Sawitri (Dywan wschodni)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Anonimowy
Tytuł Sawitri
Pochodzenie Dywan wschodni, dział Indye
Redaktor Antoni Lange
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1921
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Antoni Lange
Źródło Skany na Commons
Inne Cały dział Indye
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


MAHĀ BHĀRATA.
SAWITRI.
Uwaga. Sawitri, królewna Madrów, zostaje z własnego wy boru żoną Satyawana. Jest o nim wróżba, że w rok po ślubie umrze: o tem ostrzega pannę wieszczek Narada. Jednakże Sawitri nie chce się cofnąć. Satyawan przebywa w puszczy na wygnaniu wraz ze swoim starym ślepym ojcem, któremu zły sąsiad odebrał tron i królestwo. Młodzi kochają się bardzo i żyją szczęśliwie, choć Sawitri nieustannie myśli o wróżbie Narady. Rok właśnie mija — i małżonkowie idą do lasu po owoce i po drwa. Sawitri przeczuwa nieszczęście.
PIEŚŃ V.

Tedy z małżonką swoją wraz
owoce zbierał mąż pod borem.
Potem napełniał niemi kosz,
a potem rąbał drwa toporem.
A gdy Satyawan rąbał drwa,
czoło mu zimne zleją poty
I z natężenia głowy ból
uczuł i omdlał wśród roboty.
I do małżonki drogiej swej
znużony trudem mąż wyrzecze:
— Od natężenia pracy tej,
bacz, jakiś ból mi głowę piecze
I całe ciało moje drży,
a serce kolą ostre miecze.
Jakaś mię naraz wielka mdłość
ogarnie, słuchaj, ty milcząca!
Jakby mi w głowie płonął żar
okrutny: taka jest gorąca —
I nie mam siły dłużej stać:
tak dusza moja dziwnie śpiąca.

Więc, gdy Sawitri słyszy to,
do męża zwolna się przybliża,
Na pierś swą kładzie jego skroń —
i z nim ku ziemi się uniża.
Wówczas Narady wieszczy głos
rozważa w duszy pokutnica,
Że dzień wyroczny, chwila, czas
i mgnienie już się to przemyca.
I naraz ujrzy: przed nią stał
mąż strojny w szaty purpurowe,
Promienny jako słońca łuk,
wieniec mu kwietny zdobił głowę.
Cerę miał ciemną, w oczach skry,
sznur w dłoni, w koło budził strach:
U Satyawana boku stał,
patrząc nań okiem w złotych skrach.
Gdy go ujrzała, wstanie wraz:
głowę małżonka składa zwolna,
Skrzyżuje ręce, potem tak
powiada — wstrzymać łez niezdolna.
— Poznaję ciebie, tyś jest bóg!
iście to postać nie człowieka!
Czyń łaskę, boże! Ktoś-ty mów,
i co tu nas od ciebie czeka?

Jama.

Sawitri, najwierniejsza z żon,
dla męża pełna cnej pokuty:
Słuchaj mię, powiem ci, ktom jest!
Jam władca śmierci, Jama luty!
Satyawan, wiedz, małżonek twój,
życie zakończył już ów książę.
Przybywam, by go z sobą wziąć,
skoro go sznurem swoim zwiążę!

Sawitri.

Słuchaj, o święty, przyjdą tu,
aby go związać twe pachoły —
Napewno, panie! Czemuż sam
raczyłeś zejść na te padoły?

Gdy doń wyrzecze słowa te,
umarłych bóg zamiary swoje
Jął opowiadać pani tej,
by jej uciszyć niepokoje:

Jama.

Toż sługa Dharmy, cnoty syn,
Satyawan godzien — wiarę mam —
By go nie drabów moich czerń
wiązała, przeto zszedłem sami
Więc Satyawana ciało ów
związawszy sznurem po sam rdzeń,
Człowieczej formy lotny cień,
na miarę palca, wyjął zeń.
Wówczas dopiero z twarzy znikł
dech i zagasły mu źrenice —
I odrętwiały leżał trup,
gdzie życiem drgały wpierw tętnice,
Zaś Jama, przeciągnąwszy sznur,
ku Południowi, zwrócił lice.
Sawitri tedy, cała w łzach,
za Jamą poszła wierna żona,
Której zapisań wielki los,
pokutą udoskonalona.

Jama.

Sawitri, wracaj, wracaj już,
a pogrzebowe spraw obrzędy.
Co masz dla niego czynić — czyń.
Dość — już nie pójdziesz dalej tędy!

Sawitri.

Dokąd poniesion ma być mąż
lub dokąd idzie sam wśród chwały —
Tam i ja pójdę za nim wraz:
to obowiązku nakaz trwały.
Na mą pokutę, ojców cześć,
na miłość mego Satyawana,
Na ogrom twoich, boże, łask —
droga mi ta nie zakazana.

Siedmiokrokową przyjaźń zwą
mędrcy, znający prawdy drogę:
Przyjaźni mocą wzywam cię,
chcę rzec coś! Słuchaj mię, niebogę.
Zmysłów swych władcy, uprawiacze cnoty,
W pomrokach lasów — w ciszy pustelniczej
Poznali Dharmę w głębi jej istoty
I za najwyższą rzecz ją mędrzec liczy.
Z Dharmy jednego ta dążność się nieci:
Wszyscy na drogę weszli dusz wzniesienia.
Nie szukaj ścieżki drugiej ani trzeciej —
Dharma najwyższą jest rzeczą istnienia.

Jama.

Wracaj! Radość mi sprawia twoja mowa śpiewna,
Z samogłosek-spółgłosek dźwięcznie w treść związana
Łaskę wybieraj sobie: wszelki ma królewna
Uzyska dar, prócz jeno życia Satyawana.

Sawitri.

Królestwa pozbawiony śród lasów pomroczy
Żyje mój teść, co wzrok ma zamknięty na blaski
Niechaj ów król potężny — znów odzyska oczy
Promienistemu słońcu podobne — z twej łaski!

Jama.

Daną ci jest ta łaska, o przeczysta pani!
Jakoś rzekła, tak będzie! Jama ci to ręczy.
Omdlałaś na tej drodze, co ci nogi rani,
Wracaj więc, zanim ciało twoje się wycieńczy!

Sawitri.

Nie wycieńczy się, póki męża widzą oczy:
Toż gdzie on, tam ci pewno jest moje bezdroże.
Dokąd ciągniesz małżonka, tam i żona kroczy —
Słuchaj mię jeszcze, wielki ty, umarłych boże!
Raz się z cnotliwym schodzim: czyli to kochanie,
Czyli przyjaźń się zowie, Dharmo sprawiedliwy.
Nie bezowocnem bywa z cnotliwym spotkanie!
Przeto zostanę. Pójdę, gdzie dąży cnotliwy,

Jama.

Porywająca, mądrość mądrych zwiększająca,
Owocodajna mowa twa, słodko śpiewana.
Drugę łaskę wybieraj, o promieniejąca!
Wszystko ci daję, oprócz życia Satyawana.

Sawitri.

Teściowi memu niegdyś wydarł gwałt przeklęty
Królestwo: niech je znowu wielki król odzyszcze,
Tak jednak, aby cnoty nie naruszył świętej.
To drugi dar, o który błagam cię, bożyszcze!

Jama.

Królestwo swe niedługo odzyszcze napewno
Teść twój, a nie obciąży gwałtami sumienia.
Teraz więc, gdym życzenia twe spełnił, królewno,
Wróć już, byś nie upadła w drodze ze znużenia.

Sawitri.

Ty prawem konieczności wiążący stworzenia,
Których potem dowoli, panie, władasz losem,
Boże, który Wiązaczem zowiesz się z imienia —
Słuchaj, co tu do ciebie mówię wielkim głosem.
Łagodność względem stworzeń wszech
w działaniu, myśli oraz słowie; —
Łaska i szczodrość: ludzi cnych —
cnym obowiązkiem to się zowie.
Dla dobrych — dobroć czują też
ci, co śród świata mkną rozłogów.
Ale prawdziwie dobrzy są
dobrymi nawet i dla wrogów!

Jama.

Jako temu co pragnie, puhar wody świeżej,
Tak jest mowa twa, wielkim głosem powiedziana.
Jakiej chcesz, łaski żądaj: dokąd, chęć twa mierzy,
Wszystko ci daję, oprócz życia Satyawana.

Sawitri.

Monarszy mój rodziciel, panie, jest bezdzietny.
Niechaj zyska stu synów z krwi swojego łona,

Którzyby uwiecznili jego ród szlachetny:
To trzecia laska, Jamo, przed twój tron wzniesiona.

Jama.

Aby utrwalić żywot swego pokolenia —
Ojcu twojemu setne urodzą się syny:
A teraz, gdy spełnione są twoje życzenia,
Wracaj. Daleko zaszłaś w te leśne gęstwiny.

Sawitri.

Nie daleka mi droga, gdym przy Satyawanie:
Dusza się moja w dalsze wydziera przestworze.
Więc pozwól mi iść dalej. Tego co nastanie
W słowach mych, racz posłuchać, o świetlany boże.
Ty jesteś promienistym synem Wiwaswata,
Przeto cię Waiwaswatem nazywa kapłaństwo:
Jednem objąłeś prawem wszystkie twory świata,
Przeto Sprawiedliwości twojem zwie się państwo.
Nie tyle sobie ufa duch
ile dobroci prześwietlanej,
Dlatego każdy pragnie wciąż
z dobrymi iście być związany.
Z dobroci zaś dla istot wszech
pewnie się rodzi zaufanie:
Przeto ku iście dobrym, bacz,
ufnie zbliżają się ziemianie.

Jama.

Niepospolite słowa rzekłaś, o świetlana!
Nigdy duch, krom od ciebie, takich nie usłyszy:
Ucieszon jestem. Oprócz życia Satyawana,
Dam ci wszystko. A potem wróć do swych zaciszy.

Sawitri.

Pragnę mieć z Satyawana płodnego nasienia
Synów, co nasz uwiecznią ród na długie lata:
Stu synów, świetnych cnotą i siłą ramienia,
Ten czwarty dar wybierać, synu Wiwaswata.

Jama.

Stu synów, świetnych cnotą i siłą ramienia,
Rozraduje twe życie, pani bogobojna!
Teraz zaś, byś unikła, niewiasto, omdlenia —
Wracaj — droga jest bowiem daleka i znojna!

Sauritri.

Dobrych jest cechą cnót uprawa mocna,
Dobrzy na podłe nie chwieją się czyny.
Dobrych z dobrymi spółka jest owocna,
Dobrzy nie zlękną się dobrych drużyny.
Dobrzy w słonecznej żyją prawdzie myślą,
Cnoty uprawą podtrzymują ziemię:
Rzeczy obecnych i przyszłych bieg kreślą,
Śród dobrych — siłę zyska dobrych plemię
Ze pożądaną droga ta
dla cnego liczy się człowieka
Więc dobry za swój dobry czyn —
nagrody żadnej tu nie czeka.
Lecz dobroć nigdy bezpłodną nie bywa.
Nie minie dobrych cześć, ani nagroda:
Nagroda wieczna, niewzruszenie żywa,
Więc dobry zawsze rychłą pomoc poda.

Jama.

Im bardziej z Dharmą zgodnie wygłaszasz tu do mnie
Porywające duszę — zawsze mądre słowo:
Tem życzliwość ma dla cię urasta ogromnie —
Nieporównaną łaskę wybierz, o królowo!

Sawitri.

Nie bez prawego dobra jest to twoje zdanie,
Gdy inne łaski, dawco łask, wola twa zwęża.
Laskę wybieram: Niechaj żyw Satyawan stanie!
Bowiem, jako umarła jestem ci bez męża.
Małżonka pozbawiona niechcę szczęśliwości,
Małżonka pozbawiona nie pożądam nieba,
Małżonka pozbawiona nie pragnę piękności,
Małżonka pozbawionej życia mi nie trzeba!
Zapewniona mi łaska: synów zwiastowanie

Przez ciebie, a małżonek przez ciebie mi wzięty.
Laskę wybieram: niechaj żyw Satyawan stanie!
Prawdą winien być głos twój niecofniony, święty
To usłyszawszy, wnet-ci sznur
rozwiązał Jama, bóg podziemi
Czysty Waiwaswat, Dharmy pan
i rzecze do niej słowy temi:
— Oto przezemnie jest twój mąż
rozwiązań, prawa żon ozdobo!
Do domu idź z nim, żyw jest, zdrów
fortunę wielką niesie z sobą.
Słuchaj! czterysta długich lat
ze sobą razem przeżyjecie.
On będzie bogom palił znicz
i sławę zyska wkrąg po świecie;
zatem Satyawan zrodzi stu
szlachetnych synów z twego łona,
Królewskich bohaterów ród,
co wnuków spłodzi ci plemiona.
Te nosić będą imię twe —
po niezliczonych lat ostatki
I ojcu twemu twojej matki,
zrodznaynsói sięz oł w stu
Z Malawii — nieskończony ciąg —
nazwany przeto Malawici.
A twoich braci mężna wić —
dorówna świętej bogów wici. —
Takich jej dał pięcioro łask
wielki pan śmierci, Waiwaswata
I rzecze jeszcze: Do dom wróć!
i do swojego odszedł świata.
Gdy odszedł bóg, Sawitri cna —
skoro małżonek zmartwychwstanie,
Powoli ruszy w lasu gąszcz,
gdzie ciało drzemie na polanie.
Na ziemi leżał niby w śnie:
więc się doń zbliży i w miękie dłonie
Ujmie go, chyli się do stóp —
i skroń mu złoży na swem łonie.
A gdy świadomość posiadł znów,

tak do Sawitri rzecze mąż,
Jak ów, co zdala wraca w dom —
i patrzy na nią wciąż, a wciąż.
— Hej, spałem ci ja długi czas!
Przecz nie zbudziłaś mię, o żono!
A któż był, mów mi, owy mąż,
co zniknął? szatę miał czerwoną?

Sawitri.

Hej, spałeś mi ty długi czas
na łonie mem, o mężu drogi.
Ten mąż czerwony — był to bóg,
świetlany Wiązacz, Jama srogi.
A teraz dość już spałeś, dość,
O królewiczu mój szlachetny.
Jeżeliś mocen — tedy wstań!
Noc w błękitności staje świetnej.
Ów gdy świadomość zyska znów,
jak ten, co dobrze spał — powstanie.
I patrząc wokół — w niebo — w las,
zwolna wyrzecze takie zdanie:
— Tu po owoce i po drwa
przyszedłem z tobą, krasołona!
I pomnę, kiedym rąbał drwa —
głowa mi drgnęła rozpalona.
Zatrwożył mię ten głowy ból,
nie mogłem dłużej stać, jedyna!
Na łonie twem zapadłem w sen:
to wszystko mi się przypomina.
Gdym tak na łonie twojem śnił,
duch mój w bezmiary był ujęty:
Wtenczas mi w oczach stanął mąż
ów ciemny, pełny grozy świętej.
Tedy, gdy o tem coś ty wiesz,
mów mi, co znaczy to, przeczysta,
Czyli, com widział, próżny sen
to był, czy jawa rzeczywista.?
Sawitri na to rzecze mu:
— O książę, noc już dookoła.
Jutro ci powiem, panie mój,

jak się odbyło wszystko zgoła.
A więc już wstań, o miły, wstań:
przypomnij sobie swe rodzice.
Bowiem nastała głucha noc,
a słońce zeszło precz w ciemnice.
Toż groźne widma błądzą w noc,
wyje upiorów ćma przeklęta
I chrzęszczą zeschłe liście drzew,
gdy po nich dzikie mkną zwierzęta!
Słychać szakali groźny ryk:
Południo-zachód pełny wrzawy
I krzyków pełny huczy bór,
aż serce moje drży z obawy.

Satyawan.

Ta puszcza strasznych pełna widm,
okryta w koło czarnym mrokiem:
Nie poznasz w cieniu leśnych dróg,
jakże więc pójdziesz pewnym krokiem?

Sawitri.

W tym lesie — podpalony dziś —
w zarzewiu pień tu stoi suchy
I widać jeszcze jak się tli,
gdy wiatru wieją nań podmuchy.
Przyniosę z tamtąd tlących drzazg,
wokół ognisko ci rozpalę:
W pobliżu dość tu znajdziem drew;
uspokój serca swego żale.
Jeśli nie możesz dalej iść,
bo widzę — jesteś jeszcze chory;
Jeśli nie widzisz jasnych dróg,
wiodących przez te ciemne bory:
Więc gdy rozwidni się ten las,
jutro dopiero pójdziem stąd;
Przepędzim tutaj jedną noc,
gdy ci przyjemny taki sąd.

Satyatwan.

Przeszedł mi zgoła głowy ból
czuję się zdrów i pełny mocy.

Do matki — ojca pragnę iść —
i pójdę wraz przy twej pomocy.
Nigdy tak późno w głuchą noc
nie wracam do pustelnej chatki,
Nawet gdy ledwie blizki zmrok,
toć zatrzymuje mnie głos matki.
Nawet gdy w jasny wyjdę dzień,
rodzice moi pełni troski.
Tata mnie szuka zaraz w ślad,
z pustelnikami naszej wioski.
Ojciec i matka nieraz wpierw
żałośnie za to mnie łajali,
A gdym powracał — pełni łez —
„Nakoniec jesteś!“ tak wołali.
Z mojej przyczyny w jakimi, mów —
byliby dzisiaj smutnym stanie,
Gdyby nie ujrzał mnie ich wzrok:
gorzkie by było moje łkanie.
Pierwej mówili mi to już,
gdy porzucali w noc pościele,
Strapieni wielce, pełni łez,
umiłowani rodziciele —
„Gdy nas opuścisz, synu nasz,
ni chwili nie przeżyjem, dziecię!
Lecz póki, synu, tyś jest żyw,
poty nasz żywot pewny w świecie,
W tobie nasz, starców ślepych wzrok,
naszego rodu utrwalenie,
Chwała pośmiertna, święty ryż —
i nasze przyszłe pokolenie.“
Starzy-ć są matka — ojciec mój:
jam ich podporą jest jedyną,
Gdy nie obaczą mię dziś w noc,
czyli się we łzach nie rozpłyną?
Jabym przeklinał owszem sen,
gdyby mój ojciec siwowłosy —
I matka, czysty duch bez win —
płakali dziś nad memi losy.
Ja zaś, żem w troski wpędził ich,
w żałosne wpadłbym rozdwojenie,

Bez mych rodziców bowiem, waż —
życia swojego nic nie cenię.
Obłędny teraz ojciec mój,
jasnowidzący, choć bezoki,
Pewnie się riszich pyta wciąż:
czyli nie widzą mnie skroś mroki.
Toż nie o siebiem pełny trosk,
ale o mego rodziciela
I o mą matkę, dobra, zważ,
która z nim losy w ślad podziela.
Z mego powodu bowiem dziś
wylewać będą łzy oboje.
Dopókim żyw, jam dla nich żyw:
jako podpora — przy nich stoję,
Aby im słodycz w życiu nieść;
takie, o piękna, zdanie moje!
Rzekłszy te słowa, zacny mąż,
co wielce kochał swe rodzice,
Nieszczęsny ręce wzniesie wzwyż
i łzą orosi swe źrenice.
Więc kiedy męża widzi tak
pełnego troski i tęsknoty,
Osuszy własne oczy z łez,
Sawitri, pani wielkiej cnoty.

Sawitri.

Jakom w pokucie trwała wciąż,
jałmużny siała i objaty —
Tak niechaj teściu, mężu wam
fortunę sieją górne światy!
Nie pomnę, żali kiedybądź,
kłamstwo powiedzieć mi się zdarzy
O, błagam, w imię prawdy tej,
niech żyją nam oboje starzy!

Satyawan.

Rodziców pragnę widzieć ja!
Sawitri, idź co prędzej, idź!
Bo gdyby na nich spadło zło,
klnę się, nie mógłbym dłużej żyć.

Nie mógłbym, piękna, dłużej żyć —
i dłoń bym podniósł przeciw sobie:
Więc gdy cnotliwy jest twój duch,
jeśli mnie nie chcesz widzieć w grobie,
Gdy mi okazać miłość chcesz,
idźmyż ku ojców mych chudobie.

Natenczas najzacniejsza z żon
powstanie, splecie zwój warkoczy,
Męża uniesie, aby wstał,
potem ramieniem go otoczy.
A gdy Satyawan z ziemi wstał,
rękami ciało swe pociera,
Poczem na świata cztery stron —
i na pleciony kosz spoziera.
— Jutro — niewiasta rzecze doń —
owoce zbierać będzie pora,
Jednak by pewność sprawy mieć,
nie pozostawim tu topora.
I zawiesiła pełny kosz
troskliwie na gałęzi drzewa.
I topór wziąwszy z męża rąk —
szła, gdzie mrok puszcz się w jaśń przelewa.
Zatem na lewe ramię swe —
położy męża ramię, dłoń;
Prawą, objęła go i szła —
naprzód, jak kroczy młody słoń.

Satyawan.

Że nieraz byłem tu, więc wiem,
jak droga toczy się wijąca
I, prześwieconą przez cień drzew
w promieniach widzę ją miesiąca-
Jaki prowadził nas tu szlak —
i gdzie zbieraliśmy owoce;
Jakośmy przyszli, tak też wróć
tą samą drogą przy omroce.
Tam, gdzie cytwarów rośnie gąszcz,
droga na dwa się dzieli szlaki:

Tym, co na północ idzie — dąż —
dąż, gdzie me starce nieboraki.
Patrz jestem silny, jestem zdrów;
rodziców widzieć chcę śmiertelnie!

I spiesznym krokiem śród tych słów —
idzie przed siebie na pustelnię.


(A. Lange)




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Anonimowy i tłumacza: Antoni Lange.