Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut/Rozdział IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut
Data wyd. 1925
Druk Drukarnia Sukcesorów T. Jankowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Stefan Gębarski
Tytuł orygin. De la Terre à la Lune
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ IX.
Sprawa prochu.

Pozostała do rozpatrzenia sprawa prochu. Publiczność z niepokojem oczekiwała załatwienia tej sprawy. Wobec rozmiarów pocisku i długości armaty, jaka ilość prochu będzie potrzebna do spowodowania wystrzału?
Straszna ta materja wybuchowa, opanowana przez genjusz człowieka, będzie musiała być tu zastosowana w nieznanych dotąd, proporcjach.
Powszechnie jest wiadomem, iż proch został wynaleziony w czternastym wieku, przez mnicha Schwartza, który życiem przypłacił swoje odkrycie. Obecnie jednak zostało stwierdzone, że historję tę zaliczyć należy do szeregu legend średniowiecza. Prochu nie wynalazł nikt, gdyż wywodzi on swój ród w prostej linji od ogni sztucznych, składających się, jak i proch, z siarki i saletry.
Ale, jeśli uczeni nawet z uporem powtarzają zmyśloną historję wynalezienia prochu, mało kto zdaje sobie sprawę z jego potęgi fizycznej. Otóż nad sprawą tą należy się głębiej zastanowić, by ocenić znaczenie pytania, jakie musiał rozstrzygnąć komitet „Gyn-Klubu“.
Litr prochu waży około dziewięciuset gramów, wydaje on przy wybuchu czterysta litrów gazu, który, wytwarzając się i znajdując pod działaniem temperatury dochodzącej do dwuch tysięcy czterystu stopni, wypełnia przestrzeń czterech tysięcy litrów. Waga prochu odnosi się do wagi powstających z niego gazów, jak jeden do czterech tysięcy. Z tego można wnosić, jak strasznem jest ciśnienie tych gazów, stłoczonych w przestrzeni cztery tysiące razy za małej dla ich objętości.
Wszystkie te dane posiadali członkowie komitetu, gdy następnego dnia zebrali się na trzecie posiedzenie. Barbicane udzielił głosu majorowi, który podczas wojny był dyrektorem prochowni.
— Drodzy towarzysze! — zaczął ten znakomity chemik. — Muszę wam przedewszystkiem podać kilka niezbitych liczb, które posłużą nam za podstawę. Pocisk dwudziestocztero funtowy, o którym w tak poetyczny sposób mówił nam przedwczoraj szanowny pan Maston, wyrzuca armata przy pomocy zaledwie szesnastu funtów prochu.
— Czy pan jest pewny tych liczb? — zapytał Barbicane.
— Najzupełniej! — odpowiedział major. — Armata Armstronga zużywa zaledwie siedemdziesiąt pięć funtów prochu i wyrzuca pocisk, ważący ośmset funtów, a kolumbiadę Rodmana nabija się stoma sześćdziesięcioma funtami, choć pocisk jej waży pół tonny. Dane te nie mogą podlegać żadnej wątpliwości, gdyż sam je zamieszczałem w sprawozdaniach dowództwa artylerji.
— Doskonale — rzekł generał.
— Z liczb tych — dowodził dalej major, — wyciągnąć można wniosek, że ilość prochu nie zwiększa się z wagą pocisku. Jeżeli bowiem na pocisk dwudziestoczterofuntowy potrzeba było szesnaście funtów prochu, innemi słowy: jeśli w zwyczajnych działach używa się ilość prochu równającą się dwu trzecim pocisku, to stosunek ten nie jest bynajmniej stałym ani niezmiennym. Zastanówcie się panowie, że przy pocisku, ważącym pół tonny, ilość zużytego prochu sprowadzała się zaledwie do stu sześćdziesięciu funtów.
— Co pan chce przez to powiedzieć? — zapytał Barbicane.
— Gdyby rozszerzyć tę teorję — zawołał J.T. Maston, — doszlibyśmy do tego, że po zbudowaniu odpowiednio wielkiego pocisku, możnaby się obejść bez prochu.
— Nasz przyjaciel Maston jest figlarzem w najpoważniejszych nawet rzeczach — odpowiedział major. — Za chwilę zaproponuję panom taką ilość prochu, że zadowoli ona jego miłość własną, jako zapalonego artylerzysty. Muszę jednak zaznaczyć jeszcze, iż podczas wojny i przy największych rozmiarach działa, ilość prochu zredukowana została do jednej dziesiątej wagi pocisku.
— Tak jest, rzeczywiście — oświadczył Morgan. — Ale zanim określimy ilość prochu, nie od rzeczy będzie zastanowić się nad jego rodzajem.
— Powinniśmy użyć grubego prochu — odpowiedział major, — gdyż wybucha on szybciej, niż drobny.
— Bez wątpienia — zaoponował generał, — ale daje on bardzo dużo osadu, a przez to zanieczyszcza działo.
— Stanowi to rzeczywiście bardzo poważną prawdę, jeśli armata ma służyć czas dłuższy, ale nie chodzi o to. My nie mamy potrzeby obawiać się eksplozji, ale ważnem jest dla nas, by proch zapalał się momentalnie i aby jego działanie mechaniczne było możliwie najwyższe.
— Możnaby wreszcie — zaproponował J.T. Maston — zrobić kilka otworów i jednocześnie w kilku punktach podpalić proch.
— To jest również możliwe — odpowiedział Elphiston, — ale wprowadzałoby nowe komplikacje. Obstaję więc przy grubym prochu, który najlepiej odpowiada naszym wymaganiom.
— Niech i tak będzie — zgodził się generał.
— Rodman używał do swej kolumbiady — ciągnął dalej major — prochu grubości kasztanów, a tak twardego i połyskliwego, że nie pozostawiał żadnego śladu na dziale. Proch ten zapalał się momentalnie i nie niszczył luf.
— Zdaje mi się — zakonkludował J.T. Maston, — że nie mamy potrzeby wahać się dłużej i zgodzimy się na ten rodzaj prochu.
Barbicane nie brał dotąd udziału w dyskusji. Pozwalał wypowiadać się innym, a sam słuchał tylko. Widać było, iż posiadał własny pogląd na te sprawy, nie zdradzał się z nim jednak i rozpytywał się tylko:
— Jaką więc ilość proponujecie panowie ostatecznie?
Członkowie komitetu pytająco spojrzeli po sobie.
Dwieście tysięcy funtów — odrzekł wreszcie Morgan.
— Pięćset tysięcy — poprawił major.
— Ośmset tysięcy — wołał J.T. Maston.
Tym razem Elphiston nie śmiał już posądzać swego kolegi o przesadę. Wszak chodziło tu o wystrzelenie na księżyc pocisku ważącego dwadzieścia tysięcy funtów i o nadanie mu szybkości początkowej dwunastu tysięcy jardów na sekundę.
Gdy członkowie komitetu wypowiedzieli swe sprzeczne ze sobą zdania, nastała chwila męczącej ciszy.
Przerwał ją prezes Barbicane.
— Dzielni moi towarzysze! — zaczął spokojnym tonem. — Wychodzę z założenia, iż wytrzymałość naszego działa w warunkach, które już omówiliśmy, jest prawie nieograniczona. Zrobię więc zapewne niespodziankę naszemu kochanemu Mastonowi, jeśli oświadczę, że był on zbyt skromnym w swych obliczeniach i zaproponuję, byśmy poprostu podwoili zaproponowaną przez niego ilość.
J. T, Maston aż podskoczył na swym fotelu.
— Miljon sześćset tysięcy funtów? — zawołał.
— Najdokładniej.
— Ależ w takim razie trzebaby powrócić do mojego typu armaty o półmilowej długości.
— Naturalnie — dorzucił major.
— Miljon sześćset tysięcy funtów prochu zajmie przestrzeni około dwudziestu dwuch tysięcy stóp sześciennych — obliczał szybko sekretarz „Gyn-Klubu“, — tymczasem cała nasza arm ata mieć będzie pięćdziesiąt cztery tysiące stóp sześciennych objętości, będzie więc prawie do połowy wypełniona i lufa okaże się za krótką, by napór gazów na pocisk mógł być dostatecznie silny.
Uwaga była słuszną. Trzeba to było przyznać. Spojrzenia obecnych zwróciły się ku Barbicane’owi.
— Ja jednak obstaję przy tej ilości prochu — spokojnie oświadczył prezes. — Pomyślcie tylko: miljon sześćset tysięcy funtów prochu wytworzy sześć miljardów litrów gazu. Sześć miljardów! Słyszycie, panowie?
— Ale jak to wykonać? — pytał generał.
— Bardzo łatwo: trzeba zredukować tę olbrzymią ilość prochu, ale utrzymać całą jej mechaniczną potęgę.
— No tak, ale w jaki sposób?
— Zaraz to panom wytłomaczę — odpowiedział z prostotą Barbicane.
Słuchacze pożerali go oczami i nastawiali uszu.
— Jest to rzecz zgoła łatwa. W bardzo prosty sposób można sprowadzić tę olbrzymią masę prochu do ilości cztery razy mniejszej. Znacie panowie wszyscy celulozę?...
— Ach, teraz pana rozumiem, kochany panie Barbicane — zawołał major.
— Celulozę otrzymuje się w stanie doskonałej czystości z rozmaitych roślin, ale przeważnie z bawełny. Otóż ta bawełna w połączeniu z kwasem azotowym daje substancję prawie nierozpuszczalną, łatwopalną i gwałtownie wybuchową. Wynalazł ją w roku 1832 chemik francuski, Braconnot i nazwał xyloidiną. W roku 1838 inny uczony francuski, Pelouse, ustalił różne jej właściwości, a wreszcie w roku 1846 Schonbein, profesor chemji w uniwersytecie Bazylejskim zaproponował xyloidinę jako doskonały materjał strzelniczy i wybuchowy, zastępujący doskonale proch i nawet przewyższający go pod wieloma względami.
— To pyroxylina! — zawołał Elphiston.
— Bawełna strzelnicza. — dodał Morgan.
— I ani jeden amerykanin nie przyłożył ręki do tego wspaniałego wynalazku, — zauważył z westchnieniem J.T. Maston, urażony w swej dumie narodowej.
— Niestety żaden, — odpowiedział major.
— Mogę jednak pocieszyć pana Mastona, — dodał przewodniczący — że wynalazek pewnego naszego rodaka łączy się ściśle ze sprawą celulozy, gdyż kolodjum, które tak szerokie znalazła zastosowanie zwłaszcza w fotografji, jest wynalazkiem Maynard’a, podówczas studenta medycyny w Bostonie, który rozpuścił watę strzelniczą w roztworze eteru i alkoholu i otrzymał w ten sposób kolodjum.
— Niech żyje Maynard i wata strzelnicza! — wołał już ucieszony sekretarz „Gyn-Klubu“.
— Wracam do pyroxyliny, — mówił tym czasem Barbicane. — Znacie panowie wszyscy jej właściwości, które czynią ją bardzo cenną dla nas. Wytwarza ją się bardzo łatwo z bawełny zanurzonej przez piętnaście minut w dymiącym kwasie azotowym, którą następnie myje się wodą i suszy, oto wszystko.
— Rzeczywiście, nic łatwiejszego, — przygnał Morgan.
— Prócz tego pyroxylina nie przyjmuje wilgoci, co dla nas posiada pierwszorzędną wagę, gdyż ładowanie armaty trwać będzie kilka dni. Wreszcie pyroxylina wybucha przy siedemdziesięciu stopniach zamiast dwustu czterdziestu, tak, iż podpalić ją można na warstwie prochu i wybuchnie ona, zanim proch zdąży się zająć.
— Bardzo słusznie — przytwierdził major.
— Tylko że jest ona wiele droższa.
— Co to znaczy? — żachnął się Maston.
— A przedewszystkiem — ciągnął dalej Barbicane — pyroxylina nadaje pociskom cztery razy większą szybkość, niż zwyczajny proch; a jeśli dodamy do pyroxyliny dwie dziesiąte potasu siła jej powiększa się jeszcze znaczniej.
— Czy to będzie konieczne? — zapytał major.
— Nie przypuszczam — odrzekł Barbicane. — W każdym razie zamiast miljona sześciuset tysięcy funtów prochu będziemy potrzebowali czterysta tysięcy pyroxyliny, a całą tę ilość będziemy mogli pomieścić w dwudziestusiedmiu stopach sześciennych, i w ten sposób pocisk będzie się znajdował na przestrzeni siedmiuset stóp lufy armatniej pod działaniem sześciu miljardów litrów gazu, zanim skieruje swój bieg ku księżycowi.
Na tem zamknięto trzecie posiedzenie komitetu. Barbicane i trzej jego nieustraszeni koledzy, dla których nie istniały żadne niemożliwości, rozstrzygnęli tak ważne sprawy, jak wybór prochu, pocisku i armaty.
Plan został ułożony, należało go tylko wykonać.
— Ale była to tylko bagatelka — jak się wyraził J.T. Maston.

———


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: Stefan Gębarski.