Strona:Michał Marczewski - Wyspa pływająca.pdf/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

strzelec z mojej i będą palić fajkę pokoju, poczem zapolujemy wspólnie i podzielimy wspólne łupy.
John Persi mówił wolno, wyraźnie, a za każdym słowem kapelusz jego wychylał się coraz wyżej ponad naturalną barykadę z przegniłych pni leśnych olbrzymów. Już wychylił się całkowicie, już z przeciwleglego brzegu niezawodnie widać było jego rondo, pod którym musiała się znajdować twarz człowieka, gdy z podejrzanie wyglądających jałowców huknęły strzały, kapelusz zawirował na lufie strzelby i, trafiony kulami, spadł o kilka kroków na ziemię.
Jednocześnie niemal dal ognia Holender i Demps a wycie bólu świadczyło, że strzały ich nie były daremne. „Sepi Pazur“ mimo swojego zapewnienia, że kuli się nie boi, błyskawicznie skoczył za pień topoli, lecz Persi jeszcze szybciej podniósł się, zmierzył, wypalił, patrząc już z zadowoleniem, jak wódz wielkiego plemienia Mohikanów wywracał poza drzewem koziołka.
— Dosięgłem tego łotra. Otrzymał odemnie pamiątkę. Obawiam się tylko, że się z niej wyliże i że za godzinę zobaczę go znowuż z przewiązaną łapą.
Godzina jednak minęna, a Indjanie nie ponawiali ataku. Już Persi był skłonny wywnioskować, że Sepi Pazur“ otrzymał postrzał śmiertelny, kiedy wielki wrzask po obu stronach rzeki zmroził czterem myśliwym krew w żyłach.
Czerwonoskórzy otrzymali posiłki.