmartwychwstańców. Pierwszym zawiązkiem tego było stowarzyszenie „Braci zjednoczonych,” które się za jego przewodem zawiązało dnia 19 grudnia 1834 r. po Spowiedzi i Komunii św. celem ćwiczenia się w pobożności i szerzeniu jej pomiędzy wygnańcami. Należeli do niego: Antoni Górecki, Cezary Plater, Stefan Witwicki, obaj Zalescy, Ignacy Domejko i Bohdan Jański.
Katolik z przekonania, pojmował Adam tę prawdę, że nie dosyć wyznawać wiarę, ale że jest obowiązkiem katolika ją szerzyć; więc miał to męstwo chrześciańskie, że w Lauzannie, pomiędzy protestantami w publicznych prelekcyach objaśniał chrześciańskiego poetę Prudencyusza, a nosił się z myślą wydawnictwa chrześciańskich autorów w tłómaczeniu.
Niczem to jednak w porównaniu z tym wpływem, jaki wywarł przez poezye swoje na serca narodu. Kto miał odwagę w Wilnie ogłosić w pierwszych tomikach poezyj swoich: Hymn na dzień Zwiastowania N. Panny Maryi, ten musiał naprawdę umieć „płakać i mówić pacierze,” a podobno w t. z. walce romantyków z klassykami odgrywał bardzo znaczną rolę ten właśnie moment religijnych przekonań. A tak, jak pomiędzy pierwszemi poezyami Hymn do Matki Boskiej zamieścił, tak i ostatnie swoje arcydzieło rozpoczął od wezwania Matki Boskiej, której w dziecinnych latach był przez matkę ofiarowany, będąc bliski śmierci i w Niej pokładał nadzieję, że go „powróci cudem na Ojczyzny łono;” a zakończył epopeę w uroczystość Matki Boskiej Zielnej.

Z gorącą wiarą łączyła się u Adama gorąca miłość Ojczyzny, bo jedno z drugiem zawsze idzie w parze. Miłość ojczyzny jest tak dawną, jak dawno ludy rolnicze osiadły na ziemi i poczęły ją w pocie czoła uprawiać; ona przykazaniem się stała, gdy Bóg ludowi wybranemu nadawał ziemię i dał czwarte przykazanie; ona uświęcona została, od kiedy Chrystus Pan nad przyszłym upadkiem swej ojczyzny zapłakał. Ta miłość ojczyzny wywołała natchnione treny Jeremiasza, który wyprosił sobie u króla Nabuchodonozora, gdy lud uprowadzono w niewolę, że mógł pozostać na gruzach zburzonej Jerozolimy, aby jej upadek opłakiwać. Ale gdy ręka niegodziwców zamordowała namiestnika Gedalię, wtedy prorok schronił się do Egiptu i tam podobno został przez wyrodnych ziomków ukamienowany. Taka była dola miłośnika ojczyzny, który od dziecięcych lat był przez Boga na proroka powołany, który wymawiał się od posłannictwa tego i wypraszał się mówiąc: A, a, a, Panie Boże, oto nie umiem mówić, bom ja jest dziecina (Jerem. 1, 6). Nie dziw, że przeklinał następnie, patrząc na niegodziwość żydów, dzień swego narodzenia: przeklęty dzień, któregom się urodził; dzień, którego mnie porodziła matka moja, niech nie będzie błogosławiony. Przeklęty mąż, który opowiedział ojcu memu rzekąc, urodził ci się syn mężczyzna (Jerem. 20, 14-15).
W tej trumnie przed nami, to nie prorok, bo on daru widzenia nie posiadał, ale pieśniarz od Boga wybrany, który dla Ojczyzny ponosił więzienie i wygnanie, który patrzał na świetne nadzieje, co zawiodły, i krwawe zapasy, co klęski tylko powiększyły, który widział, jak wróg pastwił się nad dziećmi szkolnemi i wywoził je w Sybir, i który wreszcie patrzał na swary i niezgodę tych, którzy tułaczy chleb jedząc na obcej ziemi, o to spory wiedli, jak ma być rządzona ta Polska, której jeszcze nie było, podczas gdy w Ojczyźnie wróg gospodarzył, jak „dzik zniszczenia.” To wielkie serce musiało cierpieć straszliwie i sam pono najlepiej ten ból oznaczył, gdy mówi o sobie: „Nazywam się milion, bo za miliony kocham i cierpię katusze; patrzę na ojczyznę biedną, jak syn na ojca wplecionego w koło.”
Cóż dziwnego, że gdy Jeremiasz w bólu i rozpaczy przeklinał dzień swego urodzenia, znalazło się na strunach naszych poetów wiele skarg i żalów, że w rozpaczy naród do rozpaczliwych kroków pobudzali. Do nich to odezwał się nasz wieszcz z upomnieniem: „Znam ja was! każda piosnka wajdeloty nieszczęścia wróży, jak nocnych psów wycie! Mordy, pożogi wy śpiewać lubicie: nam zostawiacie chwałę i zgryzoty!”
Ta jest bowiem najwyższa chrześciańskiego poety zaleta i jego geniuszu próba, że wśród nieszczęść i klęsk nie sarka, nie złorzeczy, lecz cierpienia poczytuje za pokutę, za ofiarę i poświęcenie, na przebłaganie win i całego narodu, gdy śpiewa: „Jak Ty na krzyżu – twój sługa, twe dziecię, niechaj tak cierpi i kocha na świecie!”
Jeremiaszowi dane było na gruzach śpiewać gorzkie treny; ale nasz pieśniarz i tej nie miał pociechy. On z drużyną wygnańców jadł gorzki chleb tułaczy, o kiju pielgrzymim wychodził co ranka patrzeć na wschód kędy we mgle oddalenia pragnął ujrzeć ojczystą ziemię, a co wiosny i jesieni pytał ptactwo wędrowne, czy czasem z nad Wilii i Niemna nie leci. Życia połowę przetęsknił, marząc o tem, że wróci może do opustoszalego domu rodzinnego i że go choć pies wierny pozna i powita. Modlił się do Najświętszej Panienki, żeby go powróciła cudem na Ojczyzny łono, ” – wymodlił, że kości jego ze czcią chowa cały naród w tych uświęconych podziemiach.
W tej duszy chrześciańskiego poety, odbijają się jak w zwiereledle cierpienia i męki wygnania, nieszczęścia i klęski narodu; ale mimo to przeważa w jego piersiach ta „prawda świętej wiary, że miłość, rządzi plemieniem człowieczem, że trofeami świata są ofiary.”
Ta myśl widoczna w jego piniach: w poświęceniu Grażyny, która męża ratuje od hańby, w Gustawie; który się przeradza w Konrada i ziemską miłość porzuca dla miłości ojczyzny: ta myśl przedewszystkiem świeci w bohaterze jego wielkiej epopei, w arcydziele, godnem poety chrześcianina, w spowiedzi Robaka na łożu śmiertelnem.
Miałożby to być nieprawdą, że trofeami świata są ofiary?
Gdyby się godziło umarłym przerywać, spokój i wywoływać królewskie cienie z grobów, wtedy wolałbym tu dzisiaj: Najmiłościwsi Panowie! spoczywający tutaj w majestacie grobowej pieśni! dajcie nam na chwilę posłuchanie. W tym dniu, który uczynił Pan! „onorate l’altissimo poeta”.
Ty, Najmiłościwsza Pani! której ofiara pozostanie po wszystkie czasy przykładem i wzorem dla Polek, bo zjednała nam przed czterema wiekami Litwę, a Chrystusowi dusze tego narodu – oto twej ofiary owoc jeszcze jeden. Tego największego naszego poetę zrodziła litewska ziemia, po Bogu więc Tobie zań trzeba dziękować, królowo, tu gdzie świątobliwych modłów Twoich świadek, wielki Krucyfix w ołtarzu, który jak wieść niesie, miał do ciebie przemówić, prawe ramię wyciąga w tę stronę, gdzie stanie trumna poety.
Gdy grób ten zwiedzać będą polskie niewiasty, niech sobie przypominają, w jak dalekie pokolenia i wieki płaci Bóg ofiarę, dla chwały Bożej i pospolitego dobra poniesioną.
Potomkowie Jagiełły, który w tym kościele chrzest święty, koronę i rękę Jadwigi otrzymał: Władysławy, Kazi-mierze, Zygmunty, którzyście Polsce królowali przez blisko dwa wieki i wodzili orły zwycięskie w trzy strony świata oto kniaziów litewskich potomek, co dźwignął sztandar upadły naszego imienia i tak go wyniósł wysoko przed światem swojem! pieśniami, że nawet ci, którzy o waszych zwycięstwach nie słyszeli, jego pieśni, na swoje języki tłomaczone, śpiewają!
Gdy królów nam Bóg zabrał, gdy wodzom oręż wypadł z ręki, gdy najdzielniejsi poszli z Ojczyzny na wygnanie, a nad ziemią ojczystą zaciężył kir żałoby i zawisła ołowiana chmura niewoli: jego wielkością dźwigał się naród. On mu upaść nie dał, krzepiąc nadzieję, i przezeń stało się u nas, co obiecywał prorok: starcom waszym sny śnić się będę, a młodzieńcy waszy widzenia mieć będę (Joel. 2, 23), a synowie człowieczy w zasłonie skrzydeł Twoich nadzieję mieć będę (Psalm. 35, 8).

Kiedy naród Izraelski w strasznym pogromie stracił wszystko co miał i to co najdroższe mu było, miasto święte i świątynia jerozolimska zapadły w gruzy, a sam wygnany ze ziemi swojej szedł w niewolę – wtedy kapłani uratowali święty ogień z ołtarza, który nigdy nie gasł. Skryli go potajemnie w dolinie, gdzie była studnia głęboka a sucha i obwarowali kamieniami, tak, iż nikomu to miejsce nie było wiadome. Kiedy zaś król perski pozwolił Żydom wrócić do ojczyzny, wtedy wnuki odszukały ową studnię, ale zamiast szczątków ognia, znaleźli tylko gęstą wodę. Ze zwątpienia opadly im ręce, ale Nehemiasz, pełen ufności w moc Bożą, kazał ofiarę i drzewo na ołtarzu polać wodą znalezioną, a gdy się słońce rozświeciło, które pierwej było za obłokami, zapalił się ogień wielki na ołtarzu. Wtedy kapłani i lud Wielbili Boga, a Nehemiasz się modlił: zgromadź rozproszenie nasze, wybaw tych, którzy są w niewoli, utrap tych, którzy nas uciskają i którzy nam w hardości krzywdę czynią (II. Machab. 1, 27-28).
Cóż wam się zda o bogu? Czy wszechmoc Jego osłabła i nie byłby mocen wody rozpalić w ogień i wskrzesić tego, co zgasło?
W rodzinnych stronach Adama, na Litwie, stłumił wróg wszelkie objawy życia i ogień święty miłości Ojczyzny, ukryty w najtajniejszych kryjówkach, zatopił we łzach i krwi. Jedyną warownią tego ducha jest jeszcze wiara święta i Kościół katolicki; ale dziś i ta ostatnia warownia chwieje się pod obuchem przemocy, bo kościoły wala się w gruzy, nowych stawiać, chylących się do upadku podźwignąć nie wolno, a niezliczoną ilość na schizmatyckie zamieniono cerkwie. Na lud przypadł głód, którym niegdyś groził Izraelitom prorok Amos: oto idą dni, mówi Pan i puszczę głód na ziemię: nie głód chleba, ani pragnienie wody, ale głód słuchania słowa Pańskiego (Amos 8, 11).
Spełnia się straszna groźba, którą zapowiadał w sejmowem kazaniu nasz Skarga; „język swój, w którym samym to królestwo miedzy wielkiemi onemi słowiańskiemi wolne zostało i naród swój pogubicie i ostatki tego narodu tak starego i po swiecie rozkwitnionego potracicie i w obcy się naród, który nas nienawidzi, obrócicie, jako się inszym przypadało. Będziecie nietylko bez pana krwie swojej i bez wybierania jego: ale też vez ojczyzny i królestwa swego; wygnańcy wszędzie nędzni, wzgardzeni, ubodzy, włóczęgowie, które popychać nogami, tam gdzie was pierwej ważono, będą”.
Już nas nikt za sojuszników mieć nie pragnie! Pogardzają nawet nami ci, których niegdyś sojusz z nami wyrwał z barbarzyństwa i sromotnej niewoli. Zawadzamy Słowianom dlatego, że ręki kata całować nie chcemy; zawadzamy Francyi, która nas kiedyś obietnicami wielkiemi łudziła, w zamian za krew hojnie i rozrzutnie przelewaną, gościnność wygnańcom dawała, a dziś już nawet obietnic się wypiera; zawadzamy wszystkim: „ach, tylko jeszcze Bogu jednemu nie zawadzamy!
Więc ten dzień który uczynił Pan, w którym prochy wieszcza tego wzięliśmy z obcej ziemi, ma być pamiątką i przypomnieniem, żeśmy przestali już liczyć na ludzką pomoc, a całą ufność pragniemy położyć nie w koniach i wozach, jedno imienia Pana Boga naszego wzywać będziemy (Psalm 19, 8).
Tu, na ojczystej miedzy, na rodzinnym zagonie, na tej ziemi, uświęconej krwią ojców i naszym znojem, a naszą lekkomyślnością tak srodze uszczuplonej, dla wszystkich dosyć pola do pracy i tej codziennej służby, której nie opiewają poeci, ale którą się dźwigają upadłe narody z niemocy w siłę, ze zwątpienia w ufność nową. Wodę łez i znoju wylewaną na taką codzienną ofiarę, rozpali Bóg wszechmocny we wielki ogień poświęcenia i zapału, jak uczynił przy ofierze Nehemiasza, gdy się słońce rozświeci, które teraz jest za obłokami.
Komuż nieznany ten szczegół z pierwszego pobytu Adama w Rzymie, dokąd przybyła wieść o wybuchu powstania listopadowego, że otworzywszy biblię natrafiono na słowa paralityka: Domine hominem non habeo (Jan 5, 7). [2] Trzydzieści i ośm lat leżał w niemocy nad sadzawką Siloe, a gdy go spytał Pan: „chcesz być zdrów?” – on zamiast odpowiedzi prostej: chcę – odrzekł: Panie, nie mam człowieka, żeby mię wpuścił do sadzawki. Rzekł mu Jezus, wstań, weźmij łoże twoje, a chodź (Jan 5, 8).
Od stu lat szukaliśmy człowieka, a Zbawiciel pytał narodu: „chcesz być zdrów?” – Chcesz być zdrów, paralityku pomiędzy narodami, wielki niegdyś, sławny i potężny narodzie polski? – Nie człowieka tobie szukać, lecz Chrystusa; nie sadzawek, które ludzie kopią i cystern, które nie mogą wody zatrzymać, lecz wrócić do Boga, źródła wody żywej (Jerem. 2, 13). Ten jest dzień, który uczynił Pan, aby mówiła do was ta trumna, i to wam przypominała, że Chrystus sam jeden mocen był powiedzieć paralitykowi „wstań“, bo i on razem z ojcami i braćmi wyczekiwał ratunku to od Napoleona I, to znów od Trzeciego, aż się przekonał, jak słabe są nadzieje na człowieku oparte!
Do was się to przedewszystkiem stosuje, młodzieży polska! bo wszakże to wy domagaliście się tego, żeby mieć naszego wieszcza między sobą, aż naród spełnił wasze życzenie, Ta trumna niech was uczy, że u Chrystusa tylko znaleźć możecie uzdrowienie, a nie u ludzi, których rozumy fałszywym blaskiem, jak szych i świecą nocną porą jak pruchno! Do was to odzywa się nasz wieszcz: „O młodzieży poczęta na przeszłości grobie, niech przeszłości duch polski spocznie na tobie; niech cię okryje skrzydły czarownemi; niech jak z rodzajnego drzewa, pełny owoc popłynie z głębi twojej duszy i przed oczyma słońca dojrzewa.“
Niech ten grób wieszcza, obok królewskich grobów, będzie nowym związkiem przeszłości z przyszłością, bo was, teraz pole przędzę dziejów naszych prząść dalej, ale jej nie przerywać. Boże wam daj! aby nić dziejowa w waszem ręku oświecona została słońcem, które dla nas było za chmurami, aby łzy nasze, krew i znój, któryśmy na dzieje nasze wylewali, rozgorzały dla was jasnym wolności płomieniem!
A teraz, wieszczu ukochany, czelnie cię przywitam imieniem duchowieństwa polskiego w tej starożytnej Katedrze, pełnej naszych odwiecznych, świętych pamiątek?
My wiemy, żeś był śmiertelny i grzeszny człowiek, ale z Bogiem umierałeś, a duchowieństwo całe przez wszystkie lata zanosiło modły do Boga i bezkrwawe Ofiary za duszę twoję, bośmy wszyscy od ciebie uczyli się kochać Ojczyznę i braci, boś ty miłość szerzył i nadzieję krzepił pieśniami swemi. Więc jak po latach trzydziestu i pięciu powiedział ci Pan: „wstań, weźmij trumnę twoję a chodź!“, tak wierzymy, że i duszy twojej powiedział już: „wstań,“ że „znalazłeś już tego, co zdoła zapłacić, rzetelnie, z lichwą i na czas – On w niebie!“
Naród oddał ci po śmierci cześć najwyższą, na jaką go stało, a Bog niech ci, piewco ukochany, zapłaci za to, żeś Polsce w nieszczęściach stał się krynicą nieustannej pociechy, stokrotnie i niech ci będzie miłościw, boś ty „zawsze szanował Imię Najświętszej Rodzicielki, boś kochał naród, boś kochał wiele, boś kochał wielu“. Jej obraz umieściliśmy w grobowcu twoim, aby ci za Jej przyczyną, za pieśni twoje dał Bóg śpiewać z aniołami pieśń wiekuistej chwały Boga Ojcu i Synowi i Duchowi świętemu. Amen.







  1. Przypis własny Wikiźródeł Biblia, Księga Mądrości, rozdział 1, wers 14: Creavit enim ut essent omnia, et sanabiles fecit nationes orbis terrarum: [...]Stworzył zaiste aby było wszystko, i zdrowymi uczynił narody całej ziemi, [...]
  2. Przypis własny Wikiźródeł Biblia, Ewangelia wg św. Jana, rozdział 5, wers 7: Respondit ei languidus: «Domine, hominem non habeo [...]»Odpowiedział Mu chory: «Panie, człowieka nie mam [...]»





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Chotkowski.