Z dramatów małżeńskich/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Z dramatów małżeńskich
Wydawca Księgarnia nakładowa L. Zonera
Data wyd. 1899
Druk Zakłady Drukarskie L. Zonera
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Mari de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XIV.
Burza. — Małżeństwo.

Zostawszy sam, p. de Nancey rzucił się na krzesło i czekał, by służba udała się na spoczynek. Gdy wszystko ucichło, w głębokim śnie pogrążone, Paweł spojrzał na zegarek. Była pierwsza godzina.
Wtedy lekkim krokiem, jak złodziej, przeszedł korytarz i wziął za klamkę drzwi prowadzących do buduaru. Lecz jakiemż było jego rozczarowanie, kiedy zastał drzwi te zamkniętemi na klucz?
Gorączka paliła skronie p. de Nancey...
Tam po za tą szklanną ścianą, „tuż przy nim, była ona śpiąca... Nie spowijały ją teraz suknie... była sama, bezbronna...
Hrabia owinął rękę chustką, chcąc silnemu uderzeniem zdruzgotać szybę...
Zapomniał o grożącem niebezpieczeństwie...
Podniósł rękę, gdy nagle uczuł dobrze mu znany zapach, którym przesiąknięte były wszystkie przedmioty należące do panny Lizely...
Czyżby ona była w pobliżu?...
Obejrzał się i spostrzegł, że okno od buduaru nie było domknięte...
Wszedł do wnętrza. Z przyległego pokoju przez drzwi otwarte wpadały snopy bladego światła, rozlewając się na dywanie pokrywającym posadzkę.
Hrabia stanął na progu, słuchał i patrzył...
Na łóżku wśród batystu i koronek leżała Blanche uśpiona... Oddech jej był ciężki, sen niespokojny. — Na wpół otwarte usta szeptały niewyraźnie imię Pawła...
Pan de Nancey przestąpił próg i zamknął drzwi za sobą.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Dzień następny dla dwojga kochanków był dniem niezrównanego szczęścia i upojenia.
Paweł spędził dzień cały u stóp panny Lizely, która nie tylko przebaczyła mu to, co zaszło, lecz zdawała się stokroć więcej upojona miłością i szczęściem, niż w wilję dnia tego.
Ufała w przyszłość, wierzyła w prawdę uczucia...
Wróciwszy do domu, pan de Nancey kazał sobie przyrządzić kąpiel, zjadł wyborne śniadanie, ubrał się starannie i wydał rozkazy służbie, by w razie przybycia pewnej damy, pytającej o niego, odpowiedzieli, iż wyjechał do Anglji, nie oznaczając dnia powrotu.
Zadowolony z siebie i całkiem spokojny, udał się niezwłocznie do Montmorency.
Mikołaj Bouchard powitał serdecznie przybyłego.
— Jakże się podróż powiodła drogi hrabio?
— Wybornie! — lecz gdzież Małgorzata, moja najdroższa narzeczona?
— Wzdycha i czeka niecierpliwie na ciebie. A jak zdrowie kochanego księcia?
— Wuj był niezmiernie rad, że przyjechałem go odwiedzić, — lecz jest bardzo cierpiący, pochylił się widocznie... nie długo już pociągnie...
Na trzeci dzień hrabia wysłuchać musiał treści intercyzy. Mikołaj Bouchard wymagał tej formalności.
Były sklepikarz, upojony szczęściem, postąpił więcej jak przystało na wielkiego pana, niż na ostrożnego i kochającego ojca rodziny.
Córce wyznaczał posag złożony z 700,000 fr., nie czyniąc żadnych zastrzeżeń i oddając majątek ten zięciowi do dyspozycji.
Nareszcie błysnął dzień, mający być najpiękniejszym dniem w życiu człowieka.
Świadkowie stawili się wcześnie w pałacyku Boucharda.
Wreszcie nadeszła Małgorzata.
Mało komu danem było widzieć w życiu tak, piękną postać, nacechowaną anielską niemal niewinnością. — Paweł był olśniony widokiem narzeczonej. Zapomniał, że Blanche Lizely istniała na świecie.
Orszak złożony z siedmiu osób, zajął cztery uherbowane pojazdy.
Brak widzów był jedyną chmurą, zasępiającą radość Mikołaja Boucharda. Lecz nie śmiał iść przeciwko woli pana hrabiego, swego zięcia.
W merostwie zatrzymano się przez krótką chwilę, w kościele za to ceremonja ślubu trwała całą godzinę.
Chór śpiewaków sprowadzonych z Paryża odśpiewał mszę.
Ksiądz proboszcz z Montmorency przemawiał do nowożeńców.
Małgorzata nie taiła wzruszenia i radości, którą była przejęta. Paweł był też wzruszony — znalazł tylko, że msza za długo trwała.
Po śniadaniu Paweł wziął pod rękę nieco oszołomionego winem teścia, a zaprowadziwszy go do biblioteki pełnej wspaniale oprawnych dzieł, których Mikołaj Bouchard nigdy nie czytał, rzekł, kładąc przed nim plikę papierów.
— Oto drogi ojcze spis moich długów, które raczysz może uregulować.
— Ależ czemu nie zajmiesz się tem sam drogi zięciu?
— Bo wyjeżdżam...
— Wyjeżdżacie! — zawołał Mikołaj Bouchard osłupiały.
— Tak za dwie godziny, wyjeżdżamy do Włoch, tam spędzimy miodowe miesiące.
— A ja o tem nie nie wiedziałem! — jęknął poczciwy starzec zgnębiony.
— Nie wspominałem ci o tem mój ojcze, myśląc, iż nie zapomniałeś, że w świecie arystokratycznym moda ta, jest prawem...
Wspomnienie arystokratycznego świata zamknęło usta byłemu kupcowi.
— Pamiętałem o tem... lecz to nie przeszkadza, że mnie to mocno zgnębiło... Nie będziecie przynajmniej długo podróżować?...
— Sześć tygodni, lub dwa miesiące...
— To dla mnie wieczność cała... nie widzieć tak długo dziecka swego!... Piszcie choć czasem do mnie...
— Będziemy i to często, obiecuję ci ojcze...
— Pieczętujcie listy herbową pieczątką... Wiadomości od was będą osładzać moją samotność. Ale, ale, przyniesiono właśnie karty, uwiadamiające o waszym ślubie...
— Porozsyłasz je ojcze...
— Tak, moim znajomym, lecz twoich nie znam...
— To ja zaadresuję koperty niezwłocznie.
Dwaj mężczyźni usiedli przy biurku. Ojciec składał karty z brystolu, zięć pisał adresy na kopertach.
Nagle w głowie Pawła zrodziła się myśl:
— Trzeba jednak, żeby Blanche wiedziała, czego się trzymać — niechże mnie napróżno nie oczekuje. Poślę jej list z uwiadomieniem o ślubie, będzie to skutecznem lekarstwem...
I pewną ręką, tą samą, która trzy dni temu nazad drżała, dotykając sukni Blanche, nakreślił adres:

Do Pani Lizely
Właścicielki
w Ville-d’ Avray.

Tak uczyniwszy zadość obowiązkom, Paweł powrócił do żony, która wraz z panną służącą, kończyła pakowanie rzeczy.
W parę godzin potem, w przedziale pierwszej klasy zasiedli hrabia i hrabina de Nancey, wyruszając w podróż na południe.
Powróćmy do Ville-d’Avray.


Od czterech dni Blanche szalała z niepokoju, przedtem szalała z miłości.
Zdziwiona i zaniepokojona milczeniem Pawła, w dwa dni po jego odjeździe, udała się sama do Paryża, na ulicę de Boulogne.
Tam stosownie do rozkazu, służba hrabiego odpowiedziała na zadane pytania, że p. de Nancey wyjechał niespodziewanie do Anglji, nie oznaczając, kiedy powróci.
Blanche zrozumiała, że wyjazd ukrywał katastrofę, — lecz jaką?... Może wierzyciele ścigali Pawła. Może dopuścił się on jakiego czynu wątpliwego, który da się wytłomaczyć wielkim brakiem pieniędzy, a którego jednak usprawiedliwić niepodobna...
Lecz jeśli tak było w istocie. to czemu nie wrócił się do niej?... Wszak była prawie już żoną jego... jej majątek miał go wkrótce zbogacić...
I umysł biednej kobiety błąkał się po manowcach, nie znajdując chwili spokoju. Przypuszczała wszystko, oprócz zdrady — i cierpiała strasznie...
Wreszcie siódmego dnia Tomas przyniósł jej wraz z gazetami list.
Panna Lizely pochwyciła kopertę, lecz ujrzawszy, że była to karta z zawiadomieniem, chciała rzucić ją na bok nie otworzywszy nawet. Lecz ręka jej mimo woli rozdarła kopertę.
Spojrzała na kartę i oczy jej otwarły się szeroko... Trupia bladość powlokła oblicze — dreszcz przebiegł po całem ciele...
Przeczytała następujące wyrazy:

„Hrabia Paweł de Nancey ma honor zawiadomić Panią o ślubie swym z panną? Małgorzatą Bouchard, w Montmorencey.“

Panna Lizely sądziła, że śni... lecz odczytawszy dwa razy straszne słowa, szepnęła słabym głosem:
— Ah! podły!
I padła bez zmysłów na podłogę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.