Wyspa pływająca/Rozdział II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor M. Mimar
Tytuł Wyspa pływająca
Podtytuł Napad „Sępiego Pazura“
Pochodzenie Złote książeczki nr 18
Wydawca „Nowe Wydawnictwo“
Data wyd. 1930
Druk Zakłady Graficzne Józef Popiel i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ II.
Kłamana przyjaźń, a właściwe zamiary.

Przez dłuższy przeciąg czasu, tak na malej wysepce wśród leniwo płynącej rzeki, jak i na piasczystym brzegu panowała cisza i grobowe niemal milczenie.
Mohikanie, zbadawszy dokładnie ślady pozostawione przez jelenia, psów i strzelców i wskazujące najwyraźniej na przeprawienie się przez rzekę tych ostatnich, rozsiedli się półkolem i odbyli krótką naradę.

Konie ich, puszczone luzem, wyszukiwały sobie wśród rzadkiej, spalonej żarem słońca zieleni jakiegoś pożywienia, gdy Indjanie kiwali głowami, potakując widocznie słowom swego wodza.
Znajdowało ich się nad rzeką czterdziestu ośmiu, o ile Szwalbele nie pomylił się w rachunku. Wszyscy byli młodzi, wszyscy ożywieni zamiarem jakiegoś przedsięwzięcia i wypoczęci doskonale, jakgdyby tylko co wyruszyli ze swych wigwamów, na łowiecką albo i wojenną wyprawę. Posiadali luki, włócznie, tomahawki, ale i broń palną: strzelby z długiemi lufami, z których to Mohikanin zazwyczaj nie chybia. Wódz ich, jeden jedyny mężczyzna starszy i doświadczeńszy prawdopodobnie, miał na sobie niezliczoną ilość najrozmaitszych ozdób i amuletów. Głowę jego zdobił istny djadem z kogucich ogonów, z rąk nie wypuszczał angielskiego sztućca, zdobytego niezawodnie na jakimś mniej szczęśliwym przeciwniku białym, gdy każde jego przemówienie przyjmowane było przez pozostałych wojowników z okazywanem mu bezwzględnem zaufaniem.
Przemawiał energicznie, jakby wydawał jakieś rozkazy, które objaśniał odpowiednimi gestami.
— Jeżeli się nie mylę — mruknął Persi do towarzyszy, obserwujących ruchy Indjan po przez gęste krzewy — to ta czerwona małpa zamierza osaczyć nas i z drugiego brzegu rzeki. Patrzno Ruy jak on wyznacza swym opryszkom posterunki.
Rzeczywiście, Indjanin wskazywał poza wyspę na prawo i lewo, poczem kilkunastu dzikich podniosło się z ziemi, siadło na koni i ruszyło w dwie przeciwne strony.
— Masz słuszność Persi, jak zawsze — odparł Szkot Anglikowi. Biorą nas w krzyżowy ogień, bedziem mieli tęgą robotę.
Flegmatyczny Holender niebardzo brał rzecz na serjo.
— Wielki interes! Wielu ich tam jest tych nagusów? Około pięćdziesięciu powiada Szwalbele?... Pięćdziesiąt strzałów wystarczy. Ręczę ci Persi za każdą moją kulę.
Nie wyglądało to na przechwałki. Kto znał Van Doyego, ten wiedział, iż mówi prawdę, lecz słowa jego tym razem wywołały śmiech towarzyszy.
— A krzaczki? — zapytał Ruy, wskazując na zarośnięte miejsca przeciwległego brzegu.
— A te drzewka? — dodał Persi — co oprócz krzaczków tam rosną i za pniami których może się ukryć po kilku rabusiów?
Szwajcar był także zdania, że sprzątnąć Indjanina można tylko wtenczas, gdy on się na cel wziąć pozwoli i mniemał, że lepiej liczyć w danym wypadku na wybieg mniej więcej dyplomatyczny, niźli na bodaj najpewniejszą kulę.
— Narazie poczekajmy. Ja znam Mohikanów to są politycy. Oni nas tak na surowo nie zjedzą, ani bez odpowiedniej przedmowy nie zaatakują.
Nie pomylił się wcale. Indjanie, skończywszy narade, powstali z kucek, podeszli do samej wody i tu, ten, który na wodza ich wyglądał, zwrócił się twarzą ku wysepce, a przyłożywszy do ust dłonie, zaczął w tym opisowym, pełnym przenośni i obrazów narzeczu swego plemienia.
— Orzeł, który przefruwa powietrze, ryba która igra w wód głębinie, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Nikt nie wie którędy one przeszły, dokąd poszły i gdzie się znajdują. Ale biały człowiek dotyka nogą ziemi i oko dziecka łatwo rozróżni kiedy zsiadł z konia i kiedy weszedł w wodę. I teraz wojownicy, „Sępiego Pazura“ ujrzeli ślady białych ludzi, którzy spłoszyli z lasu jelenia przed świtem jeszcze i zanim jasne słońce zajrzało im w twarze dopędzili zwierzynę na wyspie. I „Sepi Pazur“ mówi do białych ludzi, aby nie kryli się za drzewami jak płochliwe oseloty i aby wyszli do wojowników jego, którzy chcą być białych ludzi braćmi. Niech się ukaże wódz białych braci i niech mówi do brata swego „Sępiego Pazura“!
— Gadaj sobie zdrów ty czerwona wiewiórko! — mruknął Persi, wyciągając się na ziemi i kładąc przed sobą strzelbę w pogotowiu do strzału — ktoby cię nie znał myślałby, że ma przed sobą kaznodzieja misjonarza. Może mu co odpowiesz Ruy? — zapyta żartobliwie Szkota, znanego ze swej niechęci do zbytnej paplaniny.
Demps wydał pogardliwie usta.


Przemawiał energicznie, jakby wydawał jakieś rozkazy.


Odpowiem mu, ale jak go dostanę do garści. Przestanie wówczas mlić językiem na wieki.
Van Doye, który również wyszukiwał dla siebie odpowiedniej pozycji do odstrzeliwania się w razie potrzeby z za powalonego pnia olbrzymiego modrzewiu, przyłożył broń do ramienia.
— Jak on będzie draźnił mnie jeszcze, to wybiję mu kulą przednie zęby.
Czynił wrażenie, że gotów jest natychmiast dotrzymać tej miłej obietnicy i Szwalbele uważał za potrzebne powstrzymać jego zapędy.
— Daj spokój w gorącej wodzie kąpany człowieku — syknął. Nie budź licha. Dopóki taki zbój gada nie jest wcale jeszcze niebezpieczny. Uważam raczej za więcej pożyteczne mniej go słuchać, a więcej zwracać uwagę na brzeg przeciwległy. Widzę jak jego kawalerzy przeprawiają się przez wodę tam powyżej i wkrótce będziemy ich mieć poza plecami. A nasza wysepka z tamtej strony jest znacznie gorzej zabezpieczona. Pójdę tam trzymać wartę a i ukryję nasze mustangi.
— A i psom każ leżeć spokojnie — rzucił mu Persi, kiedy Sepi Pazur, przeczekawszy dłuższą chwilę, rozpoczął znowuż przerwaną tyradę.
— Czego biali bracia milczą, kiedy „Sępi Pazur“ mówi?... Czy biali bracia nie wierzą słowom „Sępiego Pazura“?... „Sępi Pazur“ nie kłamie nigdy i wie i widzi wszystko, co się na ziemi jego plemienia dzieje. Wie gdzie kryje się jaguar, który zjadł wiele białych ludzi i którego skóra kosztuje wiele worków prochu i wiele worków kul ołowianych, widzi węża, który prześlizguje się w mchach wielkiego lasu i którego ukąszenie śmierć przynosi. „Sępi Pazur“ zna ziela dające życie umierającym i poznał odrazu ilu białych braci schowało się na wyspie wśród wody głębokiej. Jest ich czterech na mustangach szybkonogich, których ledwo dogonić może trzech mocnych psów. Jeden z białych braci, jest wysoki bardzo, bo stojąc koło drzewa złamał gałąź, którą „Sępi Pazur“ mógłby dotknąć ręką tylko z siodła, drugi brat biały waży wiele, bowiem kopyta jego konia pozostawiają głębsze od innych koni odciski, trzeci brat jest takiegoż wzrostu co i czwarty, gdyż obydwaj, przejeżdżając przez gęstwie drzew, zdarli siatkę pająka na jednej i tej samej wysokości, a kiedy jeden z nich ma długi nóż, którym przecinał zasłaniające mu drogę ljany, to drugi uzbrojony jest w tomahawk, którego cięcia zostawiły ślady na korze drzew. „Sępi Pazur“ nie kłamie, bo widzi i wie wszystko; niechżeż biali bracia przestaną milczeć i niech zostaną gośćmi „Sępiego Pazura“ w jego obszernym wigwamie.
— Jeszczeby tego brakowało! — zauważył Ruy ironicznie. — Ten zbój myśli naprawdę, że ma z dudkami do czynienia. Byłbym ostatnim osłem, gdybym dał się przekonać jego jaszczurczej mowie!
— Phi! — odpowiedział Persi, — nie sądź mój drogi, że on sam sobie wierzy. Paple, żeby zyskać na czasie, a nie dałbym ogona wiewiórki, że część jego sławetnych wojowników pogalopowała po posiłki, kiedy część szykuje się uderzyć na nas ztyłu. Dobrze, że Szwalbele ma ich tam na oku.
W tej chwili donośny huk wystrzału rozdarł powietrze.
To Szwajcar, barykadujący się na wysepce od przeciwległego brzegu, przyjmował rozzuchwalonych dzikusów, którzy pewni podstępu, kiedy „Sępi Pazur“ zajmował białych braci swą wymową, rzucili się wpław ku níemu.
W jednej chwili sytuacja się zmieniła.
„Sępi Pazur“ odrazu zapomniał o swej roli brata.
Skoczył w bok i skrył się za krzewami. Wojownicy jego również znikli gdzie który zdołał unieść swą papuzia głowę. Z obydwuch brzegów rzeki rozległ się wściekły okrzyk wojenny, na wysepkę posypał się grad strzał, trzymanych już na pogotowiu, kilka długich flint wypaliło i John Persi poczuł jak jedna z kul przestrzeliła mu filcowy kapelusz.
— Bydlę! — zamamrotał, zdejmując przedziurawione nakrycie głowy — o pół cala niżej, a byłbym nie zdążył napisać testamentu. Doye! słuchaj!... — zwrócił się do Holendra — odpłać ty im za moją stratę. Kapelusz kosztuje kilka dolarów.
A Doye już mierzył w sam czubek wyniosłej topoli, który chwiał się dziwacznie przeciwko wiatrowi.
Hukło znowuż i wspinający się na drzewo Indjanin zleciał z niego na piasek jak gruszka.
Wykrętna dyplomacja ustępowała miejsca pewnej wojnie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Michał Marczewski.