Strona:PL X de Montépin Z dramatów małżeńskich.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ksiądz proboszcz z Montmorency przemawiał do nowożeńców.
Małgorzata nie taiła wzruszenia i radości, którą była przejęta. Paweł był też wzruszony — znalazł tylko, że msza za długo trwała.
Po śniadaniu Paweł wziął pod rękę nieco oszołomionego winem teścia, a zaprowadziwszy go do biblioteki pełnej wspaniale oprawnych dzieł, których Mikołaj Bouchard nigdy nie czytał, rzekł, kładąc przed nim plikę papierów.
— Oto drogi ojcze spis moich długów, które raczysz może uregulować.
— Ależ czemu nie zajmiesz się tem sam drogi zięciu?
— Bo wyjeżdżam...
— Wyjeżdżacie! — zawołał Mikołaj Bouchard osłupiały.
— Tak za dwie godziny, wyjeżdżamy do Włoch, tam spędzimy miodowe miesiące.
— A ja o tem nie nie wiedziałem! — jęknął poczciwy starzec zgnębiony.
— Nie wspominałem ci o tem mój ojcze, myśląc, iż nie zapomniałeś, że w świecie arystokratycznym moda ta, jest prawem...
Wspomnienie arystokratycznego świata zamknęło usta byłemu kupcowi.
— Pamiętałem o tem... lecz to nie przeszkadza, że mnie to mocno zgnębiło... Nie będziecie przynajmniej długo podróżować?...
— Sześć tygodni, lub dwa miesiące...
— To dla mnie wieczność cała... nie widzieć tak długo dziecka swego!... Piszcie choć czasem do mnie...
— Będziemy i to często, obiecuję ci ojcze...
— Pieczętujcie listy herbową pieczątką... Wiadomości od was będą osładzać moją samotność. Ale, ale, przyniesiono właśnie karty, uwiadamiające o waszym ślubie...
— Porozsyłasz je ojcze...
— Tak, moim znajomym, lecz twoich nie znam...