Strona:Michał Marczewski - Wyspa pływająca.pdf/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wybierał sobie więc ofiary, wykrzykując po każdym strzale.
— A nie odwracaj się do m nie zbóju tyłem, bo tego nie lubię! A patrz mi w oczy łotrze, bo cię na całe życie okaleczę!.. A weźżesz chłopczyku i tę kulę na pamiątkę!... Van Doye się nazywam i wspominajcie sobie o mnie w waszym wigwamie!...
Gwałtowny ten atak, który zakończył się dotkliwą stratą Indjan w trzech zabitych i kilku ciężko rannych, nie mógł oddziałać na wojownicze usposobienie „Sępiego Pazura“.
Wódz ten, uważany przez swoich za nieustraszonego, a nazywający się sam chełpliwie niezwyciężonym, nie docenił widocznie swoich białych braci, sądząc, iż doskonała broń, kilka worków prochu i kul, skóra jelenia, jelenia pieczeń, mustangi, psy a i reszta majątku myśliwców dostanie mu się wraz z ich skalpam i za cenę kilku podrapań jego wojowników. Widok trupów i krwi skierował jego myśli na porzuconą drogę dyplomacji.
Namyślał się nad tem dość długo. Również długo na obu brzegach rzeki panowała głęboka cisza.
Jakby po burzy, która rozsrożyła się piorunami, ustępując wreszcie miejsca jeszcze piękniejszej pogodzie, nad terenem zawziętej walki świeciło znowuż słońce, złocąc spieczone poprzednim żarem trawy i igrając złotemi odblaskami w bujnej zieleni drzew, przeglądających się swem i koronami znowuż spokojnej powierzchni wartko toczącej się rzeki.