Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VII/XXIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VII
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIX.

Gdy to się odbywało w Petersburgu, Francuzi zostawiając po za sobą Smoleńsk obrócony w perzynę, zbliżali się coraz bardziej ku Moskwie.
Napoleon próbował ale nadaremnie, stoczyć bitwę nad Wiazmą, potem jeszcze trochę dalej. Wskutek rozmaitych okoliczności, Rosjanie nie mogli jej przyjąć aż pod Borodynem, oddalonym od Moskwy o sto dwanaście wiorst. Stanąwszy nad Wiazmą, Napoleon wydał rozkaz iść prosto na Moskwę, na tę odwieczną carską stolicę, otoczoną w oczach ludu całego aureolą świętości! Moskwa z mnóstwem cerkwi, podobnych do pagód chińskich, podniecała jego wyobraźnią i pociągała ku sobie jakimś dziwnym urokiem, jakąś siłą nadprzyrodzoną. Przejechał przez Wiazmę na swoim nie wielkim koniku maści izabelowej, otoczony gwardją, adjutantami i paziami. Berthier został był w tyle, aby wybadać jeńca rosyjskiego, który wpadł był w ręce Francuzom. Pomagał mu w tem Lelorgue d’Ideville, umiejący dość dobrze po rosyjsku. Wkrótce złączył się ze swoim panem, z twarzą rozpromienioną i osadził konia w miejscu przed Napoleonem.
— Cóż się stało? — Spytał cesarz od niechcenia.
— Wzięto do niewoli jakiegoś luzaka, Sire. Opowiada on, że wojsko pod dowództwem Platowa, łączy się z resztą armji, a Kutuzow zamianowany wodzem naczelnym. Zuch chłopak i zdaje się być wcale nie głupi! w dodatku bardzo rozmowny.
Napoleon uśmiechnął się, kazał wsadzić na konia jeńca i stawić go przed siebie. Kilku adjutantów puściło się galopem, aby spełnić natychmiast rozkaz cesarza. W chwilę później sprowadzono poddanego Denissowa, dobrze nam znanego Ławruszkę, którego był odstąpił Mikołajowi Rostow jako luzaka. Stanął jak wryty przed cesarzem, w ubraniu kozackiem, na koniu francuzkim, z chytrym i przebiegłym wyrazem w fizjognomji, z nosem czerwonym, jaki zwykł ozdabiać twarze takich, którzy nie lubią wylewać za kołnierz trunków gorących. Napoleon kazał mu jechać obok siebie, aby mu się przypatrzeć do woli.
— Jesteś kozakiem? — spytał.
— Tak, wasza miłość.
„Ów luzak — wspomina Thiers temi słowami w swojej historji „Konsulat i Cesarstwo“ o tem wydarzeniu — nie mógł domyśleć się w prostocie ducha, w jakiem znajduje się dostojnem towarzystwie. Skromność w ubraniu i całem wzięciu Napoleona, nie oddziaływały wcale na jego wyobraźnię wschodnią, która przedstawia sobie każdego monarchę lśniącego od drogich kamieni i otoczonego przepychem. Rozmawiał też z cesarzem całkiem poufale, o przebiegu wojny obecnej i stanie armji rosyjskiej“.
Właściwie tak rzeczy stały: Ławruszka upiwszy się, (co mu zresztą zdarzało się nader często) nie przygotował objadu dla swojego pana. Za to przestępstwo, został porządnie wychłostany, a po karze otrzymanej, posłany do wsi najbliższej, aby tam złapał co i ile się da sztuk drobiu. Gdy się tu znalazł, oddał się maroderce z takim zapałem i zamiłowaniem, że go przydybali i złapali na gorącym uczynku Francuzi. Ławruszka dużo już widział i dużo przeszedł w życiu. Była to jedna z tych natur bezczelnych, zdolna do wszelkich wykrętów i szachrajstw. Chytry i jak lis przebiegły, odgadywał instynktowo najgorsze myśli, w tych co go otaczali i umiał objąć na pierwszy rzut oka ich próżność i miłość własną wygórowaną.
Gdy stanął oko w oko z cesarzem, domyślił się od razu z kim mówi. Postanowił więc pozyskać jego względy za jaką bądź cenę. Obecność Napoleona, nie onieśmielała go tak samo, jak gdy stał pijany przed Rostowem, lub gdy czuł na plecach pręt leszczyny, którym kapral go smagał. Skoro nic pod słońcem nie posiadał, cóż mu mógł kto zabrać?
Powtórzył mniej więcej, to co mu się w obozie o uszy obiło. Gdy jednak Napoleon zapytał go wprost, czy Rosjanie myślą, zwyciężyć armję Bonapartego, przewąchał pułapkę w tem pytaniu i zaczął nad niem dumać i zastanawiać się głęboko.
— Jeżeliby stoczono zaraz bitwę — przemówił cedząc zwolna każde słowo — byłoby to możebnem... skoro to się jednak odwlecze do trzech... czterech dni, zwycięztwo stałoby się wątpliwem.
Ów frazes zagadkowy przetłumaczono w ten sposób cesarzowi. — „Gdyby nazajutrz bitwę wydano, zwyciężą Francuzi, później niewiedzieć coby zajść mogło“... — Napoleon który był dnia tego w humorze wyśmienitym, wysłuchał najspokojniej tej przepowiedni i kazał nawet powtórzyć ją raz jeszcze. Ławruszka wszystko sobie „miarkował“ i udawał dalej, że nie wie kogo ma przed sobą.
— Wiemy o tem dobrze, że macie nad sobą jakiegoś Napoleona — przemówił po chwili — który miał już pobić i zawojować prawie świat cały, ale z nami nie taka łatwa sprawa, Moskale to twardy orzech do zgryzienia. — Tłumacz, ma się rozumieć, pominął ową przechwałkę patrjotyczną, powtórzywszy jedynie cesarzowi pierwszą część frazesu.
„Odpowiedź naiwna, młodego kozaka, wywołała uśmiech na usta, potężnego władcy“ — opowiada Thiers — „Napoleon zrobił kilka kroków naprzód, zbliżając się do Berthier’a. Wyraził mu życzenie, przekonania się naocznie, jakieby też wrażenie wywarło na tego na pół dzikiego stepowca z nad Donu, gdyby mu powiedziano, że rozmawia z cesarzem, z tym samym cesarzem który zapisał na egipskich piramidach swoje imię zwycięzkie.“
Zaledwie mu to oznajmiono, a Ławruszka sprytny i przebiegły odgadł natychmiast, że Napoleon spodziewa się widzieć go spiorunowanego tą niesłychaną wiadomością. Odegrał więc rolę swoją znakomicie. Wytrzeszczył oczy, otworzył usta szeroko i zrobił minę ogłupiałą, jaką miał zwykle gdy coś przeskrobał i obawiał się za to chłosty.
„Zaledwie tłumacz powiedział mu, kto przed nim stoi“ — pisze Thiers dalej — „kozak skamieniały z przerażenia i podziwu, nie był już w stanie słowa przemówić. Jechał obok z oczami wlepionemi w wielkiego zdobywcę, którego imię doszło nawet do tego dziecka dzikich stepów Wschodu. Ustała cała jego gadatliwość, zamilkł pogrążony w niemem i naiwnem uwielbieniu. Napoleon obdarzywszy go sowicie, kazał go uwolnić, jak się wypuszcza z klatki ptaka, przyzwyczajonego bujać wolno w powietrzu nad niwami i lasami, w których się urodził“...
Jego cesarska mość, ciągnęła zatem dalej i dalej, marząc rozkosznie o tej Moskwie, tak gorączkowo podniecającej fantazję „Wielkiego Zdobywcy“. Tymczasem — „ów ptak“ — wracający nie tyle — „do niw i lasów, w których się rodził“ — ile do awangardy rosyjskiej, układał z góry, co on też nie wszystko nakłamie „kamratom“. Taki przecież zuch, jak Ławruszka, musiał dodać zawsze coś bajecznego i upstrzyć każde opowiadanie, swoim chwalebnym zwyczajem. Szczera prawda, taka bezbarwna, tak żadnego wrażenia nie wywołałaby wśród żołnierzy. Spytał po drodze kozaków, gdzie jest jego pułk, należący do dywizji Platowa i jeszcze tego wieczora dostał się do Jankowa, gdzie stał pułk na kwaterze. W tej samej chwili Rostow z Ilinem wsiadali na konie, wysłani na rekonesans w najbliższej okolicy. I Ławruszka dostał rozkaz jechać z nimi.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.