Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut/Rozdział X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut
Data wyd. 1925
Druk Drukarnia Sukcesorów T. Jankowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Stefan Gębarski
Tytuł orygin. De la Terre à la Lune
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ X.
Jeden nieprzyjaciel na dwadzieścia pięć
miljonów przyjaciół.

Publiczność amerykańska interesowała się najdrobniejszym szczegółom przedsięwzięcia „Gyn-Klubu“. Pisma zamieszczały sążniste sprawozdania z posiedzeń komitetu. Prace przygotowawcze, ustalanie wymiarów i ilości, trudności mechaniczne — wszystko zajmowało dziś w najwyższym stopniu rozentuzjazmowanych jankesów. Przeszło rok miał upłynąć od rozpoczęcia robót do ich wykonania, ale nie brakowało faktów i wypadków, które wywoływały emocję i podniecały zaciekawienie tą sprawą najszerszych warstw społeczeństwa. Wybór miejsca, skąd miał być dany wystrzał, ustawianie kolumbiady, ładowanie jej i związane z tem trudności — oto były fakty, którymi zajmowano się obecnie. Pocisk, wyrzucony z działa, zniknie w parę dziesiątych sekundy z przed oczu widzów, a co się z nim stanie, jak będzie się on zachowywał w przestworzu, w jaki sposób dosięgnie księżyca — to wszystko będzie mogła widzieć na swe własne oczy zaledwie garstka uprzywilejowanych. Właściwie więc prace przygotowawcze bardziej interesowały ogół.
Tymczasem pewien niespodziewany fakt skierował uwagę publiczną na czysto naukową stronę przedsięwzięcia.
Wiemy już, jak olbrzymie rzesze adoratorów i stronników zdołał pozyskać dla siebie projekt prezesa Barbicane. Pomimo swej doniosłości jednak, pomimo swej nadzwyczajności nie zyskał on dla siebie jednomyślności. Jeden jedyny wprawdzie człowiek w całych Stanach Zjednoczonych podniósł protest przeciw przedsięwzięciu „Gyn-Klubu“, ale atakował go z całą zaciekłością, przy każdej sposobności, a leży to już w naturze ludzkiej, że Barbicane bardziej był czułym na napaści tego jednego człowieka, niż na poklaski tylu miljonów innych ludzi.
Zdawał on sobie dokładnie sprawę z motywów tej antypatji, wiedział, skąd ona pochodzi, gdyż datowała się z przed wielu lat i zrodziła się z głęboko zadraśniętej miłości własnej.
Prezes „Gyn-Klubu“ nie widział ani razu na własne oczy swego zawziętego przeciwnika i był to rzeczywiście szczęśliwy zbieg okoliczności, gdyż spotkanie tych dwuch ludzi byłoby niechybnie pociągnęło za sobą bardzo przykre następstwa.
Przeciwnikiem tym był pewien uczony, jak i Barbicane, człowiek dumny, odważny i zawzięty w swych przekonaniach, słowem czystej krwi jankes. Nazywał się kapitan Nicholl i mieszkał w Filadelfji.
Wszyscy zapewne pamiętają jeszcze ciekawą walkę, jaka podczas wojny domowej wywiązała się między pociskiem a opancerzeniem okrętów wojennych. Pocisk postanowił przebić najmocniejsze opancerzenie, pancerz zawziął się, że na to nie pozwoli.
Walka ta zmieniła radykalnie marynarkę Stanów Zjednoczonych, którą przystosowywano do najnowszych odkryć wiedzy artyleryjskiej. Okręty uzbrojone w olbrzymie działa szły w ogień pod osłoną swych masywnych opancerzeń.
Takie okręty wojenne, jak: Merrimac, Monitor, Ram-Tenesse wyrzucały olbrzymie pociski, uzbroiwszy się przedtem w pancerze chroniące przed takimi samymi pociskami, słowem chciały one zadawać innym razy, przed którymi same starały się ochronić siebie, a jest to właśnie ta niemoralna zasada, na której opiera się cała sztuka wojowania.
Otóż Barbicane wsławił się jako twórca nowych typów pocisku, Nicholl pracował stale nad doskonaleniem coraz to nowych opancerzeń. Pierwszy po całych dniach i nocach odlewał pociski w Baltimore, drugi po całych dniach i nocach kuł płyty pancerne w Filadelfji.
Za każdym razem, gdy Barbicane wynajdował nowy rodzaj pocisku, Nicholl przeciwstawiał mu świeżą płytę. Prezes „Gyn-Klubu“ trawił swe życie na robieniu dział, Nicholl na zabezpieczaniu przeciw nim. Stąd powstała rywalizacja, a za nią i nienawiść osobista. Barbicanowi śnił się często Nicholl w postaci ogromnego pancerza, którego w żaden sposób nie mógł przebić; Nicholl znów wystawiał sobie Barbicane’a jako niebezpieczny pocisk, który przedziurawiał go na wylot.
Pomimo to, że dwaj ci uczeni szli po zupełnie rozbieżnych drogach, wbrew aksjomatom geometrji, byliby się wreszcie może spotkali, ale doprawdy tylko w pojedynku. Na szczęście jednak dla obu tych obywateli tak zasłużonych dla swego kraju dzieliła ich przestrzeń sześćdziesięciu mil, a w dodatku przyjaciele ich czynili wszystko, by nie dopuścić do tego spotkania.
Trudno było stwierdzić, który z niech tryumfował nad przeciwnikiem, gdyż rezultaty ich prac pokrywały się niemal całkowicie. Zdawało się, że pancerz ustępuje ostatecznie przed siłą pocisku. Był to jednak temat długich i kończących się na niczem sporów wśród kół kompetentnych.
Podczas ostatnich prób cylindryczno-koniczne pociski ześlizgiwały się jak szpilki po opancerzeniach Nicholla. W pamiętny ten dzień kowal z Filadelfji czuł się zwycięzcą i z pogardą odwrócił się od swego rywala, ale gdy ten porzucił pocisk koniczny i powrócił do ciężkich sześćset funtowych granatów, kapitan poniósł dotkliwą porażkę; granaty te miażdżyły, łamały i rozbijały na kawałki płyty pancerne kute z najlepszego nawet metalu.
Zwycięstwo zdawało się przechylać na stronę Barbicane’a, ale właśnie w dzień, w którym skończyła się wojna, Nicholl wynalazł nowy rodzaj opancerzenia z kutej stali. Było to arcydzieło w swoim rodzaju; drwiło ono sobie ze wszystkich pocisków świata. Kapitan ustawił swe płyty na poligonie waszyngtońskim i zaproponował prezesowi „Gyn-Klubu“, by spróbował je przebić.
Wobec tego, że wojna była już skończona Barbicane nie przyjął wyzwania. Rozgniewany Nicholl oświadczył wtedy, że zgadza się na doświadczenia z pociskami wszelkiego rodzaju: z kulami czy granatami, masywnemi czy pustemi w środku, okrągłemi czy konicznemi. Barbicane odrzucił jednak i to wyzwanie, nie chcąc prawdopodobnie skompromitować swych poprzednich sukcesów.
Nicholl, doprowadzony do ostateczności przez upór Barbicane’a, chciał go skusić do podjęcia próby przez poczynienie mu nowych ustępstw. Zaproponował, że pozwoli strzelać do swej płyty z odległości dwustu jardów. Barbicane odmówił. Nicholl zgodził się na sto jardów. Ani nawet na siedemdziesiąt pięć.
— A więc na pięćdziesiąt! — ogłaszał kapitan w dziennikach, — nawet na dwadzieścia pięć i ja sam stanę z tyłu za swoją płytą.
Barbicane odpowiedział wtedy, że gdyby kapitan stanął nie za płytą, ale nawet przed nią, on, Barbicane, i tak nie będzie strzelał.
I po tej odpowiedzi kapitan nie dał za wygrane, ale przeszedł do osobistych napaści. Zarzucał Barbicane’owi, że człowiek, który uchyla się przed wyrzuceniem jednego wystrzału armatniego, zdradza się ze swem tchórzostwem, że wogóle artylerzyści, którzy przyzwyczaili się teraz strzelać z odległości dziesięciu mil, wyzbyli się zupełnie odwagi osobistej i zastąpili ją formułami matematycznemi. Dodawał wreszcie, że wykazuje się więcej chyba brawury, gdy stojąc za płytą pancerną, oczekuje się wystrzału, niż gdy się w nią mierzy z armaty.
Na wszystkie te zaczepki Barbicane nie odpowiedział wcale. Może nie doszły one nawet do jego uszów, gdyż pochłonięty był wtedy całkowicie przez obliczanie swego wielkiego planu.
Gdy złożył on wreszcie swą słynną propozycję na zgromadzeniu „Gyn-Klubu“, kapitan Nicholl dostał ataku furji. Gwałtowna zazdrość pałała w nim szarpana poczuciem swej bezsilności. Czy można wynaleźć coś, co mogłoby się porównać z kolumbiadą, mającą dziewięćset stóp długości? Jaki pancerz mógłby się oprzeć pociskowi, ważącemu trzydzieści tysięcy funtów?
Nicholl czuł się zrazu unicestwionym, złamanym, następnie uspokoił się nieco i postanowił udaremnić całe przedsięwzięcie siłą swych argumentów.
Zaatakował więc gwałtownie projekt „Gyn-Klubu“, napisał masę listów otwartych, które ogłosił w dziennikach, a w których starał się naukowo obalić dzieło Barbicane’a. Tak rozpocząwszy walkę, nie przebierał w środkach i zarzuty jego me zawsze były rzeczowe.
Zaatakował więc przedewszystkiem obliczenia Barbicane’a i za pomocą A — B dowodził fałszywości jego założenia, twierdząc, że prezes „Gyn-Klubu“ nie posiada elementarnych wiadomości z dziedziny balistyki Między innymi Nicholl w żaden sposób ma mógł zrozumieć w jaki sposób można nadać pociskowi szybkość dwunastu tysięcy jardów na sekundę, a gdyby nawet udało się to zrobić, pocisk tej wagi me zdoła nigdy przekroczyć granic atmosfery ziemskiej Nie zrobi nawet ośmiu mil. Więcej nawet Gdyby można było otrzymać tę szybkość i gdyby ona była rzeczywiście wystarczającą, to sam pocisk nie wytrzyma ciśnienia gazów, powstałych z wybuchu miljona sześciuset tysięcy funtów prochu, a gdyby nawet wytrzymał je, to pod wpływem podobnej temperatury musi się roztopić wylatując z działa i wrzącym ogniem spadnie na czaszki nierozsądnych widzów.
Barbicane nie zwracał żadnej uwagi na te napaści i pracował dalej nad swem dziełem.
Nicholl zaczął go atakować z innej strony. Nie nalegając już więcej na to, że próba ta jest zgoła niepotrzebną, wskazywał, iż będzie ona mocno niebezpieczną dla obywateli, którzy odważyliby się wziąć w niej udział, dla miast, znajdujących się w pobliżu miejsca, gdzie ma być podjęty ten karkołomny eksperyment.
Przestrzegał dalej że jeśli pocisk nie dosięgnie swego celu, co jest wykluczone, będzie musiał spaść z powrotem na ziemię, a tak olbrzymia masa, spadając w dodatku z tak poważnej wysokości, co podniesie jeszcze bardziej jej siłę, uszkodzić może całą jakąś połać ziemi. Wobec tego interwencja rządu jest zgoła konieczną, gdyż nie uszczuplając w niczem swobód wolnego obywatela, państwo nie powinno pozwolić na to, by bezpieczeństwo ogółu zostało zagrożone dla kaprysu jednego obywatela.
Widzimy więc, do jakiej przesady doprowadziło kapitana jego zaślepienie. Był on sam jedynym wyznawcą swych poglądów. Nikt nie brał w rachubę jego złośliwych przepowiedni i przestróg. Pozwolono mu wykrzyczeć się dowoli. Był on obrońcą zgóry przegranej sprawy. Słyszano go, ale nie słuchano i cała ta kampanja nie zmniejszyła nawet o jeden głos zgodnego chóru wyznawców i wielbicieli Barbicane’a, który zresztą nie raczył nawet odpowiadać na argumenty swego przeciwnika.
Zniechęcony bezowocną walką Nicholl, widząc, że nawet za cenę ryzyka własnego życia nie potrafi zmusić do rozprawy swego przeciwnika, postanowił zaryzykować jeszcze poważną sumą pieniędzy. Ogłosił więc w dzienniku „Enquirer“ cały szereg zakładów co do następujących spraw i z następującemi stawkami.
Proponował więc zakład:
1-o Że „Gyn-Klub“ nie znajdzie odpowiednich środków materjalnych — o 1,000 dolarów.
2-o Że projekt odlania działa, mającego dziewięćset stóp długości jest niewykonalny i nie będzie wykonany — o 2,000 dolarów.
3-o Że niemożliwem będzie nabicie armaty i że pyroxylina zapali się sama pod naporem prochu — o 3,000 dolarów.
4-o Że kolumbiada rozleci się podczas strzału — o 4,000 dolarów.
5-o Że pocisk nie uleci nawet sześciu mil i spadnie na ziemię w kilka sekund po wystrzeleniu — o 5,000 dolarów.
Jak widzimy, kapitan ryzykował dość znaczną sumą, by dowieść słuszności swych zarzutów. Wynosiła ona okrągłe piętnaście tysięcy dolarów.
Pomimo wysokiego zakładu nazajutrz po zamieszczeniu tego wyzwania kapitan Nicholl otrzymał lakoniczną odpowiedź:

Baltimore. 18 października.
Trzymam,
Barbicane.

———


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: Stefan Gębarski.