Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

iść prosto na Moskwę, na tę odwieczną carską stolicę, otoczoną w oczach ludu całego aureolą świętości! Moskwa z mnóstwem cerkwi, podobnych do pagód chińskich, podniecała jego wyobraźnią i pociągała ku sobie jakimś dziwnym urokiem, jakąś siłą nadprzyrodzoną. Przejechał przez Wiazmę na swoim nie wielkim koniku maści izabelowej, otoczony gwardją, adjutantami i paziami. Berthier został był w tyle, aby wybadać jeńca rosyjskiego, który wpadł był w ręce Francuzom. Pomagał mu w tem Lelorgue d’Ideville, umiejący dość dobrze po rosyjsku. Wkrótce złączył się ze swoim panem, z twarzą rozpromienioną i osadził konia w miejscu przed Napoleonem.
— Cóż się stało? — Spytał cesarz od niechcenia.
— Wzięto do niewoli jakiegoś luzaka, Sire. Opowiada on, że wojsko pod dowództwem Platowa, łączy się z resztą armji, a Kutuzow zamianowany wodzem naczelnym. Zuch chłopak i zdaje się być wcale nie głupi! w dodatku bardzo rozmowny.
Napoleon uśmiechnął się, kazał wsadzić na konia jeńca i stawić go przed siebie. Kilku adjutantów puściło się galopem, aby spełnić natychmiast rozkaz cesarza. W chwilę później sprowadzono poddanego Denissowa, dobrze nam znanego Ławruszkę, którego był odstąpił Mikołajowi Rostow jako luzaka. Stanął jak wryty przed cesarzem, w ubraniu kozackiem, na koniu francuzkim, z chytrym i przebiegłym wyrazem w fizjognomji, z nosem czerwonym, jaki zwykł ozdabiać twarze takich, którzy nie lubią wylewać za kołnierz trunków gorących. Napoleon kazał mu jechać obok siebie, aby mu się przypatrzeć do woli.