Wojna kobieca/Nanon de Lartigues/Rozdział V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wojna kobieca
Podtytuł Powieść
Część Nanon de Lartigues
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Guerre des femmes
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ V.

Historja dostatecznie wyjaśnia nam, dlaczego Nanona de Lartigues zamieszkała obok wsi Matifou. Powiedzieliśmy już, że księcia d‘Epernon nienawidzono w Guyennie, jak również Nanonę, której przypisywano zmowę ze złym duchem.
Rozruchy wygnały ich z Bordeaux i zapędziły do Agen. Lecz i w Agenie wszczęły się zamieszki.
Pewnego razu wywrócono na moście złoconą karetę, którą Nanona jechała do księcia. Nanona wpadła w rzekę, Canolles ją wyratował; drugi raz w nocy, zapalił się dom Nanony; Canolles w sam czas wpadł do jej sypialni i uniósł z płomieni.
Nanona pomyślała, że trzecia próba może się udać mieszkańcom Agenu. I chociaż Canolles jak najmniej się oddalał, jednakowoż nie zawsze mógł znajdować się przy niej w chwili niebezpieczeństwa. Nanona korzystała z odjazdu księcia i jego świty składającej się z tysiąca dwustu ludzi, i wyjechała z miasta z księciem (w tym samym czasie co i Canolles), śmiejąc się w karecie z narodu, który gdyby śmiał, chętnieby podruzgotał tę karetę w kawałki.
Wtedy książę i Nanona, albo raczej Canolles, potajemnie wybrał małą wioskę, w której postanowiono, że Nanona mieszkać będzie, do czasu wykończenia jej domu w Libournie.
Canolles otrzymał urlop, nibyto dla ukończenia familijnych interesów; rzeczywiście zaś dlatego, aby mieć prawo opuścić pułk, stojący w Agen i niezbyt oddalać się od wsi Matifou, gdzie jego opiekuńcza obecność była teraz potrzebniejszą, niż kiedykolwiek.
Wypadki bowiem zaczęły przybierać postać zatrważającą; aresztowanie książąt de Condé, de Conti i de Longueville 17 stycznia i zamknięcie w Vincennes mogło dać kilku stronnictwom, dzielącym Francję w tej epoce, wyborny powód do rozpoczęcia wojny domowej. Nienawiść do księcia d‘Epernon (wszyscy wiedzieli, że książę zupełnie oddany jest dworowi) ciągle wzrastała; chociaż można się było spodziewać, że już więcej nie wzrośnie.
Wszystkie stronnictwa, które same nie wiedziały co mają robić w tem dziwnem położeniu, w jakiem się Francja znajdowała, czekały rozwiązania, coraz bardziej koniecznem się stającego. Nanona, jak ptaszek przeczuwający burzę, zniknęła z horyzontu i ukryła się w swem zielonem gniazdeczku, aby tam w milczeniu skutku oczekiwać. Ogłosiła się wdową, a nadto, szukająca samotności: przypomnijmy sobie, że ją tak malował sam Biscarros.
Lecz powróćmy do rzeczy.
Książę d‘Epernon odwiedził zachwycającą pustelniczkę, w przeddzień rozpoczęcia naszej historji, i oznajmił jej, że wyjeżdża na tydzień w celu zwiedzenia prowincji.
Zaraz po jego wyjeździe, Nanona posłała przez poborcę podatków list do barona de Canolles, który korzystając z urlopu, mieszkał w okolicy wsi Matifou. Jak już wyżej powiedzieliśmy, oryginalny (bilecik zaginął, a w miejsce tegoż Cauvignac posłał kopię jego. Właśnie na to zaproszenie jechał bezpieczny kapitan, gdy wicehrabia de Cambes, zatrzymał go czterysta kroków od celu podróży.
Resztę wiemy.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Nanona czekała na barona, tak jak czeka każda kochająca kobieta: dziesięć razy przez minutę spoglądała na zegar, co chwila podchodziła do okna, przysłuchując się najmniejszemu szmerowi i zapytując spojrzeniem czerwonawe, świetne słońce, chowające się za góry, by ustąpić miejsca pierwszym cieniom nocy.
Naprzód zastukano do drzwi wchodowych: Nanona wysłała Franczynetę; pukającym był wybrany kuchcik, przynoszący kolację. Naraz, wyjrzawszy do przedpokoju, zobaczyła innego jak zazwyczaj posłańca, który nawzajem zagłębiwszy spojrzenie w sypialni, ujrzał stojący tam stolik, a na nim dwa nakrycia.
Nanona kazała Franczynecie odgrzać kolację, ze smutkiem zamknęła drzwi i powróciła do okna, z którego, pomimo nocnej pomruki, mogła widzieć drogę samotną.
Drugie uderzenie, zupełnie odmienne od pierwszego, rozległo się u małych tylnych drzwiczek.
— Otóż i on!... — zawołała Nanona.
Lecz w obawie, żeby to nie był kto inny, nieruchoma, natężając uwagę, zatrzymała się na środku pokoju.
Po chwili drzwi się rozwarły; na progu ukazała się Franczyneta, milcząca, zmieszana z bilecikiem w ręku.
Młoda kobieta spostrzegła bilet, rzuciła się do swej służącej, wyrwała go z jej rąk i spiesznie rozpieczętowała.
List ten ugodził ją jakby piorunem: Nanona bardzo kochała barona de Canolles, lecz duma jej wyrównywała uczucie miłości.
Tracąc księcia d‘Epernon, traciła nietylko całe swe szczęście przyszłe, ale być może i przeszłe nawet.
Lecz chociaż zmieszana, nie tracąc chwili czasu, rozpoczęła działać.
Przedewszystkiem zgasiła świecę, mogącą zdradzić jej cień, a następnie przybiegła do okna. Wyjrzała w samą porę, właśnie w chwili, gdy czterech ludzi zbliżało się do domku, od którego już znajdowali się nie więcej jak o dwadzieścia kroków. Człowiek w płaszczu postępował pierwszy; Nanona poznała w nim księcia d‘Epernon.
W tej chwili weszła do pokoju Franczyneta ze świecą. Nanona rozpaczliwe spojrzenie rzuciła na stół, na dwa nakrycia, dwa krzesła, dwie świetnej białości haftowane poduszki, wychylające się z poza czerwonych adamaszkowych firanek; nakoniec na swój wyszukany negliż nocny tak dobrze harmonizujący z temi wszystkiemi przygotowaniami.
— Zginęłam — pomyślała.
Lecz w tejże chwili, uśmiech przebiegający po ustach, kazał się domyślać, że w tej twórczej głowie zabłysła myśl ocalenia.
Z szybkością więc błyskawicy porwała szklankę z prostego kryształu, przygotowaną dla barona i wyrzuciła do ogrodu, stawiając w jej miejsce wyjęty z futerału złoty, herbem księcia ozdobiony kubek, wraz z serwisem z pozłacanego srebra; a potem, drżąc z bojaźni, lecz z fałszywym na ustach uśmiechem, zeszła po schodkach i przysunęła się do drzwi właśnie w chwili, kiedy się rozległo ciężkie i uroczyste uderzenie.
Franczyneta chciała otworzyć, lecz Nanona porwała ją za rękę, odepchnęła na bok i rzuciwszy na nią to szybkie spojrzenie, które u kobiet na uczynku schwytanych tak dobrze myśl dopełnia, rzekła:
— Czekałam na księcia d‘Epemon, a nie na barona de Canolles. Dawaj do stołu.
Następnie sama odsunęła rygle i rzucając się na szyję rycerza z białem piórem, przybierającego groźną postawę zawołała:
— A!... a więc sen mnie nie omylił. Chodź książę, wszystko już gotowe: będziemy wieczerzać.
D‘Epernon osłupiał, ale że pieszczoty pięknej kobiety zawsze są miłe, nie odrzucił więc pocałunków Nanony.
Lecz przypomniawszy sobie w tej chwili, iż posiada w swych rękach oczywiste dowody oskarżające Nanonę, zlekka ją odsuwając, rzekł:
— Chwilkę, panno, przed kolacją musimy się porozumieć.
I dawszy ręką znak swoim służalcom, którzy z uszanowaniem oddalili się o kilkadziesiąt kroków, wszedł do domu ciężkim, wymierzonym krokiem.
— Co ci jest, kochany książę?... — spytała Nanona z wesołością tak dobrze udaną, że możnaby ją wziąć za naturalną — czyś czasem nie zapomniał czego, będąc tu ostatnim razem, bo z taką bacznością spoglądasz po wszystkich kątach.
— Tak — odpowiedział książę — zapomniałem ci powiedzieć, że nie jestem głupcem, nie Żerontem, jakich wystawia wswoich komedjach Cyrano de Bergerac. Zapomniawszy ci o tem powiedzieć, powracam, by tego dowieść.
— Nie rozumiem cię, Mości książę — odrzekła Nanona jaknajspokojniej. — Błagam cię, wytłumacz mi to wszystko.
Spojrzenie księcia zawisło na dwóch krzesłach; z dwóch krzeseł przeszło na dwa nakrycia, z nakryć na dwie poduszki. Tu, spojrzenie jego nieco dłużej się zatrzymało.
Książę poczerwieniał z gniewu.
Nanona, powiedziawszy to, oczekiwała skutku z uśmiechem, odkrywającym jej ząbki, białe jak perły. Lecz uśmiech ten był raczej do dreszczu podobnym, a te tak białe ząbki niezawodnieby zgrzytały, gdyby od strachu nie były się zacisnęły.
Książę zwrócił na nią zagniewane spojrzenie.
— Czekam — rzekła Nanona, powabnie kłaniając się. — Co Wasza książęca mość chciała wiedzieć?
— Chciałem wiedzieć, na czyje przyjęcie przygotowałaś kolację.
— Już ci powiedziałam, Mości książę, żem miała sen, co mi oznajmił, że chociaż opuściłeś mnie wczoraj, dziś jeszcze, znowu, do mnie powrócisz. A sny mnie nigdy nic zwodzą. Ta kolacja więc oczekuje na ciebie, kochany książę.
Książę skrzywił się, co ujść miało za ironiczny uśmiech.
— A te dwie poduszki? — spytał.
— Jakto! książę, przyjechawszy do mnie, chciałbyś na nocleg wracać do Libournu? O! jeśli tak, sen zawiódłby mnie tą razą, a on rokował, że książę pozostaniesz u mnie.
Książę po raz drugi skrzywił się, a skrzywienie to więcej jeszcze było znaczącem, niż pierwsze.
— A ten zachwycający negliż pani, ta miła woń, te wyborne pachnidła?...
— Jestem ubrana, jak zawsze, kiedy cię oczekuję, mości książę, a pachnidła zwykły uprzyjemniać mój buduar, gdyż sam mi mówiłeś, że je bardzo lubisz.
— A więc czekałaś na mnie?... — zapytał książę szyderczo.
— Co to jest!... — odpowiedziała Nanona, również brwi marszcząc — czy nie masz książę zamiaru zaglądania do szaf?... Czy czasem nie, jesteś zazdrosnym?
I tu parsknęła śmiechem.
Książę przybrał majestatyczną postać.
— Ja zazdrosnym!... O!... dzięki Bogu, nie jestem tyle śmiesznym! Będąc starym, wiem, że jestem stworzony nato, aby mnie oszukiwano; lecz tym, co mię oszukują, chciałbym przynajmniej dowieść, że nie jestem dudkiem.
— A jakże im tego dowiedziesz, Mości książę?... — zapytała Nanona — ciekawa jestem wiedzieć...
— O!... nie jest to tak trudnem, tymczasem pokażę ci tylko pewien papier.
— Mnie się już — nic nie śni; w moich latach nie miewa się snów; lecz zato odbieram listy. Przeczytaj ten, jest on dość zajmujący.
Nanona ze drżeniem odebrawszy z rąk księcia bilet, zmieszała się bardzo na widok charakteru pisma, jednakże wzruszenie to uszło przed bystrem spojrzeniem księcia; z udaną więc obojętnością czytała te wyrazy:
„Niniejszem uprzedzam księcia d‘Epernon, że dzisiejszego wieczoru mężczyzna, który już od pół roku jest w poufnych stosunkach z panną Nanoną de Lartigues, przybędzie do niej w zamiarze zostania na kolacji i noclegu.
„Nie chcąc pozostawić księcia d‘Epernon w nieświadomości, oznajmiam mu, że tym szczęśliwym rywalem jest: Baron de Canolles“.
Nanona zbladła; cios ten ugodził ją w samo serce.
— A! Rolandzie! Rolandzie, — szepnęła — sądziłam, żem się już ciebie pozbyła na zawsze.
— A co? czy dobrze jestem zawiadomiony? — zapytał książę, triumfując z radości.
— O!... bardzo źle — odpowiedziała Nanona — i jeśli twoja polityczna policja nie jest lepszą od miłosnej, to cię mocno żałuję...
— Żałujesz mnie?
— Tak, gdyż wcale tu nie ma tego barona de Canolles, któremu niezasłużenie przypisujesz zaszczyt, być twoim rywalem. Zresztą, możesz zaczekać, a dowiesz się, czy przybędzie...
— O! już przybył!
— On!... — zawołała Nanona. — To kłamstwo!..
Na ten raz głęboka prawda przebijała się w wykrzykniku obwinionej kobiety.
— Chciałem powiedzieć — rzekł książę — że się znajdowałem o kilkaset kroków stąd i że na swoje szczęście zatrzymał się w oberży pod „Złotem cielęciem“.
Nanona pojęła, że książę wie coś, lecz nie wszystko, a nawet mniej, niż się spodziewała. Wzruszyła więc ramionami na znak zdziwienia; po chwili powzięła zamiar, jakim ją natchnął ów list, który na wszystkie strony w swych drobnych obracała rączkach.
— Czy być może — rzekła pewna siebie Nanona — aby człowiek genjalny, najsławniejszy polityk Francji, wierzył listom bezimiennym?
— Prawda, że bezimienny, ale jakże mi go objaśnisz?
— O!... objaśnienie nie jest trudnem: list ten jest dalszym ciągiem podstępów naszych nieprzyjaciół z Agen. Baron de Canolles prosił cię o urlop, dla załatwienia interesów familijnych; udzieliłeś mu go. Dowiedziano się, że będzie tędy przejeżdżał i z tego to wysnuto tak śmieszne oskarżenie.
Nanona dostrzegła, że oblicze księcia zamiast się wyjaśniać, coraz się bardziej zasępiać poczęło.
— Objaśnienie to byłoby dostatecznem — rzekł tenże — gdybym w liście, którego utwór przypisujesz swoim nieprzyjaciołom, nie było dopisku, którego w pomieszaniu zapomniałaś przeczytać.
Śmiertelny dreszcz przebiegł po ciele nieszczęsnej kobiety; czuła, że jeśli przypadek nie przyjdzie jej w pomoc, nie będzie miała dłużej sił do wytrzymania walki.
— Dopisek! — odrzekła.
— Tak, przeczytaj — mówił książę — masz przecież list w ręku.\
Nanona starała się uśmiechnąć; lecz chociaż wiedziała, że jej skurczone rysy twarzy nie będą zdolne wytrzymać uśmiechu, czytała jednak dość pewnym głosem:
Dopisek ten brzmiał:
„Mam w swych rękach list panny de Lartigues do barona de Canolles; w nim schadzka naznaczoną jest na dzisiejszy wieczór; list ten oddam w zamian blankietu Księcia, jeśli Wasza książęca mość raczysz mi go przesłać przez człowieka, który winien się znajdować sam na Dordonji, naprzeciw wsi Saint-Michel-la Riviére o szóstej godzinie wieczór“.
— I byłeś tyle nierozsądnym, że posłałeś!... — rzekła Nanona.
— Twoje pismo tak mi jest drogie, że, aby go dostać, nie pomyślałem nawet, o nałożonej nań cenie.
— Wystawiać podobną tajemnicę na gadatliwość niewiernego zausznika!... A! książę!...
— Masz słuszność: podobnego rodzaju zlecenia nie powierzają się nikomu; i ja też tak uczyniłem. Sam udałem się łódką na Dordogne.
— A więc masz mój list, Mości książę?
— Oto jest.
Nanona zebrała całą pamięć, starając się przypomnieć treść owego listu.
Lecz było to niepodobnem; w głowie zaczęło się jej mieszać.
Była więc przymuszoną wziąć i przeczytać swój własny list; cztery tylko wiersze składały go; Nanona przebiegła je jednym rzutem oka i z niewypowiedzianą radością poznała, że list ten niezupełnie ją pognębiał.
— Czytaj na głos — rzekł książę — bo już zapomniałem treści jego.
Nanona odzyskała uśmiech, którym napróżno od kilku chwil chciała twarz swą ubarwić, i posłuszna wezwaniu księcia, przeczytała:
„Wieczorem o ósmej godzinie. Czy będziesz wolnym? Ja nią jestem. Bądź więc akuratnym, kochany baronie, i, nie obawiaj się o naszą tajemnicę“.
— Jakże! czy to nie jest dość jasne!... — zawołał książę, blady z wściekłości.
— To mnie zbawi — pomyślała Nanona.
— Aha!... — mówił dalej książę — między wami jest jakaś tajemnica!
Nanona pojęła, że jedna chwila wahania może ją zgubić.
Zresztą, zdołała już obmyśleć plan obrony.
— Tak, prawda — powiedziała, bacznie spoglądając ma księcia — mam tajemnicę z tym szlachcicem.
— Sama się więc przyznajesz!... — wrzasnął książę d‘Epernon.
— Muszę to uczynić, bo czyż można ukryć co przed tobą?
— Oho!... — krzyknął książę.
— Tak, czekałam na barona de Canolles — spokojnie powiedziała Nanona.
— Czekałaś ma niego?
— Czekałam!
— I śmiesz jeszcze do tego się przyznawać?
— Śmiem! A teraz, czy wiesz kto jest baron de Canolles?
— Bezczelny zuchwalec, którego ukarzę srogo za pierwszym spotkaniem.
— O! nie jest to uczciwy i mężny szlachcic, któremu i nadal nie odmówisz swych względów.
— O! przysięgam na Boga! nic z tego nie będzie!
— Nie przysięgaj, Mości książę, a przynajmniej dopóty, dopóki mnie nie wysłuchasz — odrzekła Nanona z uśmiechem.
— Mów więc, tylko prędko...
— Czyżeś nie dostrzegł książę, ty, co przenikasz najskrytsze tajniki serca, żem się ciągle zajmowała baronem, ciągle się za nim do ciebie wstawiałam, żem mu wyrobiła patent kapitański, zasiłek pieniężny na podróż do Bretanj; z panem de la Meillaraye; nakoniec, ten niedawny urlop; jednem słowem, czy nie zwróciło twej uwagi, moje ciągłe o nim staranie?
— Pani — rzekł książę — już tego nadto.
— Czekaj końca, Mości książę.
— Na cóż mam dłużej czekać? Co masz mi jeszcze do powiedzenia?
— Mam dla barona de Canolles największe współczucie.
— Wiem o tem!
— Kocham go duszą i ciałem.
— Pani, nadużywasz...
— Służyć mu będę do samej śmierci, a to dlatego...
— Dlatego, że jest twym kochankiem, wszak to nie trudne do odgadnienia.
— Dlatego — zawołała Nanona, chwyciwszy rękę drżącego od gniewu księcia — dlatego, że on, jest moim bratem!
— Twoim bratem — wybąknął tenże.
Nanona pochyliła głowę na znak potwierdzenia, a zbladłe jej usta zwycięski ożywił uśmiech.
Po chwili książę zawołał:
— Lecz to potrzebuje wyjaśnienia!
— Wszystko ci objaśnię — rzekła Nanona. — Powiedz mi, kiedy umarł mój ojciec?
— Już będzie temu z osiem miesięcy — odpowiedział książę po chwilowym namyśle.
— A kiedy podpisałeś patent na kapitana baronowi de Canolles?
— Prawie w tymże samym czasie — odparł książę.
— W dwa tygodnie po śmierci ojca — poprawiła Nanona.
— Być może...
— Przykro mi bardzo — mówiła dalej Nanona — opowiadać niesławę drugiej kobiety, rozgłaszać tajemnicę, która jest naszą tajemnicą, czy słyszysz książę? Lecz twa zazdrość zmusza mnie do tego, twe okrutne postępowanie zniewala mnie do mówienia... Naśladuję cię, książę; nie ma we mnie szlachetności.
— Mów dalej, mów dalej!... — zawołał książę, zaczynając już wierzyć wymysłom pięknej gaskonki.
— A więc słuchaj, Mości książę... Ojciec mój był dość wziętym adwokatem; przed dwudziestu ośmioma laty, był jeszcze pięknym i młodym. Nim jeszcze się ożenił, pokochał matkę barona de Canolles, której nie chciano wydać za niego; ona bowiem była szlachcianką, on zaś niskiego urodzenia. Jak się to często zdarza, miłość była zmuszona nagrodzić pomyłkę losu. Pewnego więc razu, gdy baron de Conalles udał się w podróż... Teraz już rozumiesz?
— Rozumiem; lecz dlaczego przyjaźń twa z baronem tak późno się zaczęła?
— Dlatego, że dopiero po śmierci ojca dowiedziałam się, jakie nas łączą węzły; przytem, cała ta tajemnica zawierała się w liście, który baron oddał mi sam, nazywając mnie już siostrą.
— A gdzież ten list?
— Czyś książę zapomniał, że pożar pochłonął mi najdroższe kosztowności i wszystkie sekretne papiery.
— A prawda!... — rzekł książę.
— Już ze dwadzieścia razy zamierzałam opowiedzieć ci tę historję, będąc przekonaną, że wszystko uczynisz dla tego, którego kryjomo nazywam swym bratem; lecz baron zawsze mnie wstrzymywał, zawsze prosił, błagał, aby oszczędzać sławę jego matki, jeszcze żyjącej; byłam mu posłuszną, bom go pojmowała.
— A! czy doprawdy?... — rzekł rozczulony książę. Biedny Canolles!
— A przecież podobnem postępowaniem wyrzekał się szczęścia!... — dodała Nanona.
— Jak on ma piękną duszę — powiedział książę — to mu nawet zaszczyt przynosi.
— Ja mu przysięgłam, że ta tajemnica nigdy z ust moich nie wyjdzie. Lecz twoje podejrzenia, Mości książę, zniewoliły mnie do tego wyznania. Biada mi! zapomniałam o przysiędze; biada mi! zdradziłam tajemnicę mego brata!...
I Nanona zapłakała.
Książę rzucił się przed nią na kolana, okrywając pocałunkami ręce, które z osłabienia opuściła; tymczasem jej oczy, wzniesione ku niebu, zdawały się błagać Boga o przebaczenie krzywoprzysięstwa.
— A! Nanono! mówisz. „Biada mi“!... — zawołał książę. Powiedz raczej: „Szczęście nam wszystkim!... Chcę bowiem, żeby kochany Canolles powetował czas stracony. Nie znam go, lecz chcę zaraz poznać. Przedstawisz mi go, a kochać go będę jak syna.
— Powiedz jak brata — dodała z uśmiechem Nanona.
Potem zwracając swą myśl na inny przedmiot:
— A! nieznajomi donosiciele!... — zawołała gniotąc list w ręku i udając, iż go rzuca w ogień; a tymczasem starannie ukryła go w kieszeni, by potem łatwiej odszukać jego autora.
— Lecz dlaczegóż on, nie przybywa?... — rzekł książę. Dlaczegóż odkładać nasze poznanie? Ja natychmiast poślę po niego do oberży pod Złotym cielęciem.
— Dobrze — powiedziała Nanona — niech się więc dowie, że nic przed tobą ukrywać nie mogę i że bez względu na moją przysięgę, wszystko ci opowiedziałam.
— A ja, bądź pewną, dochowam tajemnicy.
— Teraz, Mości książę, muszę się z tobą pokłócić — odpowiedziała Nanona z uśmiechem, jakiego szatani od aniołów pożyczają.
— A za co, kochanko moja?
— Za to, że dawniej daleko więcej byłeś chciwym, każdego sam na sam ze mną. A teraz zjedzmy kolację; jutro będzie jeszcze dość czasu posłać po niego. — Do jutra, zdążę go uprzedzić — pomyślała Nanona.
— Dobrze rzekł książę — siadajmy do stołu.
Po cichu zaś dodał:
— Do jutra nie opuszczę jej chyba byłaby czarownicą, gdyby go uprzedzić zdołała.
— A więc — powiedziała Nanona, kładąc swą rękę na ramieniu księcia — czy będzie mi wolno wstawić się do mego przyjaciela za swym bratem?
— Ma się rozumieć — odrzekł książę — ze wszystkiem co zechcesz, zacząwszy od pieniędzy...
— O! pieniędzy on, nie potrzebuje — odpowiedziała Nanona — on to właśnie darował mi ten przepyszny brylantowy pierścień, coś go widział u mnie, a który dostał od matki.
— A więc posuńmy go na wyższy stopień — rzekł książę.
— Dobrze!... Zróbmy go na przyszłość pułkownikiem...
— Pułkownikiem! Ba!... za bardzo się śpieszysz, moja luba! chcąc tego dostąpić, baron powinien wyświadczyć jaką usługę naszemu królowi.
— On gotów jest uczynić wszystko, co mu rozkażą.
— O!... kiedy tak — rzekł książę, z pod oka spoglądając na Nanonę — mógłbym mu dać tajne polecenie do dworu.
— Polecenie do dworu! zawołała Nanona.
— Tak — odrzekł stary dworak — lecz cóż? toby was rozłączyło.
Nanona pojęła, że właśnie nadszedł czas, aby zniszczyć resztę nieufności.
— Nie obawiaj się kochany książę. Co znaczy rozłączenie, skoro mu ono wyjdzie na pożytek! Jeśli będziemy razem, nie mogłabym mu wiele być użyteczną, gdyż Wasza książęca mość jesteś zazdrosnym; tymczasem, kiedy on będzie zdala odemnie, ty, Mości książę rozciągniesz nad nim swą wszechwładną rękę. Oddal go, wyślij z Francji, jeśli to będzie dla jego dobra, a o mnie się nie troszcz. Abyś mnie tylko kochał, luby mój książę, nic mi więcej do szczęścia nie będzie potrzeba.
— A więc zgoda — odparł książę — jutro rano poślę po niego i dam mu polecenie. Teraz zaś — dodał z triumfującym uśmiechem, spoglądając na dwa krzesła, na dwa nakrycia i na dwie poduszki — wieczerzajmy, moja piękna.
Oboje usiedli do stołu z tak wesołemi twarzami, że nawet Franczyneta, która już przywykła do postępowania księcia i do charakteru swej pani, sądziła, że Nanona była zupełnie spokojna, a książę zupełnie o jej niewinności przekonanym.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.