Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut/Rozdział VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut
Data wyd. 1925
Druk Drukarnia Sukcesorów T. Jankowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Stefan Gębarski
Tytuł orygin. De la Terre à la Lune
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VIII
Dzieje armaty.

Uchwały, powzięte na pierwszem posiedzeniu komitetu, wywarły ogromne wrażenie wśród publiczności. Niektórzy bojaźliwi ludzie uczuwali dreszcz, na myśl o pocisku, ważącym dwadzieścia tysięcy funtów, wyrzuconym w przestrzeń. Zapytywano się, jakaż będzie armata, która podobnemu pociskowi zdoła nadać odpowiednią szybkość. Protokuł z następnego posiedzenia komitetu musiał wyjaśnić wszystkie te sprawy.
Nazajutrz wieczorem, czterej członkowie komitetu zasiadali znów przed górą zakąsek i prawdziwem morzem herbaty.
Dyskusja rozpoczęła się natychmiast i tym razem bez niepotrzebnych wstępów.
— Drodzy koledzy! — rozpoczął Barbicane. — Zajmiemy się obecnie armatą, jej długością, formą, wagą i materjałem, z jakiego należy ją zbudować. Prawdopodobnie zmuszeni będziemy dać jej rozmiary olbrzymie, ale największe nawet trudności potrafił już zwalczyć genjusz naszego przemysłu, Raczcie mnie więc wysłuchać i nie szczędźcie mi zarzutów. Nie obawiam się ich zgoła.
Zebrani przytakująco kiwali głowami.
— Przypomnijmy sobie przedewszystkiem — ciągnął dalej Barbicane, — do jakich wyników doprowadziła nas wczorajsza dyskusja i stoi przed nami obecnie pytanie: w jaki sposób można nadać siłę początkową dwunastu tysięcy jardów na sekundę pociskowi, ważącemu dwadzieścia tysięcy funtów i mającemu dziesięć stóp średnicy?
— Tak, to jest nasze zadanie! — potwierdził Elphiston.
— Idę więc dalej! — mówił Barbicane. — Gdy pocisk zostaje wyrzucony w przestrzeń co się z nim dzieje? Znajduje się pod działaniem niezależnych od siebie sił: oporu powietrza, siły atrakcyjnej ziemi i ruchu, który został mu nadany.
Rozpatrzmy te trzy siły. Opór powietrza nie odgrywa tu poważniejszej roli. Pas powietrza, okalający ziemię, ma zaledwie czterdzieści mil grubości. Przy szybkości dwunastu tysięcy jardów na sekundę, pocisk przebędzie go w przeciągu pięciu sekund, a jest to zbyt krótka chwila, by należało zastanawiać się nad działaniem oporu powietrza. Przejdźmy więc do siły atrakcyjnej ziemi, czyli do ciążenia ku niej naszego pocisku.
Wiemy, iż działanie to zmniejszać się będzie w miarę zwiększania się odległości. Fizyka poucza nas dalej, że ciało, spadające na ziemię, robi na sekundę około pięciu metrów, gdyby jednak to ciało spadało z wysokości dwustu pięćdziesięciu siedmiu tysięcy pięciuset czterdziestu dwóch mil, czyli, inaczej mówiąc, z księżyca, robiłoby ono zaledwie 1⅓ milimetra na sekundę, co równa się prawie bezruchowi. Chodzi więc o to, by przezwyciężyć tę siłę atrakcyjną, a to da się wykonać jedynie przez siłę wystrzału.
— To jest cała trudność! — zgodził się major.
— Ale my ją przezwyciężymy! — wywodził dalej Barbicane. — Gdyż siła wystrzału, jakiej potrzebujemy, zależna jest od długości armaty i od ilości użytego prochu, co znowu warunkuje się wzajemnie. Zajmijmy się więc dziś rozmiarami działa.
— Bardzo słusznie! — zauważył generał.
— Dotychczas największe działa, olbrzymie Kolumbiady, nie przekraczały dwudziestu pięciu stóp długości: naszym udziałem będzie zadziwić świat rozmiarami, jakie będziemy zmuszeni zastosować.
— Naturalnie! — zawołał J.T. Maston — i ja ze swej strony głosowałbym za działem mającem conajmniej pół mili długości!
— Pół mili!?... — zawołali jednocześnie major i generał.
— Tak, pół mili i okazałoby się ono jeszcze o połowę za krótkie. — Ależ, panie Maston, — odpowiedział Morgan — pan przesadza.
— Wcale nie, — upierał się sekretarz, — i nie rozumiem, dlaczego zarzuca mi pan przesadę.
— Gdyż idzie pan za daleko.
— Musi pan wiedzieć, panie generale, — oświadczył J.T. Maston, — że artylerzysta jest jak pocisk i nigdy nie może iść za daleko.
Dyskusja przechodziła w sprzeczkę, ale załagodził ją natychmiast przewodniczący.
— Spokoju, drodzy przyjaciele, rozmawiajmy na chłodno. Naturalnie potrzebujemy działa o ogromnej sile, a długość jego zabezpieczy nas przed siłą gazów, które muszą się wytworzyć, ale byłoby bezcelowem przekraczać granice konieczności.
— Naturalnie! — przyświadczył major.
— Jakie zasady są stosowane w tych wypadkach? Zasadniczo, długość działa powinna być dwadzieścia pięć razy większa od przecznicy pocisku, a waga działa od dwustu trzydziestu pięciu do dwustu pięćdziesięciu razy przewyższać wagę tego pocisku.
— To nie wystarcza! — gwałtownie oponował J.T. Maston.
— Zgadzam się z panem, szanowny przyjacielu; istotnie, stosując tę proporcję, do wyrzucenia pocisku, mającego dziewięć stóp i ważącego trzydzieści tysięcy funtów, wystarczyłoby działo długości dwustu dwudziestu pięciu stóp i ważące wszystkiego siedem miljonów dwieście tysięcy funtów.
— To śmieszne! — zawołał J.T. Maston. — Lepiej wziąć pistolet.
— Ja też tak myślę, — mówił Barbicane — i dlatego proponuję, byśmy czterokrotnie podnieśli te proporcje i długość naszego działa oznaczyli na dziewięćset stóp.
Generał i major stawiali pewne zarzuty tej propozycji, wobec jednak gorącego poparcia ze strony sekretarza „Gyn-Klubu", została ona ostatecznie przyjęta.
— A teraz, — mówił Elphiston, — musimy zastanowić się nad grubością działa.
— Proponowałbym, — zabrał głos Barbicane, — by ściany jego miały sześć stóp grubości.
— Nie zamierza pan chyba umieścić tego olbrzyma na jakiejś podstawie? — zauważył major.
— To jednak byłoby wspaniałe! — wołał J.T. Maston.
— Ale nie wykonalne! — odpowiedział Barbicane. — Nie, jestem zdania, że działo to należy umieścić wewnątrz ziemi, opasać obręczami z kutego żelaza i obmurować kamieniami i wapnem. Tak odlane działo należy dokładnie obrobić wewnątrz, by najmniejsza ilość gazu nie mogła się zatracić, lecz cała siła wybuchowa prochu poszła na wyrzucenie wystrzału.
— Hurra! — wołał J. T. Maston. — Już mamy nasze działo!
— Jeszcze nie! — zaśmiał się Barbicane, ruchem ręki uspokajając swego niecierpliwego przyjaciela.
— Dlaczego? — Gdyż nie przedyskutowaliśmy jeszcze jego formy. Czy to ma być armata, kartaczownica czy mitraljeza?
— Armata. — odpowiedział Morgan.
— Kartaczownica. — oświadczył major.
— Mitraljeza! — wołał J.T. Maston.
Wszczęła się nowa, bardzo ożywiona dyskusja, gdyż każdy z uczestników bronił swego zdania, ale przewodniczący uciszył spierających się.
— Moi przyjaciele! — rzekł. — Pogodzę was natychmiast. Nasza Kolumbiada posiadać musi właściwości wszystkich tych trzech typów. Będzie to armata, gdyż magazyn, mieszczący proch, będzie miał tę samą przecznicę, co i lufa. Będzie to kartaczownica, gdyż wyrzuci ona rodzaj granatu czy kartacza. Wreszcie, będzie to mitraljeza, gdyż umieszczona pod kątem dziewięćdziesięciu stopni, będzie ona niewzruszenie związana z ziemią i nada pociskowi całą zawartą w niej siłę wybuchową.
— Zgoda! — zawołali wszyscy trzej członkowie komitetu.
— Jeszcze jedno pytanie! — odezwał się Elphiston. — Czy działo nasze będzie gwintowane?
— Nie! — odpowiedział Barbicane. — Chodzi nam o uzyskanie olbrzymiej szybkości początkowej, a panowie wiecie, że pocisk wylatuje o wiele wolniej z dział gwintowanych, niż gładkich.
— To słuszne!
— Teraz działo nasze jest już skończone! — wołał J.T. Maston.
— Nie zupełnie jeszcze — powstrzymał go przewodniczący.
— Dlaczego?
— Bo nie wybraliśmy jeszcze metalu, z jakiego ma być odlana nasza armata.
— Uczynimy to zaraz.
Członkowie komitetu połknęli po tuzinie kanapek, zapili je herbatą i dyskusja potoczyła się dalej.
Szanowni koledzy! — zaczął po przerwie Barbicane. — Działo nasze powinno posiadać dużą wytrzymałość, powinno być trwałe, odporne na gorąco i działanie kwasów.
— Co do tego, niema dwóch zdań! — po^ chwycił major, — a ponieważ potrzebować będziemy ogromnych ilości metalu, więc wybór nie będzie trudny.
— Proponowałbym, — zauważył generał, — byśmy się zgodzili na najlepszy ze znanych dotąd spławów, a mianowicie, na połączenie miedzi z cyną.
— Drodzy przyjaciele! — oświadczył przewodniczący, — przyznaję, że to połączenie wydało dotychczas najlepsze rezultaty, ale kosztowałoby ono zbyt drogo i byłoby na domiar bardzo trudne do wykonania. Myślę więc, że powinniśmy się zgodzić na metal również dobry, ale o wiele tańszy, a mianowicie na lane żelazo. Jakie jest pańskie zdanie w tej kwestji, panie majorze?
— Najzupełniej zgadzam się z panom. — odrzekł major.
— Istotnie — podjął Barbicane. — Lano żelazo jest dziesięć razy tańsze od bronzu, odlewa się łatwiej i szybciej. Zaoszczędzimy więc jednocześnie sporo czasu i pieniędzy. Jest to zresztą znakomity materjał i przypominam sobie, że podczas wojny, przy obleganiu Atlanty, armaty z lanego żelaza dawały po tysiąc strzałów, co dwadzieścia minut jeden i były jeszcze zdatne do użytku.
— To jednak, lane żelazo jest bardzo kruche. — zauważył Morgan.
— Tak, ale również bardzo wytrzymałe. Zresztą nie mamy się czego obawiać, by nasze działo zostało rozsadzone.
— To się może zdarzyć przy najściślejszych obliczeniach. — zauważył sentencjonalnie J.T. Maston.
— Naturalnie. — odparł Barbicane. — A teraz poprosimy naszego sekretarza, by zechciał wyliczyć, ile będzie ważyła armata z lanego żelaza, mająca dziewięćset stóp długości a dziewięć w przecznicy wewnętrznej, przy sześciostopowej grubości ścian.
— W tej chwili. — odpowiedział J.T. Maston.
Jak poprzedniego dnia, wynotował on kilka formuł, obliczył z błyskawiczną szybkością i po upływie minuty oświadczył:
— Armata ważyć będzie sześćdziesiąt osiem tysięcy ton, czyli sześćdziesiąt osiem miljonów czterdzieści tysięcy kilogramów.
— Po dwa centy za funt...
— Dwa miljony, pięćset dziesięć tysięcy siedemset jeden dolar.
J.T. Maston, major i generał rzucili zaniepokojone spojrzenia w stronę Barbicane’a.
Ten jednak ani na chwilę nie stracił spokoju.
— Moi panowie, — odezwał się, — powtórzę wam to, co powiedziałem już wcześniej: miljonów nie zabraknie nam na nasze przedsięwzięcie.
Po tem zapewnieniu prezesa, członkowie komitetu rozeszli się do domu, odkładając do następnego posiedzenia omówienie pozostałych spraw.

———


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: Stefan Gębarski.