Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VII/XXVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VII
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVIII.

Możnaby (tak my przynajmniej twierdzimy) podzielić na dwie zupełnie odrębne kategorje, sposoby, według których układa się najrozmaiciej życie ludzkie: W pierwszej pewne pozory górują nad rzetelną wartością; w drugiej przeciwnie, wartość prawdziwa, pomija częstokroć czcze formy. Porównajmy naprzykład: życie na wsi, życie w miasteczkach prowincjonalnych, życie w Moskwie nawet do życia w tak olbrzymiej stolicy jak Petersburg. Tam salony wielko-światowe, zachowują wiecznie te same formy i tę samą fizjognomję, tak w czasie wojen napoleońskich a i za dni naszych.
Od roku 1805 Rosja czas spędzała na kłótniach zażartych, po których następywało zaraz porozumienie najserdeczniejsze z Bonapartem. Tworzono, układano i wrzucano następnie do kosza rozmaite projekta przyszłej konstytucji. A wśród tych wszystkich burz gwałtownych, wśród kataklizmów, wstrząsających Europą i Rosją, aż do podwalin tejże, salony Anny Pawłówny i pięknej Heleny Bestużew, pozostały niezmiennemi i niewzruszonemi. Zachowały ten sam ton i ten wygląd co dawniej. U panny Scherer, wykrzykiwano z tem samem zgorszeniem i osłupieniem, jak może Europa pozwolić wygrywać takiemu wrogowi rodu ludzkiego? W poddawaniu się bezwarunkowem temu gienjuszowi monarchów europejskich, upatrywano jedynie spisek niegodziwy, mający na celu zaniepokojenie kółek dworskich, w których rej wodziła (tak przynajmniej zdawało się jej samej) panna Scherer. U Heleny znowu, którą Rumiancow zaszczycał odwidzinami, nazywając kobietą nie zwykłej inteligencji, wyznawano w roku 1812, tak samo jak i w roku 1808, ten sam zapał dla Wielkiego Narodu, dla Wielkiego Człowieka, i biadano nad zerwaniem stosunków przyjacielskich z Francją. Tam przepowiadano stale, że wojna obecna musi skończyć się niebawem pokojem wiecznotrwałym.
W tych dwóch salonach rywalizujących z sobą, odczuwano niezwykłe poruszenie po powrocie cara z armji. Próbowano nawet szkodzić sobie nawzajem, prowadząc z salonu do salonu rodzaj wojny podjazdowej. W końcu dano pokój tym nieprzyjaznym demonstracjom, i oba salony zachowały swoją dawną cechę nietkniętą. Panna Scherer przyjmowała u siebie zaledwie kilku Francuzów, czystej krwi legitymistów; a w zapale patrjotycznym, narzekała najokropniej na teatr francuzki w Petersburgu: — „który tyle rocznie kosztuje, co utrzymanie całej dywizji“. — W salonie panny Scherer śledzono bacznie i z wielkim interesem obroty wojska rosyjskiego. Rozpuszczano stale wieści, tylko na korzyść tejże armji. Przeciwnie u Heleny, gdzie górował żywioł francuzki, opowiadano sobie cichaczem o szczerych chęciach i próbach nadaremnych Napoleona, w celu zawarcia z Rosją sojuszu zaczepno-odpornego. Zaprzeczano stanowczo wieściom rozsiewanym po kraju, o niesłychanych nadużyciach i okrucieństwach popełnianych przez najeźdźców. Krytykowano i wyśmiewano bez miłosierdzia rady zawczesne tych, którzy przemawiali o potrzebie przeniesienia się z całym dworem do Kazania. W oczach tej koterji, wojna miała dotąd jeszcze cechę pragnącą rychłego pojednania; można było więc spodziewać się niebawem zawieszenia broni i punktów przedugodnych, zmierzających do zawarcia pokoju. Powtarzano z naciskiem frazes napuszony Bilibina, (który był codziennym gościem u Heleny, jak każdy prawie człowiek wyższej inteligencji), cytowano zatem jego słowa: — „że kwestje tak drażliwe, jak położenie obecne, nie rozstrzyga proch, ale ci, którzyby go wymyślili, gdyby już nie był wynalezionym“. — Żarcikowano tam nader dowcipnie, choć z wielką przezornością i ostrożnością, z szowinizmu w Moskwie, który doszedł był do szczytu podczas odwidzin cara, w swojej dawnej stolicy.
U panny Scherer przeciwnie, ów zapał wzniecał podziw i uwielbienie fanatyczne, na wzór Plutarque’a, wynoszącego pod niebiosa swoich bohaterów! Książę Bazyli, który zajmywał jak i dawniej stanowisko wielkiej wagi, i przynoszące mu wcale ładny dochodzik, był ogniwem łączącym te dwa kółka odrębne i rywalizujące z sobą nawzajem. Uczęszczał tak samo — „do mojej serdecznej przyjaciółki Anny Pawłówny“ — jak i do salonu dyplomatycznego — „mojej ukochanej jedynaczki“. — Zdarzało mu się też częstokroć, gdy tak przechodził z jednego obozu do drugiego, zaplątać się w zdaniach i poglądach, wypowiadanych zawsze z naciskiem i tonem uroczystym, i wygadać się niepotrzebnie z czemś u jednej z tych dam, co jedynie u drugiej popłacało. Pewnego wieczora, wkrótce po powrocie cara z Moskwy, książę Bazyli ganiąc i krytykując nader surowo w salonie Anny Pawłówny postępowanie Barclay’a, skończył na szczerem wyznaniu, że byłby w kłopocie nie lada, gdyby go dajmy na to zapytano, kogo wybrać na głównodowodzącego? Pewien gość pojawiający się na każdym wieczorze u panny Scherer, a znany pod przydomkiem — „człowieka wielkich zasług“ — opowiedział nawiasem, że widział nie dawniej jak dziś zrana Kutuzowa, dowódzcę milicji w Petersburgu, przyjmującego ochotników w sali ministerstwa finansów. Ośmielił się przy tej sposobności nadmienić, że on był właśnie jedynym, któryby mógł odpowiedzieć godnie wszelkim wymaganiom, przywiązanym do tytułu wodza naczelnego.
Panna Scherer uśmiechnęła się melancholijnie, twierdząc, że Kutuzow przysparza li trosk i zgryzot najjaśniejszemu panu.
— Tak, wypowiedziałem to był otwarcie na zgromadzeniu szlachty — odezwał się książę Bazyli — zwróciłem ich uwagę, że zamianowanie Kutuzowa na dowódzcę milicji, nie zadowolni wcale najjaśniejszego pana. Nie chcieli mnie jednak słuchać, lubią bowiem bruździć zawsze i wszędzie! A dla czego? Bo radziby małpować mieszkańców Moskwy w ich zapale niedorzecznym! — wyrwało mu się nagle. Zapomniał nieborak z kretesem, że ten frazes, który byłby zyskał ogólny poklask w salonie jego córki, był co najmniej niestosowny u panny Scherer. Połapał się gdy już było za późno, i starał się natychmiast swój błąd naprawić!
— Jestże to stosownie, przyznajcie państwo sami, żeby tam zasiadał starzec zgrzybiały i zdziecinniały? Trudzi się nadaremnie... Czyż można wybierać na głównodowodzącego, człowieka złych obyczajów, który nie umie już siedzieć na koniu i zasypia podczas rady wojennej? Mógł że by kto twierdzić naprzykład: że Kutuzow odznaczył się czemkolwiek w Bukareszcie? Nie wspominam o jego zdolnościach wojskowych, za dużo byłoby o tem do powiedzenia. Jakżeby jednak było możliwem wybierać w obecnem położeniu, starca bezsilnego i który nic prawie nie widzi? Dobry byłby chyba do grania w ciuciubabkę, bo ślepnie coraz bardziej!
Nikt nic nie odpowiedział na tę gwałtowną filipikę, która tego jeszcze wieczora miała pewne podstawy. W kilka dni później Kutuzow został księciem zamianowany. Ta łaska, która mogła okazywać ściśle rzecz biorąc, pragnienie w sferach najwyższych pozbycia go się tym sposobem, nie zaniepokoiła jeszcze tak dalece księcia Bazylego. Uczyniła go jednak przezorniejszym i ostrożniejszym w sądzie o nim. Zebrano w końcu radę wojenną, złożoną z feldmarszałka Sołtykowa, Wiasmitynowa, Łopuszkina i Koczubeja, aby zastanowić się nad dalszem prowadzeniem kampanji. Rada zadecydowała, że trzeba przypisać wszelkie niepowodzenia wojsk rosyjskich rozstrzelaniu władzy w armji. Zaproponowała więc, po krótkiej dyskusji, pomimo braku sympatji cara dla tegoż, zaproponowała Kutuzowa na głównodowodzącego w całej armji, będącej obecnie pod bronią. Propozycja została przyjętą, a zamianowanie urzędowe nastąpiło tego samego wieczora.
Książę Bazyli spotkał się nazajutrz w salonie panny Scherer z — „człowiekiem wielkich zasług“ — który nadskakiwał tejże niesłychanie, spodziewając się otrzymać za jej protekcją miejsce wygodne i przynośne kuratora w pewnym instytucie naukowym dla panien. Książę Bazyli wszedł z miną tryumfatora, jak gdyby spełniły się jego wszelkie nadzieje i przewidywania.
— I cóż, wiecie już o wypadku nadzwyczajnej doniosłości? — przemówił od progu, prawie z namaszczeniem. — Książę Kutuzow mianowany feldmarszałkiem i generallissymusem! Skończone szczęśliwie wszelkie kłótnie i nieporozumienia! To mi mąż prawdziwy! — rzucił w około spojrzenie piorunujące. — Tak jestem z tego uszczęśliwiony!
Człowiek — „wielkich zasług“ — nie mógł wytrzymać, (pomimo że ubiegał się o miejsce intratne), przypomnieć mówcy zapalonemu sąd, który był wydał o tym samym „mężu“ przed kilku dniami. Był to błąd podwójny, wykroczenie nie do przebaczenia przeciw wszelkiej towarzyskiej przyzwoitości, bo tak samo panna Scherer przyjęła tę wiadomość z oznakami najwyższej radości.
— Ależ książę sam powiedziałeś nie dawno temu, że podobnoś ślepnie — mówił dalej ów niezgrabjasz, nie umiejący trzymać języka za zębami.
— Ho, ho! widzi on wszystko jasno jak na dłoni! — książę Bazyli trzepał szybko, swoim niskim basem, rozbitym jak garnek pęknięty i pokaszlując raz po raz. (Była to jego ostatnia deska ratunku, gdy go za nadto do muru przypierano i nie wiedział, którędy ma wydobyć się z matni). — Widzi doskonale! mówię państwu, a czem się cieszę najbardziej, to że nasz pan najmiłościwszy nadał mu władzę nieograniczoną nad armią i całym krajem, jakiej dotąd żaden wódz nie posiadał. To prawie drugi samodzierżca!
— Daj Boże, aby wszystko wyszło na najlepsze! — westchnęła pobożnie panna Scherer.
Człowiek „wielkich zasług“, (straszny nowicjusz w obrotności, zręczności w orjentowaniu się i pewnej intuicji w kwestjach drażliwych, czego się nabywa jedynie przez długie obracanie się w sferach dworu), sądził, że pochlebi tem starej pannie, jeżeli będzie bronił zdania popieranego i wygłaszanego przez nią przed kilku dniami. Nie zrozumiał w niewinności i prostocie ducha, że wiatr wieje z innej strony, a więc i chorągiewki dworskie tam się zwracają. Pospieszył zatem dodać:
— Utrzymują, że car zamianował Kutuzowa bardzo niechętnie. On zaś miał się zarumienić jak pensjonarka, którejby czytano Gjocondę, gdy mu obwieszczono, że monarcha i naród cały wynoszą go na tak zaszczytne stanowisko.
— Może serce jego zostało gdzie indziej? — wtrąciła z uśmieszkiem Anna Pawłówna.
— Bynajmniej, bynajmniej, bajki wierutne! — wykrzyknął z zapałem książę Bazyli, który teraz kruszył kopje zawzięcie w obronie Kutuzowa. — To być nie może, car bowiem oceniał zawsze nader wysoko jego zasługi wielkie i niespożyte.
— Dajże Boże, aby książę Kutuzow dzierżył jak najdłużej przyznaną mu władzę, przez samego monarchę i nie pozwolił nikomu kopać dołków pod nim! — panna Scherer wymówiła te słowa z naciskiem, jakby je do kogoś specjalnie stosowała.
Książę Bazyli pochwycił w lot i zrozumiał kogo ma na myśli, szepnął jej bowiem na ucho:
— Wiem na pewno, ze źródeł najlepiej o tem powiadomionych, że Kutuzow, położył najjaśniejszemu panu conditio sine qua non, usunięcie z armji carewicza. Wiesz pani jak się wyraził? — „Nie mógłbym go ukarać, gdyby źle czynił, ani nagrodzić, choćby okazał się największym bohaterem!“
— O! to dyplomata, w całem tego słowa znaczeniu — uśmiechnęła się panna Scherer. — Znam ja nie od dziś Kutuzowa!
— I o tem również przebąkiwują — błąkał się dalej po manowcach „człowiek wielkich zasług“ ale małej niestety znajomości świata wielkiego! — że Kutuzow wymógł nawet słowo od samego cara, że nie pokaże się wojsku aż do końca kampanji.
Zaledwie wypowiedział te słowa nieszczęsne, odwrócili się od niego jednocześnie, jakby poruszeni tą samą sprężyną, książę Bazyli i panna Scherer, zamieniając nawzajem spojrzenie pełne politowania, nad tą podziwu godną naiwnością. Oboje wzruszyli nieznacznie ramionami, wzdychając ciężko i przeciągle.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.