Przejdź do zawartości

Wykolejeniec (Urke Nachalnik)/XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Urke Nachalnik
Tytuł Wykolejeniec
Wydawca nakładem autora
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia Nakładowa
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XII.

Rozgniewany sam na siebie, zaciskał szaleńczo pięści. Bliski był płaczu i szarpał paznokciami swoje ciało. — Co ja ze sobą zrobiłem?! — lamentował. W gniewie począł ciskać wszystkiem, co mu do rąk popadło w ścianę. Gdy wyczerpał ostatek sił, upadł na tapczan, krzyczał, wyzywał samego siebie najgorszymi wyzwiskami!! Przeklinał swój słaby charakter, który podawał się wpływowi pierwszej lepszej napotkanej kobiety. Dźwięczały mu w uszach słowa Irki, która razu pewnego, spotkawszy go na ulicy, rzekła doń: — „Jesteś chwilowo mi niepotrzebny, ale gdy zechcę, to przyjdziesz znów do mnie.“ — Była pewna tego, że Roman żadnej kobiecie nie zdoła się oprzeć. Ja, — wyrzucał sobie — który nie raz zaglądałem śmierci w oczy, na widok kobiety topnieję jak wosk. Nienawidził teraz wszystkich kobiet na świecie. Wierzył Felci iż pragnie jego przyjaźni. Starał się być jej wiernym, a ona zdradzała go z Brytanem, do którego strzelała i jednocześnie, jak twierdziła, czuła nienawiść. Domyślił się źródła tej nienawiści. Nienawidziła go za to, że stał się obojętnym do niej. Nienawidziła go, że nie porzucił żony i dzieci dla niej. Była to nienawiść, zrodzona z miłości do niego. — Ona go kocha — uświadamiał sobie gorzko, — a ja jestem tylko dla niej zabawką. Zabawką przyjemną i służącą do wywołania w Brytanie zazdrości!
Co robić teraz, co robić?! — biadał. Jak ja będę śmiał Brytanowi w oczy spojrzeć. On jest w porządku. Ona go kocha, a ja zawiniłem przeciw niemu, zabierając mu Felcię. Postanowił zagrać w otwarte karty. Zapyta ją w obecności Brytana, kogo woli, jego czy Brytana. Niech powie! To będzie dlań służyło za najlepszy dowód. Kiedy usłyszy z jej ust, że ona kocha Brytana, natychmiast odejdzie i poprzysięgnąć sobie, że odtąd będzie omijał każdej kobiety, tak, jak trędowatego omijają ludzie zdrowi. A może ona jest niewinna i moje podejrzenia są fałszywe — pocieszał się jeszcze w duchu, jak tonący, który chwyta słomkę, widząc w tym ratunek.
Upłynęła jedna godzina, potem druga. Felcia nie wracała. Zaczął się poważnie niepokoić. Może popełniła samobójstwo, dlatego że śmiał ją podejrzewać niesprawiedliwie. Chwycił kapelusz, palto i wybiegł na poszukiwanie. Na schodach natknął się na Lipka.
— Dokąd tak śpieszysz?
— Ach, to ty! Słuchaj, nie widziałeś przypadkiem Felci?
— Co się stało?
— Ale powiedz, czy widziałeś?!
— Nie mam już innego zajęcia, jak twoją Felcię pilnować! — odparł szyderczo, co Romana trochę zdziwiło.
— Nie wymagam, abyś ją pilnował, ale dlaczego mi tak ładnie odpowiadasz?!
— Bo nienawidzę tej kobiety. Pamiętaj, umykaj od niej, póki czas! Ta kobieta zaprowadzi cię do Mokotowa. Pamiętaj, brachu!!!
— To nie twój interes! — odparł zły, zbiegając po schodach na ulicę. Lipek podążył za nim.
— Gdzie tak lecisz, warjacie! — zawołał, łapiąc go za ramię.
— Puść!
— Nie puszczę, aż powiesz dokąd?!
— To mój interes! — raz już ci powiedziałem.
— A ja ci mówię, że wpierw cię nie puszczę, aż nie objaśnisz, dokąd tak pędzisz? Patrz! — pokazał mu lusterko. — Nie umyłeś się nawet, ani nie założyłeś kołnierzyka. Wyglądasz, jakbyś w polu orał. Gdzieś się tak wybrudził?
Silnym szarpnięciem chciał wyrwać się od niego, lecz Lipek trzymał go za ramię. Tym razem ścisnął go tak silnie, że wrócił do przytomności.
— Dokąd idę? — zawołał, jakby dopiero co go ujrzał. — Idę szukać Felci. Pokłóciłem się z nią dziś, jak nigdy. Wybiegła z domu po Brytana i już dłuższy czas, jak jej niema. Boję się, by sobie coś złego nie zrobiła!
— Ach, ty durniu jeden! Ona prędzej tobie zrobi zło, niż sobie. Ale, co to ma znaczyć? Co mówiłeś o Brytanie?
— Ona chce, bym na nowo przystał z nim do spółki. Brytan postawił to za warunek, kiedy dał pieniądze na kaucję. Dała mu więc słowo honoru, że ten warunek spełni. Nie mogę przecież jej przymuszać, by nie dotrzymała złodziejskiego słowa honoru.
— Żal mi ciebie brachu! Oni czyhają na twoją zgubę. Ja ci to mówię. Miej się na baczności!
— Skąd ty wiesz?
— Jestem pewny tego. Brytan chce cię usunąć z drogi. Słyszałem z pewnego źródła, że mają razem wyjechać do Argentyny. On chce się zemścić nad tobą i dlatego chce z tobą spółki.
— Ale sam słyszałem, kiedy wczoraj wracałem po ciebie, jak rozmawiali ze sobą. Oni nie spostrzegli mnie. — Tu opowiedział przyjacielowi, co słyszał śledząc Felkę z Brytanem.
Lipek wybuchnął śmiechem.
— Ona jest tak wyrafinowana, zresztą jest córką Bryłki. Oni ciebie, widocznie, wpierw dostrzegli i umyślnie rozmawiali w ten sposób, aby ciebie wykiwać.
— Tak mówisz?
— Jestem tego pewny. Pamiętaj, nie ufaj nigdy kobiecie, bo w każdej tkwi przewrotność i zdrada!!
— Kiedy ją kocham! — wybuchnął. — Tobie dobrze tak mówić, bo nigdy nie kochałeś.
— Skąd ty wiesz, że nie kochałem? — odparł, gorzko się uśmiechając Lipek. — Może kochałem jeszcze silniej, niż ty swoją kochasz. Stałem się dla niej złodziejem, by jej dogodzić we wszystkim, a ona podła, później przysięgała w sądzie, by mnie zgubić! Ot, czem są kobiety! Ja nieraz tęsknię za ich towarzystwem, ale powstrzymuję się. Niech mi się zdaje, że jestem w więzieniu i muszę żyć bez nich.
Pociągnął go spowrotem do domu.
— Tu na ulicy nie mogę z tobą mówić! — rzekł. — Chodź na górę, a ja cię przekonam, że dla twego dobra masz tę kobietę porzucić i to jak najprędzej.
— Daj mi spokój! — prosił go Roman. — Idź sobie! — krzyknął, widząc, że gość rozsiadł się wygodnie w fotelu.
Roman nienawidził morałów, które były zwracane pod jego adresem. Tembardziej nie chciał ich słyszeć od człowieka, którego uważał za bardziej ograniczonego od siebie. Wolał w samotności rozmyślać teraz nad tym, co ma czynić, aniżeli słuchać pouczeń Lipka.
Okazało się jednak, że Lipek nie był wcale takim głupcem, jak się Romanowi wydawało.
— Pozwól, że spowrotem położę się do łóżka. Chcę spać — zawołał gospodarz, — a ty idź sobie.
— Zwarjowałeś. Dopiero przecież wstałeś!
— Widzisz, kiedy mnie sumienie gryzie, wtedy najlepszym lekarstwem dla mnie jest sen. Nie myśli się wtedy, ani nie pamięta. Ach, to życie jest przekleństwem! Dlaczego nie zdechłem w więzieniu? — mówził Roman, a w głosie jego przebijała głęboka gorycz.
— O, brachu, bój się Boga! Co ty wygadujesz?! Najgorszemu wrogowi nie życzę, aby zdychał w więzieniu. Konasz, wołając matki, ojca, dzieci lub najbliższych sobie, a tu nikogo z nich, jak niema tak niema. Wybij sobie te kobiety z głowy, przebolisz, zapomnisz, tak jak ja zrobiłem. Zresztą nie brakuje kobiet na świecie. Będziesz ich miał dość, jeśli zechcesz.
Romek patrzał na przyjaciela z nietajonym podziwem.
— Wcale nie wiedziałem o twoim talencie krasomówczym, — zawołał, szyderczo się uśmiechając. — Pominąłeś się z powołaniem.
— Przestępcami są niemal wszyscy ludzie, — krzyczał już teraz podniecony bardzo Lipek. — Jeden mniej, drugi więcej czyni przestępstw, ale czynić, to czynią wszyscy. Więzienia nie mogą wszystkich pomieścić. Silniejsi chwytają słabszych i pakują tam!! Bóg widzi wszystko, ale nic nie mówi.
— Przestań lepiej filozofować — przerwał mu Romek. — Poradź mi lepiej, gdzie odnaleźć Felcię.
— Na co ci ona? Twoja Felcia jest „wredna“, chytra i zdradliwa jak wąż. Mnie też chciała wziąść w swoje obroty. Ale ja nie frajer...
— Kłamiesz! — krzyknął Roman wściekły.
— Nie żołądkuj się, bracie! Wszystko ci powiem. Kiedy ciebie „wychlano“, postanowiłem zarobić forsę, by cię wyrwać. Miusimy wzajem się wspomagać, bo dziś ty, jutro ja wpadam. Na szczęście robota mi się udała, jeszcze lepiej, niż przewidywałem. Za pierwsze pieniądze kupiłem ci wałówkę, potem zastawiłem „blitwody“ w kilku lombardach. Wiesz, lepiej jest zastawiać brylanty w lombardach i nie wykupywać, niż mieć do czynienia z paserami. Jeden tylko pierścionek z brylantem zostawiłem dla twojej kochanki. Nie dlatego, że chciałem jej się przypodobać. Zrobiłem to dla ciebie, brachu. Uważam cię za najlepszego przyjaciela, jakiego kiedykolwiek miałem, — uśmiechnął się.
— Wiem o tym. Ale powiedziałeś, że chciała cię wziąść w swoje obroty?...
— Tak. Jeżeli nie wierzysz, mogę to jej powiedzieć w oczy. Zapraszała, abym usiadł na łóżku przy niej, gdy leżała cała rozebrana. Kazała mi rolety spuścić, niby dlatego, że światło dzienne razi ją... Potem, widząc, że nie zabieram się do rzeczy, wstała leniwie, siadając na krawędzi łóżka. Kazała mi znów rolety odsłonić. Słuchałem jej we wszystkiem i powstrzymałem się, żeby jej nie dotknąć. Czułem, że gdybym to uczynił, przepadłbym już. Później rzuciła naumyślnie podwiązkę pod łóżko i poprosiła, bym ją wydostał. Widząc, że się nie śpieszę, zawołała: „Idiota!“ Nic nie odparłem i wyniosłem się za drzwi. Na schodach doleciał mnie głośny rumor przesuwanych w gniewie krzeseł. Od tej pory omijam ją, jak węża.
— Porządny chłop z ciebie! — kpił Roman — Ja na twojem miejscu nie wytrzymałbym... A może nie jesteś wcale mężczyzną?
— No, no, tylko licz się ze słowami! — zawołał Lipek urażony. — Jestem wiernym spólnikiem, a charakter złodziejski nie pozwala mi przyjacielowi przyprawiać rogów.
— Więc poradź, jeśli jesteś oddanym mi przyjacielem, co mam teraz czynić? — Bardzo prosto! Plunąć na wszystko i basta! Zabierz wszystko, co nakupiłeś dla niej, i kopnij do djabła to ścierwo!! Niech idzie do swojego ojca, albo do Brytana!
— Nie wypada tak postąpić. Co „chłopaki“ na to powiedzą?
— Ona jest znana; nikt ci nic złego nie powie. Moja w tym głowa!
Roman zaczął nerwowymi krokami przemierzać pokój. Nie mógł się pogodzić z myślą, by się rozstać z nią na zawsze. Czy kochał ją naprawdę, tego sam nie wiedział. Ale nie wyobrażał sobie życia bez tej kobiety. Przypomniał sobie, jakim sposobem go zdobyła. Nie mógł wprost uwierzyć, aby zdolna była do zdrady!... Analizował w myślach powody, które mogły skłonić ją do tego by nawiązać z nim stosunek miłosny. Ot, kaprys kobiety i nic więcej! — dopowiedział sobie w duchu. — A może więcej, niż kaprys! — Nagłe zwątpienie wstąpiło weń. — Muszę mieć dowody! namacalne dowody!! Sam trzymałeś się zasady: „nikogo nie posądzaj, aż naocznie się nie przekonasz“. Żadnych dowodów jej zdrady nie mam. Przypadkowe spotkanie z Brytanem też jest ewentualnością, której chwilowo nie można zaprzeczyć. Ach tak — przypomniał sobie. — Powiedziała mi, że zwróciła się do Brytana o pomoc, kiedy byłem uwięziony na Pawiaku i że on postawił jej jako jedyny warunek moje ponowne zawarcie z nim spółki. Czy jest możliwe, by Brytan nie wykorzystał ówczesnej sytuacji i nie postawił także innego warunku... Ależ nie! — tłumaczył sobie zaraz. — Po pierwsze, poco jej było przyznawać się do tego? Po drugie, gdyby chciała jego zguby, nie starałaby się go uwolnić z więzienia! A może jeszcze nie był czas ku temu?! Przecież i tak poważny wyrok mu nie groził w czasie gdy przebywał na Pawiaku. Może nie opłacało się jej. Chce go wpakować na kilka „wiosenek“ conajmniej! Ale co jej z tego przyjdzie? Nie mógł znaleźć na to odpowiedzi. Nie przymuszał jej przecież do tego, aby współżyła z nim. Może odejść, kiedy jej się tylko spodoba.
Podczas gdy Roman tonął w rozmyślaniach, Lipek liczył i rachował zawzięcie, aż wreszcie zaczął:
— Słuchaj, brachu. Powiedz ty mi, wiele tak wszystkiego odkiwałeś w więzieniach?
— Poco potrzebujesz to wiedzieć?
— Jednakże odpowiedz...
— Przeszło siedem wiosenek.
— Więc dobrze. Policz wiele to miesięcy, tygodni, godzin, minut i sekund byłeś pozbawiony najdroższej wolności! Powiedz mi, czego więcej żałowałeś, wolności, czy tego, że cię pozbawiono kobiety.
— Marne porównanie, brachu! Jak człowiek jest na wolności, to i baby nie brak. Zresztą, gdyby nie kobiety, mniej by więzień żałował wolności.
— Musisz teraz zapanować nad sobą i powiedzieć sobie — od dziś zrywam z Felcią! Złodziej musi mieć silną wolę — mówił Lipek głosem, nieznoszącym sprzeciwu.
— A ty masz silną wolę?
— Tak. Zawsze. Dałem sobie słowo, że nic z kobietami nie będę miał wspólnego i słowa dotrzymuję. Nawet twoją Felcią nie dałem się skusić!
— Kiedy ona mnie kocha! — bronił się Romek. — Udowodnij mi, że ona mnie zdradza, a wtedy zerwę z nią bez wahania.
— Zrobiono! Daj grabę! Umyj się prędko i chodź ze mną. Pokażę ci, gdzie twoje niewiniątko melinuje.
Roman popatrzał na niego podejrzliwie.
— Ty kryjesz coś przede mną? Wiesz, gdzie ona jest?! Gadaj mi zaraz!
— Nic ci nie powiem, tylko chodź! Trzeba mieć w głowie trochę oleju aby się nie dać tak bujać. Wstyd jest, aby taka Felka ciebie, Romku, frajerowała! — wykrzywił pogardliwie usta.
Roman umilkł zawstydzony. Wołał już nic nie mówić.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Icek Boruch Farbarowicz.