Trzy godziny małżeństwa/Część pierwsza/Rozdział VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Hugo Bettauer
Tytuł Trzy godziny małżeństwa
Wydawca Udziałowa Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Przemysłowa
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Die drei Ehestunden der Elizabeth Lehndorff
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VIII.

Dla oszołomienia i w tym celu, by nie słyszeć głosu wnętrznego, ani też nie móc snuć rozpacznych myśli, rzuciła się Elżbieta w wir zajęć i podnieceń nieustannych.
O wczesnym już ranku zjawił się przed domem elektromobil Szalaya, a ona wraz z matką, Ellen, lub sama, zaczynała polowanie na krawców, krawczynie, magazyny bielizny, modystki i zakłady jubilerskie. Zapominała na minuty, czy godziny o tem co miała uczynić, o niezmiernej ofierze na jaką się zgodziła w chwilach, kiedy przez jej palce płynęły sznury djamentów i pereł, gdy nurzała dłonie w błamach najkosztowniejszych futer i skór, gdy podnieceni funkcjonarjusze znosili koronki, hafty, jedwabie, jakie tylko były w magazynie, gdy mogła kupować i zamawiać co chciała, nie pytając zgoła o cenę.
Matka i Ellen przyczyniały się ze swej strony do tego, by ją odurzać i oszołamiać, wystawiając niezmierne szczęście zostania żoną takiego krezusa jakim jest Ernö Szalay. Kiedy jednak Elżbieta wracała do domu, ogarniał ją niewysłowiony niepokój i nerwowość, a ucieczką był jej jedynie Theo. Nigdy nie widywali się tak często, jak w tym okresie narzeczeństwa.
Przyjechawszy, śmiertelnie znużona próbowaniem toalet w pierwszorzędnych zakładach krawieckich, kładła się na pięć minut w szezlongu, poczem skończywszy na równe nogi dzwoniła do ukochanego, układając schadzkę na kwadrans najbliższy.
Siadywali na którymś z parków, lub jakiejś podmiejskiej kawiarence, milcząc i trzymając się za ręce. Nie mówili nigdy o Szalayu, zaręczynach, ani bliskim ślubie. Nie zamienili także pocałunku i przestali mówić sobie: ty.
Elżbieta chciała tylko być z nim, obejmować chłodną jego, chudą dłoń gorącymi palcami, jak ogarnięte gorączką dziecko nie może się zdecydować, by puścić matkę od łóżeczka swego.
Theo Bodenbach rozumiał ją, nie żądał niczego, milczał razem z nią i starał się pozornym spokojem własnym oddziałać kojąco na ukochaną.
Ellen była teraz w swoim żywiole. Nikt nie miał czasu zajmować się nią, tak że mogła bywać poza domem długiemi godzinami. Dostawała sporo pieniędzy na stroje i łakotki. Pewnego dnia znalazła Elżbieta w książce z wypożyczalni czytanej właśnie przez Ellen, list od młodego wielbiciela. Był zgoła dwuznaczny, erotyczny i pełen wyraźnych napomknięć o poufałościach, jakie zaszły pomiędzy nimi. Oburzona, wezwała siostrę.
— Ellen! — rzekła surowo — Zaręczyłam się i zawrę małżeństwo, które mnie przepaja odrazą, a uczynię to także ze względu na ciebie. Tak, ze względu na to, byś się nie musiała sprzedawać i byś zewnętrznie przynajmniej, mogła pozostać przyzwoitą osobą. Widzę jednak, że ofiara moja jest bezpożyteczna.
Patrząc na wzburzenie siostry przytuliła się do niej Ellen.
— Elżbietko! — rzekła. — Nie bądź głupia! — To wszystko są żarty tylko Wierzaj mi, że nie uczynię nic złego. Nie jestem tak naiwną, a także nie jest naiwną Truda. To flirt, tylko flirt, nic więcej. Nie czuję potrzeby czegoś więcej, a teraz, gdy dzięki twemu, węgierskiemu miljarderowi jesteśmy zamożni nie myślę wcale o czemś, cobym musiała zaraz uznać za wielkie głupstwo. Ty jednak droga moja nie bądź rybą, poślub Erna, a kochaj Thea. To się da doskonale pogodzić.
Zapłoniona do żywego Elżbieta odsunęła siostrę.
— Ellen! Mówisz rzeczy wyuzdane i szkaradne. Ani ja, ani Theo nie jesteśmy sędziami moralności. Żadne z nas nie broniłoby kobiecie kochać z głębokiej namiętności człowieka innego. Ale oszustwo, spekulacja, brudne tricki są nam obce. Nie rozumiemy się wzajem Ellen i jest to całkiem zrozumiałe. Dzieli nas nietylko sześć lat, ale także wydarzenia, jakie zrewolucjonizowały całokształt myśli i uczuć. Przypuszczam, że wszystkie dziewczęta, które weszły w świat po roku 1918 są tak mądre jak ty, a te które wychowano przedtem, tak głupie jak ja.
Straszne były dla Elżbiety wieczory. Wtedy dopiero uświadamiała sobie w całej pełni, że jest narzeczoną, nie sama już, ale przynależy do kogoś innego. Szalay przybywał punktualnie o ósmej, a dopiero po dwunastej, spożywszy kolację schodził na dół do siebie.
Elżbieta musiała, oczywiście siedzieć obok niego, znosić pocałunki powitalne i nie mogła wyrywać mu ręki. Posuwane dalej czułości odrzucała atoli z taką energją, że on zrezygnował ostatecznie.. Pewnego dnia, po należytej odprawie, rzekł z dobrodusznym uśmiechem.
— Skromność twoja, gołąbeczko droga cieszy mnie właśnie bardzo, gdyż powodzenie bez przeszkód, całkiem mnie nie zadowalnia.
Elżbieta ścisnęła pięści, przywołując na pomoc cały rozsądek, by nie trzasnąć narzeczonego w gąbczaste, odrażające oblicze.
Nie cieszyły jej brylanty, otrzymywane wprost z jego ręki, a codziennie niemal przynoszone. Rzucała je niebacznie do szuflady.
Nie mieli między sobą jednego choćby punktu stycznego. Człowiek, z którym żyć miała był jej obcym zupełnie. Obce były także jego interesy, rozmowy nudne, a poglądy podniecały do gwałtownego sprzeciwu. Ile razy, nadęty, jak paw mówił o sobie: pan Ernö Szalay, wybiegała pod pierwszym pozorem z pokoju, czując się wprost fizycznie niedobrze.
Natomiast ojciec i matka, pełni podziwu nie spuszczali oczu z nabrzmiałych warg uprzywiljowanego przez los szachraja, a dnia pewnego wykrzyknął pełen zachwytu generał.
— Człowiek z pańską bystrością umysłu i energją doprowadziłby do czegoś wielkiego, będąc wodzem armji.
Ellen, doskonale rozumiejąc sytuację, chroniła siostrę w miarę możności od sam na sam z narzeczonym, mówiła Szalayowi drobne, urągliwe złośliwostki, których nie rozumiał, a kiedy Elżbiety nie było w pokoju, z całą swobodą pozwalała mu się brać na kolana i obcałowywać, nie zapominając nigdy dodać z uśmieszkiem:
— Drogi szwagrze! Dotykanie łapkami biustu jest surowo zabronione, albo kosztuje dużo pieniędzy.
Szalay pokładał się od śmiechu, nazywał ją małą szelmą, która doprowadzi niedługo daleko i wtykał banknot tyciąckoronowy w wycięcie sukni przyszłej szwagierki.
Raz tylko doznała Elżbieta żywszego uczucia względem narzeczonego. Wesele naznaczono na połowę czerwca, a pierwszego tegoż miesiąca zawiadomił ją Szalay, że ma dla niej niespodziankę, prosząc jednocześnie by wraz z rodzicami i nim przedsięwzięła małą wycieczkę autem. Przebiegli chyżo Hitzing, a wóz stanął przed posiadłością książęcą, willą będącą pałacem właściwie, położoną pośród obszernego parku.
— To jest prezent dla ciebie! — oświadczył Szalay, potniejąc ze wzburzenia. — Tu będziemy mieszkać.
Zdołał kupić tę posiadłość, razem z przedziwnymi, prastarymi meblami, obrazami, dywanami, oraz bezcennemi dziełami sztuki, za sumę bajeczną wprost i uczynił teraz narzeczonej bez zastrzeżeń podarek.
Podczas gdy kroczyli przez wykwintne komnaty, uścisnęła Elżbieta dłoń jego, mówiąc ciepło i szczerze.
— Dziękuję ci!
Odczuła, że nawet w takim człowieku tkwi kędyś w zakątku dobroć ludzka i serdeczność.Ale nastrój ten nie przetrwał minuty swych narodzin. Gdy Elżbieta weszła do sypialni w stylu Ludwika XVI. uszczypnął ją Szalay w ramię i powiedział obleśny dowcip na temat wielkiego, podwójnego małżeńskiego łoża. Szarpnęła się gwałtownie. Ogarnięta wstrętem zagryzła wargi, tak że kropla krwi spłynęła po podbródku.
Tej nocy stoczyła Elżbieta ciężką walkę ze sobą. Nie mogąc zasnąć chodziła po pokoju, roztrząsając sytuację, w jakiej się znalazła. Luksus, bogactwo, sybaryckie życie w dostatkach... tak, ale za jaką cenę! Zwidywały się jej straszne majaki. Nieustannie myślała o bliskiej nocy poślubnej, o chwili, kiedy naga, bezbronna, pozbawiona prawa oporu, oddać się musi zwierzęciu w postaci Ernö Szalaya, Zimny dreszcz spłynął jej po grzbiecie i mimowoli otuliła się szalem, jakgdyby w ten sposób odpędzić chciała od siebie grozę przyszłości.
Przystąpiwszy do okna wyjrzała. Noc była wygwieżdżona.
— Jakież to wszystko głupie! — myślała — Czemuż nie idę w świat sama, bez balastu, bez rozumowania, czy wahania, nie troszcząc się zgoła tem co potem nastąpi i co za sobą zostawię? Czemuż nie idę na ulicę, by sprzedać swe ciało człowiekowi, w którym przeczuję równorzędność? Czemuż nie mam zostać kochanką Thea, zanim mnie posiędzie Szalay?
Ale myśli te tonęły w bezkresie, a pytania nie znajdywały odpowiedzi. Elżbieta wiedziała, że nawyknienia, względy, dziedziczność, wszystko co przeszło w jej krew po przodkach okaże się silniejszem od czystego rozumu, który zalecał czyn brutalny.
W miarę zbliżania się terminu zaślubin był Theo Bodenbach coraz to bardziej roztargniony i nerwowy. Człowiek ten, zawsze dotąd energiczny wobec przełożonych, a nawet szorstki, dla podwładnych natomiast bardzo względny i uprzejmy, stał się w stosunkach z agentami i policjantami niecierpliwym, krzyczał na nich i beształ strony. Zostawiał niezałatwione najważniejsze, bieżące akty, albo oddawał je do załatwienia podrzędnym komisarzom. Nie sypiając po całych nocach, palił bardzo dużo i zdarzało się coraz częściej, że wypijał około czwartej rano całą szklankę koniaku, by uzyskać głuchy, tępy sen pijaka.
Leidlich obserwował zmiany, jakie zachodziły w jego przełożonym i koledze, ciesząc się tem wielce. Ile razy przychodził do biura Bodenbach blady, z oczyma zapadłemi i zaciśniętemi boleśnie ustami, Leidlich zacierał ręce. Nie zaniedbywał nigdy skierować rozmowy na spodziewane rychło wesele.
— Ludzie rozpowiadają cuda o sukni ślubnej, jaką robią dla Elżbiety Lehndorff. — Albo pytał — Czy prawdą jest, że młoda para odbędzie podróż ślubną do Indji? — albo — Pewien znajomy mówił mi, że Szalay przed paru dniami obcałowywał swą narzeczoną w otwartem aucie, na ulicy.
Zbyt wykwintny i wrażliwy, by wierzyć w celową ordynarność uważał Bodenbach zawsze słowa kolegi za pustą jeno gadaninę, a chociaż mu to sprawiało często wprost ból, odpowiadał bardzo rzadko, kierując rozmowę na sprawy służbowe.
Duchowo przeżywał najcięższe chwile dotychczasowego życia. Cierpiał dotkliwiej dużo jeszcze, niż Elżbieta, która jako kobieta, znajdywała łatwiej dywersję w rzeczach zewnętrznych. Cierpiał z powodu niej i za nią, wiedząc dobrze, iż ta, zewnętrznie chłodna, a w gruncie namiętna dziewczyna musi być w małżeństwie z Szalayem niezmiernie nieszczęśliwą, przewidywał mnóstwo aktów brutalizmu, na jakie zostanie wystawiona, o czem teraz nie mogła mieć jeszcze wyobrażenia. Z drugiej strony rozpętało się w nim piekło zazdrości i uczyniła szalonym myśl, że Elżbietę posiędzie inny mężczyzna. Szydzą zazwyczaj postronni z uczuć tego rodzaju.
Na kilka dni przed zaślubinami był radca policji Bodenbach tak przygnębiony i wyczerpany, że postanowił rozpocząć zaraz urlop dla poratowania zdrowia, uciekając gdzieś w góry Tyrolu. Przyszedł po południu do mieszkania Elżbiety, a gdy Ellen z całą uprzejmością znikła z pokoju, oznajmił, że wyjedzie nazajutrz rano.
Elżbieta rozwarła szeroko zdziwione i rozpaczne oczy. Potem, składając ręce poprosiła, jak dziecko:
— Theo, nie czyń mi tej krzywdy! Nie opuszczaj zanim zostanę ukrzyżowana! Nie przetrzymam tych dni, nie mając pewności, że jesteś w pobliżu na mojej drodze męki.
Naturalnie został.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Hugo Bettauer i tłumacza: Franciszek Mirandola.