Tajna krzywda – skryta zemsta/Dzień Drugi

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Pedro Calderón de la Barca
Tytuł Tajna krzywda – skryta zemsta
Pochodzenie Przegląd Polski R.22, t.3, z.8 i 9
Data wyd. 1888
Druk Drukarnia „Czasu“ Fr. Kluczyckiego i Sp.
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Edward Porębowicz
Tytuł orygin. A secreto agravio, secreta venganza
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


DZIEŃ DRUGI.
SCENA I.
(Wchodzą: sirena i manryk).
manryk.

Syrenko mojego wnętrza,
Dobrze Syreną się wabisz,
Bo kusisz, a potem grabisz
Serce, co k’tobie się spiętrza.
Niechaj te lody odtają,
Co mię w swe chłody zakuły,
Bo miłości afekt czuły
Dokucza nawet lokajom.
Użycz mi daru z twej dłoni.

sirena.

Chętnie; — czem mogę mu służyć?

manryk.

Niejednem, — ale nadużyć
Popełniać, — niech Bóg mię broni!...
Chcę tej zielonej przewiązki,
Co robi cię — piersi stróżka —
Damą złotego kożuszka
Albo orderu podwiązki.

sirena.

Wstążki chcesz?

manryk.

O, tak — Syreno!

sirena.

Już ci to czasów nie stało,
Kiedy się uszczęśliwiało
Galanta wstążeczką jeno.

manryk.

Już tak jest, więc gdy ją dasz,
Z myśli mojej minaretów
Tysiąc i jeden sonetów
Wyśpiewam na twoję twarz.

sirena.

By tak zasonetowaną
Widzieć się, oto ją daję;
Lecz odejdź — pani mię złaje.

(manryk odchodzi).
SCENA II.
leonora.

Tak, — utrzymam zacnej miano.
Honor z praw swych mię zwycięża,
Niech mi resztę złud odbierze;
Wszak z życiem i czcią naieżę
Nie do siebie, lecz do męża.

(Do sireny).

Więc powiedz Don Ludwikowi,
Gdy jest szlachcicem, rycerzem,
Gdy jest Hiszpanem, żołnierzem,
— Niech swe chęci zastanowi.

Kobieta — nie Leonora,
Bo rzec: kobieta, wystarczy,
Szlachcicu, co cześć ma w tarczy,
Prosi go, rozwiać już pora
Popioły owej miłości.
Już go widziano w ulicy:
Nie lubią Portugalczycy
Kastylijskiej uprzejmości.
Niechaj mym płaczem skłoniony
Powraca wraz do Kastylii,
Niech się daremnie nic sili
Uczynić ze mnie złej żony.
Na Boga, myśleć się boję.
Ja dumna — i obrażona!...
Może nas ta myśl szalona
Życie kosztować oboje.

sirena.

Dobrze, pani, tak mu powiem,
Gdy go ujrzę którą porą.

leonora.

W ulicy czekać niesporo,
Najłatwiej go znaleść bowiem
W domu, gdzie gospodą stoi.

sirena.

Pani, może to zbyt śmiele?

(Wychodzi).
SCENA III.
(Wchodzą: don lopez, don huan i manryk).
lopez.

Honorze, winnyś mi wiele!

huan.

Do odjazdu król się zbroi.

lopez.

Nie chowa chyba Lisbona
Hidalga ni kawalera,

By nie biegł, gdzie się ubiera
Skronie w laur, a w krzyże łona
Nawet śmiercią.

manryk.

Panu Bogu
Dzięki, mnie tam chęć nie wierci
Szukać z Maurów lauru w śmierci[1]
Żałośliwym epilogu.

lopez.

Więc nie myślisz do Afryki
Jechać?

manryk.

Może i pojadę,
Lecz tylko widzieć paradę
I wasze dzielne praktyki,
Nie zabijać: bo tak Pańskie
Mówi piąte przykazanie,
A niema w klauzurze, panie,
Że wyjątkiem ćmy pogańskie.
Nie — zabijać: dwa wyrazy;
I ujrzycie, czy mię kiedy
Złechce dopytać się biedy,
Tłómacząc boże rozkazy.

lopez.

Leonoro!

leonora.

Mężu luby!
Miłość mą na takie próby
Bierzesz? Skarży się mi z łona,
Gdy dla niej chwilka stracona.

lopez.

Istna zawsze Kastylianka!
Te słodycze dla kochanka

Zostaw i oblubienicy.
Wiedz, że my Portugalczycy
Zastępujem sentymenta
Rozsądkiem; miłość pamięta,
Że wyraz, choć szczerozłoty,
Uczuciu uszczupla cnoty.
Gdy u ciebie miłość ślepa,
U mnie niema.

manryk.

Z tego szyku
U mnie chyba opętana.

lopez.

Zda mi się zawsze, Manryku,
Że na pośmiech twego pana,
Gdy on smutny, tyś w humorze.

manryk.

To mych rozumowań skutek.
Co przyjemniejsze w wyborze:
Czy uciecha, czyli smutek?

lopez.

Uciecha.

manryk.

Więc jakże żądasz,
Bym brał, na co sam poglądasz
Jak na złe? Gdy cię się czepi
Melancholia, toć i lepiej,
Że się pan, nie sługa przeprze
I przykłoni się na lepsze.
Więc rzecz będzie milsza w skutku,
Gdy pan do uciechy z smutku
Przeskoczy, nie ja odwrotnie.

leonora.

Ty smutny mężu? Dwukrotnie
Litości nademną nie masz:
Lub mnie obojętną mniemasz,
Lub sam jesteś obojętny.

lopez.

— Nieprzemienne obowiązki,
Odziedziczone z pamiętnej

Krwi przodków i utwierdzone
Przez boskie i ludzkie prawa,
Wzywają mię w ową stronę,
Gdzie w pokoju gnuśnym leży
I więdnie dziedziczna sława.
Nasz król Sebastyan przesławny,
— Który niechaj gloryą świeci
I spadkobierca stuleci
Żyje, jako fenix dawny. —
Ku Afryce wojną zmierza:
A nie zostanie rycerza
W Portugalu, bo nie zdrzymie
Nikt, gdzie sławy dźwięczy imię.
— Chciałem udział wziąć w tej wojnie,
Lecz mniemam, że nieprzystojnie
Ofiarować się krolowi,
Nim mi twoja, Leonoro,
Własna wola: Idź! nie powie.
Niech nie raczy być zaporą
Chęciom mym i czci nie wzbrania,
Pewna mego dziękowania.

leonora.

Dobrze czynisz, że uprzednio
Słowem krasisz twe zamiary,
Bo strach mi takiej ofiary
I serce wzdryga się przed nią.
Wam pozwolić na rozstanie
Własną radą i w tym czasie,
Jest to, mężu mój i panie,
Wyrok śmierci wydać na się.
Idź, lecz niech ma w pozwoleniu
Warga udziału nie bierze.
Jakaż waga w mem pragnieniu,
Gdy do cię z duszą należę?
Lecz, byś wiedział, jak się czuję
Dumna przyszłem twem zwycięstwem,
Niech nie miłość mną kieruje,
Niechaj się kieruję męstwem.

Idź królowi służyć, mężu,
Jego honor w twym orężu,
Bo każda szlachecka blizna,
To jest królów ojcowizna.
I niechajże nikt nie powié,
Że w dzisiejszych dniach mężowi
Słabych kobiet bezotucha
Odbiera, miast dodać ducha.
— Tę wam radę daję, panie;
Choć to na me cios kochanie,
Choć się pod tym ciosem kruszę,
Kadzić jakby obca muszę.

(Odchodzi).
lopez.

Don Huanie, czy widziały
Ludzkie oczy taką cnotę?

huan.

Godna iście, by ją złote
W księgach pióra zapisały.

lopez.

A ty, co mi radzisz, druhu?

huan.

Ja ci odpowiem przychylnie,
Lecz inaczej.

lopez.

Słucham pilnie.

huan.

Kiedy zebrawszy wawrzyny
Marsa, spokojnej godziny
Zaplotłeś je koło skroni,
Powiedz, proszę, co cię goni
Śpiące w kurzu i rdzy złotej
Nieporównane brzeszczoty,
Do świetności wracać dawnej?
Jabym jechał, lecz mię plami
Skaza i rygor infamii
Za ów postępek niesławny;
I jawić się niebezpieczna,
Bo się niełacno dopyta

Królewskich oczu banita.
Dla mnie to więc dostateczna
Racya, lecz i tobie sromu,
Skoro zna twój hart ojczyzna,
Nie będzie; więc zostań w domu,
Choć to cię skłania kobieta,
Choć ci odradza mężczyzna.

(Odchodzi).
lopez.

Wesprzej mię Bóg! Szczęścia dopnie,
Co sobie radzi roztropnie,
Jeśli w tak stanowczej chwili
Własny sąd go nie omyli.
Jak rozdzielić się, co począć
Z jednym sobą, by odpocząć
W drugim sobie?... Lecz źle rzekłem.
Jak się radą ubezpieczy
Jedna połowa człowieczej
Istoty, by się mozolna
Pierś była skarg dwojgiem zdolna
Otworzyć bez serca wiedzy?
Lub by porażona ciosem
Mogła cierpieć, lecz się głosem
Nie zdradzać? Gdybymto umiał
Obwinić się sam, nie słysząc
Własnej winy, lub się bronić,
Ból stłumieniem zmysłów cisząc!
Lecz tak, — z jednej pokrzepiony,
A zalękły z drugiej strony,
Muszę siebie sam się płonić. —
Że to honor setne oczy
Ma, by widzieć, co go tłoczy;
By wstyd słyszeć, setne uszy;
A jeden język jedynie,
Aby wydał skargi duszy!...
Niechby cały był językiem,
Ani uchem, ani okiem,
Aby w bólem rozsadzonej

Piersi dusza mu nie prysła
Jak prochy w podziemnej minie.
— Ha! teraz w serdecznym znoju
Pora w skarg uderzyć dzwony.
Od czego zacząć w boleści?...
Ja wśród wojny, czy w pokoju,
W takiej zawsze żyłem cześci,
Że dziś, kiedy obrażony
Na ten srom, który mię nęka,
Jeszczem skarżyć się nie wćwiczył;
— Bo na obrazę nie liczył.
Kto się obrazy nie lęka.
— Czy język wyrzec się waży,
Że czaję... wstrzymaj wyrazy
Języku i stań na straży
Mojej hańby, bo z obrazy
Taki mi się jad wynurzy,
Że życia nie ścierpię dłużej;
Krzywdziciel i obrażony,
Sam zemstę spełnię na sobie
I pochowam hańbę w grobie.
Nie wyrzecz, że czuję... zazdrość!
— Już wyrzekł... już słowa, świadki
Wstydu, do piersiowej klatki
Nie wrócą... Ha! czy podobna,
Że mię w drodze z piersi do ust
Nie spaliła taka drobna,
Taka podła, taka licha,
Którą z parą się wydycha,
Szczypta głosu?... ta trucizna,
Tem od innych odróżniona,
Że tamta od warg do łona
Swój śmiertelny jad przewija,
A ta od łona do wargi.
Jaki gad i jaka żmija
Swym się własnym truje jadem?
Ha! ja takim jestem gadem.
Kielich sobie sam gotuję

Cykuty, co mię otruje.
Zazdrość mówię, zazdrość czaję! —
— Wspomóż mię Bóg! Co za jeden
Ten kastylijski szlachciura?
Na mym cienia, pod oknami,
Pod murem uparcie trwa mi
Przygwożdżony jak figura.
Na ulicy, czy w karocy,
Czy w kościele, we dnie, w nocy,
Słonecznik mego honoru
Jego promieńmi się żywi.
— Wspomóż mię Bóg! To mię dziwi,
Że Leonora spokojnie
Mówiła o owej wojnie,
Przystała radośnie prawie,
Abym wziął udział w wyprawie
I przekonywującemi
Tak mię utrwaliła słowy,
Że choćbym nie był gotowy,
Gotowość przyszłaby z niemi?...
— I pytam znowu, co znaczy,
Że mię don Huan de Silva
Namawia w domu pozostać?
On hamuje, ta ośmiela:
Czyż nie winienem był raczej
Od żony i przyjaciela
Rad zgoła przeciwnych dostać?
Bezprzecznie, słuszniejsze było.
— Lecz gdy już takie zarzuty,
Zważmy usprawiedliwienie:
Bowiem niegodna dopóty,
By się jej honor krzywdziło
Przez tak błahe podejrzenie.
Możeż być, że Leonora
Tę radę dała mi właśnie,
Bo szlachetna i rozumna,
W odwadze do ofiar skora,
Lękająca się — bo dumna, —
Że mój walor w cieniu gaśnie?

Może to być; wszak powiada,
Że wysyła mię nierada. —
— A don Huan, gdy mię skłania,
Bym pozostał, to, że sądzi,
Że mam racye pozostania,
I że mówiąc tak, wyrządzi
Grzeczność, miłą Leonorze?...
Tak, przyczyna w tem być może.
— A może ten rycerz błędny
Uwielbia którą z sąsiadek?
Ha! weźmy nawet przypadek...
Toć gdy służy, gdy usycha,
Kiedy czeka, kiedy wzdycha,
Czyliż przez to mię obraża?
Leonora jest, czem była,
I jam został tem, czem byłem:
Tarcz się moja nie przyćmiła
Najdrobniejszym hańby pyłem.
A przecież... myśl mię przeraża!
Gdy po zawsze jasnem słońcu
Mała chmura się przetoczy,
Choć go strącić z nieb nie może,
Już przysłania, już je mroczy,
A w końcu — zaciemnia w końcu.
Co? — maszli jeszcze honorze
Więcej subtelnych katuszy?
Podejrzeń, aby mię kłuły,
Domysłu, by się mnie czepiał,
I obaw, aby mię truly,
I gniewu, aby oślepiał.
Zazdrości, aby oplotły,
Krzywd więcej, aby mię zgniotły?
Gdy pewniejszych nie użyjesz
Tortur, jeszcze nie zabijesz.
Ja cię honorze uprzedzę,
Przyczaję się i wyśledzę,
Ostrożny, czujny, opatrzny,
Jak lis chytry, jak ryś baczny,

Aż mi da me podejrzenie
Śmierć, albo uspokojenie.
— Przed ostateczną potrzebą
Wspomóż mię, wspomóż mię Niebo!

(Wychodzi).
SCENA IV.
Ulica. sirena w mantyli, manryk za nią.
sirena (na stronie).

W tem krytycznem położeniu
Co tu począć? Wejść nie mogę
Do mieszkania; całą drogę
Manryk stąpa po mym cieniu.

manryk.

Kobieto, panno, dziewczyno,
Co mię w tej długiej gonitwie
Kusząc, jak generał w bitwie,
Wabisz ruchem, gdy nie miną
Szara w dniu pomroce szarej,
Gibkość widna z pod mantylki
W jedwabnej sukni w motylki,
W pantofelkach kociej miary.
Pokaż raz więcej, niż łydki
I wychyl z mantylki nosek,
Inaczej wyciągnę wniosek,
Że jest niemłody i brzydki.
Choć przyznam, osóbką całą
Zdradzasz mi pozór książęcy.

sirena.

Cóż powiesz więcej?

manryk.

Nic więcej.

sirena.

Ileż dam już to słyszało?

manryk.

Wstrzemięźliwszym dziś z mą weną;
Poprawiam się, jak honoru

Pragnę; dzisiaj do wieczoru
Rozmawiałem z pięcią jeno.

sirena.

A! niechże się niebo święci,
Znalazł się mężczyzna stały!
— Co do mnie, nie szukam chwały,
Lecz jestem panią dziewięci.

manryk.

Wierzę pannie i szczerotą
By odpłacić, jestem skory
Kochanek moich fawory
Zwierzyć ci: ten kosmyk oto
Zakręcał się w loczki przódy
Czarniuchue; spójrz, jeśli łaska;
Był męczennikiem żelazka
I spowiednikiem obłudy.
Liczę go między zabytki
Cenne mojego sunduka.
Oceń, proszę, wdzięk tej kitki:
Jest podobna do buńczuka
Ubranego w srebrne nitki[2].
Ten tu fiszbinowy pręt
Z wielorybiej wyrwan brody.
Potem do gorsetu wzięt,
Był fiszbinem pierwszej wody.
Choć wieloryb budzi wstręt,
Dla dam cenny jest wygody,
Bo powabnym czyni biust
I najniekształtniejszą kibić;
Więc je warto wszystkie wybić
Na ludzkiego rodu gust.
Ten oto trzewiczek mały
— (Pocałunki me go zdarły) —

Był zameczkiem, gdzie mieszkały
Jak bracia dwa małe karły;
Szły w parze, lecz się nie znały.
Rękawiczka bezwątpienia,
Którą trzymam — ot — na dłoni
Przebywała czas lenienia,
Jak słowiki; koziej woni
Wdzięk swój ma do zawdzięczenia.
— Tę wstążkę dała mi dama
Wielkiej ceny;... lecz nic z tego,
Ja jej nie kocham.

sirena.

Dlaczego?

manryk.

Bo mię wściekle kocha sama.
Czy to nie wystarcza?

sirena.

Tak...

manryk.

Ta, którą to serce ukocha,
Musi być kłamliwa, płocha,
Śliną jadu psuć mi smak,
Drażnić scenami zazdrości,
Gardzić, szydzić, tarzać w błocie,
A ubóstwiać mię w istocie.
To jest dla mnie szczyt miłości. —
— Do tej rady się uciekłem,
Gdy gryść waszym już zwyczajem,
Że sobie to czynię rajem,
Co mi być powinno piekłem.

sirena.

Pięknaż jest ta dama tkliwa?

manryk.

Wcale nie, bo jest nieschludna.

sirena.

Doprawdy, zaleta cudna!

manryk.

Z jednego oka oliwa
Jej ciecze, z drugiego syrop.

sirena.

Roztropna?

manryk.

Kiedy się tropi,
Roz-tropna; lecz że mię ropi,
Kiepski to być musi wyrób.

sirena.

Na zawiązkę mej pamięci
I na zadatek miłości
Daj wstążkę — proszę waszmości.

manryk.

Oddaję ją z całej chęci.

sirena.

Ach!

manryk.

Cóż?

sirena.

Mąż mój z tamtej strony
Idzie. Uchodź prędzej wasze;
Ody ujrzy, nieszczęście nasze,
Bo mój mąż — djabeł wcielony.
Ja się schronię w ową bramę,
Ty w tę uliczkę uciekaj
I póki nie przejdzie — czekaj.

manryk (na stronie).

A to wpadła w wilczą jamę!
Wszakże to moje mieszkanie.
Siedźże tam, jak ryba w saku.

(Wychodzi).
sirena.

Zawiodłeś się, mój robaku,
Daremne twoje czekanie.
Wejść mogę niepostrzeżona;
Zadrwiłam z niego foremnie,
Chociaż i on zadrwił ze mnie,
Bom zalękła i zgoniona.
— Nie, że mówił, żem nieładna,
Chociaż mówić nie miał prawa:

Żem głupia i żem plugawa;
Jeszcze to nie zbrodnia żadna.
— Lecz że z ócz mi ciecze olej
I syrop?... Nie! jestem wściekła.
Gdybym jeszcze jednem ciekła
Z obu, co tam, — to mniej boli.
Ale z gburowatym chłopem
Spotkać się, aby znieważył,
By się powiedzieć odważył,
Że olejem i syropem!...

(Wychodzi).
SCENA V.
(Zmiana. Sala. Wchodzi leonora).
leonora.

Powraca! Syreno...

sirena.

Proszę,
Co każesz?

leonora.

Tak się spóźniłaś...
Cóż? widziałaś go, mówiłaś?

sirena.

I tu odpowiedź przynoszę
W liście; ustnie zaś cię błaga
O jedno tylko spotkanie,
Poczem się przykrzeć przestanie.

leonora.

Czyścową mię rózgą smaga...
Ach! na coś list jego brała?

sirena.

Toż na to, by ci go wręczyć.

leonora (na stronie).

Pokuso, tobąż się dręczyć
Nie przestanie pierś zbolała?...

sirena.

Cóż to, proszę pani, szkodzi,
Jeśli na list okiem rzucisz?

leonora.

Tak mię swą, Syreno, smucisz
Radą? Wiedząc, zkąd pochodzi,
Winnabym go spalić zaraz.

(Na stronie).

Zrozumiała niegodziwa,
Że ciekawość mię porywa;
Boże, jaki mój ambaras!...

sirena.

Cóż tu winna papierowa
Kartka, coć przecie — zważ pani,
Jest posłem tylko, byś dla niej
Taka miała być surowa?

leonora.

By podrzeć, z twych rąk go biorę,
Dlaczego, — już mię nie pytaj.

sirena.

Podrzesz, lecz wprzódy przeczytaj.

leonora (na stronie).

Tak, w samą mię prosisz porę.
Uparta jesteś, już słyszę.
Zaspokoić twą ciekawość
Chcę tylko.

sirena.

Wielka łaskawość.

leonora.

Oto, co Don Ludwik pisze:

Gdybym w tym gieście, co mi wstępu broni,
Widział me życie, odszedłbym w pokorze;
Znalazłbym ulgę mej miłości może,
Gdybym mógł zrzec się jej, zapomnieć o niej.

Lecz konam; — obraz twój ciągle mię goni;
Niechże więc umrę i w grób się położę,
Śmiercią cię może wzruszę i zatrwożę,
Kiedy ci nie strach tej łzy, co się trwoni.


Chcesz, bym zapomniał cię? Jakże zapomnę,
Gdy przed oczami ciągle mi przytomne
Twa wzgarda, pani, i srogość zawzięta...

Kochaj mię! — Kiedy szczęście mię opęta,
Łatwiej to serce zluźni się niezłomne:
Dobra nie pomni się, — lecz złe pamięta.

sirena.

Ach, łza ci się w oku kręci?...
Uważ, — nie wróci, co było.

leonora.

Wspomnienie mnie rozrzewniło
Śmieszne — w tej głupiej pamięci.

sirena.

Kto kocha, pamięta długo.

leonora.

Jak on zmartwychwstał umarły,
Tak mi się nowej otwarły
Zbliźnione rany krwi strugą.
Ha! ten człowiek mię przyprawi
O śmierć przez uporność swoję.
Co śmierć; — śmierci się nie boję;
Ale obrazi, zniesławi.
— Winien odjechać coprędzej.

sirena.

Wszak oddalić go jest rada.

leonora.

Jaka?

sirena.

Zrobić, jak powiada:
Pozwolić mu przyjść i basta, —
Przyrzekł, że wyjedzie z miasta.

leonora.

Czy to możebne, Syreno?
Radabym wiele poświęcić,
Aby go już raz zniechęcić.
Jak go tu wwieść?

sirena.

Słuchaj jeno:
Dzień ku zmierzchowi się chyla,
To najstósowniejsza chwila,
Bo nie jest ani dość widno,
Ażeby mógł być poznany,
Ni tak późno, by sąsiadom
Mógł się zdawać podejrzany.
Pan mój bez ważnej przyczyny
Nie powraca tej godziny.
Don Ludwik musi w ulicy
Być jak zwykle; tu bez świecy
Zostaniesz; otworzę salę.
Wprowadzę go przez pokoje,
On wynurzy ci swe żale,
A ty mu wynurzysz swoje.
Nad resztą — szczęścia opieka.

leonora.

Aj! zręcznaś! Sztuką wywodu
Twego tak znikły trudności,
Że nie ma honor powodu
Bać się, że hańba go czeka.
— Idź po Ludwika!...

(sirena wychodzi).

Miłości!
Choć się w twych uściskach prężę,
Ufam, że się przezwyciężę.
Nie płochość, — honor mi radzi
Chwycić się tego sposobu.
Niechże mię honor prowadzi,
Bo jeśli jeszcze on zdradzi,
Niechaj i śmierć zadać umie.
Gdy padnę, w zranionej dumie
Sama kres przyspieszę grobu.
— Drżę; zda mi się, że Don Lope
Tam na progu stawia stopę;
Czuję, patrząc nieprzytomnie,
Że z powietrzem idzie do mnie,

Że obaczy, że usłyszy...
Jaki straszny lęk w tej ciszy!
— Ach, że tej ceny kobieta
Takich hazardów się chwyta!

SCENA VI.
(Wchodzą pociemku sirena i ludwik).
sirena.

Seniora tu.

ludwik.

Krzepcie nieba!
Jak mi serce w piersi skacze!...

(Do Leonory).

Myślałem, że umrzeć trzeba,
Zanim cię, pani, obaczę.

leonora.

Oto jesteś, Don Ludwiku,
W mym domu; oto odnosisz
Łaskę, o którą tak prosisz.
Mów prędko i odejdź prędko,
Bo czuję przed sobą samą
Zalękła — u nóg kajdany
Lodowe, a ust mych bramą
Fala oddechów lecąca,
Zmysły mi żarem potrąca,
Na szyję rzuca arkany.

ludwik.

Wiesz, urocza Leonoro,
Jeśli ci wzajemnych chęci
Naszych nie wyszło z pamięci
Wspomnienie, — wiesz, choć dbać o to
Nie raczysz, że cię pierwszy raz
Ujrzawszy w Toledo, wraz
— Przebacz pani — pokochałem.
Stało się to ranną porą,
W polu rosą jeszcze białem,
W traw zieleni cię ujrzałem;

Szczknąc gwoździki pałające,
Dodawałaś kwiatów łące,
Co jej dłoń zabrała bowiem,
To jej powracały stopy.
Wiesz...

leonora.

Przestań, krócej opowiem.
Wiem, że u mych okien długo
Wystawałeś wbrew mej chęci.
Uporu swego zasługą,
I wierności, i pamięci,
Pozyskałeś łask mych wzgląd.
— W jaki nie przywiodą błąd
Łzy ciepłe, kiedy w nich tają
Mężczyzni, którzy kochają! —
Zwyciężona w owej próbie,
Oddalani ci me fawory
Z pomocą nocy, wspólniczki
— (Czego bowiem nie dokażą
Bilecik i tajne drzwiczki!...) —
Miewaliśmy częste schadzki.
Już była mowa o ślubie,
Wtem ci oddają regiment
I w służbie króla iść każą
Do Flandryi.

ludwik.

Co dalej, nie wiesz.
Racz słuchać, wyręczę ciebie:
— W jednej gorącej potrzebie
Padł tam aragoński rycerz,
Don Huan de Benavides.
Nazwisko z meni brzmiące zgodnie
Dało powód niezawodnie
Do wiary, że to ja byłem.
Do Toledo powróciłem...

leonora.

Pozwól, tu mnie głos należy. —
— Jak cię żywym wierzyć miałam,
Gdy cię zmarłym opłakałam?...

— Zmilczę raczej, choć pochlebić
Mogłabym ci, powiadając,
Jakie przeszłam niepokoje,
Jakie łez wylałam zdroje;
Aż nareszcie uciekając
Przed całą rajców czeredą,
Ślub z don Lopesem z Toledo
Wzięłam przez prokuratora.

ludwik.

O tem uprzedzony w drodze,
Pędziłem, sądząc, że pora
Nieszczęście cofnąć; nadchodzę,
Widzę cię; dwuznacznikami
Rozpacz wynurzam ci moję
Przebrany za jubilera. —

leonora.

— Gdy więc la miłość umiera,
Czego mię kusisz nanowo?

ludwik.

Ja ci zasadzek nie czynię.
Przyszedłem po to jedynie,
By poskarżyć się; jeżeli
Twa niewiara się ujawni,
Wrócę do Flandryi, gdzie kula
Litośna tego dostrzeli,
Czego mi szczędziła dawniej...

sirena.

— Kroki czyjeś słyszę w sieni.

leonora.

Nieba! jesteśmy zgubieni.

(Do Ludwika).

Odejdź, w przyległej alkowie
Ukryć się możesz, tam ciemno.
Gdy cię znajdą, to nie zemną,
— A może nikt się nie dowie...
Wyjedź zaraz, — do Kastylii;
Kiedyś, w spokojniejszej chwili
Dopowiesz mi twoje żale. —

sirena.

Ja z panią, tu przez tę salę.

(Wychodzą obie).
ludwik.

Jaki niepokój, trwoga;
Groza na mnie się wali.
Jak tu ciemno w tej sali,
Noc zapada złowroga
W orszaku sennych cieni
Okropna... nie znam wyjścia, ani sieni.
Czemum przyszedł z wieczora!...
Myśli w głowie się mącą
Z tą tchórzliwą służącą.
Odeszła Leonora
Samego w ambarasie.

SCENA VII, VIII, IX, X.
(Wchodzi pociemku don huan, trafia na don ludwika i dobywają szpad).
huan.

Nie zapalono jeszcze o tym czasie
Świateł?... Ha! co to znaczy?
Kto tu jest? — Czy odpowie?

ludwik (na stronie).

Drzwi ku owej alkowie
Może...

(Cofa się w otwarte drzwi).
huan.

Mów, bo inaczej,

Gdy twój język nie gada,
Językiem stali ozwie się ta szpada.

(Wchodzą pociemku don lopez i manryk).
lopez.

Słyszę, szpady tu dzwonią,
Korytarz nieświecony.

huan.

Kroki słyszę z tej strony...

manryk.

Zapalę...

lopez.

Człowiek z bronią?
Niespodzianka prawdziwa!

huan.

Po drugi pytam raz, jak się nazywa!

lopez.

Kto o imię me pyta?

huan.

Ktoś, co jak mi się zdaje,
Głos ci z piersi wykraje
Tą szpadą, co odkryta
Już na życie twe dysze.

leonora (za sceną).

Światła tu!...

(Wchodzą: leonora, syrena i manryk ze światłem)
lopez.

Huan?

huan.

Lopez?

leonora.

Co to słyszę?..

huan.

Człowieka w tym pokoju
Żem napotkał, przysięgę.

leonora.

Boże! może włóczęgę,
Co się wkradł dla rozboju....

lopez.

Człowieka?...

huan.

Zapytałem
Kto jest, głos jego wyraźnie słyszałem.

lopez (na stronie).

Użyć trzeba udania,
Bo mu sądzić dam prawo,
Żem zalękły obawą,
Co energii mi wzbrania.

(Głośno).

Pięknież to? Małom stali
Nie zażył; wszakto ja wszedłem do sali.
Głos mi zdał się nieznany,
A doczekawszy sromu,
Że o imię me w domu
Mym pytają, zgniewany
Utraciłem cierpliwość;
— Szpadę dobyła z pochew zwykła żywość.

sirena.

Mogliśmy tu z niemałem
Wyjść nieszczęściem, mój Boże!

huan.

— Ale jak to być może?...
Ten, którego spotkałem,
Był tu w sali przed nami.
Wszakże wejść nie mógł temi, co ty drzwiami.

lopez.

Powtarzam, że ja byłem.

huan.

Fakt to bardzo jest dziwny.

lopez (na stronie).

Jak przyjaciel naiwny
Może stać się niemiłym
Opiekunem; jak wiele
Nieszczęść przywlekli wierni przyjaciele!

(Głośno).

Gdy masz pewne powody
Wierzyć, że tu się schował,
By się nie wyratował,
Postój, bacząc na schody;

Tak nam w ręku zostanie.
— A ja tymczasem przetrząsnę mieszkanie.

huan.

Pewny bądź, że go złowim.
Wydrzeć nam się nie waży.

lopez.

Stańże zatem na straży
I nie przychodź, aż powiem.

(don huan wychodzi).
(Na stronie).

Jeśli masz tej okropnej
Prawdy dojść: bądź roztropny!
Dzieje świata zachwycę
Zemstą mą niezwyczajną,
Bo uczynię ją tajną.

(Głośno).

Weź, Manryku, tę świecę
I postępuj na przodzie.

manryk.

Ja pragnę, panie, żyć z duchami w zgodzie.

(don lopez hce wejść do alkowy, leonora zatrzymuje go).
leonora.

Nie wchodź, nieśmiałą, mężu, prośbę wnoszę;
Ja odpowiadam za własne pokoje.

lopez (do leonory).

Boisz się?...

manryk.

Ja się boję!

lopez.

Pani, odejdź ztąd, proszę.

(do manryka).

I ty odejdź precz, — bo takich wypadków
Fatalność lepiej przecierpieć bez świadków.

(Bierze świecę i wchodzi; manryk wybiega przez drugie drzwi).
leonora.

Nieszczęście, ach Sireno!
Jaka straszna męczarnia,
Już mię rozpacz ogarnia,
Śmierci czekać mi jeno.

Rady nie widzę zgoła!
Don Lopesowi Ludwik ujść nie zdoła.
Był w takiem roztargnieniu,
Że wszedł w drzwi, co na moje
Prosto wiodą pokoje.
Mowy o ocaleniu
Niema; biadaż mi, biada!...
— Już go tam znalazł Lopez, już go bada.
Gdzie mi szukać otuchy?
Stąpać nie śmiem śród trwogi,
Bo zakuła mi rogi
W cetnarowe łańcuchy,
I pierś prawie mi pęka;
Jaki niepokój straszny, jaka męka!

SCENA XI.
(Wchodzi don ludwik z obnażoną szpadą, kryjąc twarz; zanim ze szpadą i światłem don lopez).
lopez.

Nie kryj lica, kawalerze.

ludwik.

Powstrzymaj ostrze twej broni;
W krwi tego, co się nie broni,
Oręż chwały nie nabierze.
Szlachcic jestem i z Kastylii.
Dla jednej miłosnej sprawy
Zabiłem — lecz w sposób prawy
Człowieka — i w równym boju.
Z kraju uciekać zmuszony
Schroniłem się do Lizbony,
Gdzie zamieszkuję w tej chwili.
Znać mi dano dzisiejszego
Rana, że brat zabitego,
Nie zwierzając się nikomu,
Przybył tu, aby mię zdradnie
Zabić, jeżeli napadnie.
Istotnie, u twego domu

Wpadli na mniej trzej nieznani
Ludzie najniespodziewaniej.
Widząc, — a w tak nagiej chwili
Nawet dzielność się pomyli, —
Że przeciw trzem stawić czoła
Męstwo moje nie podoła,
Schroniłem się na te schody.
— Ci widząc, że mi już szkody
Z uświęconego schroniska
Nie zrobią bez narażenia
Głowy, ścigać mię przestali.
Ja zostałem w pierwszej sali
Czekając, aż pójdą precz.
— Skoro ucichło w ulicy,
Eu wejściu kroki zwracałem,
Wtem, kiedy z sali wyjść miałem,
Spotkał mię ktoś i zapytał,
Kto idzie. Jam nie poczytał
Za stósowne odpowiadać,
Sądząc, że to przeciwnicy
Moi; tak wgłąb idąc dalej,
Zaszedłem tam; oto, panie,
Przyczyna, zkąd twe mieszkanie
Kryje obcego człowieka.
Teraz możesz śmierć mi zadać,
Bo skorom rzekł prawdę jeno
I za prawdę śmierć mię czeka,
Chętnie kupię ją tą ceną,
Przyjmując z ręki żelazo
Tkniętej szlachetną obrazą,
Nie natchnionej zemstą podłą.

lopez (na stronie).

Jak może w jednej się duszy
Pomieścić tyle katuszy,
Tyle podejrzeń, zazdrości,
Tyle żalu i wściekłości!...
Jeśli ten człowiek bezwstydny
W ulicy był mi ohydny,

Jakie go sobie zohydzę,
Kiedy go w mym domu widzę?...
Zamilcz, zamilcz podejrzenie,
Wróć mi w serca głąb cierpienie,
— Wszakże to prawdą być może.
A jeśli nie?... Ha! tej porze
Jeszcze zemsta nie należy.
Cierp i udawaj i milcz! —

(Głośno).

— Kastylijski kawalerze,
Cieszę się prawdziwie szczerze,
Że przeciwko zemście podlej
W ten dom kroki cię przywiodły.
Sam jestem, przyjąć nie mogę,
Ale usłużę na drogę,
Bo jest powinność szlachcica
Usłużyć, kto go zaszczyca
Ufnością w czestnej potrzebie.
Nadzieją sobie pochlebię,
Że znajdę okazyj więcej
Waszemu stanąć na straży
Życiu; a choćby wam przyszło
Znaleść się wobec tysięcy,
Raz drugi przy mnie, jak tuszę,
Tył podać wam się nie zdarzy.
Teraz zaś, abyś nikomu
Niewidzialny wyszedł z domu
Przez ogród w sam głąb uliczki
Przejdziesz przez ukryte drzwiczki.
Otworzę zaraz; zaś muszę
Takiej użyć ostrożności,
By sługi, — co jak waszmości
Wiadomo — są ostatecznie
Wrogi domu, nie zechciały
Rozgłaszać, że cię widziały;
I abym nie był zmuszony
Tłómaczyć na wszystkie strony,
Jak się dziś znalazłeś u mnie.
Bo o prawdzie tak słonecznie

Jasnej chód nikt nie powątpi,
I mnie też wasz dostatecznie
Słuszny powód uspokoił, —
Kto chce z obmową się mierzyć?
Kto plotce przetrzyma pole?
Kto się dość silnie uzbroił
Na języki i złą wolę?
— A gdyby mi przyszło wierzyć,
Co — wierzyć mówię! — gdyby mię
Myśl chwilką napadła jeno,
Gdybym jeno wyobraził.
Fantazją, że ktoś obraził
Czystość mej części, — co cześci!
Moją opinię, me imię,
Ot, tyle, ile się mieści
W oddechu mojego sługi, —
Nie powtórzyłby raz drugi,
Bobym śmierć szpadą mu sprawił,
Bobym krew z żył mu wykrwawił,
Bobym mu duszę zadławił,
Skoroby wyszła wypruta
Z znienawidzonych wnętrzności.
— Chodź tu, poświecę waszmości,
Aż wyjdziesz.

ludwik (na stronie).

Dusza zalękła
Z trwogi mi w łonie przyklękła.
— Jaka portugalska buta!

(Wychodzą).
leonora.

Patrz, Sireno, poszła gładko
Nad mniemanie cała sprawa.
Podobno zdarza się rzadko,
Że złe mniejsze, niż obawa.
Mogę znów mówić; obrożę
Tę z nóg otrząsam lodową.
Gdyby wiedział... Nie! mój Boże!
— Oddycham piersią nanowo.

SCENA XII.
(don lopez powraca).
lopez.

Leonoro!...

leonora.

Co chcesz czynić?...
Wszak ci wytłómaczył, panie,
Że tu wszedł niespodziewanie;
Wszakże mnie nie możesz winić.

lopez.

Zdolnaż zerwać się tak płocha
Myśl w tem sercu, co cię kocha,
Co cię wielbi, Leonoro?
Nie! powiem tylko, że skoro
Wyznał, kim jest...

leonora.

Wszak wyznawa,
Że tu schronił się z Kastylii,
Zkąd go za zbrodnię gonili.
Mnie obca ta cała sprawa.

lopez.

Nie tłómacz się, luba żono;
Patrz, sztylet mi wbijasz w łono.
Czemuż tobiebym nie wierzył,
Że obca? — Więc kiedy wyznał,
Wystarcza, że się nam zwierzył,
By się w sekrecie dotrwało.
Niech się, Sireno, nie dowie
Nikt o tem, co się tu działo;
— Nie mówić i Huanowi.

SCENA XIII.
(Wchodzi don huan).
huan (na stronie).

Tak długo Lopez zabawia,
Że mię w niecierpliwość wprawia.

lopez.

Patrz-że teraz, Don Huanie,
Jak niepotrzebne szukanie.
Wszystkie sale odwiedziłem, —
Choć wiem, że to ja sam byłem.
Weźże świecę ręką własną
I obacz, gdzie się kto chowa.

huan.

Niepotrzeba, — ani słowa..
Że ty byłeś, już mi jasno.
Wyznaję swoją omyłkę.

lopez.

Nic to; jeślić się podoba,
Przejdziemy dom jeszcze oba..

leonora (na stronie).

Jak przezorny, jak rozumny!

huan (na stronie).

Jaki dzielny, jaki dumny.

sirena (na stronie).

Jaki tchórz!...

lopez (na stronie).

Takim sposobem
Kogo mściwe trapią zmory,
Stosownej czekając pory,
Cierpi, udaje i milczy.









  1. W oryginale gra słów. Lopez mówi:
    Qne merezca eterna loa (chwała).
    Loa, zowie się równie prolog w hiszpańskich komedyach fantastycznych. W tem znaczenia używa go Manryk.
  2. W oryginale:
    Parece un penacho negro
    De blancas muscas nevado,
    „ubranego w białe robaczki.“ Realizmem tym nie zgorszy się, kto widział w Luwrze obraz Murilla „Le Pouilleux.“






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Pedro Calderón de la Barca i tłumacza: Edward Porębowicz.