Strona:Michał Marczewski - Wyspa pływająca.pdf/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

barwić swą krwią powierzchnię wody, a że i Persi i Demps nie próżnowali bynajmniej zdziesiętkowani wojownicy Sępiego Pazura“ zmykali na swój brzeg ile siły.
Wkrótce słychać było tylko pukanie karabinu Szwalbelego, któremu trudniejsze wypadło zadanie.
Z tamtego brzegu rzeka płynęła mniej wartko i miejsce głębokie było znacznie węższe. Kilku dzikim udało się przedostać do samej wyspy.
Szwajcar walił już z pistoletów, szykując się do ręcznego boju. Trzech olbrzymiego wzrostu przeciwników godziło na niego długiemi włóczniami, gdy czwarty krępy, tłusty, obrzydliwie tatuowany i cały w czerwonych pasach Mohikanin pędził po płaskiej już wodzie z wielką maczugą wywijając nią młynka.
Jedna chwila, a straszna ta broń roztrzaskałaby głowę Szwajcara niechybnie, gdyby Van Doye i Demps, spostrzegłszy niebezpieczeństwo, nie pospieszyli z pomocą w porę.
Kula Holendra powaliła przysadkowatego tłuściocha, który plusnął w wodzie, wzbijając wysokie fontanny, gdy Szkot, odbiwszy włócznię kolbą karabinu chwycił za gardło jednego z olbrzymów i rzucił nim o przybrzeżny kamień z taką siłą iż rozmiażdżył mu głowę zupełnie.
Przyjęcie to ochłodziło i tutaj zapał reszty napastników; cofnęli się i z tej strony na całej linji, pokazując Holendrowi swoje miedziane plecy, do których mógł celować skutecznie.