Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

każdy prawie człowiek wyższej inteligencji), cytowano zatem jego słowa: — „że kwestje tak drażliwe, jak położenie obecne, nie rozstrzyga proch, ale ci, którzyby go wymyślili, gdyby już nie był wynalezionym“. — Żarcikowano tam nader dowcipnie, choć z wielką przezornością i ostrożnością, z szowinizmu w Moskwie, który doszedł był do szczytu podczas odwidzin cara, w swojej dawnej stolicy.
U panny Scherer przeciwnie, ów zapał wzniecał podziw i uwielbienie fanatyczne, na wzór Plutarque’a, wynoszącego pod niebiosa swoich bohaterów! Książę Bazyli, który zajmywał jak i dawniej stanowisko wielkiej wagi, i przynoszące mu wcale ładny dochodzik, był ogniwem łączącym te dwa kółka odrębne i rywalizujące z sobą nawzajem. Uczęszczał tak samo — „do mojej serdecznej przyjaciółki Anny Pawłówny“ — jak i do salonu dyplomatycznego — „mojej ukochanej jedynaczki“. — Zdarzało mu się też częstokroć, gdy tak przechodził z jednego obozu do drugiego, zaplątać się w zdaniach i poglądach, wypowiadanych zawsze z naciskiem i tonem uroczystym, i wygadać się niepotrzebnie z czemś u jednej z tych dam, co jedynie u drugiej popłacało. Pewnego wieczora, wkrótce po powrocie cara z Moskwy, książę Bazyli ganiąc i krytykując nader surowo w salonie Anny Pawłówny postępowanie Barclay’a, skończył na szczerem wyznaniu, że byłby w kłopocie nie lada, gdyby go dajmy na to zapytano, kogo wybrać na głównodowodzącego? Pewien gość pojawiający się na każdym wieczorze u panny Scherer, a znany pod przydomkiem — „człowieka wielkich zasług“ — opowiedział