Strona:Michał Marczewski - Wyspa pływająca.pdf/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na prawo i lewo, poczem kilkunastu dzikich podniosło się z ziemi, siadło na koni i ruszyło w dwie przeciwne strony.
— Masz słuszność Persi, jak zawsze — odparł Szkot Anglikowi. Biorą nas w krzyżowy ogień, bedziem mieli tęgą robotę.
Flegmatyczny Holender niebardzo brał rzecz na serjo.
— Wielki interes! Wielu ich tam jest tych nagusów? Około pięćdziesięciu powiada Szwalbele?... Pięćdziesiąt strzałów wystarczy. Ręczę ci Persi za każdą moją kulę.
Nie wyglądało to na przechwałki. Kto znał Van Doyego, ten wiedział, iż mówi prawdę, lecz słowa jego tym razem wywołały śmiech towarzyszy.
— A krzaczki? — zapytał Ruy, wskazując na zarośnięte miejsca przeciwległego brzegu.
— A te drzewka? — dodał Persi — co oprócz krzaczków tam rosną i za pniami których może się ukryć po kilku rabusiów?
Szwajcar był także zdania, że sprzątnąć Indjanina można tylko wtenczas, gdy on się na cel wziąć pozwoli i mniemał, że lepiej liczyć w danym wypadku na wybieg mniej więcej dyplomatyczny, niźli na bodaj najpewniejszą kulę.
— Narazie poczekajmy. Ja znam Mohikanów to są politycy. Oni nas tak na surowo nie zjedzą, ani bez odpowiedniej przedmowy nie zaatakują.
Nie pomylił się wcale. Indjanie, skończywszy