Wyspa pływająca/Rozdział III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor M. Mimar
Tytuł Wyspa pływająca
Podtytuł Napad „Sępiego Pazura“
Pochodzenie Złote książeczki nr 18
Wydawca „Nowe Wydawnictwo“
Data wyd. 1930
Druk Zakłady Graficzne Józef Popiel i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ III.
Walka. Nowy podstęp i nowa zdrada.

Położenie czterech strzelców stało się odrazu poważne.
Indjanie podzielili się na dwa równe oddziały i z dwóch przeciwległych brzegów rzeki atakowali wyspę.
— Wzięli nas w dwa ognie! — burknął Persi nie bez pewnego zakłopotania, gdyż obrona wydała mu się teraz dwa razy jużciż trudniejszą.
— Jeżeli te łotry wykażą nieco więcej męstwa niż zazwyczaj, to wszyscy jesteśmy zgubieni, dodał, nabijając co prędzej swoją dwururkę.
— Na szczęście broni i prochu mamy poddostatkiem — zauważył Ruy, kładąc przed sobą dwa pistolety, które nosił za pasem.
— Jestem zdania, aby Doye, przeniósł się na tamtą stronę do Szwalbelego, a przedtem przyniósł nam karabiny, które leżą pod siodłami.
Persi kiwnął mu głową pospiesznie.
— Ależ naturalnie. Inaczej Szwalbele nie powstrzyma tej trzody, chociaż na tych dzikusów wystarczy jeden strzał celny. Powiedziałbym nawet, że byłoby nawet lepiej, gdyby w każdej parze jeden z nas tylko strzelał, a drugi nabijał tylko strzelby. Ponieważ każdy z nas, prócz karabinu ma jeszcze dubeltówkę możemy dać w razie potrzeby w pewnych odstępach po sześć strzałów z każdej strony. To uniemożliwi dawanie salw, podczas których nieraz mierzy się do jednego i tego samego celu, nie licząc, że wiele kul idzie na marne. A czerwonoskórzy liczą na to właśnie i najchętniej atakują w gromadzie... O... jak i teraz!...
Wskazał spojrzeniem przed siebie.
Właśnie rozpoczynało się takie masowe natarcie, przyczem Mohikanie wyskoczyli z zarośli w kilku miejscach, wpadając do wody rozciągniętym frontem i odkrywając „ogień“ — prawdziwie tyraljerski.
Na szczęście strzał nie zdołali wypuścić zbyt wiele; paru z nich zaledwie wypaliło z długich fuzji, a jedna z kul musnęła prawy policzek Holendra, który właśnie podniósł się z za kłody w zamiarze niesienia pomocy Szwajcarowi.
Van Doye, zaklął wściekle, co mu się rzadko zdarzało; krew płynęła mu po twarzy.
— Ach, wy bestje!... Celujcie jak się należy! Nienawidzę takich niedołęgów!
Przyłożył dubeltówkę do ramienia, powiódł lufą po linji głów upstrzonych i zanim rozwiał się dymek dwuch strzałów, chwytał już za karabin.
W długim szeregu Indjan powstawały nagle przerwy.
To ten, to ów czerwonoskóry dawał nurka żeby barwić swą krwią powierzchnię wody, a że i Persi i Demps nie próżnowali bynajmniej zdziesiętkowani wojownicy Sępiego Pazura“ zmykali na swój brzeg ile siły.
Wkrótce słychać było tylko pukanie karabinu Szwalbelego, któremu trudniejsze wypadło zadanie.
Z tamtego brzegu rzeka płynęła mniej wartko i miejsce głębokie było znacznie węższe. Kilku dzikim udało się przedostać do samej wyspy.
Szwajcar walił już z pistoletów, szykując się do ręcznego boju. Trzech olbrzymiego wzrostu przeciwników godziło na niego długiemi włóczniami, gdy czwarty krępy, tłusty, obrzydliwie tatuowany i cały w czerwonych pasach Mohikanin pędził po płaskiej już wodzie z wielką maczugą wywijając nią młynka.
Jedna chwila, a straszna ta broń roztrzaskałaby głowę Szwajcara niechybnie, gdyby Van Doye i Demps, spostrzegłszy niebezpieczeństwo, nie pospieszyli z pomocą w porę.
Kula Holendra powaliła przysadkowatego tłuściocha, który plusnął w wodzie, wzbijając wysokie fontanny, gdy Szkot, odbiwszy włócznię kolbą karabinu chwycił za gardło jednego z olbrzymów i rzucił nim o przybrzeżny kamień z taką siłą iż rozmiażdżył mu głowę zupełnie.
Przyjęcie to ochłodziło i tutaj zapał reszty napastników; cofnęli się i z tej strony na całej linji, pokazując Holendrowi swoje miedziane plecy, do których mógł celować skutecznie.

— Odpłać ty im za moją stratę. Kapelusz kosztuje kilka dolarów.


Wybierał sobie więc ofiary, wykrzykując po każdym strzale.
— A nie odwracaj się do m nie zbóju tyłem, bo tego nie lubię! A patrz mi w oczy łotrze, bo cię na całe życie okaleczę!.. A weźżesz chłopczyku i tę kulę na pamiątkę!... Van Doye się nazywam i wspominajcie sobie o mnie w waszym wigwamie!...
Gwałtowny ten atak, który zakończył się dotkliwą stratą Indjan w trzech zabitych i kilku ciężko rannych, nie mógł oddziałać na wojownicze usposobienie „Sępiego Pazura“.
Wódz ten, uważany przez swoich za nieustraszonego, a nazywający się sam chełpliwie niezwyciężonym, nie docenił widocznie swoich białych braci, sądząc, iż doskonała broń, kilka worków prochu i kul, skóra jelenia, jelenia pieczeń, mustangi, psy a i reszta majątku myśliwców dostanie mu się wraz z ich skalpam i za cenę kilku podrapań jego wojowników. Widok trupów i krwi skierował jego myśli na porzuconą drogę dyplomacji.
Namyślał się nad tem dość długo. Również długo na obu brzegach rzeki panowała głęboka cisza.
Jakby po burzy, która rozsrożyła się piorunami, ustępując wreszcie miejsca jeszcze piękniejszej pogodzie, nad terenem zawziętej walki świeciło znowuż słońce, złocąc spieczone poprzednim żarem trawy i igrając złotemi odblaskami w bujnej zieleni drzew, przeglądających się swem i koronami znowuż spokojnej powierzchni wartko toczącej się rzeki.
Czterech myśliwych mogło teraz w ciszy rozważać szanse dalszej swojej obrony. Żaden z nich bowiem nie łudził się nadzieją, że odparci narazie Mohikanie skorzystają z nauczki i dadzą dalszym usiłowaniom za wygranę.
John Persi, jako najdoświadczeńszy, twierdził przeciwnie, że straty poniesione przez Indjan przyczyną się raczej do wzmocnienia ich uporu.
— Czerwonoskóry ma w sobie coś z natury wilczej. Wszelki opór doprowadza go do wściekłości. Jeśli nie uda im się sięgnąć nas zębem zatną się i legną stadem dookoła pewni, że nie dziś to jutro wezmą nas bez wysiłku głodem.
Demps Ruy zachichotał złośliwie.
He he he!... Jelenia nam wystarczy na tydzień. Ogień rozpalimy bez obawy, boć przecież wiedzą, że tutaj siedzimy. A jak mnie głód dokuczy to gotów jestem własnemi rękami wydusić ich wszystkich jak kuraków. Nie radzę ze mną żartować wtedy.
— To prawda — potwierdził Holender, przyglądając się bicepsom towarzysza skręconym w supły i skręty na obu ramionach. — Możebyś ich wydusił do jednego, żeby każdy z nich zechciał spokojnie doczekać się swojej kolejki, ale ja wolę tymczasem pomyśleć o czemś więcej rzeczowem.
A na to jakby czekał Szwalbele.
Podpełzł krzakami do pozostawionych koło koni worków i wracał stamtąd z flaszą whisky.
Niema na troski lepszego leku jak parę łyków tej wody ognistej. Żeby nasi czerwoni bracia wiedzieli, że mamy ze sobą tego nektaru baryłkę nie zmykaliby tak przed naszemi kulami. Mnie się zdaje, że „Sępi Pazur“ właśnie alkohol węszy i znowuż zechce przemówić do naszych serc braterskich.
Okazało się, że Szwajcar miał przeczucia wprost wieszcze.
Nie zdążyli się bowiem strzelcy pokrzepić sucharami skrapianemi wódką, kiedy z tamtej strony rzeki ponad stożkowatym krzewem tuż ukazała się biała płachta, zawieszona na ostrzu włóczni.
Demps Ruy miał się już zerwać na równe nogi, kiedy Persi, uchwycił go za pas i przytrzymał na miejscu.
— Ani mi się waż wychylać głowy. Wystarczy im pokazać kawałek chustki.
Zdjął z szyi szalik nieco wątpliwego koloru, zatknął go na końcu lufy karabinu i wysunął ponad pnie, za którymi leżeli.
— Zobaczymy, co chcą te czerwone djabły.
Za chwilę na piasczystym brzegu stanął Sępi Pazur“ i, przykładając jak za pierwszym razem do ust dłonie w kształcie tuby, rozpoczął donośnym głosem swą zwykłą piosenkę obłudy.
— Biali bracia są mężnymi i umieją śmierci patrzeć prosto w oczy. „Sępi Pazur“ nie boi się kuli i kocha białych braci, którzy jedli serce pantery i wątrobę burego niedźwiedzia. Biali bracia zabili wojowników Sępiego Pazura“ ale „Sępi Pazur“ i jego wojownicy chcą zapalić fajkę pokoju z białymi braćmi i piec przy jednym ogniu wielkiego tura, który chodzi po tamtej stronie rzeki.
— Aha! — mruknął Persi. — Innemi słowami ten łotr zaprasza nas na wspólne polowanie. Słuchajmy dalej.
A „Sępi Pazur“ ciągnął dalej, coraz więcej zapewniając o swojej wspaniałomyślności.
— Wielki tur ma dużą, dużą rodzinę. Dwadzieścia razy tyle co „Sępi Pazur“ ma palców u jednej ręki. Wojownicy „Sępiego Pazura“ potrafią dobrze pędzić wielkiego tura na celne strzały białych braci i biali bracia mogą zabić dużo, dużo żon i dzieci wielkiego tura i mieć tyle skór ile tylko zobaczą ich oczy i zabiorą ich mustangi. Ani „Sępi Pazur“, ani jego wojownicy nie wezmą żadnych rogów, żadnych ogonów z zabitego stada wielkiego tura, prócz trochę mięsa, które zaniosą do swych wigwamów i wojownicy „Sępiego Pazura“ zostaną na zawsze dobrymi braćmi dobrych białych braci i zawsze będą pędzić wielkiego tura na ich celne strzały. Niech wódz białych braci pokaże swą twarz „Sępiemu Pazurowi“, niech otworzy usta i niech powie czy chce palić fajkę pokoju, czy chce aby „Sępi Pazur“ zatknął tomahawk między jego a swoimi braćmi?
I znowuż Demps chciał zerwać się z ziemi.
— Pozwól Persi — zawołał — niech odpowiem temu nicponiowi!
Persi jednak trzymał go w garści mocno.
— Czekaj — rzekł z tym starym lisem należy zachować wszelką ostrożność. Ja na to mam swój sposób wypróbowany.
— Oto, widzisz, mój kapelusz i tak już przedziurawiony wytknę na karabinie ponad naszą barykadę i będę chciał niby gadać, a Van Doye, który przecież za każdy strzał swój ręczy, niechaj z boku przez ten krzaczek weźmie na cel te tam zarośla. Widzi mi się, że w jednem miejscu pogrubiały niektóre jałowce. Ty Ruy możesz także to zrobić poprzez te konary oplecione ljanami. Upolujem pewno znowuż paru zuchów.
Za chwilę kapelusz Persi’ego wyrastał ponad spróchniały pień modrzewiu, a głos Anglika zadźwięczał metalicznie w powietrzu.
— „Sępi Pazurze“, wodzu wielkiego plemienia Mohikanów, mówi do ciebie człowiek biały, którego chcesz nazywać bratem, któremu ofiarujesz fajkę pokoju, a którego napadłeś zdradziecko jak chytry jaguar, który z ukrycia skacze na kark przechodzącego do wodopoju bizonu. Jeżeli chcesz ze mną i z moimi braćmi polować na wielkiego tura to zostaw nas teraz w spokoju. Niechaj bracia twoi wyjdą z ukrycia, niech siędą na konie i niech odjadą ku lasowi i niech ci wojownicy, którzy zaszli nam drogę na drugim brzegu przyłączą się do ciebie i do nich, a jak znajdziecie się wszyscy na odległość strzałów z fuzji to wyjdzie jeden wojownik z twojej strony i jeden strzelec z mojej i będą palić fajkę pokoju, poczem zapolujemy wspólnie i podzielimy wspólne łupy.
John Persi mówił wolno, wyraźnie, a za każdym słowem kapelusz jego wychylał się coraz wyżej ponad naturalną barykadę z przegniłych pni leśnych olbrzymów. Już wychylił się całkowicie, już z przeciwleglego brzegu niezawodnie widać było jego rondo, pod którym musiała się znajdować twarz człowieka, gdy z podejrzanie wyglądających jałowców huknęły strzały, kapelusz zawirował na lufie strzelby i, trafiony kulami, spadł o kilka kroków na ziemię.
Jednocześnie niemal dal ognia Holender i Demps a wycie bólu świadczyło, że strzały ich nie były daremne. „Sepi Pazur“ mimo swojego zapewnienia, że kuli się nie boi, błyskawicznie skoczył za pień topoli, lecz Persi jeszcze szybciej podniósł się, zmierzył, wypalił, patrząc już z zadowoleniem, jak wódz wielkiego plemienia Mohikanów wywracał poza drzewem koziołka.
— Dosięgłem tego łotra. Otrzymał odemnie pamiątkę. Obawiam się tylko, że się z niej wyliże i że za godzinę zobaczę go znowuż z przewiązaną łapą.
Godzina jednak minęna, a Indjanie nie ponawiali ataku. Już Persi był skłonny wywnioskować, że Sepi Pazur“ otrzymał postrzał śmiertelny, kiedy wielki wrzask po obu stronach rzeki zmroził czterem myśliwym krew w żyłach.
Czerwonoskórzy otrzymali posiłki.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Michał Marczewski.