Strona:Michał Marczewski - Wyspa pływająca.pdf/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Persi jednak trzymał go w garści mocno.
— Czekaj — rzekł z tym starym lisem należy zachować wszelką ostrożność. Ja na to mam swój sposób wypróbowany.
— Oto, widzisz, mój kapelusz i tak już przedziurawiony wytknę na karabinie ponad naszą barykadę i będę chciał niby gadać, a Van Doye, który przecież za każdy strzał swój ręczy, niechaj z boku przez ten krzaczek weźmie na cel te tam zarośla. Widzi mi się, że w jednem miejscu pogrubiały niektóre jałowce. Ty Ruy możesz także to zrobić poprzez te konary oplecione ljanami. Upolujem pewno znowuż paru zuchów.
Za chwilę kapelusz Persi’ego wyrastał ponad spróchniały pień modrzewiu, a głos Anglika zadźwięczał metalicznie w powietrzu.
— „Sępi Pazurze“, wodzu wielkiego plemienia Mohikanów, mówi do ciebie człowiek biały, którego chcesz nazywać bratem, któremu ofiarujesz fajkę pokoju, a którego napadłeś zdradziecko jak chytry jaguar, który z ukrycia skacze na kark przechodzącego do wodopoju bizonu. Jeżeli chcesz ze mną i z moimi braćmi polować na wielkiego tura to zostaw nas teraz w spokoju. Niechaj bracia twoi wyjdą z ukrycia, niech siędą na konie i niech odjadą ku lasowi i niech ci wojownicy, którzy zaszli nam drogę na drugim brzegu przyłączą się do ciebie i do nich, a jak znajdziecie się wszyscy na odległość strzałów z fuzji to wyjdzie jeden wojownik z twojej strony i jeden