Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ale powiedz, czy widziałeś?!
— Nie mam już innego zajęcia, jak twoją Felcię pilnować! — odparł szyderczo, co Romana trochę zdziwiło.
— Nie wymagam, abyś ją pilnował, ale dlaczego mi tak ładnie odpowiadasz?!
— Bo nienawidzę tej kobiety. Pamiętaj, umykaj od niej, póki czas! Ta kobieta zaprowadzi cię do Mokotowa. Pamiętaj, brachu!!!
— To nie twój interes! — odparł zły, zbiegając po schodach na ulicę. Lipek podążył za nim.
— Gdzie tak lecisz, warjacie! — zawołał, łapiąc go za ramię.
— Puść!
— Nie puszczę, aż powiesz dokąd?!
— To mój interes! — raz już ci powiedziałem.
— A ja ci mówię, że wpierw cię nie puszczę, aż nie objaśnisz, dokąd tak pędzisz? Patrz! — pokazał mu lusterko. — Nie umyłeś się nawet, ani nie założyłeś kołnierzyka. Wyglądasz, jakbyś w polu orał. Gdzieś się tak wybrudził?
Silnym szarpnięciem chciał wyrwać się od niego, lecz Lipek trzymał go za ramię. Tym razem ścisnął go tak silnie, że wrócił do przytomności.
— Dokąd idę? — zawołał, jakby dopiero co go ujrzał. — Idę szukać Felci. Pokłóciłem się z nią dziś, jak nigdy. Wybiegła z domu po Brytana i już dłuższy czas, jak jej niema. Boję się, by sobie coś złego nie zrobiła!
— Ach, ty durniu jeden! Ona prędzej tobie zrobi